16.09.2007 - Pajda wiejskiego chleba

16 września 2007 - niedziela

 

Jakże ten czas szybko leci! Ani się człowiek nie obejrzał, a tu już prawie jesień. Miejmy nadzieję, że będzie piękna i pachnąca.

Pisałem ostatnio o wydarzeniach sprzed roku. Codziennie zresztą przenoszę się pamięcią do tamtych dni. Przeżycia były wtedy tak silne, że odcisnęły swe piętno na długie chyba lata. Chwilami mam wrażenie, iż trzeba wszystko zostawić i jechać do szpitala. Zaraz jednak przychodzi refleksja, że to przecież było rok temu.

Dzisiaj jednak przeżycia te są żywe jak wtedy. Wtedy także była niedziela. Po południu jak grom z jasnego nieba spadła na mnie wiadomość, iż Hania doznała kolejnego udaru, któremu towarzyszył zator płuc. Wtedy nie zdawałem sobie sprawy, jak mało brakowało, by Hania odeszła na zawsze. Komu nie dane było przeżyć odchodzenia bliskiego mu człowieka, nie jest w stanie zrozumieć, jak ciężkim to może być ciosem.

Moje wtedy wołanie, krzyk raczej: "Boże, nie zabieraj mi jej!" odwróciło bieg tragicznych wydarzeń, które dzisiaj przeżywam prawie tak samo jak wtedy. Kiedy wczesnym popołudniem wracaliśmy z Hanią ze spaceru, przypomniałem jej o tym i opowiedziałem o tamtej niedzieli. Ścisnęła mnie mocno za rękę. - Żyję dzięki tobie - usłyszałem. - I dzięki tobie wracam powoli do zdrowia - dodała z ogromną wdzięcznością w głosie.

Cóż mogło być dla mnie w tym momencie większą nagrodą? Większą niż słowa wypowiedziane przez coraz bardziej świadomą swego stanu i losu Hanię.

Hania coraz bardziej zdaje sobie sprawę, jak bardzo poświęcam jej siebie. Chociaż uważam, że nie mogłoby być inaczej. Każda chwila oddana drugiemu człowiekowi, radość i szczęście płynące z faktu, iż jest się niemal dosłownie jego "prawą ręką" materializuje się na moich oczach. I chociaż bardzo często padam ze zmęczenia i chociaż mało mam czasu dla siebie, to uśmiech i radość malująca się na jej twarzy rekompensują mi wszystko.

Na kolejnych zdjęciach pokazuję radosną stronę naszego życiowego medalu. Staram się angażować Hanię we wszystko, co tylko możliwe.

Coraz bardziej zdaję sobie sprawę, jak wielkie znaczenie w poudarowej rehabilitacji mają spotkania chorego z przyjaciółmi i rodziną, udział w różnych imprezach i wydarzeniach. Wykorzystuję wszelkie możliwości i gdy tylko czas pozwala jeździmy i chodzimy niemal wszędzie.

Moje najnowsze fotki są tego najlepszym przykładem. Byliśmy na imieninach naszej kochanej cioci Stefci na wsi pod Bukiem.

Któregoś dnia zawiozłem Hanię na pierwsze od ponad roku spotkanie emerytów, gdzie spotała się z bardzo miłym i sympatycznym przyjęciem.

Ogromnym przeżyciem było dla Hani odwiedziny na sali, na której przez ponad 15 lat ćwiczyła - najregularniej ze wszystkich - callanetics. Spotkanie z Hanią Rogozińską, która te zajęcia prowadzi (pisałem o tej wspaniałej dziewczynie rok temu), było dla obu radosnym wydarzeniem. Zjęcia pokażę następnym razem. Zapomniałem wstawić - pewnie dlatego, że zapatrzyłem się na tę drugą Hanię.

Tydzień temu byliśmy na Starym Rynku, gdzie odbywało się tradycyjne Święto Chleba. Uraczyłem Hanię dużą pajdą wiejskiego chleba ze smalcem i ogórkiem z beki.

W niedzielę pojechaliśmy do telewizji, by uczestniczyć w Dniu Otwartym. Byliśmy tam przy okazji świadkami interesujących i emocjonujących pokazów psów obronnych, przeprowadzonych przez poznańską policję. Oglądaliśmy także wystawę ciekawych samochodów i daliśmy się nagrać młodym kamerzystom i reporterom.

Największą jednak dla nas niespodzianką było spotkanie z Dagmarą Prestacką, prezenterką Telewizji Poznań, która gdy nas zobaczyła, wyściskała zarówno mnie i Hanię całą siłą swojej młodości. Dagmara to moja uczennica. - Był pan moim pierwszym nauczycielem języka angielskiego, pamiętam o tym doskonale - przypomniała mi ta sympatyczna i urocza dziewczyna, czym - nie ukrywam - sprawiła mi dużą radość.

Była także wizyta u pani Krysi, miłej i sympatycznej fryzjerki, do której Hania chodziła "od zawsze". Nie da się ukryć, że Asia ładniej potrafi układać włosy, co zresztą widać na zdjęciach. Bo ładnie uczesana fryzurka Hani to tylko i wyłącznie jej zasługa. Powinna się tylko sprężyć, by zdążyć przekazać pałeczkę ojcu i nauczyć go tej trudnej sztuki, bo jeszcze chwila i... trzeba będzie się zająć maluszkiem, na którego już wszyscy czekamy z coraz większą niecierpliwością.

Któregoś popołudnia, kiedy poprawiła się pogoda, zawiozłem Hanię na piękną działeczkę jednej z koleżanek Hani - Niny. Hania na takie wypady jest jak na lato, toteż jej zadowolenie po kilku godzinach spędzonych na świeżym powietrzu, w towarzystwie miłej koleżanki, nie miało granic.

Odwiedziła nas nas także Karolina z Piotrem i swoimi dziećmi - Konradem i Patrycją. Karolina to przyjaciółka Asi jeszcze z liceum, a Patrycja jest naszej córci chrześniaczką. Milutkie to było popołudnie.

Wspomnę także o odwiedzinach ojca Hani - można go zobaczyć na kilku zdjęciach, ale jego wizyty to normalka. To niesamowicie żywotny mężczyzna. Mimo swoich 86 lat wciąż prowadzi samochód (czego akurat w rodzinie nie pochwalamy) i bez przerwy ze swoją żoną podróżuje. Akurat teraz są razem na wczasach nad morzem, a do nas wpadł na chwilę - po powrocie z Ciechocinka.

A dzisiaj w niedzielę zabrałem Hanię na spacer do pięknego kórnickiego parku. Przez prawie dwie godziny spacerowaliśmy wśród starych, uroczych krzewów i drzew. - Cieszę się, że mnie wszędzie zabierasz - powiedziała Hania. - To był piękny spacer. Wiosną przywieziemy tutaj małą Zuzię, dobrze? Będzie już miała sześć miesięcy i będzie mogła już z nami spacerować.

Obiecałem solennie, że tak będzie i wróciliśmy do domu na obiad, nad którym popracowałem tuż po śniadaniu. Przygotowałem na dzisiaj najlepszy w okolicy żurek. Z ziemniakami, kiełbaską i jajkiem. Wierzcie mi - palce lizać!

  • /bol-i-nadzieja/67-bol-i-nadzieja-wspomnienia/1479-30092007-dostrzegam-ju-bkit-nieba
  • /bol-i-nadzieja/67-bol-i-nadzieja-wspomnienia/1477-05092007-jake-ulotny-jest-czowieczy-los