Sceny z greckiej tragedii

  • Każdy człowiek do pewnego momentu w swoim życiu myśli, że będzie wieczny, że ciężkie choroby i wyroki śmierci innych ludzi jego nie dotyczą. Ale gdy nagle stajemy oko w oko z tym okrutnym wyrokiem losu, myślenie się zmienia.
BOGUSŁAW KACZYŃSKI, lat 67, Byk, z wykształcenia pianista, teoretyk muzyki, absolwent Akademii Muzyczne) w Warszawie, słynny krytyk muzyczny, popularyzator muzyki l wokalistyki, wielka osobowość telewizyjna, obsypany rekordową ilością prestiżowych nagród (to jemu przyznano pierwszego Wiktora).
Od lat prowadzi autorski program w Pierwszym Programie Polskiego Radia. W Drugim Programie TVP rekomenduje „Rewelacje miesiąca". Na estradach całego kraju i za granicą prezentuje gale i koncerty opero-wo-operetkowe. W 2008 roku mimo rekonwalescencji poprowadził kilkanaście gal! W tym roku najbliższe w Zabrzu (14 lutego) i Sali Kongresowej w Warszawie (15 lutego). Obecnie kończy pisać książkę „Jak samotny szeryf" (o walce z ludźmi, którzy niszczą kulturę). Na koncie ma 12 książek, niedawno ukazał się imponująco wydany album „Teatr Kaczyńskiego - ROMA". Od udaru mózgu (paraliż prawej strony ciała, częściowa utrata zdolności mówienia) minęły prawie dwa lata. Odwiedziłem wybitnego znawcę opery i operetki, aby sprawdzić, co choroba pozostawiła po sobie, jak przebiega rekonwalescencja i skąd czerpie siły do wciąż aktywnego życia, chociaż przysięgał, że zmniejszy tempo pracy.
- Czy ludzie, którzy mają okazję spotykać się z panem, zaczynają rozmowę pytaniem o zdrowie?
- Tak. Zawsze. Obecnie odpowiadam, że moje zdrowie jest coraz lepsze, chociaż wiele pozostawia do życzenia, bo ja ubolewam, że ciągle jeszcze nie jeżdżę samochodem i nie piszę, tylko dyktuję. Ale mam nadzieję, że sprawność nogi i ręki wróci.
- Wcześniej nie odczuwał pan żadnych dolegliwości?
- To, co stało się ze mną, wystąpiło nagle, w ciągu ułamka sekundy. Wcześniej niczego nie odczuwałem i nic nie zapowiadało choroby. W tym czasie przeszedłem badania w prywatnej klinice i wyniki były dobre.
- Mimo że nie dbał pan o zdrowie zgodnie z zaleceniami lekarzy i pracował do upadłego?
- Rzeczywiście, pracowałem do upadłego, ale o zdrowie dbałem. Myślałem, że robienie analiz, odwiedzanie lekarzy różnych specjalności (na wszelki wypadek) uchroni mnie od katastrofy. Niestety, nie uchroniło.
- Udar mózgu dopadł pana w domu. Pamięta pan każdą sekundę ataku?
- Rano siedziałem w fotelu i czekałem na przyjazd impresaria, aby razem wyjechać na koncert galowy do Olsztyna. W pewnym momencie zobaczyłem dwa obrazy w telewizorze i czułem, że mam podwójne widzenie. W tym momencie zadzwoniła do domofonu moja asystentka, która przyszła do pracy 15 minut przed czasem. Później powiedziała, że zadecydowała o tym opatrzność, bo po drodze wyjątkowo nie było korków i czuła, że pędzi do mnie samochodem jakby ją niosły jakieś skrzydła aniołów. Dzięki temu jeszcze mogłem wstać z fotela, dojść do drzwi, bo za moment zaczynał się u mnie paraliż. Czułem, że moja ręka i kawałek nogi przestają mieć czucie. Paraliż postępował ciągle w górę i w górę ciała. Otworzyłem drzwi mieszkania i oparty o ścianę powiedziałem: dzwoń na pogotowie, źle ze mną. Były to moje ostatnie słowa.
- Jak zareagowała asystentka?
- Przyciągnęła mnie do fotela z powrotem, bo sam nie byłem w stanie dojść, gdyż połowa mojego ciała została sparaliżowana, straciłem też mowę. Siedziałem w tym fotelu i czekałem na pogotowie, które przyjechało z zadziwiającą szybkością.
- Jakie to uczucie, gdy czuje się, że drętwieje ciało, że nie można zrobić żadnego ruchu, że przestaje się mówić?
- W chwili ataku nie wiedziałem, co ze mną się dzieje. Czułem, że noga zdrętwiała, nie wiedziałem, co będzie ze mną dalej.
- W fotelu widział pan wszystko, co działo się dookoła?
- Nie, bo miałem oczy zamknięte.
- O Boże, co by się stało, gdyby pana asystentka przyszła 15 minut później?
- Nie wstałbym z fotela i nie otworzyłbym drzwi. Trzeba byłoby czekać dwie godziny, aż przyjdzie moja gosposia. Tymczasem te godziny mogłyby okazać się dla mnie tragiczne.
- Śmierć?
- Oczywiście.
- W szpitalu dotarło do pana, co się z nim stało, czy też nie miał pan świadomości dramatyczności zdarzenia?
- Kiedy pogotowie ratunkowe przywiozło mnie do szpitala i lekarz przyjmujący na oddział zadawał różne pytania w celu sprawdzenia, co pamiętam, a czego nie, ja w pewnym momencie
przerwałem mu i nieco zniecierpliwiony, wydukałem z siebie: „Panie doktorze, ja muszę dzisiaj jechać na koncert do Olsztyna". Lekarz spojrzał na mnie i powiedział: „No, dzisiaj to pan nigdzie nie pojedzie" i dopiero wtedy zrozumiałem, że to nie są żarty.
 
- Dzisiaj pan wie, co było przyczyną udaru mózgu?
- Wiem. Wywołał go wielki, największy w życiu stres, jakiego doznałem podczas wizyty w Sztokholmie, w Królewskiej Klinice, w której leżała moja jedyna siostra Ania z nieuleczalnym nowotworem płuc. Profesor, mimo że proszony przez moją siostrę o zatajenie jej choroby, powiedział mi wszystko. Był to dla mnie taki wstrząs i szok, że połowę rozmowy rozumiałem po angielsku, a w drugiej połowie ani słowa, które do mnie mówił. 
-?
- Mój umysł wyłączył się, żeby nie słyszeć tych okropnych rzeczy o chorej   siostrze. Tymczasem   profesor wprost zakomunikował, że jest to wyrok śmierci.
- Pana siostra od dawna wiedziała o swojej chorobie?
- Od trzech tygodni.
- Pamiętam z krynickich festiwali, że Anna Kaczyńska zawsze wyglądała bardzo zdrowo, pełna życia i siły witalnej. Nic nie zapowiadało tragedii...
- Była sportowym typem kobiety, taterniczką, która przeszła wszystkie szczyty w naszych Tatrach i na Słowacji. Mówiono na nią „chłopczura". Chodziła po drzewach, po dachu naszego domu, a rodzice rozpaczali, co z niej wyrośnie. Aż trudno uwierzyć, że tak silną fizycznie osobę dopadła śmiertelna choroba.
- Siostra umiera w szpitalu na raka płuc, pan w tym czasie jest również w szpitalu, po udarze mózgu. Czy ona wiedziała o tym, co się panu przydarzyło?
- Nie, bo my w naszej rodzinie zawsze ukrywaliśmy przed sobą choroby i cierpienia. Tak było z moimi dziadkami, z rodzicami, tak samo stało się w naszym przypadku. Siostra chciała zaoszczędzić mi wstrząsu i nie mówiła o swojej chorobie. Ja, leżąc sparaliżowany w szpitalu, nie mogłem do niej zadzwonić, bo nie mówiłem, nie miałem telefonu, a kiedy wreszcie poprosiłem pielęgniarkę o podanie telefonu komórkowego, nie potrafiłem się nim posługiwać.
- Czy dla Anny Kaczyńskiej nie było żadnego ratunku?
- Nie, chociaż była otoczona wybitnymi profesorami z onkologicznego centrum, słynącymi w świecie ze swoich umiejętności. Niestety, jej choroba była nie do wyleczenia.
- Podobno udar mózgu to w waszej rodzinie choroba dziedziczna?
- Tak, moja babcia, mama, wujek, mieli udary mózgu.
- Wiedząc o tym, nie mógł pan temu zapobiec?
- Nie mogłem.
- Kiedy zmarła siostra?
- W czasie, gdy leżałem w szpitalu, sparaliżowany do połowy ciała i nie mogłem się obrócić z jednego boku na drugi. Lekarze przyszli do mojego pokoju i... podali środki uspokajające, a potem połączyli ze Sztokholmem. Tam usłyszałem, że rano zmarła moja siostra. Byłem otępiały i nie uświadamiałem sobie, co się stało.
- Nie zdążyliście się pożegnać.
- W przeddzień jej śmierci, rozmawialiśmy telefonicznie. To była krótka rozmowa, w czasie której wyczułem, że Ania doskonale wie, co mi się stało. Na zakończenie rozmowy powiedziałem: zadzwonię do ciebie jutro i rozstaliśmy się. Nie wiedzieliśmy oboje, że na zawsze.
- Scena niczym z greckiej tragedii, a zapewne wcześniej był pan przekonany, że jest niezniszczalny.
- Będąc w szpitalu, przewartościowałem swoje życie, nie myśląc, że za moment spotka mnie taka wielka tragedia jak śmierć siostry.
- Jakie wnioski pojawiły się po analizie własnego życia?
- Stwierdziłem, że ani Paryż, ani Nowy Jork, ani Wielki Mur Chiński, który też zobaczyłem, nie są nic warte w życiu, w którym liczy się przede wszystkim zdrowie.
- Przyjaźnił się pan z dwiema wiekowymi damami, Adą Sari i Mirą Zimińską. Ich nieśmiertelność (Mira odeszła w wieku 102 lat, a Ada w wieku 82) mogła wywołać u pana takie myślenie...
- Każdy człowiek do pewnego momentu w swoim życiu myśli, ze będzie wieczny, że ciężkie choroby i wyroki śmierci innych ludzi jego nie dotyczą. Ale gdy nagle stajemy oko w oko z tym okrutnym wyrokiem losu, myślenie się zmienia.
- Czy obwinia pan kogoś lub coś o swoją chorobę?
- Nie, bo tak widocznie miało być. Często myślę, że gdybym nie zachorował tego dnia, to zachorowałbym później, po śmierci siostry.
- Po udarze mózgu mówił pan w wywiadach, że zmieni tryb życia, że nie będzie się poświęcał wyłącznie pracy, że wyważy proporcje. Czy tak się rzeczywiście stało?
- Niestety, moje zamiary nie spełniły się do końca. Wyobrażałem sobie, że teraz będę poświęcał swój czas sobie, przyjaciołom, życiu towarzyskiemu, ale będąc chorobliwym pracoholikiem, nie dałem rady wyleczyć się z tego. Jest to ciężka choroba, którą można wyleczyć w wyspecjalizowanej klinice. Sam się dziwię, że po tym wszystkim, co przeszedłem, nie mogę wyzwolić się z jarzma pracy.
- Jak przebiega rehabilitacja?
- Mam dwóch znakomitych specjalistów z Kliniki Psychiatrii i Neurologii w Warszawie, którzy przychodzą do mnie do domu. Są to: pani Ola Wolińska (prowadzi bardzo intensywne ćwiczenia ruchowe, razem schodzimy po dwa, trzy razy dziennie kilka pięter po schodach, sam też schodzę pod jej kontrolą) i Grzegorz Ochman, który zajmuje się moją bezwładną ręką i nogą. Pracujemy nie tylko nad sparaliżowaną ręką i nogą, ale przede wszystkim nad... głową, bo aby efekt rehabilitacji był widoczny, trzeba poruszać ośrodki mózgowe.
- Czy są widoczne postępy?
- Zaczyna działać prawa ręka i zaczęły się poruszać zginacze nogi, co dotychczas było dla mnie nieosiągalne. Człowiek zdrowy nawet nie domyśla się, jak skomplikowany jest nasz organizm, z ilu trybów i mięśni jest złożony. Żeby poruszyć jeden mięsień, musi na to pracować wiele ośrodków na czele z tym mózgowym, który wydaje impulsy. Ludzki mózg jest doskonałym komputerem, do tej pory nie wiedziałem o tym. Czy pan wie, że po udarze mózgu uczyłem się chodzić jak małe dziecko?
- Co z aparatem mowy?
- Pracowałem z logopedą, odbywałem szereg ćwiczeń. Teraz mówię swobodnie, co wymagało ode mnie dużej koncentracji i systematycznej pracy.
- Obecnie pisze pan książkę, ale nie włada jeszcze prawą ręką.
- Książkę piszę przy udziale mojej sekretarki, której ją dyktuję. Ale potrafię w kilku miejscach poprawić rękopis, przekreślić, zapisać.
- Prowadząc koncerty, wchodzi pan na estradę o lasce, siada na fotelu i zapowiada na siedząco, nadal?
- Wchodzenie na scenę i schodzenie z niej jest dla mnie jeszcze bardzo męczące. Widziałem w świecie wielu prezenterów, którzy byli zdrowi, a siedzieli w fotelu. Jeżeli chodzi o mnie, to witają mnie za każdym razem owacje na stojąco, bo przed publicznością staje człowiek, który miał nie żyć, a tymczasem pokonał straszną chorobę. Z trudem tłumię łzy wzruszenia i nie jestem w stanie rozpocząć koncertu.
- Kiedy odrzuci pan laskę?
- Ten moment już nadchodzi, chociaż moi terapeuci twierdzą, że laskę zawsze muszę mieć ze sobą, gdy jestem na obcym terenie. Po domu chodzę bez laski.
- Jakie domowe czynności jest pan w stanie wykonywać?
- Wszystkie. Na co dzień wspaniale opiekuje się mną pani Ewa, wielka dama o wielkim sercu. Czasami wydaje mi się, że myśli za mnie, bo zanim o czymkolwiek pomyślę, pani Ewa już to załatwia.
- Ale kąpie się pan sam, bez pomocy pani Ewy?
- Tak. Samodzielnie się kąpię. Z łóżka też mogę wstawać o własnych siłach.
- Skarpetki też sam pan zakłada?
- Sam i samodzielnie wiążę sznurowadła przy butach. Lekarze mówią, że robię kolosalne postępy i jestem wzorcowym przykładem dla kliniki oraz promykiem nadziei dla chorych, którzy nie robią żadnych postępów albo strasznie wolno, co wywołuje u nich załamanie. Nakręcono o mnie i pracy, jaką wkładam w rehabilitację, wiele filmów telewizyjnych. Poprzez internet dostałem 10 tysięcy e-maili, których autorzy mieli w rodzinie kogoś chorego na podobną przypadłość co ja. Pytali w nich, co mają robić, jaką drogą się udać, żeby ich bliscy wyszli choć po części z choroby.
- I co pan im odpowiadał?
- Wysyłałem wszystkim słowa pocieszenia, dodawałem otuchy. Nikogo nie pozostawiłem bez odpowiedzi, do dzisiaj to robię.
- Ile kilogramów pan schudł?
- W szpitalu schudłem 20 kilogramów.
- Ale chyba nie udało się panu utrzymać tej nowej wagi?
- Na własne żądanie przytyłem kilka kilogramów, ponieważ lepiej z nimi wyglądam. Będąc bardzo szczupłym, wywoływałem nieustanne zapytania, co mi jest, że tak źle wyglądam?
- Wierzy pan teraz w cudowne ocalenia?
- Wierzę, że ktoś tam na górze wskazał na mnie palcem i powiedział: „Musisz żyć, bo jesteś mi jeszcze potrzebny".
- Kiedy zacznie pan jeździć samochodem?
- Lekcje rozpoczynam w marcu i mam nadzieję, że będę mógł ponownie prowadzić swój samochód.
- Jeszcze niedawno jeździł pan na wózku inwalidzkim.
- Tak, przez dwa miesiące.
- Co mówili lekarze, gdy po trzech miesiącach opuścił pan szpital, podpierając się tylko laseczką?
- Gdy przenoszono mnie na noszach ze szpitala do kliniki, zebrali się lekarze i pielęgniarki, do których powiedziałem: „Z tego szpitala wyjdę o własnych siłach". Popatrzyli na siebie z minami wskazującymi, że to, co mówię, jest kolejnym objawem mojej choroby. Minęły trzy miesiące, a ja samodzielnie zszedłem po schodach kliniki na ul. Sobieskiego, podpierając się tylko laseczką i sam wsiadłem do samochodu.
- Brawo! Jak wyglądały pierwsze dni na wolności?
- Towarzyszyła mi wielka radość i świadomość, że teraz będę musiał uczyć się wszystkiego od początku. Nie mogłem sam się wykąpać, ubrać, ale po dłuższym czasie i licznych ćwiczeniach zacząłem sam wszystko robić.
- Nie wspomniał pan o tym, że dopadł go lęk przestrzeni. Czy już minął?
- Kiedy wychodziłem z drzwi wejściowych na korytarz, musiałem schylać głowę, bo wydawało mi się, że uderzam w górę framugi. Tak samo było przy wejściu do pokoju, głowa musiała być zgięta do dołu. Lekarze mówili, że to normalny objaw choroby. Dzisiaj lęk przestrzeni minął bezpowrotnie.
- Ale nadal jest pan nieuleczalnym pracoholikiem.
- Naprawdę troszeczkę zwolniłem tempo. Nauczyłem się odmawiać pewnych propozycji. Tego u mnie nigdy nie było, bo zawsze byłem na tak. Miałem lecieć na koncerty do Nowego Jorku, do Toronto, ale odmówiłem.
- Zapewne przekonał się pan, że los czasami bywa okrutny, że wymierza ciosy i trzeba się z tym pogodzić, aby iść dalej, realizować swoje plany.
- Nie pogodziłem się. Nie przyjmuję do wiadomości, że po części mam jeszcze niesprawną nogę i rękę. Buntuję się przeciwko temu i krzyczę „Nie!", bo musi być dobrze. Czekam na ten dzień.

Rozmawiał: BOHDAN GADOMSKI
ANGORA nr 5/2009
  • /biblioteka/48-niepokonani/2110-po-udarze-danuta-wroniszewska-droga-do-nirwany
  • /biblioteka/48-niepokonani/1999-niepokonani-razem-z-twarz-odzyskaa-swoje-ycie