30.09.2007 - Dostrzegam już błękit nieba

30 września 2007 - niedziela

 

Piękny był w Poznaniu ostatni wrześniowy dzień. Nawet tutaj na osiedlu, nie mówiąc o tym, że niedaleko stąd, w nadmaltańskim lasku, uśmiechały się liście w przepysznym jesiennym tańcu.

Niedługo już wszystkie zaszeleszczą pod nogami, zeschną, zbrązowieją i zżółkną, a do włosów uczepi się piękne babie lato.

Najpiękniejsza jest jesień o tej właśnie porze.

Dzisiaj inaczej już patrzę na tegoroczną piękną jesień - bez tego kłucia w sercu, jakie nawiedzało mnie o tej porze przed rokiem. Wspominam tamte smutne chwile coraz bardziej śmiejącymi się teraz oczyma.

Dzisiaj dostrzegam już błękit nieba i słyszę za oknem śmiech bawiących się przed blokiem dzieci.

Każdy dzień to dla nas maleńki, niedostrzegalny zrazu, kroczek do przodu. Ale gdy się spojrzy za siebie, widać, że to wcale ogromne kroczysko.

Nie ma dnia, który nie byłby przeze mnie wypełniony bez reszty opieką. Przygotowywanie posiłków, zakupy, sprzątanie, pranie, spacery i różnego rodzaju ćwiczenia - wszystko to składa się na tę zwyczajną codzienność, w której jakże mało jest miejsca dla mnie samego.

Właściwie wszystko, co robimy jest dla Hani rehabilitacją. Jak zawsze przy takiej okazji, pokazuję na zdjęciach, jak to u nas na codzień wygląda. Czy muszę coś do tego dodawać, czy muszę to jeszcze komentować?

Myślę, że ten, kto zna z autopsji i wie, czym naprawdę jest opieka nad chorym po udarze, dopisze sobie to, czego tutaj o Hani nie przeczyta.

Bo przecież najważniejsze jest, że Hania wraca do zdrowia. I chociaż wciąż nie w pełni sprawna, chociaż wciąż zdana na "łaskę i niełaskę" drugiego człowieka, to zawsze tryskająca optymizmem i nie poddająca się się okrutnemu losowi. Przez swoją chorobę i walkę o zdrowie pokazująca światu, co tak naprawdę jest w życiu ważne i co się liczy najbardziej.

Nie życzę nikomu, by musiał przeżywać to, co mnie w życiu spotkało. Ale tylko wtedy, gdy się człowiek zetknie z ciężką chorobą i umieraniem bliskiego mu człowieka, a później z jego walką, którą toczy wspólnie - o jego wyzdrowienie i dojście do jako takiej sprawnośći, wtedy dopiero dostrzega, jak bardzo zmieniają się życiowe wartości. Wtedy dopiero widzi, jak mali są niektórzy ludzie, którzy depczą drugiego człowieka, dla których zwykła, choćby urzędnicza władza - nietrwała przecież, staje się wyznacznikiem życiowego przesłania.

Na zdjęciach powracam dzisiaj do spotkania z Hanią prowadzącą callanetics (pisałem o tym poprzednio).

Pokazuję także fotki z naszej miłej wizyty w domu znajomej lekarki (musiałem - merytorycznie!!), której córka Karin (niegdyś moja uczennica) zaledwie przed miesiącem urodziła małego Rafałka. Ogromna tragedia nawiedziła tę rodzinę w tym roku - w marcu umarł niespodziewanie mąż pani Alicji. Tata Karin nie doczekał przyjścia na świat wspaniałego wnuczka.

Jest kilka zdjęć ze spaceru nad Jeziorem Góereckim, a także nad niedalekim stawkiem na Kobylempolu. Pokazuję także kilka ujęć z przepięknego parku w Rogalinie.

Jest jedno zdjęcie naszej wnuczki Martuni, która odwiedziła nas któregoś dnia i opowiedziała o pierwszych dniach w szkole.

Pokazuję migawki ze spaceru po naszym osiedlu, z zakupów na ryneczku i w jakimś markecie. Są także fotki, które ilustrują pracę Asi z włosami Hani.

Są wreszcie zdjęcia z dziesiejszej wyprawy w okolice katedry, gdzie odbywa się aktualnie operacja przeniesienia jednego z najstarszych mostów (a właściwie ogromnego przęsła) w nowe miejsce. Niespodziewanym przeżyciem stał się dla Hani wywiad, który przeprowadziła z nią dziennikarka poznańskiego radia Merkury.

Na jednym ze zdjęć Hania próbuje zamiatać korytarz. Codwutygodniowe zamiatanie korytarza weszło już na stałe do zestawu zajęć rehabilitacyjnych, podobnie jak zmywanie naczyń. Od kilku bowiem dni to jedno znajważniejszych zadań Hani. Hania zmywa naczynia po każdym śniadaniu i obiedzie. Cały czas ją asekuruję. Muszę przyznać, że z każdym dniem robi to coraz lepiej.

I na koniec kilka słów o nowej formie rehabilitacji, jaką wymyśliłem dla Hani. Jest nią nauka gry w szachy. Trudno mówić jeszcze o samej grze - do tego jeszcze bardzo daleka droga. Na razie uczę ją (niestety, bezskutecznie) ustawiania figur na planszy. Jest to, przynajmniej na razie, zadanie przrastające jej możliwości. Na zdjęciu widać, jak ustawia piony - wszystko jest z prawej strony. Tak właśnie wygląda u Hani pole widzenia. W podobny sposób układa sztućce w kuchni. Od kiedy zaczęła je wycierać i wkładać do szuflady, to przegródki z lewej strony stale są puste.

W tym tygodniu Hania dostała dwa zaproszenia - jedno na imieniny Tereni (w przyszłą sobotę) oraz na spotkanie do szkoły z okazji Dnia Nauczyciela. Nie muszę dodawać, jak bardzo to przeżywa. Każdego dnia o tym mówi i już przygotowuje się duchowo do obu tych uroczystości.

  • /bol-i-nadzieja/67-bol-i-nadzieja-wspomnienia/1480-02102007-s-w-yciu-i-takie-chwile
  • /bol-i-nadzieja/67-bol-i-nadzieja-wspomnienia/1478-16092007-pajda-wiejskiego-chleba