Miała też oczy jak niebo błękitne po burzy

 

NIE MOGŁA CHODZIĆ ANI RACZKOWAĆ, ALE MIAŁA OCZY BŁĘKITNE JAK NIEBO PO BURZY


Tekst: JACQUELINE   GUIDRY

ZAPALENIE   OPON   MÓZGOWYCH zaatakowało, kiedy  dziewczynki  miały pół roku. Zabiło moją kuzynkę Glendę i poczyniło spustoszenie w ciele jej bliźniaczki   Brendy.   Urodziłam   się 2 miesiące później, więc mogę sobie tylko wyobrazić czarną rozpacz rodziny, kiedy choroba zabrała jedno dziecko,   a   drugie   doświadczyła tak ciężko.     

 Brenda nie mogła chodzić ani raczkować. Aby zwrócić na siebie uwagę, wydawała gardłowe jęki. Miała dłonie zaciśnięte w   piąstki, nawet gdy reszta ciała była rozluźniona. Poskręcane chude raczki i nóżki.

Ale miała tęż oczy blękitne jak niebo po burzy. Włosy jak len, miękkie jak mlecze, cieniutkie jak nitki jedwabiu. Jej skóra była niemal przejrzysta, gładziutka, delikatna jak policzek noworodka. Aż chciało się jej dotknąć. Pachniała szczególnie, pu-
rem dla niemowlaków i ciałem nieskażonym codziennością. Miała taki niewinny, promienny uśmiech. A kiedy się wsunęło palec w jej zaciśniętą piąstkę, trzymała go mocno, tak jakby nigdy go miała nie puścić.

Była osią naszej rodziny. Jej starsze siostry nauczyły się nosić ją na biodrze i pod wieczór szły do nas przez pastwiska, które dzieliły nasze domy. Każde takie odwiedziny, choć zwyczajne i przewidywalne, były okazją do szaleńczych powitań. Moja mama i babcia prosiły Brendę o całuska. Moi bracia o niezbyt czystych buziach cmokali ją w poliki. Odpowiadała uśmiechem, wielkoduszna w swojej roli rządzącej naszym kosmosem niebiańskiej istoty.

My, dziewczynki siadałyśmy na bujaku na ganku. Jedna z sióstr trzymała Brendę na kolanach. Rozmawiałyśmy ponad  jej  głową. Do niej zwracałyśmy się tylko od czasu do czasu, ale ona na pewno wiedziała i czuła, jak bardzo jest cząstką tych naszych wieczornych pogawędek.

Jej obecność sprzyjała zwierzeniom. Czasami zastanawiałyśmy się, jakie tajemnice opowiedziałaby nam ona, gdyby mogła. Kiedy mówiłyśmy o niej, nagradzała nas uśmiechem. Ale był to uśmiech Mony Lisy, obiecywał wiele, lecz nic nie wyjawiał.

Nie mogła mówić, jednak potrafiła wiele wyrazić. Kiedy wujek wracał z pracy, zabierał ją z łóżeczka stojącego w stołowym na swój ulubiony fotel. Opowiadał, jaki miał dzień i o niej, a ona słuchała. Nie mogła zachęcić go pytaniami ani powiedzieć, co myśli, ale nie spuszczała z niego oczu. Słuchała go każdą cząsteczką swojego „ja".

Przez miesiące od śmierci taty Brenda patrzyła na jego fotel, kiedy zbliżała się pora jego powrotów z pracy. Nie mogła się doczekać ojca. Wreszcie wydawała z siebie ciche jęki, jej smutek był widoczny dla wszystkich.

Ponieważ Brenda nie potrafiła używać słów, nie można było stwierdzić, ile rozumie. Dwa plus dwa równa się cztery? Może. Mieszkała na planecie krążącej wokół płonącej gwiazdy zwanej Słońcem? Możliwe. Była kochana przez rodziców, siostry, ciotki, wujków i kuzynów? To na pewno.

Brenda nauczyła nas, czym kierować się w życiu. Przekonała, że potrzeba, by rozumieć i być zrozumianym jest głębsza niż zdolność mówienia i że wrodzone lub przypadkiem nabyte ograniczenia nie muszą rządzić naszym życiem.


LEKARZE NIE ROKOWALI, że Brenda dożyje wieku dojrzałego. Prawdopodobnie trudno im było wyobrazić sobie miłość dość silną, by dać siłę przetrwania tak choremu dziecku. Tymczasem Brenda dożyła 30. I każdy rok z nią uczył nas, że potrzeba miłości i akceptacji jest przeogromna — rozkwitamy, kiedy otrzymujemy ten dar.

 

JAQUELINE GUIDRY
TŁUMACZENIE: MARIA PRZEWOSKA


PRZEGLĄD READER's DIGEST PAŹDZIERNIK  1999

  • /biblioteka/47-opowiadania/3468-opowiadanie-wypadek-bez-winy
  • /biblioteka/47-opowiadania/3399-tajemnica-perfidnej-zbrodni-prawo-ognia