Wszystko chodzi

 

 

Jeszcze dwa lata temu ludzie maszerujący z kijkami budzili w Polsce zdziwienie i śmiech. Dziś w kraju jest ponad tysiąc wyszkolonych instruktorów, 50 km tras o różnym stopniu trudności, a kije do nordyckiego marszu można kupić w każdym hipermarkecie.

 



- Nordic walking jest formą aktywności fizycznej dostępną dla każdego - zapewnia Zbigniew Kardas, główny szkoleniowiec Fundacji Aktywni, która od dwóch lat zajmuje się tą dyscypliną i prowadzi zajęcia dla instruktorów. - Mogę pójść z grupą początkujących emerytów i w tym samym terenie z tym samym sprzętem dać w kość zawodowym sportowcom.

Fanatycy chodzenia z kijami wyliczają jego zalety: łatwa do opanowania technika, absolutny brak przeciwwskazań zdrowotnych, tani sprzęt, można uprawiać wszędzie, wystarczy średniej wielkości park.

- Tak jak wielu innym, mnie też wydawało się, że coś tak prostego nie może być efektywne. Tylko dlatego spróbowałem - opowiada Krzysztof Nowogrodzki, były zawodnik karate i triatlonu, instruktor pływania, student AWF. Potem zaraził się modą na kije, jest wielkim fanem i propagatorem nordic walkingu i właśnie na ten temat pisze pracę magisterską. Jego uczelnia od przyszłego roku wprowadza chodzenie z kijkami do planu zajęć.

- Cała tajemnica w tych kijach - wyjaśnia Zbigniew Kardas. - To one sprawiają, że podczas chodzenia angażujemy 90 proc. mięśni. W tym mięśnie grzbietu, ramion, brzucha, które, gdy chodzimy bez kijków, spokojnie flaczeją. Gdy idziemy z rękami w kieszeniach, zgarbieni, serce i płuca gorzej pracują. Kijki sprawiają, że musimy się wyprostować.

Od wieków ludzie podpierają się w czasie długich marszów. Laski pielgrzymów, tokmy nepalskich tragarzy, góralskie ciupagi to pierwowzory kijków treckingowych i tych do nordyckiego marszu. Zbigniew Kardas, były sportowiec, nie umie żyć bez ruchu. Kilka lat temu regularnie, trzy razy w tygodniu, grał w siatkówkę. Zaczęły dokuczać kolana. Lekarz sugerował inny rodzaj ruchu. Spróbował golfa, a potem do Polski przyszła moda na nordic walking.

- Zacząlem chodzić i ku mojemu zdziwieniu udało mi się pozbyć brzuszka, który mimo wszystkich ćwiczeń pojawił mi się koło czterdziestki i nie chciał zniknąć - mówi Kardas.

Nordycki marsz wygląda dość banalnie. Dopiero gdy weźmie się kije do ręki, można się przekonać, że - jak wszystko - wymaga ćwiczeń i praktyki. Najważniejsze to złapać rytm. Początkujący mają kije włóczyć za sobą, by nie przyszło im do głowy używać ich jako laski. Dopiero potem mogą spróbować odbić się z kija, ale pamiętając, by wbijać go z tyłu, za sobą. Do tego ruch skrętny ramion, później bioder. Pół godziny takiego marszu sprawi, że poczujemy mięśnie, które podczas zwykłego spaceru leniuchują.

Na zorganizowane zajęcia z nordic walkingu zapisują się głównie kobiety. Większość, żeby schudnąć. - Próbowałam chodzić na aerobik i pilates, ale wykańczały mnie te młode dziewczyny w legginsach... i te lustra - przyznaje czterdziestolatka maszerująca 2, 3 razy tygodniowo od kilku miesięcy.

Mariola Będkowska swój drugi zawód, instruktora nowoczesnych form gimnastycznych, zdobyła przez przypadek w wieku 38 lat. Polonistka, redaktor w wydawnictwie, nigdy nie uprawiała żadnego sportu. Do aktywności fizycznej zmusiła ją tusza.

- Ważyłam 94 kg - śmieje się. - Taka gruba nie byłam w stanie ćwiczyć ani biegać.

W Internetowym Klubie Kwadransowych Grubasów znalazła ogłoszenie o zajęciach nordic walkingu. Straciła pierwsze 15 kg i dalej chodziła, potem zrobiła kurs dla instruktorów i prowadziła swoją grupę, dziś ma zajęcia trzy razy w tygodniu. Jest dumna z tego, że się jej udało, na kursie instruktorskim większość koleżanek była po AWF, większość o 15-20 lat młodsza. Chodzeniem Mariola zaraziła męża.


W grupie Zbigniewa Kardasa jest Gabriela Daszkiewicz, która od 1993 r., kiedy lekarze odratowali ją po wypadku, chodzi o kulach. Pijany kierowca uderzył w jej zaparkowany samochód. Ona stała obok, w samochodzie, w foteliku, było dziecko. Dziecku nic się nie stało, ale w nią uderzył jej własny wóz, doznała poważnego urazu głowy. Po długim pobycie w szpitalu przeszła uciążliwą rehabilitację. Zajęcia z marszu nordyckiego, które polecili jej lekarze i fizjoterapeuci, były w pewnym sensie kontynuacją leczenia. - Właściwie dopiero nordic walking sprawił, że stanęłam na nogi - twierdzi. Odkłada kule, bierze kije i maszeruje. Ćwiczenia są niezbędnym składnikiem rehabilitacji pourazowej, ortopedycznej, kardiologicznej czy neurologicznej. Wiedzą o tym dobrze choćby skarżący się na bóle kręgosłupa, a według świeżych danych problem ten dotyczył czterech na pięciu Polaków. Słyszą oni zwykle od lekarza, że nie pomogą im żadne leki, tylko wzmocnienie mięśni brzucha i grzbietu. Nawet chorzy na Parkinsona mogą uprawiać nordic walking. Fundacja Aktywni organizuje wspólnie ze Stowarzyszeniem Żyj z Chorobą Parkinsona odpowiednie zajęcia.

Nieprzypadkowo większość instruktorów nordic walkingu to fizjoterapeuci. Tomasz Adamczyk, fizjoterapeuta, od dwóch lat prowadzi nordyckie marsze na Śląsku. Po skończeniu studiów szukał czegoś, czym można zainteresować ludzi, czegoś niezbyt kosztownego, co ma szansę na zdobycie popularności. Usłyszał o chodzeniu z kijami, spróbował i ma wrażenie, że trafił w dziesiątkę. Przez te dwa lata przewinęło się na zajęciach około tysiąca osób.

Początkowo dominowali ludzie starsi i panie walczące z nadwagą. Teraz wiek kursantów to 20-80 lat. Młodsi i kondycyjnie lepiej przygotowani często wybierają się w trudniejszy teren. Ze Śląska do gór niedaleko.

Nordic walking wymyślili i opatentowali w 1997 r. fińscy specjaliści medycyny sportowej jako uzupełnienie treningu biatlonistów latem, gdy nie ma śniegu. Bez nart krok jest krótszy, ucięli zatem kije. I zwrócili się do najbliższej koło Lahti firmy Exel z propozycją produkcji. Początkowo znany producent sprzętu sportowego był sceptyczny. Po kilku miesiącach zaryzykował małą partię.

Gdy okazało się, że pomysł chwycił, spece od marketingu dorobili do produktu ideę. Pod patronatem producenta powstało International Nordic Walking Association.

Ze Skandynawii moda przeszła do Europy Zachodniej. Najwięcej fanów jest chyba w Niemczech. Austria - być może mając w perspektywie topnienie lodowców i kurczenie się sezonu narciarskiego - promuje się jako wymarzony kraj dla chodziarzy. Nowa dyscyplina zdobyła o wiele większą popularność niż trekking zapewne dlatego, że uprawiać można ją wszędzie, nie tylko na górskich szlakach. Chodzić można nawet po asfalcie, wystarczy założyć na kijki "kalosze", czyli specjalne gumowe ochraniacze. Jedna z uczestniczek szkolenia dla instruktorów pierwszy raz zetknęła się z nordyckim marszem na wakacjach w Tajlandii. *


AGNIESZKA SOWA

 

POSTSCRITUM AUTORA STRONKI

Ci, którzy "znają" mnie od dawna, wiedzą, że ja także uprawiam chodzenie z kijkami. Zacząłem dwa lata temu, na niespełna dwa miesiące przed udarem Hani. Przy okazji powyższego artykułu muszę się pochwalić, że do dnia dzisiejszego (17 lipca) mam za sobą ponad 180 godzin marszu. W tym czasie przeszedłem niemal 900 kilometrów. Gdyby nie choroba Hani, byłoby tego znacznie więcej. Teraz jest lato i spaceruję prawie codziennnie. Przeznaczam na tę aktywność wczesne godziny ranne, bo tylko wtedy mogę być pewien, że Hania nie wstanie z łóżka i nie będzie sama próbować chodzić po mieszkaniu.

  • /ciekawostki/zdrowie/1570-we-staro-w-swoje-rce
  • /ciekawostki/zdrowie/465-jak-doy-setki