Horror na rzece Zambezi

WITA PAŃSTWA potężna Zambezi - powitał sześciu turystów Paul Templer. Pod jego opieką mieliodbyć 3-godzinną wycieczkę łodziami w dół Zambezi, jednej z najdłuższych rzek Afryki. Uczestnicy wyprawy, która kierowała się ku wodom Wodospadu Wiktorii, chcieli po drodze obejrzeć słonie, krokodyle i hipopotamy. Tego marcowego dnia 1996 roku popołudnie było piękne - z błękitnym niebem i orzeźwiającym wietrzykiem.

- Imprezie nadaliśmy nazwę „królewski spływ", bo wy tylko siedzicie i odpoczywacie, a my wiosłujemy - wyjaśniał trzem parom 27-letni przewodnik. Wskazał też na rewolwer kaliber 357 w kaburze przy pasie.

Rzeka jest pełna krokodyli, nie i ze więc wkładać rąk do wody. Krokodyle mogą uznać dłoń za rybę. a rybami się żywią - ostrzegał. - Kolejnym zagrożeniem są hipopotamy. Ponieważ są to zwierzęta, które nie wędrują, wiemy, jakich obszarów unikać. Ale trzeba pamiętać, że hipopotam,który akurat ma zły humor, może zaatakować łódź.

Widząc    zaniepokojenie swych klientów, uśmiechnął się.

- Silne uderzenie może się skończyć wywrotką. Wtedy nie wpadajcie w panikę. Hipopotamy was nie zjedzą. Są wegetarianami - uspokajał.

Poza Templerem szóstką turystów zajmowało się jeszcze trzech przewodników. 31-letni Mikę McNamara był wolnym strzelcem w tym zawodzie - towarzyszył grupie w łodzi. Wiosłowali 24-letni Ben Sibanda oraz Evans Namasango. Ten zawsze pogodny, pracowity 22-latek zdał niedawno egzamin na przewodnika i teraz odbywał praktykę. Templer od początku polubił Evansa i chętnie wprowadzał go w tajniki profesji.

Paul Templer rozdzielił turystów. W jego łodzi płynął Jochem Stahmann z żoną Gundi, mieszkańcy Bremy w Niemczech. Z Sibanda zasiedli Murielle Fischer i jej narzeczony Pierre Lagardere. Do łodzi Namasanga zabrali się Nathalie Grassot i Marc Skorupka. Ta czwórka pracowała w liniach lotniczych Air France.

Mała flotylla płynęła z łagodnym prądem Zambezi. Templer był w swoim żywiole, bo wychowywał się prawie w buszu. Jego ojciec służył jako oficer w Rodezji Południowej, byłej kolonii brytyjskiej, obecnym Zimbabwe. Większą część dzieciństwa spędził więc w bazach wojskowych w głuszy.

Wspaniałe ramiona pływaka i muskularna sylwetka gracza rugby wyraźnie dowodziły, że Paul Templer był utalentowanym sportowcem.

Znany był też z brawury. Na przykład, gdy pracował w Izraelu wybrał się na piwo do Jordanii, a że dzieliło go od niej pole minowe - próbował przejechać je traktorem. Wybryk skończył się wydaleniem z Izraela.

Po powrocie do Zimbabwe biwakował z przyjaciółmi nad jeziorem Kariba, a obok przepływały łodzie z wycieczkowiczami. To coś dla mnie - powiedział sobie. Jak zawsze był pełen zapału. Zrobił więc w 3 miesiące roczny kurs prawa, balistyki i historii naturalnej, po czym zdał surowe egzaminy konieczne do uzyskania licencji przewodnika.

Okazał się wprost stworzony do takiej pracy i od ponad półtora roku organizował spływy w firmie Frontiers Tours.

Zadanie profesjonalnego przewodnika polega na maksymalnym zbliżeniu turysty do dzikiej przyrody - a cała sztuka w tym, by jednak nie dopuścić do ich zetknięcia. Pewnego razu Templer zawrócił w ostatniej chwili kilku japońskich gości, którzy pstrykając zdjęcia maszerowali prosto na lwy.

Były też hipopotamy, jedne z najbardziej niebezpiecznych zwierząt Afryki. U samca dwa dolne siekacze mają do 20 centymetrów i sterczą płasko z pyska, jak zęby podnośnika widłowego.

Dwa potężne wykrzywione kły w górnej szczęce ocierają się o dwa kły dolne - które stoją sztorcem -ostrzą je. Ta para działa jak wielki sekator.

Czasem hipopotamy uderzają w łódź, a pasażerowie lądują w wodzie. 2 lata temu jeden z instruktorów stracił w takim zderzeniu nogę. A przed 6 miesiącami potężny samiec uderzył w dno łodzi Templera, wyrzucając go i dwójkę pasażerów do rzeki.

Ten sam hipopotam ścigał i zaciekle atakował także inne łodzie. Wkrótce przewodnicy rzeczni zaczęli się nawzajem ostrzegać, gdzie przebywa ten bydlak, by omijać go z daleka.

Teraz Templer prowadził swoją flotyllę szlakiem między kamienistymi wysepkami. Nie wiedział, że złośliwy hipopotam ostatnio przeniósł się w inne miejsce.

Przewodnik   kierował   turystów prosto na nowe terytorium samca.


Pierwsze starcie

ŁÓDŹ TEMPLERA sunęła leniwie nurtem rzeki, na długość wiosła od brzegu wyspy. Stado hipopotamów znajdowało się zaledwie 30 metrów dalej. Ich ciemną skórę chroni przed oparzeniami słonecznymi czerwona wydzielina - stąd pochodzi przekonanie, że hipopotamy pocą się krwią.

Templer szeptem wyjaśniał, że hipopotam może mieć w kłębie do 1,5 metra wysokości, a 4,5 metra od pyska do końca ogona oraz ważyć kilka ton. To więcej, niż moje BMW -pomyślał sobie Jochem Stahmann.

Czas plynąć dalej - postanowił Templer i zanurzył wiosło w wodzie. Przepływali obok samicy, której małe spało z pyskiem opartym o grzbiet matki. Słońce chowało się za wierzchołkami drzew. Za 40 minut Templer powinien być na przystani, skąd ciężarówka odwiezie turystów do hoteli.

McNamara przedzierał się łodzią przez szeroki stopień wodny, za którym około 30 centymetrów niżej woda tworzyła rozlewisko średnicy 60 metrów. Sibanda płynął drugi, omijając przeszkodę łukiem. Tuż za nim podążali Templer i Namasango. Templer bębnił palcami w burtę, chcąc sprowokować hipopotamy pod wodą do wynurzenia się na powierzchnię, by wioślarze mogli je spokojnie ominąć.

Naraz rozległ się hałas podobny do grzmotu. Potężny hipopotam rąbnął w łódź Namasanga, wyrzucając jej tył metr nad wodę i posyłając Namasanga za burtę.

Templer odwrócił się i zobaczył, że tył łodzi Namasanga spoczywa na grzbiecie rozwścieczonego hipopotama. Bestia otworzyła ogromną paszczę, po czym błyskawicznie się zanurzyła. Dwójka pasażerów - Nathalie Grassot i Marc Skorupka starała się balansem uchronić łódź przed wywrotką. Namasango, walcząc o oddech, miotał się w wodzie.

- Trzymaj się! Już po ciebie płynę! - krzyczał Templer płynąc pod prąd.

Bez wioślarza i zapasowego wiosła Nathalie i Marc jak szaleni wiosłowali rękami, by odpłynąć od hipopotama. Sibanda, który zamykał teraz flotyllę, skierował swoją łódź ku odległej o kilka metrów płyciźnie; wkrótce jego pasażerowie Pierre Fischer i Murielle Lagardere gramolili się na skalny występ.


Podwodna walka

NAMASANGO wyciągnął rękę, żeby chwycić burtę spieszącej na ratunek łodzi Templera. Ryzyko, że ją wywróci było zbyt duże.
- Płyń od tyłu! - krzyknął Templer.

Jednym uderzeniem wioseł ustawił rufę w zasięgu ręki Namasanga. Bestia drugi raz nie zaatakuje - powtarzał sobie w myślach. Stahmannowie przechylili się w prawo, żeby zrównoważyć ciężar, gdy wychylony w lewo Templer wyciągał rękę do Namasanga.

Ich palce dzieliły centymetry, gdy nagle między nimi z wody wyskoczyło w górę cielsko, jak ciężarówka strasząca otwartą maską. Z pyska tryskały fontanny wody, z różowej gardzieli dobywał się potworny ryk jak z ciśnię-tego do dechy silnika.

W ułamku sekundy hipopotam chwycił Templera od głowy, jakby go połykał. Potężne górne kły wbił mu pod pachy, szczęki boleśnie zacisnął na wysokości pasa, przygważdżając ofierze ramiona do boków. Zaraz potem bestia zniknęła pod wodą.

Stało się to tak szybko i sprawnie, że łódź ze Stahmannami zastygła na moment prostopadle do wody, nim przewróciła się, wyrzucając pasażerów do rzeki.

Hipopotam wciągnął Templera 4 metry pod wodę i bawił się swą 90-kilogramową zdobyczą niczym pies tarmoszący szmacianą lalkę. Templer, uwięziony twarzą do dołu w pysku potwora, nie miał pojęcia, gdzie jest. Nic nie widział, wszystko było czarne.

Raptem potężny ucisk na klatkę piersiową zelżał. Gdy hipopotam rozchylił pysk, Templer zdołał wyswobodzić rękę i macał na oślep wokół siebie. Pod palcami poczuł twardą szczecinę z pyska hipopotama.

Zgiął się w pół, starał się podważyć szczęki zwierzęcia. Czuł się dziwnie spokojny, jak gdyby oglądał się na filmie. Uwolnił wreszcie drugą rękę. Natrafił na grubą, twardą wargę i zaczął za nią ciągnąć. Zęby hipopotama rozcinały mu policzki i skórę na głowie, lecz zwierz go wypuścił. Templer popłynął w stronę światła.

Kiedy się wynurzył, całą twarz miał we krwi. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczył, był Namasango, który łapiąc z trudem oddech walczył o utrzymanie się na powierzchni.

- Płyń, Evans! Do brzegu! - krzyczał Templer.

Ale Namasango chyba był w szoku. Templer objął go więc zakrwawionym ramieniem i holował do brzegu.

Wtem poczuł, że jakiś potworny ciężar unieruchamia mu nogę. - Hipopotam wrócił.

Tym razem atakował od dołu. Wielkimi ostrymi kłami złapał stopę i ciągnął do dna. Templer wypuścił Namasanga. Miał nadzieję, że oszołomiony mężczyzna zdoła wypłynąć na powierzchnię.


Potwór nie rezygnuje

TEMPLER WIEDZIAŁ, że hipopotam może wytrzymać pod wodą nawet 6 minut. Wiedział też, że on sam wytrzyma najwyżej 3^ minuty. W szalonej desperacji zaczął kopać i walić bydlę rękami w pysk. Uwolnił nogę, ale miał teraz w potrzasku rękę. Zebrał wszystkie siły, bił w szczeciniasty pysk. Puszczaj mnie! Niespodziewanie hipopotam puścił.

Gdy McNamara zobaczył wynurzającą się głowę Templera, skierował kanu w jego stronę.

- Płyń do mnie! - wołał.

Ale hipopotam był szybszy. Wyrzucając połowę ciała nad wodę, złapał Templera za tors - z jednej strony paszczy zwisały głowa i barki, z drugiej nogi. Lewe ramię było przygwożdżone przez dwa ostre niby nożyce kły, dwa inne zęby wbiły mu się w pierś. Templer czuł, jak pękają mu żebra.

Rozszalały hipopotam miotał ofiarą, to zanurzając ją w wodzie, to wynosząc nad powierzchnię. Gdy ząb przeciął Templerowi tętnicę w boku, strumień jasnoczerwonej krwi trysnął na prawie metr.

Templer czuł, jak potworna siła rzuca nim na wszystkie strony. Wolną ręką próbował wyciągnąć rewolwer, ale kabura okazała się pusta. Brakowało mu powietrza, zaczynał tracić przytomność. Dtużej już nie wytrzymam - myślał z rozpaczą. Mimo to nie poddawał się i jedną ręką dalej walił w twardą skórę hipopotama.

Nieoczekiwanie zwierzę zrezygnowało - wypluło go do wody i dało mu spokój. Templer wynurzył się obok kanu McNamary.

- Ciągnij mnie... - wymamrotał i chwycił linkę łodzi.

Kiedy McNamara przyholował go na płyciznę, Templer natychmiast pomyślał, że musi ratować innych. Przecież był za nich odpowiedzialny.

- Musimy ściągnąć ich na brzeg. Gdzie Evans? - wycharczał.

Fischer i Lagardere patrzyli, jak Evans Namasango wyłania się na powierzchnię jakieś 50 metrów dalej w dole rzeki. Machnął ręką nad głową i poszedł na dno. Hipopotam, skacząc niczym koń, wyskoczył nad wodę i wylądował w miejscu, gdzie właśnie zniknął Namasango.

Templera złapał potworny ból i przewodnik upadł do wody.

- Nieźle mnie poharatał - wyjęczał.

Pod strzępami lewego rękawa Templera McNamara zobaczył coś koszmarnego. Ramię było w dwóch miejscach zmiażdżone, przedramię odarte z ciała do kości. Templer utracił masę krwi z ran na bokach klatki piersiowej, lewa stopa była zgruchotana.

Gdy przenieśli go na brzeg, Templer się skarżył, że czuje, jak krew wypełnia mu płuca. Apteczka pierwszej pomocy i walkie-talkie przepadły w czasie wywrotki. McNamara rwał cienką przezroczystą folię, w którą owinięte było jedzenie i zapychał nią rany. Miał nadzieję, że uda mu się nie dopuścić do zapadnięcia płuc.

Sibanda chwycił wiosło.

- Ruszaj! - przynaglał go McNamara, silnym pchnięciem kierując łódź z rannym w nurt rzeki. Paul btyska-wicznie traci sity - myślał.- Nie przeżyje.

Sibanda wiosłował, jak szalony i po 6 minutach dotarł do przystani. Szczęśliwy traf zrządził, że oddział medyczno-ratowniczy odbywał akurat ćwiczenia w udzielaniu pomocy w nagłych wypadkach. Zawieźli Templera do miejscowego szpitala, ale tam nie mieli chirurga. Najbliższy był 430 kilometrów dalej, w Bulawayo.

Kiedy Templer został tam dostarczony, była pierwsza w nocy. 41-letni ortopeda Bekithemba Ncube już na niego czekał. Pacjent wyglądał straszliwie - ale mogło być gorzej.

Gdyby tętnica pachowa była poszarpana - a nie ostro przecięta, tak że sama się obkurczyła i zatkała przecięte miejsce - Templer wykrwawiłby się na śmierć w niecałą minutę. Gdyby z kolei rozległe rany kłute na plecach nie zostały zadane pod kątem -w wyniku czego płaty skóry i mięśni zablokowały dopływ powietrza do wnętrza klatki piersiowej - płuca by się całkowicie zapadły. Uratowała go także przed tym cienka folia śniadaniowa wepchnięta w rany.

Po 7 godzinach operacja się skończyła. Doktor Ncube poskładał i pozszywał pacjenta, amputował zmasakrowane lewe ramię.


Po dwu dniach poszukiwań ciało Evansa Namasanga odnaleziono w dole rzeki. Nawet najstarsi mieszkańcy nie pamiętają, by potężna Zambezi była widownią równie długiego i równie zaciekłego ataku hipopotama, jak ten, z którego Paul Templer ledwo uszedł z życiem. Nieustraszony przewodnik po leczeniu w Londynie z protezą ręki wrócił do Zimba-bwe. Chce znów jeździć z turystami.

Zawodowi myśliwi nalegali, by Wydział Parków Narodowych i Dzikiej Przyrody w Zimbabwe zezwolił na odstrzał niebezpiecznego hipopotama. Mimo to zwierzę wciąż kryje się w wodach Zambezi. Czeka.



JOHN DYSON

TŁUMACZENIE: GRZEGORZ GORTAT

Źrodło: Przeglad Reader's Digest, 1997 r.

  • /biblioteka/47-opowiadania/3936-historie-prawdziwe-morderca-w-mundurze
  • /biblioteka/47-opowiadania/3611-historie-prawdziwe-w-szczkach-krokodyla