Ciężki los singla

 Dobierają się w pary wierne sobie do końca życia

  • Rześkie powietrze poranka, czerwień klonowych liści i gęganie dobiegające z nieba. To znaki, że nieubłaganie kończy się ciepła pora roku. Razem z mężem wnosimy do drewutni bukowe i dębowe kłody. W lecie wygrzewały się w słońcu. Teraz chowamy je przed deszczami i śniegiem. Gęsi zaś porzuciły gniazda na Północy i Wschodzie, w arktycznej tundrze, by spędzić zimę wśród bagien, stawów, rzecznych dolin i jezior zachodniej Europy. Lecą nad Kaszubami klucz za kluczem. Brysiek zadziera łeb w górę, ilekroć klucz zagęga. Ja dołączam do niego z lornetką.

Czytaj dalej

Dzika namiętność

Żadnych ograniczeń - to hasło zwierzęcej erotyki

  • Ludzie jako gatunek uprawiają seks mało wymyślnie. Trójkąty, orgie, erotyczne gadżety, miłość oralna, masochizm, nimfomania - to nic niezwykłego. Urozmaicają sobie nimi pożycie zwierzęta na całej Ziemi, od bezkręgowców po małpy naczelne. Potrafią więcej niż my: węże, jaszczurki i pająki kopulują dwoma penisami, hermafrodytyczne ślimaki l dżdżownice mają męskie i żeńskie narządy płciowe, a dla wielu ryb normą jest zmiana płci - w myśl zasady „żeby życie miało smaczek...". Samce wielu ptaków przed stosunkiem śpiewają, dogadzają partnerkom oralnie, częstują je smakołykami

Czytaj dalej

Wierność w świecie zwierząt

 

Wierność w świecie zwierząt to mit. Wiele można by zarzucić mężczyznom, którzy lekceważąc uczucia swych partnerek wplątują się w romanse czy korzystają z usług prostytutek: skrajny egoizm, niedojrzałość, hipokryzję, brak umiaru, niestosowność zachowania czy głupotę. Ale z pewnością brakuje im jednego - oryginalności.


To wszystko już się kiedyś zdarzyło, w każdym najdrobniejszym szczególe, i było dziełem nie tylko silnych, uwielbiających ryzyko super-samców, którzy mają (lub nie) nadwyżki testosteronu. Postępuje tak wiele innych stworzeń, dziesiątki tysięcy innych gatunków, samców i samic reprezentujących każdą gałąź wielkiego drzewa ewolucji.

Rozwiązłość seksualna jest bardzo rozpowszechniona w przyrodzie, a prawdziwa wierność jest czystą fikcją. Oczywiście, istnieje wiele gatunków zwierząt, których samce i samice wiążą się by razem wychowywać młode (tak jak ludzie), które tworzą związki o imponującej trwałości i jawnym obopólnym zaangażowaniu. Spędzają godziny potwierdzając swoje partnerstwo poprzez tulenie się - jak amerykańskie norniki preriowe, wykonywanie pieśni miłosnych - jak gibony, czy pocieszne tańce - jak głuptaki sinonogie.

Ale jak odkryli naukowcy - dzięki zastosowaniu genetycznych testów na ojcostwo u potomstwa zwierząt tworzących pary - społecznej monogamii bardzo rzadko towarzyszy monogamia seksualna (czy też genetyczna). Gdy zbadamy potomstwo z danego miotu, wszystko jedno: ptaków, norników, mniejszych małp człekokształtnych, lisów czy innych zwierząt tworzących pary, to od 10 do 70 procent okaże się być spłodzonych przez innego samca niż stały partner.

Jak to ujął David P. Barach, profesor psychologii z University of Washington w Seattle: "Dzieci mają swoje dzieciństwo, dorośli - grzechy dorosłości". Barash, który razem ze swoją żoną - psychiatrą Judith Eve Lipton napisał książkę "Mit monogamii", przytoczył scenę z filmu "Zgaga", którego bohaterka Nora Ephronesque skarży się ojcu na miłosne podboje swojego męża. Ociec odpowiada jej żartem, że jeśli marzyła o wierności, powinna była poślubić łabędzia.

Jednak nie na wiele by jej się to zdało, uważa Barach. Obecnie wiemy, że łabędzie również są zdolne do zdrady. Zamiast tego, bohaterka filmu mogła rozważyć raczej związek z przywrą o nazwie Diplozoon paradoxum, która pasożytuje na skrzelach ryb słodkowodnych. - Samiec i samica tego gatunku spotykają się w młodzieńczym wieku, a ich ciała dosłownie się zrastają, przez co pozostają sobie wierne aż do śmierci - mówi Barash. - To jedyny znany mi gatunek, u którego występuje stuprocentowa monogamia.

A jedyną poszkodowaną w tym związku jest nieszczęsna ryba.

Nawet "najstarszy zawód świata" nie jest niczym nowym. Wykazano już, że nie tylko ludzie płacą za seks. W czasopiśmie "Animal Behaviour", naukowcy z poznańskiego Uniwersytetu Adama Mickiewicza oraz z Uniwersytetu Południowych Czech opisali podobne transakcje wśród srokoszy [z rodziny dzierzbowatych - przyp. Onet], eleganckich, zachowujących się jak drapieżniki ptaszków ze srebrną czapeczką na głowie, białym brzuszkiem i czarnym ogonkiem, które - jak 90 procent ptaków - tworzą pary w okresie lęgowym. Samce srokosza zaopatrują swoja partnerkę w coś na kształt ślubnych podarków w postaci gryzoni, jaszczurek, małych ptaków czy dużych owadów, które nadziewają na kolce. Ale gdy samiec srokosza zatęskni za seksem pozamałżeńskim, oferuje swojej potencjalnej kochance większe kąski niż te przeznaczone dla żony. I, jak zauważyli naukowcy, im bogatsze "prezenty", tym większa szansa, że samica zgodzi się na skok w bok.

W jeszcze innym artykule z lubieżnego pisma "Animals Behaviour", zatytułowanym "Opłaty za seks na matrymonialnym rynku makaków", Michael D. Gumert z Hiram College w Ohio opisał swoje dwuletnie badania makaków jawajskich, żyjących w indonezyjskim Parku Narodowym Tanjung Puting.

Gumert ustalił, że samce makaków płacą za seks bardzo ważną, uniwersalną wśród naczelnych walutą - iskaniem [czyli pielęgnowaniem sierści - przyp. Onet]. Samice iskają samce i inne samice z powodów społecznych i dyplomatycznych (aby zapewnić je o swojej przyjaźni i zrobić przyjemność dominującym w hierarchii osobnikom), matki iskają swoje młode, aby je uspokoić i oczyścić. A dorosłe samce, które spędzają czas oczyszczając skórę samic z pasożytów, liczą na rekompensatę w postaci seksu lub co najmniej na dokładne oględziny genitaliów. Jak powiedział Gumpert, około 89 procent przypadków iskania samic przez samce "dotyczyło samic aktywnych seksualnie", z którymi samce miały szansę odbyć potem kopulację.

Co znamienne, samce makaków wyraźnie zmieniają swoje zabiegi pielęgnacyjne w zgodzie z prawami ekonomii, płacąc wyższe bądź niższe ceny w zależności od dostępności i jakości towaru, a także od współzawodnictwa ze strony innych "nabywców".

- Tym co sprawiło, że porównałem iskanie z formą płatności, była obserwacja zmian tego zachowania w zależności od warunków panujących na rynku - mówi Gumert. - Gdy w okolicy było mniej samic, osobniki męskie były w stanie dłużej poświęcić się iskaniu, a gdy liczba samic była większa, czas spędzany na iskaniu kurczył się.

Samce poświęcały też znacznie więcej czasu samicom ważniejszym w hierarchii niż tym o niższym statusie.

Jednak, choć cudzołóstwo zdaje się tak powszechne, i choć zwierzęta oddają mu się namiętnie, kiedy tylko mają ku temu okazję, wydaje się, że nikt nie akceptuje go u innych, a ludzie z pewnością nie są jedynym gatunkiem, który buntuje się z odrazą przeciw rozpuście, prawdziwej lub domniemanej.

Większość samic pawianów straciła w swym życiu kawałek ucha czy fragment skóry z powodu ataku zazdrości swojego większego i bardziej uzębionego partnera. U żuków gnojarzy samiec i samica przeważnie łączą się w pary, by założyć rodzinę i wspólnie zbierać odchody, tocząc i uklepując z nich żyzne kule lęgowe, w których samica składa zapłodnione jaja. Samiec może czasami spróbować zwabić dodatkową samicę lub dwie - ale robi to na własne ryzyko. W jednym z doświadczeń z małżeńską parą żuków, samica była trzymana na uwięzi w pobliżu samca, który szybko wykorzystał okazję, by przy pomocy feromonów przyciągnąć nowe partnerki. Gdy uwolniono jego samicę, ta rzuciła się na niego i przewróciła na wznak. - Przetoczyła go prosto do kulki odchodów, co wydawało się całkiem sprawiedliwe - mówi Barash.

W przypadku należącej do płazów salamandry czerwonogrzbietowej, samce i samice tak samo gorliwie pilnują swego partnera i karzą go, jeśli podejrzewają, że zbłądził. Przybierają groźne pozy, lekko gryzą i kąsają go w szyję i - najbardziej ze wszystkich zimnokrwistych - wycofują się emocjonalnie i unikają zaangażowania.

A zatem, podrywacze strzeżcie się, bo i wam zdrada może nie ujść płazem! 

 

The New York Times Onet.pl KIOSK
20 marca 2008 
 

Chwała mrówkom

 

 

W kategoriach ewolucyjnych
mrówki robotnice są największymi altruistami,
ponieważ poświęcają swoje życie na opiekę nad potomstwem królowej
same pozostając bezpłodne.




 

Król Salomon dawał próżniakom za przykład pracowite mrówki. Także Ezop sławił cnoty skromnej mrówki i w swej bajce wyjaśniał, dlaczego dzięki żmudnym wysiłkom w lecie łatwiej przeżyje ona zimę niż leniwy konik polny. Teraz mamy kolejny powód, by podziwiać tych maleńkich przedstawicieli świata owadów.

Mrówki nie tylko ciężko pracują i są gotowe oddać życie za swoje siostry, ale także z wiekiem podejmują większe ryzyko dla dobra swojej kolonii. Potrafią nawet ocenić, ile życia im jeszcze pozostało.

Dawid Moroń i jego koledzy z Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie przeprowadzili szereg eksperymentów, wykazując, że mrówki potrafią oszacować długość swego życia i wykorzystują tę wiedzę, by wraz z jego upływem podejmować coraz większe ryzyko.

Naukowcy dowiedli, że ta cecha zachowań mrówek przynosi korzyści całej ich grupie, ponieważ niektóre ryzykowne czynności, takie jak dalekie wyprawy, najczęściej podejmowane są przez mrówki dobiegające kresu swego użytecznego żywota - młodych robotnic nie opłaca się zatrudniać do niebezpiecznych zadań.

W rezultacie młodsze mrówki wykonują na ogół prace porządkowe w pobliżu mrowiska, które są mniej ryzykowne niż dalekie wyprawy. Pozostawało jednak pytanie, czy mrówki mają jakiś wewnętrzny mechanizm, który informuje je o ich wieku i o tym, ile zostało im życia.

Dr Moroń założył, że można sztucznie wpłynąć na długość życia mrówki i obserwować wynikające z tego zmiany w jej ryzykownych zachowaniach. W ramach swoich badań, opisanych w ostatnim wydaniu czasopisma "Animal Behaviour", zwiększał on stężenie dwutlenku węgla w komorach mrowiska.

Wysokie stężenie CO2 zwiększa zakwaszenie krwi i skraca długość życia mrówki. Metoda ta działa stopniowo i powinna pozwalać owadowi ocenić, ile zostało mu życia.

Zgodnie z przewidywaniami naukowców mrówki robotnice zaczęły wcześniej podejmować dalekie wyprawy niż miałoby to miejsce, gdyby wzrastały w środowisku o niskim stężeniu dwutlenku węgla. - Oznacza to, że robotnice dostosowują swój próg ryzyka odpowiednio do spodziewanej długości życia - mówi dr Moroń.

Odkrycia te są kolejnym potwierdzeniem altruizmu mrówek. Robotnice są nie tylko gotowe poświęcić życie dla swej królowej, ale potrafią też oszacować ryzyko, jakie powinny podejmować stosownie do długości życia, jakie im pozostało.

Dr Moroń badał gatunek zwany Myrmica scabrinodis, jeden z 8800 znanych gatunków mrówek. Są podstawy, by przypuszczać, że taką samą umiejętność oceniania długości swego życia mają też inne gatunki mrówek żyjące w zhierarchizowanych koloniach.

W kategoriach ewolucyjnych mrówki robotnice są największymi altruistami, ponieważ poświęcają swoje życie na opiekę nad potomstwem królowej same pozostając bezpłodne. Zjawisko to występuje także wśród innych uspołecznionych owadów, co stanowiło kłopot dla Karola Darwina i kolejnych pokoleń biologów, ponieważ przeczyło głównej idei ewolucji, czyli pozostawianiu po sobie jak najliczniejszego potomstwa.

Kwestia ta znalazła się również w centrum filozoficznych dyskusji nad altruizmem człowieka. Jak pisał Darwin w swojej pracy z 1871 roku "O pochodzeniu człowieka": *Ten, kto gotów był raczej poświęcić swoje życie, niż zdradzić pobratymców, często nie pozostawiał po sobie potomków, którzy mogliby odziedziczyć po nim tak szlachetną naturę*.

Także wiele innych gatunków zwierząt wykazuje altruizm, a pytanie, jak to jest możliwe w świecie egoistycznych genów zyskało odpowiedź dopiero przed około 40 laty dzięki pracom Williama Hamiltona z Oksfordu.

To Hamilton wykazał, że altruizm obserwowany u mrówek i innych uspołecznionych owadów można wyjaśnić przez tak zwany dobór krewniaczy. Inaczej mówiąc, mrówka robotnica gotowa jest poświęcić życie dla swej siostry królowej ze względu na niezwykłą genetykę społecznych owadów, w efekcie której siostry są bliżej spokrewnione ze sobą niż z własnym potomstwem.

A zatem mrówce robotnicy opłaca się zaniechać reprodukcji, pozostawiając to zadanie siostrze królowej i poświęcić życie w celibacie na opiekę nad jej potomstwem. Hamilton i Edward O. Wilson z Harvard University dowiedli, że to szczególnie bliskie pokrewieństwo samic mrówek - mają one 75 procent takich samych genów, podczas gdy inne siostry 50 procent - pozwala na rozwój kolonii z bezpłodnymi robotnicami.

Wyjaśniałoby to również niezwykłą różnorodność kolonii mrówek. Południowoamerykańskie mrówki legionowe mogą tworzyć kolonię koczującą złożoną z nawet 700 tysięcy osobników. Są też mrówki hodujące grzyby na miniaturowych pólkach pociętych liści, a także zbójnice krwiste napadające na gniazda innych mrówek, by pojmać w niewolę ich młode.

Czy jednak altruizm zwykłej mrówki może być wyjaśnieniem altruizmu ludzkiego? Jednym z najwspanialszych aktów altruizmu człowieka jest niemal bezgraniczne oddanie rodziców dla swych dzieci, co można przynajmniej po części wyjaśnić koncepcją doboru krewniaczego. Większość ludzi wykazuje największe względy dla własnych dzieci, a następnie dla dzieci swych najbliższych krewnych.

Nie da się jednak w ten sposób wyjaśnić bardziej świadomych aktów prawdziwego altruizmu, który ludzie często wykazują wobec osób zupełnie obcych. Być może ta postać altruizmu jest elementem niepisanej zasady wzajemności - ja zrobię coś dla ciebie, ale mogę liczyć, że kiedyś ty zrobisz coś dla mnie.

Altruizm człowieka jest być może dużo bardziej złożony, ale skromna mrówka dała nam przynajmniej wskazówkę dotyczącą ewolucji naszych nieegoistycznych zachowań.


ŚWIAT MRÓWEK


- Mrówki to najliczniejsza populacja zwierzęca na Ziemi. Łączna waga wszystkich mrówek jest większa niż waga wszystkich ludzi.


- Są wszędobylskie: jedyne miejsca bez rodzimych populacji mrówek to Antarktyda, Grenlandia, Islandia i kilka wysp tropikalnych.


- Mrówki wiedzą, jak dbać o swych władców. Królowa może żyć nawet 30 lat, a osobniki płci męskiej przeżywają na ogół zaledwie kilka tygodni.


- Mrówki afrykańskie są tak groźne, że potrafią zabić nawet człowieka. Są to przypadki rzadkie, ale zdarzało się że ofiarą tych owadów atakujących gromadami liczącymi do 100 tysięcy osobników padały dzieci lub niedołężni dorośli.


- Jest ponad 12 tysięcy gatunków mrówek, o wielkości od 2 do 25 milimetrów.


- Są zadziwiająco silne i szybkie: potrafią unieść ciężar przekraczający 20 razy masę ich ciała i biegają tak szybko, że gdybyśmy my przy swojej wielkości mogli tak biegać, bylibyśmy szybcy jak konie wyścigowe.


- Mrówki nie potrafią żuć ani połykać swego pożywienia, lecz wyciskają z niego soki.


- Mają dwa żołądki: jeden dla własnego pokarmu i drugi dla innych mrówek z kolonii.


- Mrówki są niezwykle czyste. Niektóre robotnice mają za zadanie wynoszenia odpadków z mrowiska na znajdujące się na zewnątrz składowisko śmieci.



ALTRUIZM - bezinteresowne kierowanie się dobrem innych ludzi, gotowość do poświęceń dla innych;
Słownik wyrazów obcych
Wydawnictwo Naukowe PWN
Warszawa 2000
Dopisek: Marek






THE INDEPENDENT 26-10-2007
Onet.WIEM

Szpula z ula

 

Pszczoły znikają. Jest ich coraz mniej. Jeśli nic się nie zmieni, ucierpi na tym nie tylko przyroda, ale także gospodarka.

 

Pszczoły mają ciężkie życie. Klasa robotnicza pszczół żyje w przymusowym celibacie, zaś pszczelarze przywłaszczają sobie ciężko wypracowany przez nie miód. Na dodatek regularnie nękają je śmiertelne zarazy. Na początku XX w. pasożytniczy roztocz świdraczek pszczeli spowodował masowy pomór pszczół na całych Wyspach Brytyjskich. Od pełnej zagłady pszczoły uratował w latach 20. brat Adam, mnich z Opactwa Buckfast, któremu udało się wyhodować odporną na świdraczka krzyżówkę. W Ameryce - która pracy pszczół w dużej mierze zawdzięcza swą dzisiejszą potęgę - w 1987 r. pojawił się inny niszczycielski azjatycki roztocz Yarroa destructor, który wcześniej zaatakował Europę. Kiedy już się wydawało, że warroza, której jest sprawcą, została opanowana, w styczniu 2007 r. z zachodu Stanów Zjednoczonych nadeszły złowrogie wieści o tajemniczym i masowym znikaniu całych pszczelich rojów. Dla podkreślenia wagi tego zjawiska nadano mu uczoną nazwę Golony Collapse Disorder (w skrócie CCD).

Ameryka kocha pszczoły

Warto zrobić historyczną dygresję, która pozwoli lepiej zrozumieć amerykańską wrażliwość na losy pszczół. W artykule "Ameryka odkryta i stracona", opublikowanym w majowym numerze amerykańskiego wydania "National Geographic", Charles C. Mann opisuje rewolucyjne zmiany, jakie w miejscowym środowisku naturalnym spowodował napływ do Ameryki europejskich osadników. Przyrodniczo było to dla nich obce środowisko, toteż "przetworzyli go w miejsce, które mogli zrozumieć. Czyniąc to, przypuścili na Północną Amerykę kompleksowy ekologiczny atak". W tej bitwie, która doprowadziła do dewastacji dawnego środowiska, szczególnie zasłużonymi żołnierzami (poza malarią i innymi sprowadzonymi z Europy patogenami) były pospolite europejskie pszczoły. Pierwsze roje przywieziono do Ameryki na początku nii Jamestown. Produkując miód dokonywały jednak znacznie ważniejszej rzeczy - zapylały posadzone przez osadników drzewa owocowe i inne rośliny użytkowe, które bez pomocy tych owadów nie przynosiłyby plonów. Z czasem pszczoła stała się zwiastunem inwazji europejskich osadników. Kiedy stopniowo przemieszczali się na nowe tereny - pisał w 1782 r. autor "Listów amerykańskiego farmera" Jean de Creve-coeur-widok pierwszej zbłąkanej pszczoły "zasiewał smutek i konsternację w sercach Indian".

Choć dziś, blisko 400 lat od przybycia pszczół europejskich na kontynent amerykański, gospodarka Stanów Zjednoczonych w znacznie mniejszym stopniu opiera się na rolnictwie i hodowli, ich wkład w dochód narodowy kraju jest nadal duży. Roczna produkcja miodu warta jest 200 min dol., co stanowi niewielki ułamek ich gospodarczej wartości. Ale od zapylania przez pszczoły zależy 90 proc. amerykańskiej produkcji jabłek, czarnych jagód, cebuli i brokułów, 27 proc. pomarańczy, a migdałów bez nich w ogóle nie dałoby się uprawiać. Według szacunków departamentu rolnictwa, około jedna trzecia całkowitej produkcji żywności roślinnej w Stanach Zjednoczonych wymaga współudziału pszczół i - jak oświadczył pod koniec czerwca minister rolnictwa Mikę Johanns - całkowite ich wyginięcie spowodowałoby straty ekonomiczne sięgające 75 mld dol. rocznie.

Trzecia po komarze

Zważywszy na gospodarcze znaczenie pszczół, nie można się dziwić, że od dawna interesują się nimi uczeni. Ostatnio ciekawią genetyków. W 2001 r. utworzono w USA konsorcjum z kilku wielkich instytucji nauko-" * wych. Jego zadaniem było odczytanie kodu genetycznego pszczoły. Wśród owadów jest v ona trzecim gatunkiem, jaki spotkało to wyróżnienie. Wyprzedziły ją: muszka owocowa oraz przenoszący malarię komar i był to wybór dość oczywisty. Zainteresowanie pszczołą, obok motywacji ekonomicznej, miało także uzasadnienie czysto poznawcze. Jest ona gatunkiem o złożonej strukturze społecznej i rozszyfrowanie jej genów mogłoby rzucić pewne światło na kwestię genetycznego uwarunkowania skomplikowanych zachowań. Pierwsze ustalenia na temat jej genomu opublikowano w ubiegłym roku i choć na głębszą analizę trzeba będzie poczekać, to, czego już się dowiedzieliśmy, jest interesujące.

Po pierwsze, w porównaniu z komarem i muszką owocową ewolucja pszczoły odbyła się wolniej. Może to mieć związek z jej udomowieniem, które wyeliminowało wiele środowiskowych stresów przyspieszających selekcję. Co więcej, genom pszczoły zawiera pewne odpowiedniki ważnych genów, które - jak dotąd sądzono - pojawiły się dopiero u ssaków. Czyżby jej skłonność do współpracy z ludźmi wynikała z pewnego genetycznego powinowactwa? W sumie genom jej zawiera 236 min par nukleotydów, czyli jest ponaddziesięciokrotnie uboższy od genomu człowieka (ok. 3 mld) i składa się z 10 tyś. genów. Jak twierdzą naukowcy, 163 z tych genów koduje receptory zapachu, a jedynie 10 receptory smaku. Pszczoły kierują się więc raczej "nosem" niż "językiem". Ich historia jest zadziwiająco podobna do historii gatunku ludzkiego, ponieważ, jak twierdzą badacze, gatunek ten powstał w Afryce i rozprzestrzenił się w Europie drogą co najmniej dwu wielkich migracji.

Porzucona królowa

Poznanie pszczelego genomu nie zbliżyło nas jednak na razie do rozwiązania zagadki obecnego pomoru amerykańskich pszczół. Wspomniany na wstępie fenomen objawia się w ten sposób, że z uli znikają niespodziewanie wszystkie dorosłe pszczoły nie pozostawiając po sobie trupów, natomiast porzucając dorastające w plastrach potomstwo i dobrze zaopatrzone magazyny żywności - a także bezradną królową-matkę. Przyczyny tej nagłej dezercji pozostają zagadką i na ten temat wysunięto wiele, karkołomnych niekiedy, hipotez. W kręgu podejrzeń jest wyczerpanie źródeł pokarmu, pestycydy, roztocza, grzybica bądź inne niezidentyfikowane patogeny, genetycznie zmodyfikowane rośliny uprawne, a nawet fale f elektromagnetyczne generowane przez telefonię komórkową. Aż dziw bierze, że nie ma na tej liście efektu cieplarnianego...

W1994 r. liczba dzikich pszczół zmniejszyła się o 98 proc. W tym samym czasie liczba uli utrzymywanych przez pszczelarzy zmniejszyła się o połowę i winę za to ponosiła wspomniana warroza. Obecny kryzys spowodowany przez CCD ma jakoby jeszcze bardziej apokaliptyczne proporcje. Doniesienia o znikaniu rojów dotarły już z co najmniej 24 stanów. Podobne raporty napływają także z Polski, Grecji, Włoch, Portugalii i Hiszpanii, choć brak potwierdzenia, że dotyczą one tego samego zjawiska.

Trupy po roju

Tymczasem, jak donoszą pszczelarze z Arizony, odporność na CCD wykazują pszczoły afrykańskie. Nie wiadomo, czy jest to wiadomość dobra czy zła. W połowie minionego stulecia 26 królowych-matek tego gatunku sprowadzono do badań naukowych z Tanzanii do Brazylii, gdzie w 1957 r. uciekły z laboratorium i zaczęły powoli migrować na północ. Wędrując, afrykańskie pszczoły krzyżują się z pszczołami europejskimi i przekazują im cechy, jakim zawdzięczają swą niepochlebną reputację. Są one, na przykład, znane z tego, że jeśli opiekujący się ich ulem pszczelarz zbyt często je niepokoi, cała kolonia pakuje się i odlatuje w nieznane. Co jednak ważniejsze, są one bardziej agresywne, a trasa ich przelotu przez Południową i Środkową Amerykę usłana jest ludzkimi trupami. Do dziś od ich żądeł zginęło około tysiąca osób. W Meksyku w latach 1988-1995 zanotowano 175 śmiertelnych przypadków użądleń.

Pierwsza afrykańska pszczoła przekroczyła granicę Stanów Zjednoczonych w 1990 r. Dziś zafrykanizowane pszczoły zadomowiły się już we wszystkich południowych stanach, od Kalifornii do Florydy, i zabiły ok. 20 osób. Nawet gdyby uznać, że jest to nieuchronna cena za ich usługi zapyleń, nie wiadomo, czy mogą one zrekompensować ewentualną utratę pszczoły europejskiej. Nie są równie jak ona pracowite i znacznie mniej odporne na niskie temperatury panujące na dużej części terytorium USA.

Na razie nie pozostaje nic innego, jak łudzić się nadzieją, że pogłoski o katastrofie CCD są przesadzone. Nie wszystko jeszcze stracone - amerykańskie pszczoły, jak doniosła na początku marca światowa prasa, cieszą się pełnym zrozumieniem i poparciem Hillary Clinton, prawdopodobnego kandydata Partii Demokratycznej na prezydenta Stanów Zjednoczonych...


KRZYSZTOF SZYMBORSKI 




POLITYKA nr 34 Sierpień 2007;

Zdolny ptasi móżdżek

 

Każdy, kto po wielu latach traci swego partnera, z reguły pogrąża się w żalu i smutku. Nawet jeśli partner ów dreptał po laboratorium na dwóch nóżkach z pazurkami, a w nocy spał na żerdzi.

Ten wielki smutek odczuwa teraz Irene Pepperberg z Uniwersytetu Brandeis w Massachusetts, ponieważ jej Alex nie żyje. Był afrykańską papugą popielatą, którego badaczka zwierząt trenowała przez 30 lat. Ptak był w stanie nazwać 50 obiektów, rozróżniał siedem kolorów, pięć kształtów i wiele materiałów. Potrafił też liczyć do sześciu, tworzyć krótkie zdania i rozpoznawać rozmiar przedmiotów.

Umiejętności Alexa znacznie wykraczały poza zwykłe papuzie sztuczki, polegające na naśladowaniu strzępów ludzkiej mowy. Ptak pani Pepperberg najwyraźniej potrafił myśleć abstrakcyjnie, tworzył kategorie i poprawnie stosował wyuczone słowa. Badaczka i jej współpracownicy kładli na przykład przed nim tacę z różnymi przedmiotami i pytali: "What color four?" - jaki kolor mają przedmioty, których jest na tacy cztery? W czterech do pięciu przypadków Alex odpowiadał poprawnie, a jego pomyłki były zwykle niewielkie: mówił "żółty" zamiast "pomarańczowy" lub "wool" (wełna) zamiast "wood" (drewno), gdy chodziło o rodzaj materiału.

Właścicielka mogła go pytać nawet o rzeczy, które nie leżały tuż przed jego dziobem. Jaki kolor ma kukurydza? "Żółty"- odpowiadał ptak. Najprawdopodobniej Alex rozumiał także znaczenie pojęcia "zero": gdy pytano go o coś, czego wcale nie było na tacy, odpowiadał: "none".

- Swoimi eksperymentami z Alexem Irene Pepperberg położyła kamień węgielny pod nowoczesne badania zdolności mowy i inteligencji zwierząt - mówi Juliane Kaminsky, która w Instytucie Ewolucyjnej Antropologii im. Maxa Plancka w Lipsku bada zachowania małp, psów i kóz. Szczególnie fascynuje ją to, że papuga jej amerykańskiej koleżanki potrafiła budować krótkie zdania pasujące do sytuacji. Na przykład domagała się banana jako nagrody za wykonanie zadania ("Wanna banana") i obrażona rzucała zaproponowanego orzecha badaczce pod nogi. Albo sztorcowała swego młodszego pobratymca Griffina, gdy ten niezbyt składnie eksperymentował ze słowami, jak to często robią małe dzieci. "Talk clearly" - radziła, nie kryjąc irytacji.

Niektóre określenia Alex wymyślił sam. Po zjedzeniu po raz pierwszy w życiu kawałka jabłka nazwał je "banerry" - zlepkiem wyrazów: "banana" i "cherry". Z podobną fantazją stworzył określenie na spinacz do bielizny: "pegwood" - od słów "wood" (tu: patyk od loda) i "peg" (przypinać).

Irene Pepperberg kupiła młodziutkiego Alexa w 1977 roku w sklepie zoologicznym. Chcąc go wyszkolić, postawiła na uczenie się społeczne. Najpierw w obecności Alexa przerabiała zadania ze studentem, którego ptak postrzegał jako rywala do nagród. Początkowo nagród nie stanowiły różne przysmaki, często było to tylko pozwolenie, by papuga wzięła dla zabawy do dzioba przedmiot, o który ją pytano, i rzuciła go na podłogę. - Alex potrafił nawet uczyć się słów, przysłuchując się po prostu rozmowom - wspomina Juliane Kaminsky.

6 września Pepperberg znalazła swojego ptaka, o którym często mówiła "mój kolega", martwego w klatce. Dwa tygodnie wcześniej Alex bez problemu przeszedł coroczną kontrolę stanu zdrowia (papugi mogą dożyć w niewoli nawet 50 lat). Gdy poprzedniego wieczora żegnała się ze swym pupilem przed pójściem spać, ptak powiedział do niej: "Zachowuj się! Do zobaczenia jutro. Kocham Cię". 





SUDDEUTSCHE ZEITUNG; Onet.pl CZASOPISMA 21 września 2007;

Zabójcze małpy

 

Kongijscy myśliwi opowiadają o potężnych stworzeniach przypominających połączenie szympansa z gorylem.

Według nich w głębi tamtejszej dżungli żyje stado małp człekokształtnych, które według miejscowych legend zabijają lwy, łowią ryby, a nawet wyją do księżyca.

Fakt, że tajemnicze stworzenia żyją w samym centrum jednego z najkrwawszych konfliktów na planecie, wojny domowej w Demokratycznej Republice Konga, sprawił, że nie zostały dokładnie przebadane przez zachodnich naukowców. Dotarcie do ich terenów oznacza konieczność zdania się na pastwę zmiennych układów sił między walczącymi frakcjami rebeliantów i przedarcia się przez nieprzebytą dżunglę.

Mimo trudności grupce naukowców udało się jednak poznać nieco te zwierzęta. Początkowe spekulacje, że może chodzić o nowy gatunek małp przypominających yeti i będących połączeniem szympansa z gorylem, okazały się pozbawione podstaw, ale prawda jest pod wieloma względami dużo bardziej fascynująca. Jest to bowiem populacja wielkich szympansów o specyficznych zwyczajach i - jak wszystko na to wskazuje - także upodobaniu do mięsa wielkich kotów.

Najbardziej szczegółowych i najświeższych danych dostarczył Cleve Hicks z uniwersytetu w Amsterdamie, który od 2004 roku spędził 18 miesięcy na obserwacji małp Bili - nazywanych tak od pobliskiego miasteczka - w ich naturalnym środowisku. Najbardziej niezwykłego odkrycia jego zespół dokonał dzięki temu, że ich tropiciel przez kilka dni słyszał nawoływanie szympansów z tego samego miejsca.

Kiedy dotarli na miejsce, zastali zwierzę zajadające zdechłego lamparta. Hicks nie ma pewności, czy kot został przez niego upolowany, ale odkrycie przydaje wiarygodności opowieściom o pożeraniu przez małpy lwów. Wcześniej badaczom udało się tylko przez chwilę zobaczyć szympansy i zarejestrować ich obraz automatyczną kamerą. Tymczasem on dzięki wiedzy lokalnych mieszkańców zdołał zbliżyć się do małp i je sfotografować.

- O tej legendarnej krainie na zachodzie opowiedział nam nasz tropiciel łowiący tam ryby - mówi Hicks, którego projekt jest wspierany przez Wasmoeth Wildlife Foundation. - Nazywam ją magiczną dżunglą. To bardzo niezwykłe miejsce.

Aby tam dotrzeć, konieczna jest wyczerpująca, 40-kilometrowa przeprawa pieszo przez dżunglę od najbliższej drogi, nie wspominając o pokonywaniu rzek pełnych krokodyli. Po dotarciu na miejsce Hicks zobaczył jednak małpy wyzbyte typowego dla nich lęku przed człowiekiem. Szympansy przy drogach na widok człowieka natychmiast uciekają, bo znają konsekwencje przebywania w zasięgu strzelby. Tymczasem te zwierzęta chętnie do niego podchodziły. - Im dalej od drogi, tym ich lęk był mniejszy - mówi naukowiec.

Hikcs twierdzi, że odkrył unikalną kulturę szympansów. W odróżnieniu od swoich kuzynów z innych części Afryki te zwierzęta konsekwentnie kładą się na przykład spać na noc w naziemnych legowiskach. Około jednej trzeciej napotkanych legowisk znajdowała się właśnie na ziemi, a nie na drzewach.

- Jak im się udaje spać na ziemi, skoro dookoła żyją lwy, lamparty i pozostałe wielkie koty, a także inne niebezpieczne zwierzęta, jak słonie czy bawoły? - pyta Hikcs. - Nie chcę przedstawiać ich jako bardziej agresywnych, ale być może polują na niektóre z tych drapieżników i dlatego nie są przez nie niepokojone.

Podkreśla jednak, że to nie małpy wyją po nocach.

- Legowiska na ziemi były bardzo duże, co jest niezwykłe. Podobne występują czasem także w innych miejscach, ale jest to bardzo rzadkie - mówi Colin Groves, ekspert od morfologii naczelnych w Australijskim Uniwersytecie Państwowym w Canberze.

Zdaniem prof. Grovesa przypadek małp Bili powinien skłonić do gruntownej przebudowy drzewa genealogicznego podgatunków szympansów. Zaproponował, by naukowcy uznali pięć różnych grup naczelnych zamiast obecnych czterech.

Hicks twierdzi, że odkryte małpy rozwinęły także coś, co nazywa "kulturą rozbijania" - zdecydowany, ale skuteczny sposób rozwiązywania problemów. Znalazł setki rozbitych i wyjedzonych ślimaków i owoców o twardych skorupach, widział też, jak szympansy niosą kopce termitów do skał, by tam je rozbić, natknął się też na żółwia, który niemal na pewno został rozłupany przez małpy.

Podobnie jak inne populacje szympansów afrykańskich, małpy Bili łowią mrówki za pomocą kija, ale w ich przypadku narzędzia miewały aż 2,5 metra długości. Najbardziej niezwykłe jest jednak to, że zwierząt tych jest dużo więcej, niż sądzono, i mogą stanowić jedną z największych populacji gatunków afrykańskich. Hicks i jego współpracownik Jeroen Swinkels przebadali obszar 7000 km kwadratowych i wszędzie znaleźli szympansy, a ich kultura była jednolita na całym terytorium.

Przyszłość małp Bili nie jest jednak pewna. - Nie wygląda to zbyt obiecująco - twierdzi Karl Ammann, niezależny fotograf dzikiej przyrody, który w 1996 roku zaczął robić zdjęcia tym stworzeniom. - Brak w Kongo silnego rządu centralnego spowodował, że ten obszar się uniezależnił i zapanowało w nim bezprawie. Pod względem ochrony środowiska sytuacja jest koszmarna. 







Źródło:: The Guardian 27.07.2007; ONET KIOSK

Niezwykłe zdolności naszych zwierząt

 

Pies wie, kiedy umiera jego pan, nawet jeśli dzielą ich setki kilometrów. A praca ula ustaje, gdy pszczoły wyczuwają śmierć swojej królowej. Uczeni dobrze znają to zjawisko,  a jednak nie chcą się nim zająć z obawy przez mianem pseudonaukowców.


 



 

Skąd zwierzęta to wiedzą?

Od początku lat 90. pod wpływem powodzenia książki Daniela Golemana "Inteligencja emocjonalna" opublikowano liczne artykuły, w których mniej lub bardziej konkretnie próbowano przeanalizować różne wymiary inteligencji. Mało lub wręcz nic nie napisano jednak o czymś, co nazwać można inteligencją instynktowną, rozumiejąc instynkt tak, jak go ujmuje słownik Królewskiej Akademii Języka Hiszpańskiego: "Całokształt wzorców zachowania u zwierząt służących przeżyciu danego osobnika i całego gatunku". Lub tak, jak rozumie go inna nader interesująca definicja: "Przypisywana działaniu, uczuciu itd., wynikająca z głębokich racji pobudka, z której nie zdaje sobie sprawy ten, kto działa czy czuje". Ta koncepcja przywodzi mi na myśl rodzaj inteligencji, jaki mogą zaobserwować wszyscy miłośnicy zwierząt cieszący się na co dzień ich towarzystwem.

Zainteresowanie tym tematem zrodziło się we mnie przed kilkoma laty na skutek niespodziewanej i bardzo tragicznej sytuacji. Mój dobry przyjaciel zginął w wypadku samochodowym. Miał pięknego owczarka niemieckiego Topa, z którym był bardzo związany. Jak twierdzą rodzice przyjaciela, pies w momencie śmierci ich syna zaczął bez opamiętania wyć, płakać i skomleć, popadając w coś w rodzaju ataku paniki. Po kilku minutach niepokoju jak gdyby znieruchomiał w stopniowo ustępującym letargu. Matka przyjaciela, widząc reakcję zwierzęcia, instynktownie wyczuła, że któremuś z jej synów mogło zdarzyć się coś złego. Ją samą także dręczył jakiś dziwny niepokój, poczucie pustki i smutku, których nie potrafiła wytłumaczyć. Niestety, miała rację. Po paru minutach zadzwonił telefon i dowiedziała się o tragedii. Rzecz w tym, że dom mojego przyjaciela i miejsce, w którym doszło do wypadku, dzieli odległość co najmniej 400 kilometrów.

Kiedy usłyszałem tę historię, bardzo mnie ona poruszyła i zacząłem sprawdzać, czy wcześniej nie zarejestrowano innych podobnych przypadków. Rozmawiałem z weterynarzami, biologami i osobami mającymi częsty kontakt ze zwierzętami. Zacząłem gromadzić relacje o takich sytuacjach. Wreszcie wpadłem na trop fascynującej książki doktora Ruperta Sheldrake'a, który studiował nauki przyrodnicze w Cambridge i filozofię na Harvardzie, a ponadto uzyskał doktorat z biochemii w Cambridge i był członkiem Towarzystwa Królewskiego w Londynie oraz prestiżowego Clare College. Książka nosiła tytuł "Niezwykłe zdolności naszych zwierząt".

Sheldrake przytacza w niej setki przykładów zwierząt odznaczających się inteligencją instynktowną albo rozwiniętymi zdolnościami percepcyjnymi. Dzięki nim potrafiły one wyczuć śmierć ukochanej osoby, powrót nieobecnego właściciela, nadejście trzęsienia ziemi, a nawet trafić do domu po wywiezieniu na odległość setek kilometrów bez żadnego śladu na drodze. Nie mówiąc już o innych zachowaniach bardziej niż niezwykłych, dla których ani zdrowy rozsądek, ani dostępne współcześnie kryteria analizy naukowej nie znajdują oczywistego wytłumaczenia.

Nauka nieustannie udziela nam fascynujących wyjaśnień na temat świata, ale na wiele pytań nie znamy jeszcze odpowiedzi. Dokładne zbadanie wspomnianego tematu z użyciem najlepszych metod jest fascynujące, gdyż za pozornymi anegdotami mogą kryć się zdolności, jakie posiadamy także my jako ludzkie zwierzęta, a których jeszcze dokładnie nie zbadano. Jak każdego badacza niezwykłości Sheldrake'a można uznać za pseudonaukowca albo fantastę. Ma to niewielkie znaczenie. Lektura jego książek jest w najwyższym stopniu ekscytująca. Próbują one uporządkować intuicyjne przeczucia i koncepcje - badacze rzadko ośmielają się je poruszać, bo naukowe paradygmaty nie znajdują na nie przekonującej odpowiedzi.

Nie tylko w świecie ssaków zdarzają się trudno wytłumaczalne zachowania, które można przypisać temu, co nazywam inteligencją instynktowną. Mnóstwo niezwykłych sytuacji zdarza się na przykład wśród owadów. Jak choćby wtedy, gdy królowa mrówek zostaje odłączona od swojej kolonii - robotnice kontynuują produkcję zgodnie z ustalonym planem. Ale jeśli królowa zostanie zabita, praca całej kolonii natychmiast zamiera. Wydaje się, że królowa przekazuje swoim podwładnym na odległość instrukcje i normy zachowania. W celu optymalnej transmisji i odbioru tych komunikatów może zachowywać taką odległość, jaką jej się podoba, ale musi pozostać przy życiu.

Przed badaczami stanęło trudne zadanie: intrygującym pytaniom towarzyszą tylko nieliczne przekonujące odpowiedzi. Nie ulega jednak wątpliwości, że Kartezjusz mylił się twierdząc, że zwierzęta nie mają duszy. Nie wątpię, że ją mają. Czasem nawet wrażliwszą i czulszą niż niektórzy ludzie. Dzięki tej duszy coś nas wiąże, jakbyśmy byli wierni utajonemu porządkowi, "morficznemu obszarowi" (cytując doktora Sheldrake'a), nieświadomemu kodowi przekazywanemu przez gatunki obdarzone czymś w rodzaju inteligencji instynktownej. Przez większość czasu zapominamy o jego istnieniu i tylko czasem przypominają nam o nim niektóre zwierzęta - chyba dla naszego dobra.





EL Pais 31.10.2006


 


Mrówki liczą kroki do domu

 


 



 

Mrówki pustynne mają wewnętrzny licznik, który pozwala im oceniać pokonywane odległości na podstawie liczby wykonanych kroków - wskazują niemieckie badania. Te pracowite owady wykorzystują swój wewnętrzny pedometr, by znaleźć powrotną drogę do gniazda z wyprawy po jedzenie.

Zdaniem autorów pracy zamieszczonej na łamach tygodnika "Science", inne owady także mogą posiadać podobny system mierzenia odległości.

Dotychczasowe badania wykazały, że niektóre gatunki mrówek znajdują powrotną drogę do domu na podstawie informacji wzrokowych bądź zostawianych przez siebie śladów zapachowych. Pustynne mrówki nie mogą jednak korzystać z tych sygnałów, gdyż w monotonnym krajobrazie pustyni trudno znaleźć jakieś znaki szczególne, a zapach bardzo szybko ulatnia się w gorącej temperaturze - tłumaczy prowadzący najnowsze badania Harald Wolf z Uniwersytetu w Ulm.

Mimo to, mrówki żyjące na pustyni z niewiarygodną dokładnością trafiają do swoich gniazd.

Istnieją dowody na to, że mrówki mogą kierować się w swoich wędrówkach pozycją słońca. Ale taki kompas mógłby być przydatny tylko w sytuacji, gdyby mrówki pustynne miały jakiś sposób szacowania odległości - uważa Wolf.

Aby to sprawdzić, Wolf i jego zespół badali żyjące na Saharze mrówki z gatunku Cataglyphis fortis. Okazało się, że owady, którym skrócono nogi, miały kłopoty z powrotem do gniazda.

W kolejnym doświadczeniu badano dwie grupy mrówek. Jednej grupie skrócono nogi o ok. 1 milimetr, a drugiej - wydłużono, przyczepiając 1 milimetrowe "szczudła" z leciuteńkich szczecinek. Przed modyfikacją długości odnóży mrówki nauczyły się drogi między gniazdem a źródłem pokarmu, do którego chodziły 10-metrowym tunelem w aluminiowej rurce.

Okazało się, że po modyfikacji długości odnóży mrówki nie potrafiły prawidłowo oceniać odległości do gniazda. Te, które chodziły na szczudłach wykonywały trasę o 50 proc. dłuższą,od normalnej, a później biegały w przód i w tył w poszukiwaniu domu. Z kolei mrówki z krótszymi kończynami zaczynały w panice szukać domu już po przejściu połowy zwykłej odległości.

Innymi słowy, tuż po zmianie długości odnóży mrówki nie potrafiły szacować odległości do domu - wydłużały ją bądź skracały. Zdolność ta wracała dopiero w kolejnych wyprawach.

Zdaniem Wolfa, odkrycie to wskazuje, że u mrówek pustynnych istnieje wewnętrzny system, który w jakiś sposób "odlicza" liczbę kroków. "Nie znaczy to jednak, że mrówki potrafią naprawdę liczyć" - podkreśla badacz.

Ten automatyczny pedometr, który jest prawdopodobnie elementem mrówczego układu nerwowego, ulega "zresetowaniu" za każdym razem, gdy mrówka wraca do rodzinnego gniazda.


Źródło: Onet.pl PAP ML



 




Najpamiętliwsze wśród zwierząt

Do niedawna sądzono, że tylko ludzie wspominają swoich bliskich zmarłych.
Ale zdaniem brytyjskich naukowców także słonie odczuwają więź z martwymi osobnikami swego gatunku.
Niewykluczone nawet, że co jakiś czas odwiedzają ich groby.





 Gdyby nie legenda o cmentarzysku słoni, Tarzan i Jane nigdy by się nie poznali. Dziewczyna przybyła do Afryki w ekipie poszukiwaczy cennej kości słoniowej. W XIX wieku krążyły słuchy, że gdzieś w głębi Czarnego Lądu znajduje się punkt, który owe wielkie ssaki obrały sobie za miejsce wiecznego spoczynku. Wierzono, że słonie kierują tam swoje ostatnie kroki czując zbliżającą się śmierć. Legenda głosi, iż zwierzęta te odwiedzają szczątki swoich przodków, spoczywające na tamtejszym cmentarzysku. Zdaniem naukowego świata to tylko bajka. Ale uczeni zgadzają się, że z niewytłumaczonych dotychczas powodów słonie odczuwają silną więź łączącą je ze zmarłymi. Odkrycie cmentarzyska słoni jest odwiecznym marzeniem handlarzy kością słoniową. Odnalezienie dużej ilości szczątków tych wielkich ssaków, a zwłaszcza kłów, zapewniłyby szczęściarzowi fortunę. Ale dotychczas nikomu się to nie udało. Bywało, że natrafiano na kilka sąsiadujących ze sobą słoniowych szkieletów. Ale wytłumaczenie tego "wspólnego pochówku" było proste. Zwierzęta zginęły podczas masowych polowań albo padły z wycieńczenia po wielomiesięcznej suszy.

Uczeni z uniwersytetu w Sussex w Wielkiej Brytanii postanowili sprawdzić, czy w legendzie o cmentarzyskach słoni nie ma ziarna prawdy. Obserwacje i eksperymenty doprowadziły ich do wniosku, że zwierzęta te bezbłędnie rozpoznają szczątki zmarłych osobników swojego gatunku. Słonie żywo reagują na widok kości, zwłaszcza kłów, swoich krewniaków. Na podstawie zachowania tych ssaków można stwierdzić, że uświadamiają sobie powinowactwo z martwymi osobnikami. Dotąd sądzono, że takie podejście do zmarłych jest właściwe tylko ludziom.

W Parku Narodowym Amboseli w Kenii zaobserwowano, że słonie natrafiające na swej drodze na szczątki różnych zwierząt, bez trudu rozpoznają kości przedstawicieli własnego gatunku. "Otaczają je, przesuwają trąbami i nogami, obwąchują i okazują na ich widok wyraźne podenerwowanie" - opowiada psycholog Karen McComb, nadzorująca całe badanie. Zaskakujący jest również fakt, że słonie najbardziej interesują się kłami znalezionego zwierzęcia. Przypuszczalnie próbują je porównać do kłów żywych, znanych sobie osobników. Wśród słoni popularne jest bowiem wzajemne dotykanie kłów przy pomocy trąby. Zdaniem McComb w ów sposób zwierzęta rozpoznają się w stadzie. Do tego celu służy im najprawdopodobniej nie tylko zmysł dotyku, ale również węchu.

Nie stwierdzono jednak, by słonie poświęcały więcej uwagi szczątkom swoich krewnych niż kościom nieznajomych osobników. W innym eksperymencie naukowcy pokazali tym zwierzętom szkielety różnych słoni, w tym czaszkę najstarszej samicy należącej do stada. Krewniacy potraktowali ją w ten sam sposób jak pozostałe kości.

Karen McComb nie wierzy w opowieści o słoniach odwiedzających celowo groby swoich bliskich. Ale naukowcy nie wykluczają, że te ssaki robią to nieświadomie. McComb twierdzi, że to zjawisko byłoby czymś w rodzaju "niezaplanowanego święta zmarłych". Naukowcy od lat zastanawiają się, co sprawia, że słonie odczuwają tak wyraźną więź z martwymi osobnikami. Podejrzewają, że ma to związek z ich towarzyskim charakterem. Przez całe życie są one silnie związane z innymi zwierzętami ze swojego stada.

Badania na kenijskich słoniach udowodniły, że pamięć o zmarłych występuje również poza światem ludzi. Teraz naukowcy postanowili przyjrzeć się bliżej innym ssakom. Wiemy już, że lwy i szympansy zwracają uwagę na ciała swoich pobratymców, ale tylko do momentu, aż rozpocznie się ich naturalny rozkład. Kości zmarłych krewniaków nie budzą w nich już żadnego zainteresowania.





La Vanguardia
Maite Gutiérrez 19.12.2005
KIOSK NAUKA Onet 22 grudnia 2005