Żegnaj Krzysztofie...

 

Po raz pierwszy zobaczyłem Cię w telewizyjnej wersji Romea i Julii w reżyserii Jerzego Gruzy. Grałeś Romea jednocześnie romantycznie, renesansowo i współcześnie. Każde powojenne pokolenie miało swojego polskiego Romea. Najpierw był to stworzony przez Wajdę w wielu filmach Cybulski, potem przez teatralny repertuar Hanuszkiewicza ukształtowany Olbrychski, wreszcie Ty ze swymi młodzieńczymi rolami scenicznymi i filmowymi, a w kolejnym pokoleniu Artur Żmijewski. Przynajmniej tak nam się wtedy wydawało. A teraz? - Nie wiem.

W moich czasach wrocławskich zapragnąłem przywrócić scenie operowej Krakowiaków i Górali. Ale nie jako spektakl teatralny, tylko zgodnie z partyturą i didaskaliami inscenizację opery narodowej z roku 1794. Z licznymi chórami, baletami, mnóstwem statystów i epizodami na tle Panoramy Racławickiej, z której scenografię na nasze polecenie skopiował Ryszard Kaja, jako że oryginał znajdował się w rotundzie kilka ulic dalej.

Był to niezapomniany sukces Maryli Rodowicz (młynarka Dorota), Danuty Rinn (z miłości do Ciebie zagrała... organistę Miechodmucha) i Artura Żmijewskiego, który z wiarą w Twój talent reżyserski stworzył świetną kreację studenta Bardosa. Spektakl powtórzyliśmy w następnym roku w Operze Narodowej z sukcesem jeszcze większym i historycznym - ostatnim w ich karierach - wspólnym udziałem Bogdana Paprockiego (Bartłomiej), Andrzeja Hiolskiego (Wawrzyniec) i Bernarda Ładysza (Miechodmuch).

W tak brawurowy sposób do kariery teatralnej, filmowej, radiowej i telewizyjnej dołączyłeś debiut szczególny i zaskakujący. Stałeś się reżyserem operowym. Sporządziliśmy precyzyjnie dalszy plan Twoich realizacji narodowych dzieł muzycznych. Zdążyłeś jeszcze w Warszawie wyreżyserować kapitalną Nędzę uszczęśliwioną Macieja Kamieńskiego, pierwszą polską operę narodową z roku 1778, ze współczesnym epilogiem Wojciecha Młynarskiego i Jerzego Derfla. Wkrótce przedstawiłeś kapitalne scenariusze reżyserskie moniuszkowskiego Strasznego dworu i Hrabiny (jedynej opery o naszej stolicy).

Wszystkiemu temu przyglądał się niegdysiejszy reżyser Dziadów w Teatrze Narodowym, którymi przed laty niechcący wywołał rewoltę. Uważając się za następcę Leona Schillera i strażnika jego inscenizacji grywanych od lat w teatrach dramatycznych Krakowiaków, źle znosił tłumy w Operze Narodowej na spektaklach tego samego tytułu, firmowanego przez wychowanka Hanuszkiewicza - Krzysztofa Kolbergera.

Na nasze nieszczęście na krótko został ministrem kultury. Do wielu przedsięwzięć nie zdążył się dobrać. Ale zdemolowanie kinematografii, czytelnictwa i Teatru Wielkiego w Warszawie - to jego zasługa. Oczywiście sczyścił przede wszystkim mnie, ale również nasze wspólne projekty zapomnianych oper polskich (Goplana, Bolesław Śmiały, Casanovą, Eros i Psyche, Zygmunt August), z którymi nierozważnie wcześniej go zapoznałem. Potem już w Poznaniu - znów z olbrzymim sukcesem - powtórzyłeś Krakowiaków i Nędzę, a przed kilku laty, nie zważając na chorobę, Henryka VI na łowach Karola Kurpińskiego.

Niech o wspaniałych dokonaniach w bogatszych segmentach Twego życia w sztuce świadczą inni. Ja w sercu zachowam na zawsze Twoją pełną pasji, kompetencji, talentu i inteligencji pracę reżyserską dla polskiego teatru operowego. Zawsze już, kiedy przymknę oczy, zobaczę Cię na szalonym wieczorze kawalerskim i poznańskim ślubie Zimermanów, podczas niekończących się wspólnie wieczorów omawiania realizacji i słuchania muzyki, niedawnej uroczej kolacji u marszałka Wielkopolski w.Suchym Lesie czy na spotkaniach poetyckich pełnych artyzmu, w przejmującej interpretacji Twego pięknego, niezapomnianego głosu.

Krzysztofie, powstrzymując łzy, obiecuję Ci ocierać je zawsze u Anki, Julki, Krzysia, wielu przyjaciół, wielbicieli, ludzi teatru, filmu, muzyki, poezji... Czy zdołam to uczynić u wszystkich?

Zacznę od siebie...

 

SŁAWOMIR PIETRAS

ANGORA

  • /biblioteka/51-ludzie/3333-jestemy-ludmi-renesansu-partita
  • /biblioteka/51-ludzie/3316-o-mierci-myl-pogodnie