Kolejne zagadki czasu

Niezwykle ciekawe zdarzenie miało miejsce w północnej części Szkocji w 1955 roku. Pewnego kwietniowego wieczora pani Susannah Stone, mieszkająca koło miejscowości Tain in Ross, odwoziła po kolacji swą przyjaciółkę do domu. Chociaż było już wpół do dziesiątej, niebo nie było jeszcze zupełnie ciemne, co przynajmniej częściowo powodował pożar domu tuż za miastem Alness.
Według opisu pani Stone, nie było nic dziwnego w wyglądzie samego budynku. Pośrodku miał wysokie drzwi i duże, wysokie okna. Sprawiał wrażenie zwykłej posiadłości na farmie w północnej Szkocji. Ogień opanował już cały budynek, języki płomieni wychodziły z wypalonych okien, zakręcały i strzelały w górę. Kobiety znajdowały się około czterystu metrów od pożaru. Gdy podjeżdżały bliżej, nagle wszystko znikneło.
Zdziwione pojechały dalej. W drodze powrotnej pani Stone złapała gumę, choć chciała jak najszybciej wrócić na miejsce pożaru, aby przyjrzeć się dokładnie terenowi. Gdy dotarła do celu, nie znalazła zupełnie nic. Żadnego śladu ognia, żadnej spalenizny ani popiołu. Dopiero po jakimś czasie zaczęła zdawać sobie sprawę, że przecież nigdy wcześniej nie widziała w tym miejscu żadnego domu. Nie dając za wygraną, następnego dnia postanowiła sprawdzić w straży pożarnej, czy poprzedniego wieczora były w okolicy jakieś pożary. Okazalo się, ze tak. Paliło sie kilka kop siana, lecz było to prawie piećdziesiat kilometrów od miejsca "pożaru pani Stone". Ta zagadka pozostała również nie wyjaśniona.
W końcu lat czterdziestych świadkiem równie ciekawego widma był wielebny Alfred Byles, pastor kościoła anglikańskiego w Yealmpton w południowej części hrabstwa Devon. Pewnego sobotniego popołudnia spostrzegł... dziurę w ścieżce na dziedzińcu kościelnym. Z początku myślał, że jest to osunięcie gruntu. Poszedł powiadomić o tym żonę, zajętą pracą wewnątrz kościoła. Gdy duchowny wrócił do swego odkrycia, dziura wyraźnie się powiększyła. Zawołał żonę i razem spoglądali w otchłań. Spuszczony w otwór kamień uderzył w twardą płaszczyznę. Pastor dostrzegł, iż jest to fragment muru lub innej budowli z kamienia.
Wielebny okazał się jednak mało dociekliwym badaczem i wkrótce jego główny problem polegał na tym, aby zabezpieczyć otwór, zanim ktoś w niego wpadnie. Wyruszył więc do miasta w celu zdobycia desek, aby przykryć nimi niebezpieczną otchłań. Na ulicy spotkał pana Knighta, który miał duże doświadczenie w dziedzinie dziur w ziemi z racji wykonywanej profesji - był właścicielem zakładu pogrzebowego. Jednocześnie pełnił funkcję miejscowego budowniczego. Gdy obaj powrócili na dziedziniec, aby obejrzeć dziwne zjawisko, otworu już nie było.  Ścieżka biegła jak zawsze przedtem, trawa rosnąca po obu stronach wydawała się być nietknięta. Kolejna tajemnica nie doczekała się rozwiązania.
Czytając powyższe relacje dwóch niezwykłych wydarzeń, czuje się pewien niedosyt. Jego punkt kulminacyjny przypada na moment przejścia od „dziwnego" do „normalnego". W historii z pożarem kobiety znajdowały się od niego zaledwie kilkaset metrów i nie mogły stracić go z oczu podjeżdżając bliżej. W opowieści wyraźnie brakuje momentu przejścia od chwili, gdy ogień był widoczny, do czasu gdy zniknął. Przecież nie było potrzeby podjeżdżać aż pod sam dom (jeśli w ogóle istniał), aby sprawdzić, że się nie pali. Podobnie sytuacja wygląda w przypadku dziury na dziedzińcu kościelnym. Czy żona pastora aż tak bardzo była zajęta pracą, że nie pozostała dłużej przy tajemniczym otworze, który nie wiadomo skąd się wziął? Czy nikt nie widział, jak otchłań się zasklepia?
Na pytania te można oczywiście odpowiedzieć „racjonalnie": pożar zniknął „w mgnieniu oka", a żona pastora musiała odejść od niezwykle intrygującego ją otworu, gdyż zostawiła w kuchni mleko na ogniu. Istnieje jednak hipoteza twierdząca, że zaobserwowane sceny należały do przeszłości lub przyszłości danego terenu. Wydawałoby się to całkiem logiczne, zwłaszcza że „widziane" obiekty w rzeczywistości (tj. teraźniejszości) nie istniały. Jeżeli więc byłaby to prawda, mielibyśmy do czynienia z przejściem człowieka przez barierę czasu. Niestety, nauka końca dwudziestego wieku nie jest w stanie określić, jak zachowałby się człowiek przekraczający taką barierę ani co by się z nim działo. Całkiem możliwe, że jest to chwila (nie wiadomo jak długa), której się nie pamięta i która sprawia, że w ogóle nie jest się świadomym przejścia w inny czas. (O niepostrzegalności tego zjawiska pisze między innymi Joan Forman w książce The Enigma of Time - „Zagadka czasu").
Złudzenie optyczne, halucynacja, „dyslokacja" - są to słowa-strzały pochodzące z ogromnego arsenału broni sceptyków i osób nie wierzących w świat zjawisk paranormalnych. Z odpowiedzią na pytanie, czy człowiek potrafi poruszać się w czasie (chociażby nieświadomie), musimy niestety jeszcze zaczekać.
  • /biblioteka/56-tajemnice/2293-wiat-tajemnic-domy-widma
  • /biblioteka/56-tajemnice/2276-wiat-tajemnic-czy-mona-przenis-si-w-przeso