Polki na rauszu

 

Są singielkami. Zakładanie rodziny zostawiają na później. Teraz kończą studia lub pną się po szczeblach zawodowej kariery. I piją. Coraz częściej do nieprzytomności. Eksperci alarmują, że tysiące młodych Polek jest uzależnionych od alkoholu. Panie staczają się na dno znacznie szybciej niż panowie.

Dominika zawsze uchodziła za prymuskę. Cichą myszkę, która zamiast imprezować, siedzi w domu, nad książkami. W liceum miała tylko kilka koleżanek, tych spokojniejszych. Nikt nie zapraszał jej na imprezy czy osiemnastki. Maturę za to zdała śpiewająco. Poszła na studia. Najpierw na Uniwersytet Łódzki, później na jedną z brytyjskich uczelni. Skończyła zarządzanie, dostała wymarzoną posadę w międzynarodowej firmie handlowej. W interesach jeździ do Rosji, Chin, Indii. W rodzinnej Łodzi kupiła duże mieszkanie. Powodzi jej się. Wyładniała. Nabrała pewności siebie, zaczęła wychodzić na imprezy. I pić. Najpierw z kolegami z pracy.

- To taka tradycja w mojej firmie, że po ciężkim tygodniu w pracy w piątek cały zespół idzie zabawić się na mieście, upić. Nie mogłam się wyłamać. Zresztą nie chciałam być już odludkiem, tak jak w liceum czy na studiach. Mam dobrą pracę, nieźle zarabiam. Rodziny jeszcze nie założyłam. Należy mi się coś od życia - mówi 29-letnia Dominika.

Pierwsza impreza skończyła się spokojnie. Dominice alkohol tylko lekko zaszumiał w głowie. Ale nadszedł kolejny piątek, a po nim następny, i następny. Za każdym razem wypijała więcej. Pojawił się kac. Później pierwszy urwany film. To jednak za mało, by przestać.

- W końcu wszyscy mnie lubili. Mężczyźni w knajpach zaczęli mnie adorować. Alkohol pozwalał mi się przełamać, odrzucić kompleksy. Pozwalał się odstresować - przyznaje ta szczupła blondynka o jasnej cerze.

Piątkowe imprezy stały się dla niej rytuałem. Do tego stopnia, że zaczęła zapisywać je w kalendarzu. Stresów jednak przybywało. Kiedyś po ciężkim dniu w pracy poszła na zakupy. Na stoisku z alkoholami kupiła kilka butelek. Gin, wódkę, wino. Tak zaczęła pić w domu. Do lustra.

- Na początku drink, góra dwa przed zaśnięciem. Do kolacji butelka dobrego czerwonego wina. Później coraz więcej, coraz częściej. Pewnego wieczoru zwyczajnie się upiłam. Rano do mojej firmy przyjechał kierowca po towar. Bez mojego podpisu nie mogli mu nic wydać. Dodzwonić się do mnie nie mogli, bo wyłączyłam telefon i spałam nieprzytomna. Ocknęłam się jakoś w południe. Szef się wściekał, bo musiał zapłacić karę za opóźnienie dostawy. Wykręciłam się jakąś nagłą niedyspozycją. Nie mogłam mu przecież powiedzieć, że leczyłam kaca. Od ręki straciłabym pracę - mówi Dominika.

Zaczynały pić w gimnazjum, teraz są już uzależnione...
Takich kobiet jak Dominika jest w Polsce zdecydowanie więcej. Państwowa Agencja Rozwiązywania Problemów Alkoholowych w swoich raportach alarmuje, że w kraju lawinowo rośnie liczba uzależnionych kobiet. Najczęściej to właśnie singielki przed trzydziestką. Mają  skończone studia lub skończą je lada moment. Mieszkają w dużych miastach, robią kariery, nieźle zarabiają. Pracują z reguły na samodzielnych stanowiskach, nie są spętane reżimem ośmiogodzinnej pracy za biurkiem. Słowem - mają więcej okazji do picia.

- Nawet nie jesteśmy zaskoczeni wynikami naszych badań. Wystarczy przejrzeć dane dotyczące picia alkoholu w środowisku nastolatków, żeby przekonać się, że dziewczynki w niczym już nie ustępują chłopcom. Piją niemal na równi - mówi nam Krzysztof Brzózka, dyrektor Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych.

Rzeczywiście, statystyki nie kłamią. Do picia alkoholu w ostatnim miesiącu przyznało się ponad 76 proc. licealistek i ponad 55 proc. gimnazjalistek. U chłopców sytuacja wygląda niemal identycznie. - Kiedy te nastolatki dorosną, nie zmieniają swoich nawyków. Są już uzależnione - dodaje Brzózka.

Jego słowa potwierdza przykład Joanny, 23-letniej studentki pedagogiki. Pierwszy raz dziewczyna upiła się właśnie w gimnazjum. Na wagarach z trzema koleżankami kupiły kilka butelek tanich nalewek i upiły się w domu, gdy rodzice byli w pracy. Joanna do dziś pamięta ich smak. - Były miodowe, na początku trochę kwaśne, ale potem wchodziły już dobrze. Naprawdę nas sponiewierały - wspomina studentka.

Dziś Joanna gustuje w innych trunkach. W głowie ma ich cały katalog, z podziałem na rolę, jaką spełniają w jej życiu. Wino na romantyczny wieczór. Aroniowa nalewka babci, gdy na dworze panuje ziąb. Piwo z koleżankami dla ugaszenia pragnienia, często w przerwie między zajęciami. Wódka na imprezach. Cotygodniowych. Wódki najwięcej. Okazji nigdy nie brakuje. 

- Przed świętami zrobiłyśmy sobie z koleżankami babski wieczór. Opiłyśmy się na umór. Później była Wigilia i kilka kieliszków wina. Musiałam się pilnować, bo rodzina krzywo patrzy na moje wybryki, choć nikt nie jest abstynentem. No i sylwester znów z morzem alkoholu. Niezła końcówka roku – śmieje się Joanna i jak ognia unika słowa uzależnienie, choć przyznaje, że bez alkoholu trudno byłoby jej się bawić na imprezach.

Najpierw negują, później trafiają na odwyk...
Jej postawa nie dziwi Wojciecha Kurzępy, terapeuty z prywatnej kliniki leczenia uzależnień w podkrakowskiej Dolinie Będkowskiej.

- Młode kobiety są w takim momencie życia, że jeszcze nie dostrzegają swojego uzależnienia. Trudno je zmotywować do leczenia, choć już niektóre rzeczywiście go wymagają. Do ośrodków trafiają z reguły dziesięć lat później. Mają już rodziny, pozycje zawodową. Wiedzą, że przez nałóg mogą wszystko stracić - mówi nam Wojciech Kurzępa.

Szacuje on, że jeszcze kilka lat temu do ośrodków odwykowych trafiała jedna kobieta na dziesięciu panów. Dziś statystyka rozkłada się po połowie. Podobnie wygląda sytuacja w izbach wytrzeźwień w całym kraju, głównie w dużych miastach. Tam co prawda wciąż prym wiodą panowie, ale liczba pacjentek w przeciągu tylko ostatniego roku skoczyła dwukrotnie. Kurzępa nie jest tym wcale zaskoczony. Jego zdaniem problem z uzależnieniem kobiet nie jest nowy. Tyle tylko, że dawniej kobiety swój alkoholizm przykrywały depresją, nerwicami. Ze swoich leków leczyły się u psychiatrów. O nałogu nie wspominały. Kliniki odwykowe omijały szerokim łukiem. Dziś przełamaliśmy temat tabu i zaczęliśmy głośno mówić o przypadkach pań zaglądających do kieliszka.

Nieco inaczej widzi to Krzysztof Brzózka z PARPY. Rosnąca liczba kobiet alkoholiczek to zdaniem Brzózki "sukces" speców od marketingu pracujących dla koncernów alkoholowych.

- Przez lata kobiety były niezagospodarowanym segmentem rynku alkoholowego. Piwa nie piły, bo mówiły, że jest gorzkie. Na inne alkohole też kręciły nosem. Nic im nie smakowało. Koncerny alkoholowe dodały więc soku do piwa, później wypuściły na rynek smakowe wódki. Kampanie reklamowe skierowali do kobiet i udało się. Kobietom to zasmakowało. Mamy rzesze pijących kobiet, które znacznie szybciej uzależniają się od alkoholu. Coraz więcej pań umiera też z powodu chorób powstałych podczas picia. W niektórych przypadkach to skok nawet o 20 procent – przestrzega Krzysztof Brzózka.

Żeby przekonać się, że pań na rauszu jest coraz więcej, wystarczy przejrzeć kroniki policyjne tylko z ostatnich tygodni. Roi się w nich od przykładów pijanych kobiet. Niektóre to jeszcze dzieci, jak 14-latka z Wrocławia, która w Nowy Rok uczyła się jeździć samochodem. Alkomat wskazał u niej blisko 0,7 promila alkoholu. Inne przykłady są jeszcze mniej zabawne. W Rzeszowie na przejściu dla pieszych samochód potrącił 18-letnią dziewczynę. Kobieta była w ciąży. Sama przeżyła, ale dziecka nie udało się uratować. Za kierownicą auta siedziała również kobieta. 25-letnia Justyna miała prawie 1,8 promila alkoholu w wydychanym powietrzu. Tłumaczyła, że dzień wcześniej piła piwo. Z kolei w Olsztynie w ręce tamtejszych policjantów wpadła 22-letnia Marlena. Kobieta mając ponad dwa promile alkoholu we krwi opiekowała się swoimi dziećmi. Gdy dzieci spały w drugim pokoju, kobieta piła alkohol ze swoim przyszłym szwagrem. Za to do tragedii doszło w Mielcu. W Boże Narodzenie na ruchliwym skrzyżowaniu zderzyły się dwa samochody. Zginął jeden z kierowców. Wypadek spowodowała 22-letnia Aleksandra. Wsiadła za kółko, mimo że wcześniej piła alkohol. Miała 1,5 promila we krwi.

Pije ze wstydu, że pije...
- Jak czytam takie wiadomości, to mówię sobie, że przez swoją głupotę też mogłam mieć czyjeś życie na sumieniu - przyznaje Marta.

Dwa lata temu straciła prawo jazdy za jazdę na podwójnym gazie. Dzień wcześniej do późnej nocy imprezowała ze znajomymi. Nie opuściła żadnej kolejki. Rano wsiadła za kółko. Rutynowa kontrola zakończona "dmuchaniem w balonik". Wynik to prawie promil alkoholu w wydychanym powietrzu.

- Straciłam prawo jazdy i najadłam się wstydu. Z piciem nie potrafię zerwać. Do specjalisty też nie pójdę. Również ze wstydu - przyznaje kobieta.

Marta ma 30 lat. Nie pamięta dokładnie, kiedy zaczęła częściej zaglądać do kieliszka. Piła na każdym rodzinnym spotkaniu, na imprezie ze znajomymi, na wakacjach. Picie było rozrywką, nie problemem, zwłaszcza że w niczym nie przeszkadzało. Marta skończyła polonistykę, zaczęła uczyć w szkole. Pilnowała się, ale przyznaje, że kilka razy prowadziła lekcje na lekkim kacu. Folgowała sobie w weekendy, ze znajomymi. Utrata prawka była pierwszym sygnałem, że coś jest nie tak. Choć kobieta bała się przyznać do nałogu. Rodzicom skłamała, że uzbierała za dużo punktów karnych, za zbyt ciężką nogę.

- Wstydziłam się przyznać, że prowadziłam podpita. Jestem jak ten pijak z "Małego Księcia" - mówi Marta i cytuje fragment książki -  "Dlaczego pijesz? - spytał Mały Książę.
- Aby zapomnieć - odpowiedział pijak.
– O czym zapomnieć? - zaniepokoił się Mały Książę, który już zaczął mu współczuć.
- Aby zapomnieć, że się wstydzę – stwierdził pijak, schylając głowę.
– Czego się wstydzisz? - dopytywał Mały Książę, chcąc mu pomóc. 
- Wstydzę się, że piję – zakończył pijak."


MACIEJ STAŃCZYK

Onet.pl KOBIETA

  • /ciekawostki/321-obserwacje/2833-obserwacje-namietny-dotyk-ust
  • /ciekawostki/321-obserwacje/2754-obserwacje-setka-za-setk-po-pidziesitce