Nigdy nie mialem urlopu (Zbigniew Wodecki)

 

Facetowi w moim wieku nie wypada już śpiewać o kwiatkach i tym podobnych rzeczach

Rozmowa ze ZBIGNIEWEM WODECKIM, wokalistą, muzykiem, kompozytorem i skrzypkiem

   Napisał dwa oratoria, grał w orkiestrze symfonicznej, w zespole muzycznym Ewy Demarczyk i grupie Anawa. Jako piosenkarz zaczynał na festiwalu piosenki w Opolu (1972 rok) i zdobył nagrodę za debiut, na festiwalu w Sopocie dostał nagrodę dziennikarzy. Ma Prometeusza'94 i jeszcze kilka innych nagród. Prowadził program telewizyjny „Droga do gwiazd" i „Twoja droga do gwiazd". Jest jednym z jurorów show „Taniec z gwiazdami". Nagrał świetną płytę „Nowa", na której prezentuje swoje nieznane dotąd oblicze i jest kompozytorem wszystkich dziesięciu piosenek.

   - Będziesz w nowej edycji „Tańca z gwiazdami"?
   - Będę i jestem pełen oczekiwań, nowych wrażeń i niepewności, czy udźwigniemy 11. edycję i czy będzie równie ciekawa jak poprzednie. Za każdym razem mieliśmy w jury dylemat, czy nadal brać udział, czy może już nie. Przy zbliżającej się edycji wątpliwości prysły, bo nie ma co tupać nogami, gdy ten show tak długo trwa. A poza tym bardzo się polubiliśmy. Owszem, były między nami starcia i różnice zdań, ale moim zdaniem ten skład jest optymalny.

   - Był taki moment, że chciałeś odejść...
   - Rzeczywiście, tak było między trzecią a czwartą edycją, gdy często słyszałem na ulicy: „O, idzie ten gość, co siedzi w «Tańcu z gwiazdami»", bo z „Tańcem" przegrał mój największy masowy przebój „Pszczółka Maja". Poza tym znałem wielu startujących w tym programie artystów, bo niejeden kieliszek „mleka" wypiliśmy w garderobie, czekając na finał jakiegoś festiwalu czy koncertu. Popadałem więc w olbrzymi stres, zastanawiając się, jak pogodzić uczciwość w ocenach i stopień znajomości, bo juror, żeby być wiarygodny, musi być przede wszystkim sprawiedliwy.

- Słyszałem, że taniec nie jest twoją mocną stroną, a jednak zdecydowałeś się wystąpić w charakterze jurora.
- Przesądziła o tym rozmowa z decydentami poprzedniego programu „Droga do gwiazd". Poza tym przyzwyczaiłem się już do tej stacji telewizyjnej. A taniec rzeczywiście nigdy nie był i nadal nie jest moją mocną stroną. Może dlatego, że zawsze wstydziłem się tańczyć, bo wtedy wypada o czymś rozmawiać z partnerką, a ja w czasach szkolnych byłem bardzo nieśmiały.

   - Teraz nabrałeś już doświadczenia i wiesz, na czym polega taniec towarzyski?
   - Miotają mną ambiwalentne uczucia. Okazało się, że zupełnie nie dostrzegałem błędów zauważanych przez Iwonę Pavlović i Piotra Galińskiego. Ich profesjonalna analiza występu i uwagi typu „pięta za nisko, łokieć dwa milimetry za wysoko, głowa za daleko" to nie dla mnie. Ja patrzę na całość występu, badam, czy miał swój wyraz i wdzięk. Ale muszę przyznać, że nabrałem pokory do tańca towarzyskiego.

   - Jak zamierzasz promować swoją płytę „Nowa", skoro wkrótce będziesz zajęty „Tańcem z gwiazdami"?
   - Jestem jednym z niewielu zajętych piosenkarzy, którzy od zawsze nie przywiązywali do tego wagi, a na starość nie będę zmieniał swoich przyzwyczajeń. Był taki okres, gdy groziłem, że wreszcie nagram taką płytę muzyczną, jaką zawsze chciałem wydać. Gdy dojrzałem i słuchałem oryginalnych nagrań światowych big--bandów, zrozumiałem, że nie będę się ścigał, bo to wszystko już było. Niestety, radia nie puszczają takiej muzyki, komercja zabija sztukę i wygrywa z nią, takie mamy czasy. Poza tym mamy kompleks prowincjusza. Polacy są przekonani, że prawdziwe życie toczy się gdzie indziej, nie u nas. A przecież mamy świetnych muzyków, aranżerów, którzy już dogonili światową czołówkę. Przyznam się, że biorę udział w „Tańcu z gwiazdami" również dlatego, że mam nareszcie okazję posłuchania na żywo świetnej orkiestry.

   - Bardzo długo kazałeś czekać swoim fanom na nowy krążek...
   - Osiem lat. Moja nowa płyta nie ma w założeniu rzucenia na kolana instrumentalistów, muzyków i zwolenników mojego śpiewu. Nagrałem płytę z piosenkami mądrymi. Posłuchaj tekstów, opisujących nasze czasy, które w większości napisał Jan Wołek. Refren piosenki „Trwoga" idealnie pasuje do naszej rzeczywistości. Kiedy ją śpiewam, po każdej zwrotce ludzie podnoszą kciuki do góry, utożsamiając się z treścią, która jest mądra i celna. Myślę sobie, że gdyby tak nasi posłowie przepowiedzieli sobie co rano ten tekst, to może ich obrady inaczej by wyglądały...

   - Nagrywając „Nową", bardziej skupiłeś się na muzyce czy słowach?
   - Na tekstach, które wybrałem do własnej muzyki, bo jestem kompozytorem wszystkich dziesięciu piosenek. Muzyka jest podporządkowana tekstom. Facetowi w moim wieku nie wypada już śpiewać o miłości, kwiatkach i tym podobnych rzeczach. Dlatego śpiewam o problemach psychologiczno-socjologicznych, o ludziach zapomnianych, żyjących na peryferiach miast, ale bardzo godnie. W przyszłości planuję nagrać płytę instrumentalną.

   - Ile płyt masz na koncie?
   - Sam nie wiem. Nie przywiązywałem wagi do nagrań, ale przez tych prawie 40 lat udaje mi się utrzymywać na powierzchni naszego mętnego show-biznesu, co uważam za fajną sprawę. Poza tym lepiej czuję się na żywo, z publicznością, aniżeli w studiu.

   - Nadal dajesz tak dużo koncertów?
   - Bogu dziękować, tak.

   - Podobno nigdy nie brałeś z urlopu?
   - Urlop mam tylko wtedy, gdy stoję w korku. A tak poważnie, to nie lubię urlopu i nigdy go nie miałem. Już po dwóch dniach wypoczywania nudzę się, wręcz mnie nosi, mam wyrzuty, że nie ćwiczę na skrzypcach, nie ćwiczę na trąbce, że to wszystko „siada". Jestem mistrzem świata w kategorii lenistwo i... pracoholikiem, gdy chodzi o mój zawód.

   - Widzę, że w pełni zdajesz sobie z tego sprawę.
   - Trzyma mnie adrenalina, która wydziela się przy każdym występie. Ona powoduje, że mam 60 lat, a wyglądam na 59.

   - Jak długo można tak funkcjonować?
   - Jeśli utrzymuję „d" na trąbce około 25 sekund, to czuję, że jeszcze trochę w tę trąbę podmucham. Oznacza to, że pompka mi nieźle pracuje.

   - Ciekawy jestem, czy miałeś już objawy przemęczenia?
   - Miałem objawy przemęczenia, załamania i bezsensu tego wszystkiego.

   - Jak to?
   - Zastanawiałem się, po co 30 lat chodziłem po kuchni i ćwiczyłem Karłowicza, Wieniawskiego czy kaprysy Paganinie-go. Wystarczyło przecież nagrać „Pszczółkę Maję", „Chałupy welcome to" i czardasza Montiego. Z tymi trzema numerami spokojnie bym sobie poradził w życiu. Ale takie rozterki natychmiast mi przeszły, gdy się okazało, że muszę zagrać solówkę do jakiegoś instrumentalnego utworu i wszyscy byli nią zachwyceni. Wtedy czułem, że warto było jednak godzinami ćwiczyć.

   - Czy żałujesz czegoś w swojej długiej i bogatej karierze?
   - Mógłbym żałować, bo miałem bardzo dużo różnych atrakcyjnych propozycji. Mogłem np. zrobić karierę w Niemczech, ale - jak mówiła moja mama - „nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło". Kiedy wyrzucono mnie z hukiem z liceum muzycznego, nastąpiło załamanie w mojej karierze młodego muzyka. Ale spotkałem paru słynnych później kolegów i poszedłem inną drogą, co obróciło się w parę sukcesików, które składają się na to, że dzisiaj jestem zadowolony z tego, co mi się udało osiągnąć.

   - Komuna była łaskawa dla artystów, ale podobno kapitalizm jeszcze bardziej?
   - Z natury jestem socjalistą i uważam, że państwo powinno się troszczyć o obywatela. Artystom za czasów PRL-u świetnie się powodziło. Na festiwale jazzowe czy muzyki poważnej nie można było dostać biletów. Teraz koncerty chopinowskie emituje się w środku nocy i jesteśmy najmniej muzykalnym społeczeństwem w Europie.

   - Jak czujesz się we wszechobecnej komercji?
   - Wkurza mnie, że prawdziwi artyści - czuli, wrażliwi ludzie - nie mają siły przebicia, że śpiewają po klubach i piwnicach. Nikt w tym kraju nie dostrzega, jak przepięknie śpiewa Ewa Dryga albo że Kuba Badach walczy o swoją karierę, która należy mu się od lat. Wystarczy posłuchać piosenki „Nie czekaj mnie w Argentynie" w wykonaniu Madonny i Zdzisławy Sośnickiej. Wyraźnie słychać, że Madonna mogłaby śpiewać w chórku naszej gwiazdy. Na szczęście jest jeszcze Grzegorz Turnau...

   - Piosenkarze z twojego pokolenia zrezygnowali już ze śpiewania, m.in. właśnie Zdzisława Sośnicka. Tymczasem ty trwasz nadal, czy czasem nie masz już tego dość?
   - Gdy wracam do domu po weekendzie, mam dość śpiewania, ale gdy mija poniedziałek, wtorek, środa, to szlag mnie trafia, że nie śpiewam. Na szczęście zbliża się weekend i... znowu śpiewam. Kiedy wychodzę na scenę, dostaję od widowni takiego kopa i tyle fantastycznych fluidów, że mogę potem jechać nawet całą noc na następną imprezę i nie potrzebuję snu. Nie mogę wciąż zrozumieć, dlaczego Zdzisława Sośnicka wycofała się ze śpiewania. Mieliśmy ostatnio propozycję zrobienia wspólnego koncertu, ale odmówiła. A mając tak wspaniały głos, mogłaby jeszcze śpiewać - jej ostatnim występom towarzyszyły owacje na stojąco.

   - Twoja nowa płyta nie jest komercyjna?
   - Nie jest, poza kilkoma ludycznymi tematami, które się dobrze śpiewa przy piwie. Te piosenki są niby proste muzycznie, ale nie aż tak - niektóre jest trudno powtórzyć. Ale refreny śmiało śpiewa ze mną publiczność. Świetnie się bawię z paroma tysiącami ludzi na stadionie, i na wieczorze przy świecach w małym klubie też.

   - W jednym z wywiadów powiedziałeś, że zawsze bardziej byłeś skrzypkiem niż piosenkarzem. Mało kto jednak kojarzy Wodeckiego ze skrzypcami i orkiestrą symfoniczną.
   - Rzeczywiście niewiele osób, ale i tak największe mam brawa, kiedy zagram na skrzypcach czardasza. Mam wtedy z tego grania wielką satysfakcję.

   - Nie wyglądasz na faceta, dla którego rodzina jest najważniejsza, ale podobno tak jest?
   - Rodzina ułatwia bycie na ziemi, „bo kiedy jej ni ma, samotnyś jak pies".

   - Jesteś już dziadkiem. Co czujesz, gdy słyszysz od wnuków: „dziadku"?
   - Zdecydowanie wolę „wujku".

   - Ilu masz wnuków?
   - Piątkę. To Lili, Leo, Dawid, Julia i Majka.

   - Podrywy to już dla ciebie odległa przeszłość?
   - Owszem, mówiło się o moich podbojach damskich serc, ale te wszystkie informacje były bardzo wyolbrzymione i przesadzone. Nie mógłbym być Casanovą, bo wszyscy mnie znają, obserwują i widzą, co robię.

   - Ale nie przestałeś lubić kobiet?
   - Facet bez kobiety to jak ryba bez wody. Jestem wdzięczny losowi, nie spodziewałem się takiej sympatii od ludzi.

   - Podobno ktoś podszywa się pod ciebie i prowadzi twój blog w internecie?
   - Podobno. Ale nie widziałem tego bloga, nie interesuje mnie jego zawartość, bo nie wchodzę do internetu. Nie mam na to czasu. Słyszałem, że są tam wpisy zestresowanych ludzi, wylewających swoje kompleksy. Poza tym musiałbym mieć mocne okulary do czytania i zmieniać je nieustannie z tymi do chodzenia.

   - Nie masz komputera?!
   - Nie mam, za to noszę taki mały „laptopik", czyli notesik za 2,50 zł, w którym wszystko notuję. Mam nawet jego duplikat, tak na wszelki wypadek. I przyjaciół, którzy są bardzo biegli w komputerach i pomagają mi coś napisać, czasem wydrukować jakąś partyturę.

   - Jesteś podobno artystą, który miał najwięcej wypadków samochodowych.
   - Kiedyś tak było, ale od 30 lat nie miałem ani jednej stłuczki.

   - Żadnego punktu karnego?
   - Punktów karnych to ja mam sporo. Raz na pół roku kasuję sześć punktów, bo tyle można. W przeciwnym wypadku musiałbym jeździć na rowerze.

   - Czy do tej pory na twój widok ludzie krzyczą: „Dawaj pszczołę!"?
   - Bywa, że jeszcze tak.

   - Czy to prawda, że kompozytor „Pszczółki Mai" popełnił samobójstwo?
   - Niestety, miał wszystko, także pistolet. Coś w życiu mu nie wyszło i pieniądze zapędziły go w rejony, z których nie widział już wyjścia.

   - Podobno czasami też miewasz doły?
   - Jak każdy. Dostałem w życiu straszną szkołę, ale na szczęście urodziłem się w Krakowie i otarłem o wielkie autorytety, które nauczyły mnie wiele i wiem, że dużo jeszcze mam do poznania. Już jako szesnastolatek miałem przyjemność obcować z cyganerią krakowską, z Piwnicą pod Baranami, z Ewą Demarczyk, Piotrem Skrzyneckim, Markiem Grechutą. Występowałem z nimi w najpiękniejszych salach koncertowych Europy.

   - Co trzyma cię w tak dobrej kondycji?
   - Staram się dobrze odżywiać, ograniczać palenie, nie pić ciężkich alkoholi, nie stresować. Nie dopuszczam do siebie ludzi złych i zawistnych, zazdrosnych i narzekających, a staram się otaczać dobrymi, pełnymi optymizmu.

   - Swoje pięć minut dawno masz za sobą, co teraz?
   - Odpowiem wykrętnie. Jadę właśnie na próby wznowieniowe „Sonaty Belzebuba", do której to sztuki skomponowałem muzykę i w której gram. Zajmuje mi to dużo czasu, pochłania dużo myśli. Jak długo będę się uczył nowych rzeczy, starał się odnieść sukces? Dopóki zęby mi nie wypadną. Gdy przestanie mi na tym wszystkim zależeć, to zawinę się z tego świata w ciągu tygodnia.

 

   Rozmawiał: BOHDAN GADOMSKI

 

   ŹRÓDŁO: ANGORA nr 34, 22 sierpnia 2010; zdjecie: www.koty.pl


 

  • /biblioteka/51-ludzie/3316-o-mierci-myl-pogodnie
  • /biblioteka/51-ludzie/3105-ludzie-i-fakty-odczyta-siebie