Listy z zaświatów

 

Poznając doktrynę spirytystów, rodzice Joelsona nabrali przekonania, że po długiej rozłące wszyscy troje spotkają się ponownie

Kryształki morskiej soli oblepiały długie, kasztanowe włosy Joelsona, kiedy matka, 58-letnia dziś dentystka Maria do Rosario Sosa, znalazła jego wyrzucone na piasek ciało. Surfujący w pobliżu plaży zwanej Capao da Canoa, jedynak utonął w wieku 15 lat. Był rok 1993.

Czytaj dalej

Przeczucia a zatonięcie "Titanica"

Jak świat światem, ludzie twierdzą, że mają przeczucia na temat przyszłości. Różnią się one od konkretnych przekazów jasnowidzów bardzo wyraźnie, ponieważ są to nieuchwytne uczucia, a nawet halucynacje, które w powiązaniu z poznanymi później faktami wydają się czymś więcej niż tylko zbiegiem okoliczności. Młodej dziewczynie wydaje się, że widzi swojego przyjaciela. Po pewnym czasie dowiaduje się, że w tym właśnie momencie miał on wypadek i pragnął ją zobaczyć. Wiedziona przeczuciem matka podbiega do dziecka, chociaż nie ma żadnych zewnętrznych powodów do interwencji. Okazuje się, że bez jej pomocy dziecko udławiłoby się, a ona o tym "wiedziała". W 1912 roku, kiedy S/S "Titanic" zderzył się z górą lodową i zatonął w Oceanie Atlantyckim, a przy tej okazji straciło życie ponad 1500 pasażerów, wielu ludzi opowiadało o swoich snach, intuicji i przeczuciach, dotyczących katastrofy. Najlepiej udokumentowano i potwierdzono dziewiętnaście paranormalnych wrażeń, od "dziwnych uczuć" do snów, związanych z zatonięciem "Titanica" 

Czytaj dalej

Dzikie dzieci

 

 

Mowa będzie tu o dzieciach, które zostały wychowane przez dzikie zwierzęta, w izolacji od ludzi.

W 1758 roku wielki systematyk Linneusz umieścił w gatunku Homo sapiens podgatunek Homo ferus, czyli człowiek dziki, dla którego charakterystyczne było poruszanie się na czterech kończynach, bujne owłosienie ciała i niemota. Ściślej mówiąc, można wyodrębnić dwie kategorie: właściwy człowiek dziki, czyli wychowany przez zwierzęta, i człowiek izolowany, czyli dorastający bez kontaktu z ludźmi.
Linneusz znał dziewięć takich przypadków. Od tego czasu liczba ta wzrosła do trzydziestu, chociaż nie można wykluczyć możliwości, że niekiedy chodziło po prostu o ludzi o bardzo niskiej inteligencji, błędnie uznawanych za wychowanków zwierząt. Poruszali się oni na czworakach, tak jak opisani przez Linneusza, nie posługiwali się mową, ale nie byli nadmiernie owłosieni. Posiadali natomiast jedną wspólną cechę, której nie wziął pod uwagę Lnneusz: stłumienie popędu seksualnego. (Sugerowałoby to, że rozwój tej cechy uwarunkowany jest społecznie).

Wśród wymienionych przez Linneusza przykładów znalazł się Dziki Piotruś z Hanoweru i chłopiec-niedźwiedź z Litwy. Dziki Piotruś został przywieziony do Anglii w 1724 roku przez króla Jerzego I i przekazany doktorowi Johnowi Arbuthnotowi, przyjacielowi Aleksandra Pope'a i Jonathana Swifta. Litewskiego chłopca znaleziono ryczącego wśród niedźwiedzi. Został on adoptowany przez polskiego księcia, który próbował go "uczłowieczyć''.

Inny dobrze znany przypadek to dziki chłopiec z Aveyronu, którego w wieku około dwunastu lat złapali myśliwi, gdy wspinał się na drzewo. Było to we Francji w 1797 roku. Dziecko widywano już od kiku lat, zupełnie nagie, posilające się tatarakiem i korzeniami. Chłopiec był bardzo brudny, niemy, chodził na czworakach i walczył jak dzikie zwierzę, chcąc się uwolnić.

Przywieziono go do Paryża i wystawiono w klatce. Pogrążony w całkowitej apatii, kołysał się w przód i w tył. Pionier psychologii, Philippe Pinel, uznał go za nieuleczalnego idiotę i poddawałw wątpliwość jego dzikie pochodzenie. Mimo pesymistycznych prognoz Pinela, Jean-Marc-Gaspard Itard, młody lekarz i nauczyciel dzieci głuchoniemych i niedorozwiniętych, zajął się edukacją chłopca. Kiedy zaczynał, dziecko, któremu dano na imię Wiktor, nie potrafiło wspiąć się na krzesło, nie kichało nawet wtedy, gdy napchano mu do nosa tabaki, i nie reagowało na gorąco, wyjmując z wrzątku kartofle. Itardowi udało się nauczyć chłopca pewnych rzeczy, ale nie zdołał całkowicie wyeliminować upośledzenia. Wiktor opanował czytanie, wykonywał proste polecenia, ale nigdy nie potrafił mówić.

Itard do końca nie był przekonany, czy dziecko miało od urodzenia pełną wydolność intelektualną. W 1970 roku Francois Truffaut nakręcił przyjęty z aplauzem film pt. Dzikie dziecko, w którym opowiedział historię Wiktora.

Autentyczność innego słynnego przypadku ogólnie kwestionowano. Dwie dzikie dziewczynki - Kamalę w wieku około ośmiu lat i około półtoraroczną Amalę - znaleziono wśród wilczych szczeniąt w wielkim, opuszczonym mrowisku na peryferiach pewnej indyjskiej wioski, w 1920 roku. Z wyglądu i zachowania jako żywo przypominały wilki. Miały zrogowaciałe kolana i dłonie, ostre zęby, a ich nozdrza rozdymały się węsząc pożywienie.

Dzieci żywiły się surowym mięsem, a pewnego razu zabiły i pożarły kurczaka. Unikały innych dzieci, lepiej czując się w towarzystwie psów i kotów. Amala zmarła po roku, a Kamala żyła osiemnaście lat. Nauczyła się chodzić, potrafiła się ubrać i powiedzieć kilka słów. (Krytykę dokumentacji tego przypadku zamieszczono w: Bergen Evans, The National History of Nonsense, Knopf 1946).

Przykłady dzikich dzieci ukazują w dramatyczny sposób stary dylemat psychologii - kwestię relatywnej roli dziedziczenia i środowiska społecznego w rozwoju umysłowym. Prowadzone w ograniczonym wymiarze badania nad tymi istotami sugerują, że wzrastanie poza społeczeństwem ma największy wpływ na osobowość, umiarkowany na inteligencję, a najmniejszy na sprawność fizyczną.

Przypadek Wiktora potwierdza teorię "okresu krytycznego" w nauczaniu języków, która utrzymuje, że pierwszego języka należy się nauczyć w okresie między drugim rokiem życia a dojrzewaniem. Także niezdolność Wiktora do skierowania swego popędu seksualnego na konkretną osobę czy nawet do zrozumienia reakcji własnych organów płciowych może wskazywać na znaczną rolę społeczeństwa, większą niż instynktu, w kształtowaniu zachowań seksualnych.





 

KSIĘGA RZECZY DZIWNYCH Pandora 1993
Tłumaczenie: ŁUKASZ PUŁASKI

Williamsonowie





Williamsonowie to klan "artystów-kanciarzy", liczący około dwóch tysięcy osób, którego członkowie nabierają ludzi w całych Stanach Zjednoczonych.

Cały klan pochodzi od Roberta Logana Williamsona, Szkota, który przybył do Stanów Zjednoczonych na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku. Chociaż nie należy do pochodzącego z Europy narodu Cyganów, klan ten prowadzi bardzo podobną do cygańskiej, nomadyczną egzystencję. Rodziny doń należące rzadko mają własne domy, a dzieci prawie nigdy nie uczęszczają do szkół.

Klan znany jest policji w całych Stanach Zjednoczonych jako Straszliwi Williamsonowie. Mimo iż najczęściej używanym nazwiskiem jest właśnie Williamson, członkowie klanu wykorzystują także osiem do dziesięciu innych nazwisk, na przykład McDonald i Stewart. Powszechne są w nim małżeństwa między bliskimi kuzynami, a w ogóle nie dopuszcza się związków z osobami spoza klanu.

W całych Stanach Zjednoczonych policja przyjęła termin "Williamson" dla określenia "wędrownego oszusta".

Klan co roku organizuje wielki zjazd w Cincinnati w stanie Ohio. Cincinnati zostało wybrane w latach dwudziestych ze względu na swoją łatwą dostępność i strategiczne położenie w środku kraju. Jak piszą niektóre źródła, członkowie klanu nie angażują się w szwindle podczas trwania zjazdu, ale inni autorzy zaprzeczają tym twierdzeniom.

Ogólnie wiadomo jednak, że podczas dorocznej majowej konferencji Williamsonowie wydają bardzo dużo pieniędzy w lokalnych sklepach i nabywają nowe samochody.

Niezależnie od tego, gdzie jakiś Williamson umrze, jego ciało przewożone jest do Cincinnati w celu pochowania. Zazwyczaj miejscem ostatniego spoczynku jest dla nich cmentarz Spring Grove, ale klan posiada także fragmenty działek, przeznaczonych na cmentarze, w wielu różnych punktach Cincinnati.
Według różnych opowieści o Williamsonach, zwykli oni niegdyś trzymać ciała zmarłych członków klanu w lodówkach, a następnie wyprawiali wspólny ogromny pogrzeb zbiorowy w Cincinnati podczas dorocznego spotkania majowego. Dzisiaj szybkie samochody i możliwość natychmiastowego transportu pozwalają na prowadzenie działalności pogrzebowej przez cały rok.

Podczas uroczystości pogrzebowych obowiązują ścisłe zasady bezpieczeństwa i każdy uczestnik czy widz musi podać hasło wywoławcze klanu. Rodziny prześcigają się nawzajem w pompatycznym przepychu.

Aktywność przestępcza członków klanu polega prawie wyłącznie na sprytnych oszustwach i dążeniu do wystrychnięcia innych na dudka - starają się oni unikać przestępstw, połączonych z użyciem siły.

Oto, na przykład, jeden z klasycznych manewrów. Kilku mężczyzn podjeżdża do domu ciężarówką-cysterną. Mówią właścicielowi domu, że właśnie położyli asfalt na ulicy i aby nie marnować pozostałego im materiału, proponują pokrycie asfaltem drogi dojazdowej do domu po przystępnej cenie. Właściciel oczywiście zgadza się z ochotą. Później, kiedy deszcz zmyje całe świństwo z drogi, delikwent nagle stwierdza, że rzekomy asfalt okazał się smarem przekładniowym.

Williamsonowie instalują także "piorunochrony", które w rzeczywistości składają się z drewna i liny, pomalowanych tak, aby przypominały metal. Z kolei kobiety z klanu Williamsonów rutynowo stosują następującą sztuczkę: wywołują sympatię i współczucie trzymając na rękach płaczące dziecko, a jednocześnie wciskają klientowi bezwartościowe towary za grube pieniądze.

Ponieważ Williamsonowie są ogólnie znakomitymi aktorami, potrafią odegrać bardzo wiele różnych ról, oszukując naiwnych ludzi. W swej książce The Golden Fleecers ("Złoci naciągacze") W. Wagner pisze o anonimowym gangu oszustów, działającym w Kalifornii, który wydaje się bardzo podobny do Williamsonów - zapewne intencją autora było ukazanie właśnie ich. Wagner uważa ów klan za najbarwniejszy z działających na przedmieściach południowej Kalifornii.

Jest ich mniej więcej dwa tysiące i znani są policji od wybrzeża do wybrzeża. Od stu do stu pięćdziesięciu z nich atakuje co roku południową Kalifornię w okresie między Świętem Dziękczynienia a Bożym Narodzeniem, udając dekarzy i robotników drogowych. Kobiety, jak pisze Wagner, także specjalizują się w naciąganiu, zazwyczaj sprzedając imitacje irlandzkiej koronki.

Artykuły w gazetach z Cincinnati i innych regionów kraju wskazują, że klan nie zaprzestaje swoich operacji i działa do dzisiaj. Ostatnio dziennik "Enąuirer" z Cincinnati wykrył, że mają oni nowy sposób na naiwnych: proponują malowanie betonowych patio i podobnych struktur.

Policja i Biuro Lepszego Businessu - wyspecjalizowana organizacja, zajmująca się tropieniem oszustw i innych tego rodzaju przestępstw - twierdzą, że bardzo często trudno jest przedsięwziąć jakąkolwiek efektywną akcję przeciwko Williamsonom, ponieważ stale się oni przemieszczają i rutynowo płacą kaucje, aby wyjść od razu z więzienia - wliczają to w "koszta operacyjne".

Dziennikarz "New York Timesa", George Yescey stwierdza, że wiele z tych oszukańczych praktyk wypada akurat w "szarym obszarze" między działaniami zgodnymi z twardymi prawami businessu, a karalnym oszustwem. Ponieważ ich przestępstwa nigdy nie są ciężkie w sensie prawnym, kara nie jest większa niż grzywna lub wyrok kilku tygodni więzienia.

W wielu przypadkach ofiary za bardzo wstydzą się własnej łatwowierności, aby wnieść skargę do sądu. Członkowie klanu Williamsonów natomiast dumni są ze swojej działalności i nie wydaje się, aby mieli poczucie winy naciągając naiwnych.

Biuro Lepszego Businessu podaje, że średnie roczne zarobki klanu przekraczają milion dolarów. Stwierdzono, że wielu z jego członków to ludzie bardzo zamożni. Taka ocena wypływa z raportów o Williamsonach płacących banknotami studolarowymi, ubranych w futra z norek czy jeżdżących nowymi cadillacami.

Większość źródeł odnosi się do Williamsonów z wrogością i pogardą, wskazując na podobieństwa między nimi a Cyganami. Rzeczywiście, istnieją pewne podobieństwa - obie grupy lubią podróżować, prowadzić dziwaczne samochody i urządzać wymyślne pogrzeby.

Williamsonowie jednak nie znoszą Cyganów i zawsze trzymają się z daleka od cygańskich obozów.

 


KSIĘGA RZECZY DZIWNYCH Pandora 1993
Tłumaczenie: ŁUKASZ PUŁASKI

Wilcze dziecię

 




 

W rok po tajemniczym zniknięciu w lasach zachodniej Kanady i długotrwałych daremnych poszukiwaniach 6-letnia Joan E. Sandler nieoczekiwanie stanęła w progu domu swych rodziców. Z opowieści dziewczynki wynika, że cały ten okres spędziła pod baczną opieką starej samotnie żyjącej wilczycy!
- Straciliśmy już wszelką nadzieję - powiedziała uszczęśliwiona matka małej Joan. - To prawdziwy cud. Nad naszą córeczką musiała czuwać Opatrzność i wyjątkowo życzliwe Opiekuńcze Duchy Przyrody.

Rok wcześniej dziewczynka, mieszkająca z rodzicami w słabo zaludnionej okolicy, na północ od Fort St. John, nie powróciła z popołudniowej zabawy na śniegu. Całonocne poszukiwania nie przyniosły żadnego rezultatu, podobnie jak zorganizowana nazajutrz wyprawa z udziałem miejscowych policjantów, ochotników i traperów. Odkryto jedynie ślady dziecięcych nart biegnące wzdłuż zbocza, z którego zeszła niewielka lawina oraz mnóstwo wilczych tropów.
- Przyjaciele usiłowali nas pocieszać - wspomina pani Sandler - ale z wyrazu ich twarzy wyczytałam, że przewidują najgorsze. Przewidywania te potwierdziły rezultaty kolejnych wypraw poszukiwawczych. Nie znaleziono ani dziewczynki, ani choćby skrawka jej odzieży.

Niektórzy nawet podejrzewali, że dziecko zostało uprowadzone.

Dokładnie rok później, ubrana w łachmany, brudna i wychudzona Joan zjawiła się na werandzie rodzinnego domu. Była zalękniona i niepewnie spoglądała za siebie, w kierunku lasu. Na widok matki zaczęła histerycznie szlochać. Tego wieczora powiedziała tylko jedno zdanie: "Doggie pozwoliła mi wrócić".
- Joan jest bardzo inteligentnym dzieckiem, ale zasób jej słów z oczywistych względów uległ zubożeniu - stwierdził psycholog dr David Olsen. - Niemniej podczas sesji terapeutycznej zdołaliśmy ustalić przebieg wydarzeń sprzed roku. Tamtego dnia, zjeżdżając ze wzniesienia dziewczynka pociągnęła za sobą lawinę. Przy upadku doznała złamania kości udowej oraz paru mniejszych obrażeń. Wkrótce otoczyła ja wataha wilków, którym przewodziła stara wadera. Właśnie ona uratowała Joan życie, odpędzając od niej innych członków stada. Na pół omdlałą, sparaliżowaną ze strachu dziewczynkę zawlokła potem do swojej kryjówki i tu stała się rzecz niezwykła: wilczyca uznała ludzkie dziecko za własne szczenię.

W dalszym ciągu relacji doktora Olsena następuje obszerna opowieść o trosce, jaką dzikie zwierzę otoczyło małego człowieka, a także o wielu podejmowanych przez Joan próbach ucieczki, które "Doggie" - jak dziewczynka nazywała swoją opiekunkę - natychmiast i agresywnie udaremniała.
- Stara wilczyca nigdy nie pozwoliła jej odejść dalej niż kilkadziesiąt metrów od legowiska - kończy dr Olsen. - Nadszedł jednak dzień rozstania i wówczas zastosowała wobec Joan taktykę znaną psom pasterskim pilnującym owiec, kierując ją w stronę najbliższych siedzib ludzkich. Kiedy dziewczynka dotarła na skraj lasu, "Doggie" zniknęła między zaroślami.

Dziennikarze z zachodniej części Kanady nie mogą wyjść z podziwu nad tą niewiarygodną historią. Tymczasem w okolicach Fort St. John obowiązuje ścisły zakaz polowania na wszelkie zwierzęta.





Na podstawie: Świat wokół nas Nr 2/1997