Jesteśmy ludźmi renesansu (Partita)

 

Wylansowali wiele wlasnych przebojów, towarzyszyli także innym znanym wykonawcom w ich muzycznych sukcesach. Co stalo sie z zespołem partita?


Autor tekstu: TOMASZ GAWIŃSKI


Występowali w różnych składach. Najpierw był to zespół żeński, potem u boku pań pojawili się panowie. Byli pierwszą w Polsce mieszaną, rozrywkową grupą wokalną. Prezentowali bogaty repertuar. Pisali dla nich najlepsi polscy kompozytorzy. Śpiewali na koncertach, festiwalach, prezentowali własne utwory, jak również tworzyli tzw. chórek dla wielu gwiazd polskiej piosenki. Niestety, po jubileuszu dziesięciolecia, zakończyli wspólną działalność artystyczną. Siedemnaście lat później Partita jednak się reaktywowała i koncertuje do dzisiaj.

KLIKNIJ,

BY PRZYPOMNIEĆ SOBIE I POSŁUCHAĆ JEDNEGO Z PRZEBOJÓW "Partity"

Obecnie grupę tworzą wokaliści o najdłuższym stażu: Anna Pietrzak, Ludmiła Zamojska, Andrzej Frajndt, Bronisław Kornaus. Na spotkaniu w jednym ze stołecznych lokali pojawiają się w pełnym składzie. Choć cały czas wspólnie występują, robią wrażenie, jakby dawno się nie widzieli. Pogodni, uśmiechnięci, rozmowni. Widać, że mimo upływu lat dobrze się ze sobą czują, lubią, rozumieją, przyjaźnią.

- Do dziś bawimy się piosenkami - mówi Lusia, czyli Ludmiła Zamojska. - To zawsze sprawiało nam wielką przyjemność, I tak jest do dzisiaj.

- Mimo że mamy już swoje lata, przez półtorej godziny wspólnego koncertu jesteśmy tacy, jak byliśmy kiedyś. Zapominamy, że coś nas boli, że mamy jakieś kłopoty - dodaje Ania Pietrzak.

Zespół powstał w Warszawie, we wrześniu 1966 roku z inicjatywy kompozytora Janusza Kępskiego. Partita, jako żeńska grupa wokalna, działająca przy radiowym „Popołudniu z młodością", istniała w tej postaci z niewielkimi zmianami personalnymi do 1972 roku. Formacja wykonywała początkowo transkrypcje utworów mistrzów muzyki klasycznej, a następnie wraz ze zmianą kierownika artystycznego, którym został Leszek Bogdanowicz, zmieniła styl, preferując lżejszy, pogodny repertuar.

Rok 1970 to kolejna zmiana stylu zespołu. Kierownictwo muzyczne objął kompozytor Antoni Kopff. Wraz z nim do grupy dołączyły Anna Pietrzak i Alicja Majewska. Wkrótce zespół radykalnie zmienił brzmienie. Pojawili się także pierwsi wokaliści - Andrzej Frajndt i Bronisław Kornaus, tworząc tym samym, pierwszą w historii polskiej muzyki rozrywkowej, grupę wokalną o składzie żeńsko-męskim.

Pochodzili z różnych stron Polski, kończyli różne szkoły. Połączyła ich jednak muzyka. Początkowo występowali w składzie: trzy panie i dwóch panów. Nagrywali pierwsze programy telewizyjne i radiowe, koncertowali w Związku Radzieckim. Na festiwalu w Opolu w 1972 roku wyróżniono ich za kompozycję „Kiedy wiosna buchnie majem", a rok później utwór „Dwa razy dwa" otrzymał główną nagrodę festiwalu.

- Wtedy jeszcze występowaliśmy w składzie 3+2 - mówi Andrzej Frajndt. - Dopiero nieco później dołączył do nas Marek Niedzielko.

- Antoni Kopff szukał basu - opowiada Bronisław Kornaus. - Ja jestem z Tamowa. Marek też. W młodości graliśmy razem w zespołach amatorskich. Więc powiedziałem Tośkowi, że on jest bas, choć był barytonem. Ale przesłuchał go i spodobał mu się.

- Ten trzeci, męski głos był nam potrzebny - dodaje Ania. - Wracaliśmy bowiem trochę Eto korzeni zespołu, np. do utworów Bacha. Zaczęliśmy śpiewać jazz, wystąpiliśmy m.in. w koncercie Jazz Jamboree poświęconym Krzysztofowi Komedzie. I bas był nam do tego konieczny. Dwa męskie głosy były zbyt ubogie.

- W odróżnieniu od innych grup,

byliśmy uniwersalnym zespołem

- wspomina Lusia. - Śpiewaliśmy jazz, klasykę i pop rock. I jeszcze tworzyliśmy chórek dla innych. Mnóstwo przebojów gwiazd z tamtych czasów powstało z naszym udziałem.

- Spędzaliśmy całe noce podczas nagrań w radiu oraz w naszej „stajni wydawniczej", czyli w Polskich Nagraniach - mówi Ania.

Sporo  podróżowali  po Polsce i krajach ościennych. Koncertowali też za oceanem. Są honorowymi Polonusami. Jeździli np. ze Zbigniewem Religą, zbierając na balach polonijnych pieniądze na sztuczne serce. Uczestniczyli w wielu festiwalach. Bułgarzy - na przykład - nie mieli własnego, dobrego festiwalowego chóru, więc ich zapraszano na „Złotego Orfeusza" do Słonecznego Brzegu. - W nocy nagrywaliśmy też płyty, które musiały ukazać się w ostatnim dniu festiwalu. Nie trafiały do tzw. wolnej sprzedaży, ale do rąk promotorów szefostwa itp. Wstrzykiwano nam zatem wapno, abyśmy nie padali, a gardła wydawały jakiś dźwięk.

- Raz jednak nie wytrzymaliśmy i zwyczajnie się uchlaliśmy - opowiada Lusia. - Podczas nocnych prób w Sopocie mieliśmy nagrywać z fińskim wokalistą Jukką Kuoppamakim. Był środek nocy i bardzo zimno. Czekaliśmy na niego, aby mu towarzyszyć.

- Nie należeliśmy do zespołów wywołujących skandale - tłumaczy Andrzej. - Ale wówczas musieliśmy się jakoś rozgrzać. W słynnym „Barze pod Sceną" w sopockiej Operze Leśnej popijaliśmy herbatkę z prądem. Na tyle daliśmy czadu, że nie byliśmy w stanie wystąpić. Na szczęście, fiński piosenkarz to zrozumiał.

W 1974 roku z zespołu odeszła Alicja Majewska, rozpoczynając karierę solową. Na jej miejsce na krótko przyszli nowi wykonawcy. Na 10-lecie grupy wydany został trzeci album. Składały się nań nagrania radiowe zespołu, dokonane w różnych składach na przestrzeni kilku lat. Jubileusz uświetniony został uroczystym koncertem podczas Międzynarodowego Festiwalu Piosenki w Sopocie. Niestety, niedługo później grupa się rozpadła. Dlaczego? Członkowie grupy poszli własnymi drogami. Anna Pietrzak rozpoczęła karierę solową. Jeden z wokalistów rozpoczął studia w PWSM, zaś Andrzej Frajndt, jako stypendysta Ministerstwa Kultury, został zaproszony do współpracy przez amerykański zespół „Up With People" i wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Kiedy wrócił po roku, podobnie jak Ania Pietrzak, rozpoczął solową karierę w Polsce. Oboje nagrali płyty.

- Tym samym przez kilkanaście lat grupa nie koncertowała - mówi Andrzej. - Ale to nie oznacza, że w ogóle nigdzie nas nie było, że całkowicie zniknęliśmy. Wszak byliśmy obecni w nagraniach radiowych, telewizyjnych i płytowych i, co najważniejsze, w pamięci i sercach naszej publiczności.

- To były trudne czasy dla takich artystów jak my - opowiada Lusia. - Na polski rynek zaczął coraz szybciej i mocniej wchodzić nowofalowy rock.

Potem było jeszcze trudniej. Nastały bowiem czasy stanu wojennego. Dlatego też powyjeżdżali za granicę. - Szukaliśmy chleba gdzie indziej - mówi Andrzej. - IV kraju przestały działać związki, te twórcze także, więc nie mieliśmy nawet kartek na cukier czy mięso. W Polsce pozostał jedynie Bronek, który - by przeżyć - występował w knajpach, podobnie jak wielu innych, polskich artystów estradowych. Poza tym lata 80.

wycięły w pień muzykę środka.

Dominował nowofalowy rock, nie było miejsca dla naszego repertuaru.

Lusia śpiewała za granicą do 1993 roku. W wielu krajach, od Cypru po Japonię. Także na statkach. Ania występowała w krajach arabskich z zespołem Crash, zaś Andrzej w Szwecji, Szwajcarii oraz w Niemczech.

Nowa Polska to dla Ani także nowe życie. Rozstała się bowiem z mężem. W Warszawie spotkała Lusię. - I zaczęłyśmy myśleć o powrocie zespołu na estradę. Ale to trochę trwało. Dojrzewaliśmy do tej decyzji kilka lat.

Lusia ze swoim mężem Markiem Niedzielko na jednym ze statków poznali kogoś, kto zaczął pisać dla nich nowe aranżacje. Potem, już w kraju, spotkali się z pozostałymi członkami dawnej Partity i zaśpiewali razem na kilku imprezach. W starym składzie. Ale prawdziwą iskrą do powrotu, jak podkreśla Andrzej, był festiwal w Opolu w 1993 roku.

- Na występ namówiła nas Barbara Borys-Damięcka - opowiada. - Zobaczyła nas na jakimś balu. I z Antonim Kopffem zaproponowali nam udział w koncercie z okazji 30-lecia opolskiego festiwalu. Mieliśmy zaśpiewać wiązankę naszych przebojów.

I zaśpiewali. Gościnnie wystąpiła z nimi Alicja Majewska. Po koncercie usłyszeli od Włodzimierza Korcza, iż teraz brzmią lepiej niż w latach 70., że powinni śpiewać razem, że nie wolno się im rozejść, l tak już zostało. Zespół Partita się reaktywował.

- Zeszliśmy się po siedemnastu latach - mówi Lusia.

- Nigdy tak naprawdę się nie rozstając - dodaje Andrzej. - Nigdy nie znikając z muzycznej pamięci swoich fanów, choć formalnie nas nie było.

Pojawiły się propozycje występów. Zaczęli więc znowu razem pracować. Nie było jednak łatwo, gdyż kiedyś śpiewali wyłącznie z orkiestrą. Dziś należało zatem stworzyć podkłady do ich piosenek. A od tego już tylko jeden krok do nagrania płyty.

Od tej chwili zespół ponownie koncertuje w kraju, odwiedza ośrodki polonijne, nagrywa nowe piosenki oraz występuje w popularnych, a poświęconych jego dorobkowi artystycznemu programach telewizyjnych, takich jak: „Szansa na sukces", „Od przedszkola do Opola", „Wideoteka dorosłego człowieka" czy „Jaka to melodia". Niestety, nie ma ich w radiu, a występy na antenie telewizyjnej należą do rzadkości.

- Media postawiły artystom o określonym dorobku grubą kreskę - mówi Andrzej. - Nasze pokolenie nie trafia na listy przebojów.

- Mamy jednak dla kogo występować.

Mamy swoich fanów.

Przychodzą na nasze koncerty, bawią się razem z nami. Nie jest źle - wtrąca Ania.

Przyznają, że najczęściej śpiewają stare przeboje. Bo publiczność nie chce nowych. - Niektóre zespoły, jak Trubadurzy czy Czerwone Gitary nagrały nowe płyty, I co? Nic. Ludzie nie chcą nowych, wolą stare, dobre kawałki.

- Przy okazji odbioru przez nas medalu Polskiego Klubu Biznesu wręczyliśmy Lechowi Wałęsie naszą płytę - opowiada Lusia. - Były prezydent bardzo się ucieszył i stwierdził, że ma nadzieję, iż są to nasze, stare piosenki, a nie, jak to określił, jakieś tam.

 

Oprócz normalnych tras w Polsce i występów zza oceanem zespół uczestniczył też przez wiele lat w Festiwalu dla Dzieci Niepełnosprawnych w Ciechocinku. -Zaprosiła nas do udziału w tej imprezie nieżyjąca już, niestety, Grażyna Świtała - mówi Ania. - Oprócz koncertów uczestniczyliśmy tam w warsztatach dla dzieci. Potem zaangażowałam się w coś podobnego w Łodzi.

- To był jedyny tego typu festiwal na świecie - dodaje Andrzej.

W 1997 roku zespół otrzymał prestiżową nagrodę „Honorowego Srebrnego Asa '97", a w 2000 roku Zakon Najświętszej Trójcy (tzw. trynitarzy) wyróżnił grupę srebrnymi krzyżami Zakonu za charytatywną działalność na rzecz potrzebujących pomocy dzieci. Za wydanego w 2003 roku longplaya - „Pytasz mnie,-co ci dam", zawierającego największe przeboje, grupa otrzymała Złotą Płytę. Zresztą nagród i wyróżnień Partita ma w swoim dorobku znacznie więcej.

I wciąż występuje. Od momentu reaktywacji

to już szesnaście lat.

- Teraz jednak pracuje się nam na większym luzie. Wciąż z tego żyjemy. Choć nie tylko, bo jesteśmy ludźmi renesansu.

Lusia poza zespołem zajmuje się dekoracją wnętrz. To jej drugi zawód. Ania z mężem prowadzi ośrodek profilaktyki i terapii. Bronek akompaniuje znanym artystom, m.in. Marianowi Opani, całe lata występował też w „Kabarecie 60 minut". Andrzej próbował sił w dziennikarstwie, założył także girls band Eyaa, w którym obok czterech urodziwych dziewcząt występuje również jego córka, Paulina. A członkowie Partity wybrali go na kierownika grupy, gdyż, jak mówią, potrafi negocjować najlepsze stawki za koncerty.

- Staliśmy się własnym przedsiębiorstwem - stwierdza Ania. - Pracujemy dla siebie.

Niestety, osiem lat temu opuścił zespół Marek Niedzielko. Ze względów zdrowotnych. Poza tym byli już po rozwodzie z Lusią.

Najczęściej koncertują latem, bo wówczas jest największe zapotrzebowanie na ich występy. Ale śpiewają także kolędy w kościołach. I wtedy księża proszą, by zaśpiewali jeszcze coś ze swojego starego repertuaru.

- Mimo upływu tylu lat mamy radość z bycia razem i śpiewania - podkreśla Bronek.

- Potrafimy się kłócić - wtrąca Andrzej - a jakże, ale zawsze musi to do czegoś dobrego doprowadzić. Przyjęliśmy pewną maksymę, swoiście rozumianą teorię demokracji, że większość idzie na rękę jednostce, o ile jest taka potrzeba.

- To jest właśnie dojrzałość - konstatuje Lusia. - Mamy doświadczenie z pracy na Zachodzie. To nauczyło nas pokory wobec zawodu. I życia.

 

TOMASZ GAWIŃSKI

 

Źródło tekstu: ANGORA 2009

  • /biblioteka/51-ludzie/3388-ludzie-i-fakty-cigle-w-podroy-beata-pawlikowska
  • /biblioteka/51-ludzie/3317-egnaj-krzysztofie