Poszukiwanie miłości w internecie może skończyć się tragicznie - To był taki ciepły SMS

 

Poznali się przez ogłoszenie. Potem przez 6 lat pisali do siebie. Były maile, SMS-y. Po tym czasie Marek zaczął nalegać na spotkanie. Karolina unikała tego tematu. Marek jednak drążył i szukał. Wreszcie ustalił, że przez 6 lat korespondował z 29-letnim Krzyśkiem. Pojechał do niego i zabił. Lada moment rozpocznie się przed koszalińskim sądem proces oskarżonego o to zabójstwo. Grozi mu dożywocie.

A wszystko zwykle zaczyna się podobnie. Samotna osoba szuka drugiej połówki, bratniej duszy, zrozumienia, czasem miłości. Wykorzystuje do tego najnowsze środki: internet, telefony komórkowe. Gdy ktoś wreszcie odpowiada na jej ogłoszenie, szczęście powoli odbiera rozum. Najpierw zaczynają się zwierzenia często obcej osobie z łatwością potrafimy opowiedzieć o naszych największych tajemnicach. Po drugiej stronie można spotkać taką samą poszukującą osobę, jednak coraz częściej jest szansa, aby stać się ofiarą oszusta. Pal licho, jeśli tylko w sferze uczuciowej. Niestety, te „wirtualne romanse" nierzadko kończą się pustym portfelem i kontem. W najbardziej dramatycznych sytuacjach dochodzi nawet do zabójstw.

Najemnik, agent, świadek koronny

Wystarczy prześledzić choćby kilka podobnych procesów, żeby stworzyć niemal modelową sylwetkę oszusta czy oszustki internetowej. Właściwie zawsze podają fałszywe dane. Tworzą na swój temat niewiarygodne wręcz historie. Często jednak nie doceniają swoich ofiar.

Ewa była świeżo po rozwodzie. Postanowiła swojego szczęścia poszukać jeszcze raz. Zaczęła od pisma matrymonialnego. W oczy wpadło jej ogłoszenie: „Niezależny, przystojny, kulturalny, bez nałogów, zadbany, pozna panią do lat 50".

- Czułam się wtedy samotna. Chciałam kogoś poznać - tłumaczyła w czasie przesłuchania. - W ogłoszeniu był numer telefonu. Zadzwoniłam. Ten mężczyzna powiedział, że ma 45 lat. Nie ma dzieci, jest po rozwodzie, a była żona mieszka w USA. Mówił też, że ma firmę budowlaną.

Krzysztof, bo tak przedstawił się mężczyzna, zaproponował spotkanie. Ona pojechała pierwsza. Zaprosił ją do restauracji. Przy herbacie spędzili cały wieczór.

- Właściwie to tylko on mówił - wspomina Ewa. - Dużo mówił o sobie. Opowiadał o swojej firmie. Chwalił się, że zna dwa języki: angielski i niemiecki. Wspominał, że stara się właśnie o obywatelstwo niemieckie. Sprawiał wrażenie człowieka światowego i obytego w towarzystwie. Przez całe spotkanie był raczej chłodny, dopiero kiedy odprowadzał mnie do samochodu, zrobił się bardziej czuły.

Kobieta zaczęła się z nim regularnie spotykać. Schemat był zawsze taki sam: kiedy on jechał do niej, spotykali się w jej mieszkaniu, ale kiedy ona jechała do niego, siedzieli w restauracji.

- Twierdził, że popadł nagle w tarapaty. Samochód musiał sprzedać, a mieszkanie wynająć - tłumaczy Ewa. - Mieszkał ponoć u starego wujka, który nie lubił gości.

Gdy związek się rozwijał, Krzysztofa dopadły problemy finansowe. Poprosił Ewę, żeby na swoją firmę kupiła mu telefon komórkowy. Kobieta długo nie dała się prosić. Kupiła.

- Kiedy nie miał telefonu, trudno mi było z nim się kontaktować - wyjaśniała pani Ewa. - Stwierdziłam, że tak przynajmniej będzie osiągalny.

Przeliczyła się. Plan jednak spalił na panewce. Nie dość, że na telefon Krzysztofa już po krótkim czasie wcale nie mogła się dodzwonić, to jeszcze dostała od niego dziwny SMS.

- Napisał, że grunt pali mu się pod nogami i musi wyjechać do miasta K. - opowiada pani Ewa. - Po jakimś czasie napisał kolejną informację. Twierdził, że został przeniesiony do innego miasta. Jest ważnym świadkiem koronnym.

Ten „świadek koronny" to było jednak dla Ewy za dużo. Po kilku miesiącach znalazła „swojego" Krzysztofa.

- Powiedział mi, że był we Francji. Pięć lat. Tam był najemnikiem w Legii Cudzoziemskiej. Już nie pamiętam, czy z niej odszedł, czy uciekł - uśmiecha się Ewa. - Ale w międzyczasie został zwerbowany jako agent do wywiadu w Polsce. I jeszcze zadawał się z jakimiś grupami mafijnymi. Mówił, że chciał z tym skończyć, ale nie mógł. I teraz przez to komuś się naraził i musi wyjechać za granicę. Zapewniał, że po powrocie zamieszka ze mną.

Ten związek kosztował ją 7 tysięcy złotych. Jak mówi, płaciła mu za kolacje, obiady, często dawała też kieszonkowe.

Pani Ewa opowiedziała swoją historię przed sądem jako świadek w procesie Krzysztofa. Mężczyzna został oskarżony o zabójstwo innej kobiety, którą także poznał przez internet. Jego proces do dzisiaj nie skończył się prawomocnym wyrokiem.


Piękna jak piłkarz Ronaldo

Ta historia wymyka się wszelkim schematom i regułom. Może oprócz finansów. Jej ofiara straciła w trakcie czterech lat ponad 400 tysięcy złotych, a wszystko to oczywiście w imię miłości.

Magda jest informatykiem. Po śmierci matki, z którą mieszkała, zaczęła szukać swojej drugiej połowy. Na swoje ogłoszenie dostała kilka odpowiedzi, ale ta jedna była dla niej wyjątkowa:

- To był taki ciepły SMS, a w nim romantyczny wierszyk. Bardzo mi się spodobał i odpowiedziałam. Mężczyzna zadzwonił do mnie następnego dnia i przedstawił się jako Mariusz. Jak tylko mnie usłyszał, to powiedział, że bardzo mu się podoba mój głos.

Głos samego Mariusza też był ładny, taki jakby bardzo kobiecy.

- Barwa głosu po drugiej stronie słuchawki nie dziwiła pani? - dopytywał w trakcie procesu sędzia.

- Pytałam, ale Mariusz twierdził, że jego ojciec zdecydował się zrobić mu operację strun głosowych, bo zawsze chciał mieć córkę.

- I pani w to uwierzyła?

- Tak, uwierzyłam w to tłumaczenie, bo w tym czasie byłam w wielkiej depresji po stracie matki. Zwierzyłam się z tego Mariuszowi. On też mi opowiadał, że był w domu dziecka, że zmarła mu matka, jak był jeszcze w szkole podstawowej, a ojciec jest alkoholikiem. Twierdził, że po opuszczeniu domu dziecka zaczął pracować, zajął się młodszą siostrą, która później wyjechała do pracy w Anglii.

- A opowiadał, czym się zajmuje zawodowo?

- Tak, mówił, że ma cukiernię i restaurację.

- A przesłał pani swoje zdjęcie?

- Tak, na fotografii był bardzo atrakcyjnym mężczyzną. Okazało się jednak, że to było zdjęcie tego piłkarza... Chyba... Ronaldo.

Przez cztery lata znajomości Magda nigdy nie spotkała ukochanego. Mariusz zawsze przedstawiał jakieś okoliczności, które na to nie pozwalały. Któregoś dnia powiedział jej, że miał poważny wypadek i leży w szpitalu. Kiedy kobieta chciała go tam odwiedzić, odpowiadał, że właśnie wychodzi. Kiedy znów chciała się spotkać, tłumaczył, że znowu musi pójść na operację, l tak w kółko. To jednak nie przeszkadzało poprosić zakochaną kobietę o pomoc.

- Zwierzył mi się, że podupada jego działalność gospodarcza, że pracownicy zaczęli rozkradać jego majątek, kiedy był w szpitalu - opowiadała przed sądem Magda. - Tak, na początku były to niewielkie kwoty, ale z biegiem czasu coraz większe. Poinformował mnie, na przykład, że ktoś podrobił jego podpis i musi spłacać pożyczkę, której nigdy nie brał. Wysłałam mu więc znowu pieniądze.

- W jaki sposób je pani przekazywała?

- Zawsze za pośrednictwem przekazu pocztowego, nigdy ze swojego konta bankowego.

- A na jakie nazwisko?

- Na nazwisko Grażyny Z. To miała być jakaś jego koleżanka, ale jak się teraz okazało, było to prawdziwe nazwisko Mariusza. To znaczy tej kobiety- oszustki...

Dopiero po kilku latach ktoś powiedział pani Magdzie, że jej ukochany Mariusz, którego nigdy nie widziała na oczy, to w rezultacie Grażyna Z., bezrobotna cukierniczka. Kobieta stanęła przed sądem oskarżona o oszustwo.


Amerykański biznesmen

Metody i sposoby działania oszustów czy oszustek są zwykle podobne. Podobne są też ich ofiary. Samotne, zdeterminowane w poszukiwaniu szczęścia. To żadne „głupiutkie kózki", studentki czy bezrobotne panny i pannice. Zwykle to świetnie usytuowane kobiety, posiadające własne firmy, często bardzo bogate.

Takich pań przeważnie szukał Mark. Elegancki czarnoskóry mężczyzna. Zawsze przedstawiał się, jako amerykański biznesmen, który przyjechał zakładać interes w Polsce. Po kilku spotkaniach każdej z kobiet mówił też to samo, że jest pierwszą i ostatnią jego miłością. Owych miłości prokuratura naliczyła kilkanaście i oskarżyła go o oszustwa.

Krystyna poznała go przez jeden z portali internetowych.

- Pokazywał się z jak najlepszej strony - zeznawała już w sądzie na procesie Marka. - Na początku przez internet zadawał mi bardzo dużo pytań. I, w zależności od moich odpowiedzi tworzył swój wizerunek.

- Proszę to wytłumaczyć.

- Jak, na przykład, pisałam, że jestem w trakcie robienia doktoratu z ekonomii, to odpowiadał, że on też zajmował się ekonomią. Jak pisałam, że lubię chodzić do kina, to zawsze mi później towarzyszył. Jak mówiłam, że urządzam mieszkanie, twierdził, że ma zmysł artystyczny i pomagał mi w zakupach i w aranżacji. Jak mówiłam, że lubię mężczyzn, którzy pomagają w domu, to - jak się do mnie wprowadził - był najlepszą gosposią...

- Krótko mówiąc, spełniał pani wyobrażenie o ideale mężczyzny? - dopytuje jeden z prawników.

- Tak. Słyszałam to, co chciałam usłyszeć.

- Mówił pani, co robił w USA?

- Pokazywał zdjęcia i opowiadał, że był instruktorem fitness. Taki też biznes miał otworzyć w Polsce.

- Pytała pani może, gdzie mieszkał w Stanach?

- Też pokazywał mi zdjęcia ze swojego pięknego mieszkania. Na fotografii były duże pokoje, wspaniale wyposażone.

- A czy opowiadał pani, że w USA był wielokrotnie skazany za posiadanie narkotyków i handel nimi, za napady, rabunki, kradzieże. I że stamtąd uciekł?

- Nie, skądże.

- Rozumiem, że zakładała pani, że wszystkie informacje, które pani przekazuje, są prawdziwe?

- Uważałam, że nie trzeba tego weryfikować. Wszystko miało polegać na wzajemnym zaufaniu. Znał wiele osób, z wieloma rozmawiał w restauracjach. Sprawiał wrażenie, że ma tylko chwilowe kłopoty finansowe. Poza tym zawsze był elegancko ubrany. Wszystko dobrej jakości.

- Teraz już pani wie, skąd miał na to pieniądze?

- Tak, wszystkie te ubrania: marynarki, buty i markowe koszule były prezentami od innej kobiety.

- A pani dostawała od oskarżonego prezenty?

- Chyba trzy razy kupił mi kwiaty.

- Domyślam się, że zapłacił za nie z pani karty?

- Chyba tak. Myślę, że kupił je za moje pieniądze.


KATARZYNA PASTUSZKO

Niektóre imiona zostały zmienione


Artykuł pochodzi z Tygodnika ANGORA, grudzien 2011

  • /ciekawostki/401-ku-przestrodze/3864-nie-pisz-w-sms-ach-polskich-liter
  • /ciekawostki/401-ku-przestrodze/3581-ku-przestrodze-nie-oddzwaniaj-pod-nieznane-numery