01.01.2008 - Nie przepadam za hucznym przełomem

 

 

01 stycznia 2008 - Nowy Rok

 

Kiedy byłem bardzo młody Nowy Rok zwykło się witać hucznie w wesołym towarzystwie. Czekało się wtedy na tę chwilę, kiedy Stary Rok sobie pójdzie, a Nowy przybędzie, młodziutki, pięknie się zapowiadający i uśmiechnięty jak młoda dziewczyna.

Tak naprawdę to nigdy nie przepadałem za takim wesołym i rozhukanym przełomem. Miałem bowiem przekonanie, że w roztańczonym i rozbawionym gronie przegapia się się zarówno odejście starego i zmęczonego, a także spracowanego, jak i nadejście nowego, wypoczętego, świeżego, pełnego nadziei, obietnic, zapału i dobrych chęci.

Zawsze było moim pragnieniem oczekiwać na koniec starego i początek nowego w ciszy, samotności, gdzieś na odludziu, w leśniczówce czy maleńkiej wiejskiej chatce. Jestem pewien, że tylko wtedy można zobaczyć, jak ta zmiana warty się odbywa naprawdę. Ludzie starają się zwykle zagłuszyć i spłoszyć ten moment strzelając korkami od szapana, wystrzeliwując w niebo tysiące rozbłyskujących się fajerwerków, gaszą światła, żeby niczego nie widzieć, krzyczą, żeby niczego nie słyszeć.

A przecież można przyjąć za pewnik, że dzieją się wtedy dziwne i ważne rzeczy, których warto posłuchać i na które opłaci się popatrzeć, bo jest w nich zawarta cała mądrość upływającego i na nowo odnawiającego się czasu, cyklu młodości i starości, narodzin i śmierci

Myślę, że gdyby w tę jedną jedyną w roku noc móc przymknąć na chwilę oczy, można by znaleźć się wtedy na takim odludziu i na własne oczy ujrzeć takie dziwne spotkanie, jak Starego i Nowego Roku. Choćby trwało ono tylko tak długo, jak długo słychać dwanaście uderzeń zegara. Takie spotkania wydawać się muszą w ciszy i samotności odludzia bardzo, bardzo długie i z pewnością niepodobna dosyć się im napatrzeć i ich nasłuchać.

I oto mamy już ten Nowy Rok przed sobą. Cały jest jeszcze przyszłością, jak nowo narodzone dziecię, tylko i wyłącznie przyszłością. Nic nie wie o przeszłości. Nie ma za sobą ani jednego przeszłego dnia - cała jego przyszłość jest przed nim. Za nim ani jednego jeszcze dnia, żadnej za nim przeszłości z jej rozczarowaniami, błędami, klęskami, zawiedzionymi nadziejami albo tylko na wpół spełnionymi; ale i osiągnięciami i radościami. Cały jest Nadzieją. Jest jeszcze bardzo młody. Jego zadaniem i powinością jest nie tyle spełniać nadzieje, co je budzić.

Od wczoraj składamy sobie życzenia. Życzenia wszystkiego najlepszego. Życząc bliskim i przyjaciołom wszystkiego najlepszego, życzymy tym samym wszystkiego najlepszego sobie samym. W gruncie rzeczy to jest chyba najlepsza i najprzyjemniejsza sytuacja, w jakiej można się znaleźć, kiedy życzenia komuś dobrze jest równoznaczne życzeniu dobrze sobie samemu.

Mało kto chce zadać sobie trudu, żeby to zobaczyć i zrozumieć. Zbyt często ludzie życzą sobie nawzajem źle i czasem te życzenia się spełniają - można by rzec, że spełniają się na ogół o wiele częściej, niż powinny, oprzez co wcale nie zaczyna się powodzić lepiej, lecz wręcz przeciwnie.

Gdy piszę te słowa słychać już tylko echo uderzeń zegara. Słychać za to coraz wyraźniej krok czasu, który ma nadejść. Wszyscy go mamy przed sobą. Nowe 365, a właściwie 366 dni oczekiwań i nadziei. Ale kiedy wkrótce podniesiemy wzrok, tego nowego czasu znów nie będzie przed nami.

Niedawno minęły Święta - te piękne dni, które w naszym przypadku niewiele się różniły od tych codziennych. Ale to jest przecież najmniej istotne. Najważniejsze, że była z nami Haneczka - siedząca już z nami przy stole, a nie leżąca jak przed rokiem w łóżku. Ale najpiękniejszym dla nas darem tych dni była maleńka Zuzanka, której przyjście na świat rozjaśniło nasze życie. Ta maleńka kruszynka daje nam szczęście, którego nie da się opisać żadnym słowem. Każdego dnia odwraca uwagę od problemów, którym stale trzeba stawiać czoła, a których wciąż nie sposób rozwiązać.

Okres przedświąteczny, a także Wigilia i święta to dla mnie kolejny egzamin, który - tak mi się wydaje - zdałem celująco. Pomoc Asi, co zrozumiałe, była tym razem raczej symboliczna i ograniczyła się w zasadzie do przygotowania wigilijnego stołu. Hania też mi troszkę pomagła przy gotowaniu zupy rybnej. Nie ma co ukrywać, że napracowałem się bardzo, co kładę na karb braku doświadczenia. Przeczytałem gdzieś, że przed świętami kobieta tak się napracuje, że często po wigilii stać ją tylko na to, by się położyć. U mnie wystąpił syndrom takiej właśnie kobiety i trwał z małymi przerwami niemal przez całe święta, a nawet i dłużej.

Tuż po świętach wprowadzili się do nas na kilka Asia i Dawid wraz z Zuzanką. Do końca grudnia musieli opuścić swoje stare mieszkanie, a do nowego wprowadzą się około siódmego stycznia, gdyż trzeba to nowe przygotować do zamieszkania. Dzisiaj od rana Dawid maluje w dużym pokoju ściany i sufit, a jutro kłaść będzie wykładzinę. Nasze dzieci zajęły duży pokój, a ponieważ musieli ze sobą zabrać wszystko, co jest niezbędne nie tylko do opieki nad Zuzanką, zrobiło się w mieszkaniu trochę ciasno.

Ale coś za coś. Jesteśmy przynajmniej świadkami i niemal całodziennymi uczestnikami wychowania naszego maleństwa. Mimo, iż większość zadań z tym związanych - co oczywiste - przypada na Asię, to nasze uczestnictwo w tej opiece jest także znaczące. Rozmawiamy z Zuzanką, trzymamy ją na rękach, tulimy ją do siebie, uśmiechamy się do niej, słuchamy jej płaczu, obserwujemy karmienie, przebieranie, patrzymy jak ją kąpią, kładą spać. Słowem - zadań mamy co niemiara. Maleńka Zuzanka przez pierwszą część nocy zwykle płacze, ale potem jak zaśnie, to śpi z krótkimi przerwami na karmienia do samego rana.

Za tydzień nasza perełeczka będzie miała już dwa miesiące. Pięknie się rozwija i z każdym dniem robi się coraz bardziej rozkoszna. Gdy do niej mówić, to zaczyna patrzeć na mówiącego, a oczęta ma wtedy wielkie jak korale. Coraz częściej pojawia się na jej ślicznych usteczkach cudowny uśmiech, który sam w sobie jest źródłem naszej olbrzymiej radości. Radości, której istotę zrozumieć mogą tylko ci, którzy z miłością przeżyli lub przeżywają niemowlęctwo swojego dzieciątka, wnuczka lub wnuczki.

W galeryjce, którą dzisiaj prezentuję umieściłem kilka obrazków sprzed świąt. Któregoś dnia poszliśmy na koncert muzyki żydowskiej, który organizowała nasza znajoma. Potraktowaliśmy ten koncert głównie jako element rehabilitacji, bo jak kiedyś wspominałem, korzystam z każdej nadarzającej się okazji, by zaprowadzić Hanię tam, gdzie można znaleźć coś, co korzystnie wpłynie na pracę jej mózgu. Poza tym nie chcieliśmy zrobić przykrości naszej znajomej, której zięć, sympatyczny Chińczyk ze Stanów, dyrygował na tym koncercie. Przy okazji pospacerowaliśmy trochę po udekorowanym świątecznie Starym Rynku.

W tygodniu poprzedzającym święta uczestniczyliśmy w wigilijnym spotkaniu w szkole, które było dla Hani dużym przeżyciem. O tym spotkaniu mówiła już na wiele dni przedtem i nie wyobrażam sobie, abym mógł tam z nią nie pojechać. Radość koleżanek ze spotkania z Hanią była wzruszająca, co widać na zdjęciach. Ja także byłem wzruszony i nawet nie zauważyłem, że byłem tam jedynym mężczyzną, o czym w pewnym momencie poinformowała swoje koleżanki pani dyrektor.

Przypominam także galeryjkę z wigilii z ubiegłego roku. Niech zdjęcia z tamtego dnia pokażą, jak wielkie postępy uczyniła Hania na drodze do zdrowienia. I choć droga, którą przyjdzie nam przebyć jest jeszcze bardzo daleka, chociaż zdajemy sobie sprawę, jak wiele jest jeszcze do zrobienia i ile łez przyjdzie nam jeszcze wylać, to jednak nasze sukcesy na tej wciąż wyboistej drodze są ogromne.

  • /bol-i-nadzieja/67-bol-i-nadzieja-wspomnienia/1486-08032008-i-zatopiem-si-w-zadumie
  • /bol-i-nadzieja/67-bol-i-nadzieja-wspomnienia/1484-16122007-a-to-przecie-kropla-w-morzu