16.12.2007 - A to przecież kropla w morzu

 

 

16 grudnia 2007 - niedziela

 

Od ponad miesiąca świeci dla nas najjaśniejsza we wszechświecie gwiazdeczka. Swoim przyjściem na świat maleńka Zuzanka przesłoniła wszystkie problemy, które od wielu miesięcy trapią naszą rodzinę. Od pierwszej chwili skupiła na sobie nasze myśli i serca, wypełniając je niezmierzoną miłością.

Gdy przychodzi na świat maleńkie dzieciątko, to rozkochanym rodzicom i nie mniej uszczęśliwionym dziadkom jawi się ono jako najpiękniejsza, najrozkoszniejsza istotka. Dopiero teraz rozumiem, że w takim spojrzeniu na nowo narodzone dziecię nie ma ani krzty przesady. Radość, jaką wnosi swoimi ślicznymi oczkami, gładkimi jak aksamit włoskami, dotykiem maleńkich i delikatnych jak wiosenne listeczki paluszków, czy domagającym się jedzenia krzykiem i płaczem - trudna jest do opisania.

To, o czym w tej chwil piszę, pozwala nam na moment "zapomnieć" o chorobie Hani, co wcale nie oznacza, iż można o tym nie pamiętać. W dalszym ciągu każdy dzień jest dla nas nowym wyzwaniem i niezmiennie ciężką pracą na drodze ku zdrowieniu. Nic przecież nie jest w stanie odmienić wciąż okrutnej rzeczywistości, wypełnionej bez reszty opieką nad niepełnosprawną Hanią, która bez przerwy wymaga nieustannej troski i uwagi.

Trudno przy tym nie zauważyć postęów, jakie dotąd poczyniła i nadal je czyni. Robimy zresztą wiele, by tak właśnie było. Nie ustępujemy ani na chwilę. Każdy dzień i każda godzina to nieustanne próby, działania i ciągłe ćwiczenia. Wszystko, co wokół się dzieje to permanentna rehabilitacja - czy jest nią poranna i wieczorna toaleta, ubieranie, spacery, jakieś spotkania, rozmowy, lektura czy zwyczajne zdawać by się mogło oglądanie telewizji.

Przez miniony czas nauczyłem się ogromnie wiele. Najważniejszą i największą umiejętnością, a także wiedzą jaką posiadłem jest coraz bardziej zdumiewająca dla mnie samego zdolność do fachowej bez mała opieki nad osobą niepełnosprawną. I choć zdaję sobie sprawę, jak wiele jeszcze nie umiem, to jedno jest pewne - dzisiaj mógłbym na ten temat napisać książkę. A na pewno mógłbym już przynajmniej coś podpowiedzieć czy udzielić potrzebującym jakiejś rady.

Wydaje mi się, że najważniejszą nauką, płynącą z mojego doświadczenia, jest by nie pozostawić chorego samemu sobie. I - co ogromnie ważne - nie starać się wykonywać wszystkiego za niego. Kiedy już warunki na to pozwolą, należy starać się zmuszać chorego do wykonywania różnego rodzaju czynności. Tych zrazu najprostszych, by stopniowo przechodzić do bardziej skomplikowanych. Trzeba bowiem pamiętać, iż chory po udarze, to bardzo często "małe dziecko", któremu należy wszystko przypominać i wszystkiego uczyć od początku. Tak było i nadal jest z Hanią.

Dzisiaj po kilku miesiącach ciężkiej pracy Hania potrafi już bardzo dużo, chociaż gdy spojrzeć na nią z punktu widzenia zdrowego człowieka, to dopiero kropla w morzu. Ale ku swojej i najbliższych radości widać, iż ta kropla z każdym tygodniem jest coraz większa. Czasami można odnieść wrażenie, że to już sporych rozmiarów balonik.

O tym, że potrafi już w miarę możliwości sama się ubrać i umyć już pisałem. Wciąż odbywa się to pod moją kontrolą, ale krok by sobie i mi ulżyć, można już uznać za milowy. Podobnie jest w kuchni. Chociaż droga do gotowania i przygotowywania posiłów nadal jest daleka, to jednak zmywanie i wycieranie po każdym posiłku naczyń stało się już od kilku tygodni domeną Hani. I choć często trzeba po niej poprawiać (szczególnie gdy chodzi o maszynkę gazową - wszak wciąż ma kłopoty ze wzrokiem), to postęp w tej dziedzinie uczyniła ogromny! Ja już praktycznie od kilku tygodni nie zmywam.

Podobnie jest z wieszaniem prania. Zadaniem Hani jest posegregowanie i włożenie rzeczy do pralki. Po wypraniu wyjmuje je i wkłada do miski, którą ja zanoszę do pokoju. Tam rozwiesza pranie na suszarce. Z początku trzeba było wszystko poprawiać, a teraz wszystko powieszone jest niemal idealnie. Gdy się wysuszy, zamęcza mnie, bym rozłożył deskę do prasowania. - Teraz sobie będę prasowała - powiada. Zawsze lubiła prasować i teraz robi to zupełnie dobrze. Fakt, że nie są to rzeczy skomplkowane, jak na przykład męskie koszule, których raczej nie noszę, ale jednak. Bardzo się cieszy z każdego wyprasowanego kawałka. Potem stara się to wszystko ułożyć i chociaż jest to zadanie dla Hani bardzo trudne, to nie oznacza, iż niewykonalne. Najważniejsze, że działa i sprawia jej to dużą radość.

Wspólne zakupy i kilka chociaż minut na spacerze, to niemal codziennnośc. Przeszkodzić nam może tylko brzydka pogoda. Hania spaceruje, pchając wózek przed sobą. Za każdym razem przechodzi odcinkami po kilkadziesiąt metrów - czasami mniej, czasami więcej. Kiedy wchodzimy do sklepu, to siada na wózeczek, gdyż wtedy jest nam łatwiej. Poza tym przejścia między półkami nie są zbyt szerokie i byłby kłopot, gdyby to Hania była kierowcą tego wózka. Jesień i zima to dla nas utrudnienie ze względu na bardziej skomplkowane ubieranie, ale radzimy sobie z tym coraz lepiej.

Zbliżają się święta, co powoli wprawia mnie w pewną nerwowość. Nie odkryję Ameryki, iż nie przepadam za tym zwariowanym okresem. Od niemal miesiąca wszystkie programy w radiu i telewizji, krzyczące plakaty i wystroje w sklepach bombardują umysły i kieszenie niemal wszystkich mieszkańców naszego kraju i nie tylko naszego. Wszystko to sprawia, że magia świąt, o której od wielu tygodni tak często się mówi, sprowadzana jest najczęściej do kupowania prezentów, często coraz droższych i coraz bardziej wymyślnych. Często zapomina się, iż coś innego powinno decydować o wspomnianej już świątecznej magii .

Dla mnie i dla mojej rodziny, a także dla wszystkich, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji, warość i znaczenie nadchodzących świąt nabiera zupełnie innego wymiaru. Wymiaru przeniknionego świadomością drogi, jaką w ciągu minionych kilkunastu już miesięcy musiał przejść człowiek. Człowiek, który - jak w naszym przypadku - przynajmniej dwukrotnie otarł się o śmierć. Człowiek, który - choć zrazu nieświadomy - z uśmiechem na ustach podjął straszliwą walkę i przynajmniej na pierwszym etapie ją wygrał.

Także dla nas - dla mnie, Asi i Dawida, którzy byli tej walki bezpośrednimi świadkami, i co więcej - byli jej czynnymi uczestnikami - nadchodzące święta będą z pewnością wyjątkowe. I choć skromniejsze niż kiedyś, to ze wszech miar radosne i szczęśliwe. A ich magię tworzyć będzie obecność dwóch jaśniejących na naszym rodzinnym firmamencie gwiazd - powracającej do nas po ciężkiej chorobie Hani i maleńkiej Zuzanki, której pojawienie się w naszej rodzinie - za sprawą do niedawna nieświadomej swego stanu Haneczki - stało się dla nas trudnym do wytłumaczenia cudem!

Na zdjęciach, które umieściłem w najnowszej galeryjce, pokazuję kilka grudniowych migawek. Oprócz Zuzanki i jej szczęśliwych rodziców są fotki ze spaceru po nowym moście oddanym niedawno do użytku - moście który połączył Śródkę z Ostrowem Tumskim; krótkie spotkanie z przyjaciółmi na imieninach Basi, spacer nad Maltą, a także wizytę małego Olka - pierwszego z narzeczonych Zuzanki, który odwiedził nas ze swoją mamą Alą i babcią Terenią.

  • /bol-i-nadzieja/67-bol-i-nadzieja-wspomnienia/1485-01012008-nie-przepadam-za-hucznym-przeomem
  • /bol-i-nadzieja/67-bol-i-nadzieja-wspomnienia/1483-25112007-ja-zawsze-wyjde-na-swoje