Namiętny dotyk ust

 

Całując w oczy, podkreślano duchowy związek, w czoło - mądrość, w usta - wolę pokoju, w tors - uczucia, a w szyję - dzielność

Pocałunek   -   oczywisty w naszej kulturze - nie występował w każdej szerokości geograficznej. Jego smaku nie znało - jak oceniają antropolodzy - około 10% społeczeństw  pierwotnych.   Jeśli wierzyć Darwinowi, to całowanie było czynnością obcą m.in. Nowozelandczykom,    Papuasom, Australijczykom, Somalijczykom czy Eskimosom. Zwyczaj przywierania do siebie ustami długo wydawał się śmieszny i nieapetyczny także Chińczykom i Japończykom. Pocałunki wpisują się bowiem zawsze w kontekst    kulturowy. A historia obyczajów   pokazuje, że pełnił w społeczeństwie rozmaite   funkcje, często odległe  od  erotycznych.

Sokrates zabrania całowania

W starożytności pocałunki dzieliły się  na powitalne (w głowę), jako znak poddania (po rękach - służący i niewolnicy) oraz intymne w oczy. Znane były także cmoknięcia w powietrze kierowane   do  tłumu  przez mówców - zupełnie takie same jak te, które dziś rozsyłają gwiazdy estrady. Niektórzy badacze przypuszczają, że w antycznym Rzymie zwyczaj całowania w usta wynikał z chęci sprawdzenia, czy kobieta nie piła wina, co wówczas było im zabronione i surowo karane.

Demoniczną wizję pocałunku roztaczał przed swoimi uczniami Sokrates. Trudno powiedzieć, jak wyglądała osoba całowana przez filozofa, wiadomo jednak, że on sam porównywał siłę rażenia pocałunków do ukąszenia tarantuli.

Gdy jeden z uczniów pocałował urodziwego młodziana, Sokrates potępił go - nie za homo-
seksualne ciągoty, lecz dlatego, że wystawił się na straszliwe niebezpieczeństwo. Pocałować kogoś bowiem, to oddać się w niewolę i stracić zainteresowanie tym, co w życiu najważniejsze - argumentował.

W podobnym tonie utyskiwał Seneka. Twierdził nawet, że niektóre małżeństwa są w istocie związkami cudzołożnymi. Dzieje się tak, gdy mąż pała zbyt dużą namiętnością do żony. Niestety, poglądy te padły na podatny grunt chrześcijaństwa i utrzymywały się w Europie aż do połowy XVIII w.

W kulturze średniowiecznej pocałunek dozwolony był głównie jako wyraz uniesień religijnych. W XII w. w kręgach ascetów i zamożnych elit panowała moda na całowanie... trędowatych, ich cierpienia bowiem zbliżały do Boga. A zaczęło się od św. Franciszka, który wiedziony impulsem uczcił tak wyklętego, czyli chorego na trąd. Zachowały się także relacje o krzyżowcach, którzy w przerwach w zabijaniu niewiernych pobożnie tulili do siebie trędowatych.

Wielkim orędownikiem wstrzemięźliwości cielesnej był św. Augustyn. Zaznawszy za młodu ziemskich uciech, w wieku dojrzałym doszedł do wniosku, że „te rzeczy" oddalają człowieka od Boga i wzniosłych myśli. Zbliżenie między kobietą a mężczyzną miało już służyć wyłącznie prokreacji. Pozbawione mocy zapładniania pocałunki miały zniknąć z życia śmiertelników. Całować się dla własnej satysfakcji znaczyło rzucać się w objęcia szatana. W czasach polowania na czarownice takie upodobania mogły nawet zaprowadzić na stos, gdyż pocałunek był przypieczętowaniem umowy z diabłem.

Całus na receptę

Średniowieczny pocałunek - choć w tak niesprzyjających dla namiętności czasach - nie zaginął, lecz przetrwał jako gest pozdrowienia, uległości, a nawet uzdrowienia. Przede wszystkim jednak świadczył o pozycji społecznej. Im wyżej stał w hierarchii całujący, tym wyżej składał pocałunek. Początkowo podwładni (także książęta) całowali króla w stopę, podkreślając tym samym swoją uległość. Notabene, znienawidzony Kaligula dawał do pocałowania swój środkowy palec, co - podobnie jak dziś - odczytywane było jako obraźliwe. Z biegiem lat wyżej urodzeni zyskali przywilej cmokania w górne partie ciała władcy. Według XVII-wiecznych wskazówek osoby o tym samym statusie całowały się w ramię, niżej stojący musieli całować kolano, łydki i stopy. Posłowie francuskiego Zgromadzenia Prawodawczego jeszcze w 1792 r. byli zobowiązani do obdarzania się wzajemnie pocałunkiem. (Jakże inaczej wyglądałyby obrady naszego parlamentu, gdyby obyczaj ten przetrwał do dziś).

Miejsce przyłożenia ust miało też inną symbolikę. Całując w oczy, podkreślano duchowy związek, w czoło - mądrość, w usta - wolę pokoju, w tors - uczucia, a w szyję - dzielność.

Całować można się było w celach leczniczych. Zalecano to na kaszel, podagrę, skurcze, na nawet świerzb czy wrzody na języku. Pocałunki książąt z rodu Habsburgów były panaceum na jąkanie. Nie zawsze całować musiał człowiek. Na ból zębów wystarczał całus... osła.

Oczywiście, człowiek nadal całował dla przyjemności, ale średniowiecze rzuciło go na pastwę uciążliwych wyrzutów sumienia. Oddający się seksualnej błogości śmiertelnik zaczął walczyć z poczuciem dręczącej go winy dopiero w XX w. Z różnym skutkiem. Z pierwszych, wkraczających bezpardonowo do alkowy, badań Kinseya wynikało, że tylko znikoma część amerykańskich mężczyzn całowała swe żony z języczkiem. Ankiety wypełniali panowie w 1948 r.!


Pocałunek na planie filmowym

„Pocałuj mnie. Pocałuj, jak gdyby to był ostatni raz", szepcze zniewalająco lisa (Ingrid Bergman) do Ricka (Humphreya Bogarta) w jednym z największych romansów - „Casablance". Wynalezienie kina stało się kamieniem milowym w upowszechnianiu całowania.

Pierwszy całus kamera zarejestrowała już w 1896 r. Fabuła filmu „The Kiss" („Pocałunek") była niezwykle prosta - ot, całująca się para kochanków. I tak przez... cały film, który zresztą trwał 30 sekund. I chociaż technika całusów daleka była od doskonałości (aktor przyciskał zaciśnięte wargi do warg aktorki, wydając przy tym serię cmoknięć), film stał się międzynarodowym hitem. Tego sukcesu nie powtórzył Andy Warhol, autor pełnometrażowego (!) filmu o tej samej tematyce („The Kiss"). Wprawdzie liczbę bohaterów poszerzył do czterech osób, ale widok na ekranie jedynie ruszających się szczęk aktorów w 1963 r. nikogo już nie ekscytował.

Lata 20. nie były aż tak purytańskie jak następna dekada. Swoboda ta miała odbicie w kręconych wówczas filmach śmiało ukazujących ciemne strony seksualności człowieka (gwałty, orgie). W 1922 r. po raz pierwszy sfilmowano namiętny pocałunek homoseksualny, osiem lat później wielka gwiazda, Marlena Dietrich, całowała się na ekranie z kobietą.

W 1933 r. na scenę wkroczyła jednak surowa komisja Haysa, która zaczęła decydować, co wolno pokazać w filmie, a czego nie. Jej członkowie aż do roku 1968 w trosce o czystość moralną widzów pracowicie wycinali „co bardziej pikantne" sceny. A za takie uznano m.in. pocałunek w pozycji horyzontalnej. Buziaki można było wymieniać tylko siedząc lub stojąc. A i to ograniczone było czasowo -do maksimum 15 sekund. Było to prawdziwe wyzwanie dla reżyserów. Słynny Alfred Hitchcock okpił cenzorów, prowadząc akcję „Osławionej" w myśl zasady: „mów, całuj, mów, całuj". W efekcie mamy jeden z najdłuższych i najbardziej zmysłowych pocałunków, a raczej długą serię minicałusów przerywanych jeszcze krótszą rozmową. Komisja Hayesa mówiła o długości, ale pomijała częstotliwość. Tę lukę wykorzystał reżyser „Don Juana", który w swoim filmie umieścił 127 miłosnych scen.

Skoro sprasowanie wargami ust partnera miało stanowić szczyt ekranowych uniesień, trzeba było wymyślić taki sposób udawania, by pobudzić wyobraźnię widza. Co ciekawe, do historii przeszły głównie właśnie owe pocałunki na niby. Nie mogąc ukazać prawdziwego pocałunku, namiętność sygnalizowano językiem ciała. Dreszcz emocji wzbudzała wielka Greta Garbo, która potrafiła zelektryzować widownię samym sposobem podania ust. Jej popisowymi numerami były pocałunki z głową odrzuconą w ekstazie do tyłu pod kątem 45 stopni w stosunku do ciała, kiedy to ulegle podawała partnerowi rozchylone usta. Drugi sposób to na agresora - to ona brała we władanie partnera.

Amantki ustawiały się w erotycznej pozycji zwanej falliczną szyją, amanci brali swe wybranki poprzez tzw. zaborcze ramię. Mistrzem w tej dziedzinie był Clark Gable - tyleż uwielbiany przez kobiety, co znienawidzony przez mężczyzn. Tajemnica sukcesu jego całusów tkwiła w zdecydowanym, wręcz brutalnym... ruchu ramion. Właściwie nie musiał już nawet całować - wystarczyło, że w charakterystyczny dla siebie sposób przyciągał partnerki do siebie tak gwałtownie, że jej lub jego głowa zakrywała złączone usta, tworząc na ekranie złudzenie gorącej namiętności. Jego technikę można podziwiać w słynnej scenie na moście w „Przeminęło z wiatrem".

Pocałunek zaczynał swą zawrotną karierę jako próba przekazania siły żywotnej. Później stał się wyrazem miłosnych pragnień i zespolenia dusz, oznaką czci i oddania, gestem pojednania i pozdrowienia, a nawet przynależności.

Nie ma chyba człowieka, który nigdy nie był całowany i który nigdy nie odcisnął swych ust na policzku drugiej osoby. Gdyby taki człowiek istniał, z pewnością byłby najnieszczęśliwszą postacią w historii świata.


JOANNA TAŃSKA



Przy pisaniu artykułu korzystałam z książek Adrianne Blue „Pocałunek" oraz Otto F. Besta „Historia pocałunku".


Źródło: PRZEGLĄD, 24 lipca 2005

  • /ciekawostki/321-obserwacje/3361-pikny-i-bystry-jest-umys-staruszka
  • /ciekawostki/321-obserwacje/2756-obserwacje-polki-na-rauszu