6 dni walki o życie

DWUGODZINNY SPACER DWÓJKI  TURYSTÓW PRZEKSZTAŁCIŁ SIĘ W DNI WALKI O ŻYCIE

SZLI ŚCIEŻKĄ PRZEZ tropikalną dżunglę i byli zachwyceni. Wysoko nad głowami Crystal Ramsey i Dave'a Boyera wznosiło się sklepienie z mieniących się miriadami odcieni zieleni liści. Z oplecionych pnączami gałęzi zwisały głową w dół nietoperze, a papugi i tukany skrzeczały w koronach drzew. Na wilgotnym poszyciu jaskrawozielone żaby goniły 15-centymetrowe koniki polne, polowały też na pająki przypominające potwory w miniaturze. Spełniły się marzenia dwójki miłośników przygód i przyrody - byli w Amazonii.

 

Oboje studiowali w USA. Do Brazylii przyjechali na 2 miesiące. Był koniec maja. Właśnie mijał pierwszy tydzień pobytu. Mieszkali w schronisku młodzieżowym nad rzeką, w drewnianych chatach wybudowanych na palach.

We wtorek zamierzali wrócić z wycieczki dobrze przed zachodem słońca. Dave miał więc w plecaku nie za wiele - 6 batoników, wodę w 2-litrowym bidonie i 2 butelkach, płyn odstraszający owady, scyzoryk i aparat fotograficzny.

I kompas na pasku na ręce. Oboje włożyli buty na grubej podeszwie, cienkie spodnie i bawełniane koszulki. Crystal spięła na czubku głowy długie jasne włosy.

W schronisku powiedziano im, że idąc szlakiem oznaczonym białymi strzałkami po mniej więcej dwóch godzinach dotrą do rzeki. Jednak co to znaczy „rzeka"? Nic takiego nie widzieli. Byli w lesie deszczowym, często brnęli przez rozlewiska. Może już przeszli tę rzekę i szli w głąb dżungli?

Po południu postanowili zawrócić. Tylko że przed nimi wznosiła się ściana zieleni. Wydawało się, że zarośla pochłonęły ścieżkę, którą tu przyszli. Była ledwie widoczna, mogła ją wydeptać dzika świnia - pekari. Szukali na mokrej ziemi swoich śladów, jakichś połamanych gałęzi. Nic. Ani jednego znajomego widoku, ani jednej białej strzałki.

Dave przypuszczał, że ze schroniska szli na północny zachód, więc teraz ruszyli na południowy wschód. Jednak w gęstwinie i , labiryncie drzew marsz po prostej jest niemożliwy. Musieli kluczyć, zawracać. Crystal wołała na pomoc - ale odpowiedziało im tylko krakanie ptaków gdzieś wysoko.

- Nie łudźmy się - skwitowała Crystal. - Musimy tu przenocować.

Legowisko zrobili z metrowej długości palmowych liści.

Z nastaniem ciemności las się zmienił. Opadła ich chmara czerwonych moskitów. Żądliły nawet przez ubranie. Smarowali się płynem odstraszającym, dopóki się nie skończył. Dave odłamał kilka pierzastych liści i odganiania! rój owadów. Z plątaniny zarośli dochodziły ich jakieś szelesty, odgłosy poruszających się zwierząt. Aby zabić czas, śpiewali piosenki i przypominali sobie różne dowcipy.


CRYSTAL i DAVE POZNALI SIĘ w 1998 roku w szkole na Florydzie i zakochali miłością nastolatków. Ich wspólną pasją były zwierzęta, cała przyroda. Wyobrażali sobie wędrówkę po Amazonii jako najwspanialszą przygodę życia.

- Pewnego dnia zabiorę cię tam - obiecywał Dave.

Przez dwa lata mieszkali razem w Spokane w stanie Waszyngton, gdzie Crystal poszła na kurs zasad postępowania z dzikimi kotami. Później wyjechała do RPA badać gepardy. A Dave zaczął studia ekonomiczne na Uniwersytecie Karoliny Północnej.

Kiedy Crystal wróciła z Afryki, Dave chciał spełnić swoją obietnicę. Pracował nocami w wypożyczalni wideo i zaoszczędził na wyprawę do Amazonii.


W DŻUNGLI TUŻ po północy usłyszeli dochodzący od strony wschodu warkot motorówki. A więc gdzieś blisko jest rzeka. Nie mieli pojęcia, że tutaj dźwięk odbija się od pni drzew i echo wskazuje fałszywy kierunek.

W środę o brzasku zjedli po owocowym batoniku, napili się wody z bidonu i skierowali na wschód. Byli pewni, że dotrą do schroniska przed śniadaniem. Do południa nie znaleźli rzeki. Zapas wody do picia się skończył i w tropikalnym upale groziło im odwodnienie. Zauważyli w pobliżu strumyk, ale zanieczyszczały go gnijące rośliny. Dave odciął dno butelki, Crystal wypchała ją biustonoszem i filtrowała wodę ze strumyka przez materiał. Płyn smakował jak kreda.

- Trudno, musimy pić - stwierdziła, napełniając bidon i butelkę.

Zaczęły ją dręczyć czarne myśli. Wizja biegunki, wymiotów i różnych chorób. Brała lek przeciwdepresyjny. Teraz się skończył. Najbardziej bała się, że upał, napięcie i głód wywołają atak choroby.

Obchodząc bagnisko, znaleźli suchy stok na drugą noc. Używając scyzoryka, Dave zbudował szałas z liści paproci. By ochronić się przed moskitami, wymazali twarze, ręce i stopy błotem. Szałas osłonił ich przed nagłą ulewą, ale nie przed owadami. Gdy błoto wyschło na ciele, przebijały się Przez pęknięcia skorupy.

Trzeciego dnia, w czwartek, podzielili się balonikiem, przefiltrowali porcję wody i nadal szli na południowy wschód. Trafili na las tak gęsty, że musieli się przeciskać między drzewami. Kolce wbijały się im w nogi, rozcinały ręce. Czarne gryzące mrówki spadały z gałęzi i właziły pod ubranie.

Tej nocy ostrym kamieniem wykopali w gliniastej ziemi zagłębienie i cali przykryli się błotem. Moskitom to nie przeszkadzało. Odgoniła je zimna ulewa, ale szybko wróciły, choć deszcz nie przestał padać.

Crystal zaczęła drżeć. Dave przytulił ją mocno do siebie. Próbował ją ogrzać i pocieszyć. Ale ona nie umiała sobie poradzić z natrętnymi myślami.


NAILE OJJEIROZ MALDONADO, właścicielka schroniska, już we wtorek, gdy Amerykanie nie wrócili po południu z wycieczki, wysłała pracowników na poszukiwania.

Trzeciego dnia uczestniczyło w nich 50 mężczyzn z okolicznych wsi i z leżącego 25 km od schroniska miasta Maues. Byli też strażacy z Manaus, najbliższego dużego miasta, odległego o 260 km.

Tamtejszy urzędnik zawiadomił ambasadę USA, Amerykański konsul w Brazylii w piątek, czwartego dnia, zadzwonił do rodziców turystów do Stanów. Ojciec Dave'a przysłał do Manaus pieniądze na wynajęcie samolotu do poszukiwań.


DESZCZ PADAŁ  CAŁĄ NOC. Gdy ulewa się skończyła, Crystal i Dave znaleźli skrawek, gdzie docierały promienie słońca. Chcieli się wysuszyć. Dave zdjął koszulę i Crystal zrozumiała, jak wielką cenę zapłacił obejmując ją w nocy. Jego plecy były jak napuchła bryła czerwonego mięsa. Jej ciało było całe w cętki od ukłuć. Straciła resztki nadziei.

- Mamy nowy dzień. Dajmy mu szansę - namawiał Dave.

Na drzewach zaczął się hałaśliwy gwar. Jakieś 20 m nad nimi huśtało się na gałęziach stado czarnych i brązowych małp, które zerkały na nich oczami w białych obwódkach. Crystal wiedziała, że ten gatunek zamieszkuje najbardziej niedostępne rejony dżungli. A więc zabłądzili na dobre.

Sobotniego poranka, piątego dnia, dzieląc się ostatnim batonem, usłyszeli warkot silnika łodzi. Poderwali się na równe nogi.

Jesteśmy ocaleni - pomyślał Dave.

Przedzierali się przez zarośla, biegli za dźwiękiem silnika, przeszli przez piaszczysty pagórek i znów zanurzyli w cień równikowego lasu. Stanęli, nasłuchiwali, ale usłyszeli tylko krzyk ptaków. Nic więcej.

Podczas tego rozpaczliwego biegu Crystal pozdzierała pęcherze na stopach. Skarpetki miała mokre od potu, groziło jej zakażenie. Każdy krok był torturą. Crystal okręciła łydki pnączami, by zmniejszyć czucie i złagodzić potworny ból. Kuśtykała, wreszcie upadła. Dave widział, że dziewczyna jest u kresu sił - blada, lała się przez ręce. Sam był bliski załamania.

- Wytrzymaj do końca dnia. Zrób to dla mnie - prosił.

Kusząc obietnicą znalezienia otwartego nieba nad piaszczystym wzniesieniem, Dave nakłaniał Crystal do dalszej wędrówki. Sam ledwie już trzymał się na nogach.

Teraz ona szła pierwsza. Podciągając sobie nogi rękami, przechodziła przez zwalone pnie drzew. Późnym popołudniem zwarte sklepienie z liści przejaśniało. Trafili na jakąś piaszczystą polanę. Crystal szalała ze szczęścia, że nareszcie wyszli z cienia. Zrzuciła buty i turlała się po piasku.

Zasnęli pod gwiaździstym niebem.

W niedzielny poranek, kiedy Crystal wciąż spała, Dave wypisał na piasku obok niej patykiem: Zagubieni od sześciu dni. Zrobił zdjęcie.

Byli na zboczu. Pod nimi rozlewisko niemal zakrywało zarośla, woda pluskała o pnie drzew. Zeszli tam, brodząc wśród ostrych traw. Było coraz głębiej. Czy to rozlewisko rzeki, której szukali od tylu dni?

Zaczęli płynąć ciemną wodą. Odpoczywali, trzymając się pni drzew. Chłód wody łagodził ból w stopach, ale kolczaste zarośla szarpały ubranie, raniły ciało, wyrywały włosy.

Kierowali się w stronę widocznej z daleka przerwy w zwartym baldachimie liści. Nagle usłyszeli warkot samolotu. Coraz głośniejszy, zbliżał się.

Jest. Zobaczyli. Tuż nad koronami drzew leciał biały samolot z czerwonymi znakami. Dave wgramolił się na powalone drzewo, krzyczał, wymachiwał rękami. Samolot znów przeleciał nad nimi - i zniknął.

- Szukają nas, szukają w dobrym miejscu - powtarzał podekscytowany.

Wiedział, że w Amazonii piloci latają wzdłuż rzek. Wywnioskował z tego, że otwarte niebo przed nimi mogło też oznaczać rzekę.

Ruszyli. Crystal była tak słaba, że czasami tylko leżała na wodzie na plecach, a Dave ją ciągnął.

Około 17 dotarli na otwartą przestrzeń. Zamiast koron drzew mieli nad głowami niebo. A przed sobą szeroką ciemną rzekę. Dave zaczął ścinać pnącza, by powiązać pnie w tratwę.

- Tam są ludzie! - krzyknęła nagle Crystal.

Dwaj ciemnoskórzy mężczyźni powoli wiosłowali w ich kierunku. Płynęli czółnami wydłubanymi z pni. Uśmiechnęli się, gdy Dave zawołał do nich łamanym portugalskim. Wzięli do łodzi wymizerowaną parę.

Po półtorej godziny dopłynęli do wioski. Kobiety przyniosły placki, sok z owoców i suche ubrania dla uratowanych turystów. Oni sami zaś wyciągali sobie ze skóry kolce i opatrywali rany szałwią. W końcu mocno zasnęli w hamakach. Nareszcie nie na mokrym, zgniłym leśnym poszyciu.

W szpitalu w Maues dokładnie ich przebadano. Lekarze opatrzyli Crystal stopy, które były w tak złym stanie, że przez 2 dni w ogolę nie mogła chodzić. I ona, i Dave byli wychudzeni - w ciągu sześciu dni jedli nie więcej niż 50 kcal dziennie.

Dżungla poddała egzaminowi ich charaktery i związek. Uznali, że mogą się od niej jeszcze wiele nauczyć. Wrócili więc do schroniska i zostali do końca zaplanowanego pobytu. Wrócili też na szlak - już z przewodnikami i zawsze oznaczali ścieżki, po których wędrowali.

 


PETER MICHELMORE


Źródło: Reader's Digest
Tłumaczenie: MAŁGORZATA SAMBORSKA

  • /biblioteka/47-opowiadania/3399-tajemnica-perfidnej-zbrodni-prawo-ognia
  • /biblioteka/47-opowiadania/3368-pojedynek-z-lampartem