Razem z twarzą odzyskała swoje życie

  • Gdyby była taka szansa, prosiłabym, aby to mnie wybrała - mówi Marta Parzonka na wieść, że polska lekarka pracująca w klinice w Cleveland przeprowadziła zabieg przeszczepienia 80 proc. twarzy. 15 lat temu ogień zamienił śliczną buzię Marty w makabryczną maskę. Depresja, myśli samobójcze, osamotnienie. Przeszła ponad 30 operacjinim odważyła się wyjść do ludzi i odzyskać stracone wraz z twarzą życie.
Duży kościół w Dzietrznikach niedaleko Wielunia, w rodzinnej parafii Marty Parzonki, był tego dnia pełen ludzi. Nawet ci, którzy zwykle omijają świątynię dużym łukiem, teraz przyszli. Wielu było ciekawych, jak wygląda dziecko tej, której pożar dotkliwie poparzył twarz, zmieniając ją w maskę. Bez żenady wgapiali się w rocznego chłopca. Może też ma blizny? Może upośledzony? No i byli ciekawi, jak wygląda jego ojciec.
- Wielu ludzi do tej pory jest w szoku, że mi się udało, że mam przystojnego męża i śliczne dziecko - mówi Marta. Ślub odbył się zaraz po chrzcinach. Kameralny, już bez udziału ciekawskich. Marta pokazuje album ze ślubnymi zdjęciami. Ma ostry makijaż, ale wygląda świetnie.
- Na co dzień maluję się sama, ale na specjalne okazje zaprzyjaźniona kosmetyczka strzeli mi taki make-up, że wszystkim oko bieleje - śmieje się Marta.
Modnie ubrana, lubi eksponować zgrabną sylwetkę: - Jak mogę, tak dbam o siebie. Jestem typową babą, która ma bzika na punkcie ciuchów - przyznaje. Jakby starała się odzyskać te wszystkie lata, kiedy z domu wychodziła po to, aby pojechać do kolejnego szpitala na operację. W sumie przeszła trzydzieści parę zabiegów. W Siemianowicach Śląskich, Polanicy-Zdroju, warszawskim WAM-ie, we Wrocławiu, w USA.
- I tak muszę maskować blizny i przebarwienia na skórze. Jedna tubka fluidu idzie w miesiąc. - opowiada 31-letnia dziś Marta. - Kiedy staniemy finansowo na nogi, zastanowimy się z Darkiem, co jeszcze można zrobić, żeby było lepiej. Chirurgia plastyczna i kosmetologia tak poszły do przodu... Może da się zlikwidować blizny. I poprawić lewą powiekę, bo ciągle opada.
Rozmawiamy w 32-metrowym mieszkaniu Marty i Darka w Wieluniu. Dwa pokoiki z kuchnią, wynajmują je od spółdzielni mieszkaniowej. 2,5-letni Wiktor jest tak ruchliwy, że babcia Maria, czyli mama Marty, z trudem go pacyfikuje, by nie przeszkadzał.
Marta urodziła Wiktora przez cesarskie cięcie: - Jak mi go wyciągnęli z brzucha, ryczałam jak małe bobo. Oszalałam na punkcie swojego dziecka...
Ocalały włosy
Lipiec 1993 roku. Kałuże, wioska 20 km od Wielunia. 16-letnia Marta wraz z koleżankami Anetą i Beatą nocują w namiocie rozbitym koło domu Matuszków.
O czwartej nad ranem rodziców Marty budzi dzwonek do drzwi i niesamowity krzyk, ryk raczej. Zapalił się namiot. Nie wiadomo dlaczego, może ktoś podpalił z głupoty. Dziewczyny wydostały się na zewnątrz, ale całe są w ogniu. Włosy zjeżone,
z pleców strzelają iskry. Beata ma tylko drobne poparzenia. O wiele gorzej jest z Anetą i Martą. Karetka gna z nimi na sygnale  do Siemianowic na słynną oparzeniówkę. Ale po ośmiu dniach Anetą umiera.
Marta ma poparzenia III i II stopnia. Szczególnie zniszczone są twarz, plecy i ręce. Palce lewj ręki spaliły się do połowy. Ocalały tylko piękne włosy, spięte tej nocy w kok. A twarz? Mój Boże...
Prosiła rodziców o lusterko. Kłamali, że nie mają. Co ogień zrobił z jej twarzą, zobaczyła osiem dni po wypadku. Zadzwonił kolega, pielęgniarki zawołały ją na dyżurkę do telefenu:
- Skończyłam rozmowę, odwróciłam się i zobaczyłam... siebie. Wyglądałam... Potwornie. Gorączka skoczyła mi do czterdziestu stopni...
Huśtawka nastrojów. Raz koszmarny dół, potem nadzieja, że chirurgia plastyczna, że medycyna mogą zdziałać cuda. Potem
znów depresja. - Zmarła przyjaciółka, zostawił mnie chłopak. Myślałam o samobójstwie.
Połknęła kilkadziesiąt tabletek. Położyła się do łóżka i ogarnął ją strach. Pobiegła do mamy po ratunek... Myśli samobójcze nachodziły ją potem jeszcze wiele razy.
Życie bez twarzy
Z kliniki do kliniki. Lekarze mówili, że jeszcze nie widzieli tak rozległych poparzeń twarzy. W jednym ze szpitali zainfekowali jej rany. Dwóch kolejnych krajowych konsultantów chirurgii plastycznej odmówiło zgody na jej wyjazd na leczenie do USA. Na szczęście lekarze z „Matki Polki": prof. Izabela Płaneta-Małecka i prof. Andrzej Chilarski pomogli znaleźć klinikę. Szpital Columbia Presbyterian Medical Center w Nowym Jorku zgodził się przyjąć pacjentkę z Polski, ale za leczenie trzeba było płacić. Koledzy Marty z technikum gastronomicznego, zorganizowali zbiórkę pieniędzy w całym kraju.
Jak żyje człowiek bez twarzy? Wychodziła z domu z kapturem zasłaniającym głowę. Nienawidziła, gdy ktoś na nią spojrzał. Kiedyś na jej widok jakiś chłopak wpadł na słup.
Dobrze, że udało się załatwić te Stany. Spędziła tam trzy lata.
Przeszła dziesięć skomplikowanych zabiegów. Zrekonstruowano jej palce lewej ręki. Po dwóch tygodniach po operacji zobaczyła nową twarz, na którą przeszczepiono jej skórę z pleców. Ale nie było tak, jak w ckliwym serialu „Powrót do Edenu", kiedy bohaterka widzi w lustrze twarz piękniejszą niż przed operacją. To były blizny, szwy i krew.
Potrzebny był czas i następne operacje. A przeszczepianie skóry nie jest proste. Zwłaszcza że trzeba cerować ją z niewielkich łatek, dopasowywać je do kształtu twarzy. Twarz wygląda jak patchwork. Nieruchoma rzeźba, bo zwyczajnej mimiki nie da się przywrócić. Czasem nawet chorzy nie potrafią sami otwierać ust. U niej widać było postępy.
Odżyła psychicznie. Wreszcie nie było tych wścibskich spojrzeń. Obcy ludzie pozdrawiali ją uśmiechem. Tak było nawet przed operacją.
Jestem inna
Powrót do Polski i znów dołek. Znowu jej twarz budziła sensację. Zaczęła się objadać. Utyła. Nie dbała, co na siebie zakłada.
Najchętniej siedziała zamknięta w swoim pokoju. Mama prosiła: „Nie przejmuj się tak ludźmi". Marta wybuchała: „Głupia jesteś, nic nie rozumiesz!". Matka wychodziła z płaczem.
Kiedy brat przekonywał: „Będzie dobrze, wyjdziesz za mąż, założysz rodzinę", Marta miała ochotę wyć.
Szukała pomocy u psychiatry. Ale nie zadziałało. Po tabletkach chodziła ospała. Nie chciała nikogo widywać. Znowu dopadły ją myśli samobójcze.
Kolejne zabiegi, tym razem we Wrocławiu. Już nawet nie chciała patrzeć w lustro, jak wyszło. Pomogły dopiero wizyty w gabinecie masażu prowadzonym przez psychologa.
- Nakrzyczał na mnie - mówi Marta. - Powiedział: „Masz takie ładne nogi, piękne włosy, weź się za siebie".
I wzięła się.
Zdała maturę, skończyła policealne studium biznesu. Cztery lata temu dostała pracę i w Urzędzie Miasta w Wieluniu. I Znów zachciało jej się żyć.
Ale sadziła, że całe życie będzie samotna. Jaki facet wytrzyma psychicznie to, że za jego plecami ludzie tak się oglądają, że niemal łamią nogi. I to nie dlatego, że taka śliczna. No i jeszcze w makijażu jakoś wygląda. A co będzie, kiedy facet zobaczy ją, jak wychodzi z łazienki po kąpieli. Ucieknie.
Dlatego kiedy widziała cień zainteresowania w oczach jakiegoś mężczyzny, wysuwała kolce jak jeż. Od razu wylewała mu kubeł zimnej wody na głowę. Reakcja obronna. Bała się rozczarowań. Nie odpowiadała na SMS-y i telefony.
Od pierwszego wejrzenia
Darka poznała w kawiarni w Wieluniu. Poszła tam z przyjaciółką. Darek grał w bilard. Podszedł do niej i zaczął namawiać, żeby z nim zagrała. Odmówiła chłodno, ale i tak się przysiadł.
- W trakcie tej pierwszej rozmowy zapytał, co mi się stało - wspomina Marta. - Ale tak delikatnie, nie obcesowo.
Wymienili się telefonami. Kiedy rano się obudziła, miała już od niego pięć SMS-ów.
Ale to nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Tylko powolne zauroczenie.
Czym ją ujął? Darek jest zaprzeczeniem faceta w typie włos na żel, łańcuch na szyi i obcisłe dżinsy. Sam dużo przeżył, leczył się z depresji, z lekomanii wyciągali go w Monarze. Rozumie więcej niż inni. Fascynuje się buddyzmem, chce poznać Dalajlamę, pojechać do Tybetu.
- Miałam ogromne opory, żeby pokazać się Darkowi bez makijażu. A jakoś samo wyszło.
Po miesiącu była w ciąży.
Darka nie ma dziś w Wieluniu. Stracił pracę i od trzech miesięcy zarabia na dom jako spawacz w Niemczech. Rozmawiamy przez telefon.
- To była była miłość od pierwszego wejrznia - tak on mówi o Marcie. Człowiek spojrzy drugiemu w oczy i wie. A ja w jejoczach zobaczyłem dobroć.
Trudno rozmawiać przez telefon, zwłaszcza o tak intymnych sprawach. Darek woli już nic nie mówić.
Bezcenna rekompensata
Czasem Marta sobie myśli, że gdyby nie wypadek, może byłaby głupią słodką lalą. Była ładna, mogła chłopaków zmieniać jak rękawiczki. Bawić się facetami i grać na ich uczuciach... A tak dostała od życia piękną miłość.
Ale ludzie nadal się gapią. Potrafią pokazać palcem: „Eee, popatrz, jak ona wygląda".
Nie zawsze znosi grubiaństwo z pokorą. Kiedyś jakaś kobieta w autobusie aż się wychyliła, żeby się dokładnie przyjrzeć Marcie. Marta też się wychyliła i spytała, czy się skądś znają... Tamta aż poczerwieniała na twarzy.
- Ale jak mam dołek, to się nie odzywam. Spuszczam głowę, a potem w domu ryczę - mówi Marta. Teraz tak bardzo już się nie przejmuje. Ma rodzinę, dobrą pracę. Dużo sił dodaje dziecko.
Zaakceptowała siebie.
- Ale kompleksy będę miała zawsze - układa twarz na kształt uśmiechu.
Trochę zazdrości tamtej dziewczynie z Cleveland. Gdyby jej się przed laty trafiła taka szansa, zdecydowałaby się bez wahania.
- Zaoszczędziłoby mi to tylu cierpień, operacji i narkoz. Nie przeszkadzałoby mi to, że mam twarz innej kobiety. Skoro nauczyłam się zyć z obecną twarzą, to z przeszczepioną byłoby mi łatwiej.

Z cudzym wizerunkiem
„Najbardziej szokujący zabieg ostatnich dekad" - powtarzały amerykańskie media, kiedy w miniony wtorek klinika w Cleveland wydała komunikat, że złożony ze specjalistów wielu dziedzin zespół pod kierownictwem Polki, prof. Marii Siemionow dokonał pionierskiej operacji.
Pionierskiej, choć trzy lata temu jako pierwsi na świecie przeszczepu dokonali Francuzi. Wówczas 38-letnia Isabelle Dinoire, ciężko pogryziona przez psa, otrzymała nowy nos, wargi i brodę. Prof. Maria Siemionow, szef wydziału eksperymentalnej chirurgii plastycznej kliniki w Cleveland i jej koledzy poszli jednak o kilka kroków daiej - zdecydowali się przeszczepić niemal całą twarz, a dokładnie rzecz biorąc jej 80 proc., wzbudzając sensację na skalę światową i nadzieję tysięcy ludzi. Okaleczonych w wyniku pożarów, wypadków samochodowych, chorób nowotworowych, których życie stało się jednym wielkim cierpieniem...
Lekarze z kliniki w Cleveland nie ujawnili, kim była osoba, która otrzymała nową, pobraną ze zwłok, twarz. Wiadomo tylko, że jest kobietą, że nie zgadza się na kontakt z mediami, a zabieg przeprowadzono dwa tygodnie temu.
O tym, czy operacja zakończy się sukcesem, będzie można powiedzieć dopiero za jakieś dwadzieścia dni.
Zespół prof. Marii Siemionow intensywnie przygotowywał się do niej od 15 października 2004 roku, po uzyskaniu zgody rady etycznej kliniki.
Trudniej, niż serce
Zaraz po ogłoszeniu gotowości do przeprowadzenia takiego zabiegu, do szpitala w Cleveland zaczęli się zgłaszać chorzy, dla których poza transplantacją nie było innej nadziei. Jednak znalezienie  dawcy twarzy dla konkretnego biorcy jest bardziej skomplikowane, niż w przypadku innego organu. Prócz zgodności immunologicznej powinny się zgadzać płeć, wiek i rasa.
Sam przeszczep twarzy z medycznego punktu widzenia jest także dużo trudniejszy, niż transplantacja nerki a nawet serca. Organy te, zbudowane są z jednorodnej tkanki, łatwiej się przyjmują w organizmie, niż skóra - zbudowana z różnego rodzaju komórek, wyposażona w wiele mechanizmów obronnych mających chronić ciało przed czynnikami zewnętrznymi. A przeszczep twarzy to konieczność przeniesienia nie tylko samej skóry, ale też mięśni, nerwów, tkanki tłuszczowej, naczyń krwionośnych, struktur chrzestnych i kostnych... Precyzyjna robota i duże ryzyko.
Profesor Maria Siemionow, poznanianka, lekarka z Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu, była przygotowana do tego zadania lepiej, niż ktokolwiek na świecie.
- Pracowała na ten przeszczep 25 lat - mówi nam prof. Krzysztof Kusza ze Szpitala Uniwersyteckiego w Bydgoszczy, krajowy konsultant anestezjologii i intensywnej terapii, a jednocześnie brat sławnej polskiej lekarki.
Prof. Siemionow ma 55 lat w 1974 roku ukończyła Poznańska Akademie Medyczną. Pracowała w Klinice Chirurgii Ręki AM, tam doktoryzowała się i robiła habilitację. Zainteresowana mikrochirurgią, ćwiczyła się w niej za granicą - w Louisville w USA, gdzie była na stażu i uczyła się przyszywać ludzkie palce, oraz w Finlandii, gdzie po raz pierwszy przyszyła drwalowi rękę obciętą piłą mechaniczną. W 1989 roku wyjechała do USA na stałe, choć nadal ma część etatu w poznańskim Uniwersytecie Medycznym. Co najmniej dwa razu w roku jako profesor „wizytor" przyjeżdża do Polski z wykładami.
Jest światowym autorytetet w zakresie makrochirurgii naczyń nerwów. Pod jej kierunkiem pracuje zespół naukowców, dzięki któremu znacznie poszerzyła się wiedza o przeszczepach allogennych (od innych osobników tego samego gatunku).
Rozterki moralne
Choć udany przeszczep będzie wielkim sukcesem medycznym, wątpliwości natury etycznej nawet w środowisku lekarskim są spore. Transplantacja twarzy jest związana z ryzykiem utraty życia, np. w wyniku infekcji organizmu albo odrzutu obcej tkanki. Nawet jeśli przeszczep się przyjmie, pacjent do końca życia będzie musiał przyjmować leki immunosupresyjne (osłabiające układ odpornościowy), które dają wiele groźnych skutków ubocznych. Prof. Siemionow odpierała te zastrzeżenia w licznych wywiadach, twierdząc, że życie pacjentów z okaleczoną twarzą bywa nie do zniesienia, więc ryzyko związane z operacją może być dla nich warte podjęcia.
Pojawiają się także zarzuty, iż przyjęcie czyjejś twarzy to coś więcej, niż odziedziczenie po zmarłym nerki czy innego organu, którego nie widać. Przecież to właśnie twarz jest naszą wizytówką, oznaką tożsamości. Czy pacjent będzie w stanie oswoić się z tak odmienionym wizerunkiem?
Współpraca Danuta Pawlicka

 

POLSKA GŁOS WIELKOPOLSKI, grudzien 2008

  • /biblioteka/48-niepokonani/2031-niepokonani-sceny-z-greckiej-tragedii
  • /biblioteka/48-niepokonani/1961-w-moim-niewidzeniu