Diabły tkwią w szczegółach

 

 

Krystian B. porwał Dariusza J. i przetrzymywał przez kilka dni. W tym czasie bił go i głodził. Dręczył go i pastwił się nad nim. Potem związał swoją ofiarę, ogłuszył i wrzucił do Odry. Wszystko z zazdrości o byłą żonę. Czy tak było? Zdaniem oskarżenia tak mogło być.

Dariusz J. zaginął 13 listopada 2000 roku we Wrocławiu. Jego ciało wyłowiono z Odry niemal miesiąc później - 10 grudnia, przynajmniej kilkaset kilometrów od Wrocławia. Kilku prokuratorów próbowało rozwiązać zagadkę tej śmierci. Zajęło im to ponad pięć lat. Kluczyli i głowili się. Raz nawet śledztwo w sprawie śmierci Dariusza J. zostało umorzone z powodu, jak to napisał prokurator - "niewykrycia sprawcy". W tym czasie oskarżony podróżował po całym świecie. Wydał też książkę, która dzisiaj jest jednym z dowodów w sprawie. Nie jest to dowód mocny i jednoznaczny. Biegli uznali, że w książce "Amok" nie ma bezpośrednich elementów dotyczących zabójstwa. Znaleźli jednak kilka drugoplanowych szczegółów. Wśród nich wyliczają: elementy planowania zbrodni, przetrzymywanie ofiary przed śmiercią, przygotowanie pętli ze sznura oraz sprzedaż na aukcji internetowej przedmiotów związanych z czynem. Doszukano się też podobieństwa pomiędzy oskarżonym Krystianem B. a jego książkowym bohaterem Chrisem. Dotyczą one przede wszystkim danych biograficznych, środowiska społecznego, ich cech osobowości, sposobów reagowania, w tym ujawnionych zaburzeń, a także upodobań i zainteresowań. Po analizie aktu oskarżenia i opinii biegłych zupełnie inaczej czyta się książkę oskarżonego. A przynajmniej niektóre jej fragmenty:

"Żarty na bok - kończę tę pogawędkę, bo zaczynam się denerwować i mogę stać się znowu arogancki i cyniczny. (...) A dlaczego nie wierzyłaś? W którą nie uwierzyłaś w ogóle? W historię bankructwa naszej radiostacji czy może w tę, jak zaszlachtowałem człowieka, który zachował się nieodpowiednio wobec mnie dziesięć lat temu? W sumie może i nawet nie zrobił nic takiego, ale najbardziej złośliwe diabły tkwią w szczegółach. A przecież ja mam pamięć do szczegółów. Czemu nie uwierzyłaś? Wyglądam zbyt łagodnie czy może profesja tłumacza z definicji wyklucza możliwość takiego zajścia? Bawię się? Jasne! (...) oni nie potrafią uwierzyć w to, co im opowiadam. Łatwiej im wierzyć, że Chrystus zamieniał mocz w piwo, niż że ktoś taki jak ja może wysłać do diabła jakiegoś dupka, zamienionego w skomlący o litość pasztet. Po prostu traktują to jak literacką fabułę. (...) Sam czasami w to, kurwa, nie wierzę!

(...) Odczuwam rzadką potrzebę wygadania się".

(Z rozdziału "Niby to tak")

Przepadł bez śladu

Po raz ostatni Dariusza J. widziano żywego około godziny 15 w dniu jego zaginięcia. Wyszedł wtedy ze swojej firmy z dwoma mężczyznami. Do dzisiaj nie wiadomo, kim byli. Jednak świadkowie, którzy słyszeli ich rozmowę, są przekonani, że panowie się znali. Pan Darek zostawił na parkingu swój samochód. To - zdaniem jego matki - nie było normalne zachowanie. Twierdzi, że syn raczej nie jeździł z klientami, tylko własnym wozem.

Dariusz J. prowadził we Wrocławiu firmę reklamową. Tego pechowego 13 listopada około godziny 9 rano zadzwonił tam jakiś mężczyzna. Pana Darka jeszcze nie było w pracy. Telefon odebrała jego matka. Pamięta, że ten klient chciał zamówić tablicę reklamową gdzieś w okolicach Legnicy. Wtedy podała mu numer telefonu komórkowego syna. I to wszystko, co rodzina ofiary mogła opowiedzieć śledczym o jego zniknięciu. Nie mieli pojęcia, kto mógł porwać Dariusza J., a tym bardziej, dlaczego.

Na ślad, który wiązał Krystiana B. z zamordowanym, śledczy wpadli dopiero po kilku latach. Na portalu aukcyjnym Allegro oskarżony sprzedał bowiem telefon komórkowy, który był własnością zamordowanego Dariusza J. Krystian B. twierdzi, że pewnie kupił wcześniej tę "komórkę" w lombardzie albo znalazł. Jednak to nie jedyna poszlaka, jaka obciąża autora "Amoku".

"Zacisnąłem z całej siły pętlę. Przytrzymując wierzgającą Mary jedną ręką, drugą wbiłem jej nóż powyżej lewej piersi (...). Za siedmioma lasami, za siedmioma górami porzucam sznur odcięty od szyi Mary. Japoński nóż sprzedaję na internetowej aukcji".
(Z rozdziału "Na pieprzeniu się świat nie kończy, Mary")

Po nitce do kłębka

Biegły z zakresu telekomunikacji chce pozostać anonimowy. Nie życzy sobie zdjęć ani ujawniania jego nazwiska. Przed sądem właściwie też nie mówi wiele. Nikt także nie zarzuca go pytaniami. Najważniejsze jest to, że potwierdza swoją ekspertyzę złożoną do akt sprawy. Jest wyczerpująca i po jej przeczytaniu pytania są raczej zbędne.

Biegły badał połączenia telefoniczne - to z godziny 9 rano, jakie wykonano do firmy zamordowanego, oraz to, jakie Dariusz J. odebrał na swój telefon komórkowy. Stwierdzono, że w obu tych przypadkach dzwoniono z budki telefonicznej położonej niedaleko biura ofiary. I - co najważniejsze - do obu połączeń użyto tej samej karty. Teraz badanie było już łatwe. Karty telefoniczne bowiem posiadają swoje odpowiednie numery. Dość szybko biegły sporządził listę 32 rozmówców, z którymi ktoś łączył się za pomocą tej karty. Biegłemu z zakresu telekomunikacji lista firm i nazwisk powiedziała niewiele, ale śledczym bardzo dużo.

I tak. Z tej samej karty, z której 13 listopada dzwoniono do firmy, a później na komórkę Dariusza J., wykonano także połączenia do rodziców oskarżonego Krystiana B. Na liście połączeń znajduje się oczywiście wiele innych nazwisk. W większości przypadków osoby te znają oskarżonego i przyznają, że utrzymywały z nim telefoniczny kontakt.

Oczywiście nie ma dowodów na to, że to właśnie oskarżony dzwonił z tej karty. On sam zresztą twierdzi, że nie ma pojęcia o żadnej karcie, ponieważ dzwoni wyłącznie ze swojego telefonu komórkowego. Prokuratura jest jednak przekonana, że jedyną osobą, która mogła korzystać z owej karty, jest właśnie Krystian B.

Trzeci do picia

Pierwsi świadkowie, którzy stają przed sądem, nie mają wiele do powiedzenia.

- Co może nam świadek powiedzieć na temat tej sprawy? - pyta zwykle na początku przesłuchania każdej osoby sędzia Lidia Hojeńska.

I zwykle świadkowie wzruszają ramionami albo mówią: - Nie mam nic do powiedzenia na temat tego morderstwa.

Te odpowiedzi są oczywiste zważywszy na fakt, że mamy do czynienia z procesem poszlakowym. Jednak świadkowie jeden po drugim kreślą sylwetkę oskarżonego. Bywa, że ich oceny są skrajnie różne. Paweł Ł. należy do tej grupy, która ma dobre zdanie o Krystianie B. Pracował w jego firmie kilka lat. Ich wzajemne relacje były ponoć bardzo dobre. Czasem spotykali się także na stopie prywatnej.

- Czy w trakcie spotkań pili panowie alkohol? - pyta sędzia Hojeńska.

- Parę razy się zdarzyło - odpowiada z uśmiechem Paweł Ł.

- Jak oskarżony zachowywał się po alkoholu?

- Był przyjemny, towarzyski, wesoły.

- Czytał pan "Amok"? - sędzia pyta oczywiście o książkę, którą napisał oskarżony.

- Tak.

- Znalazł pan tam odniesienia do rzeczy, jakie w rzeczywistości obu wam się przytrafiły?

- Jest tam taki fragment, ale nie do końca zgodny z rzeczywistością - przyznaje świadek.

- Chodzi o zdarzenie z figurką? - pyta tajemniczo sędzia. Paweł Ł. potakuje i opowiada.

- Parę lat temu Krystian wpadł do mnie wieczorem. Miał ze sobą butelkę. Zaczęliśmy pić. Właściwie to piliśmy do rana... - kolega oskarżonego pauzuje, zamyśla się. - I co zrobiliście rano? - sędzia pyta zaciekawiona.

- Skończył się nam alkohol, więc poszliśmy do sklepu po następny - Paweł Ł. mówi to w taki sposób, jakby odpowiedź była oczywista. - l kiedy już wracaliśmy ze sklepu koło kościoła, obok którego przechodziliśmy wpadliśmy na głupi pomysł.

- Jaki?

- Weszliśmy do kościoła, a tam stała taka gipsowa figura świętego Antoniego... i wzięliśmy ją.

- Po co?

- Uznaliśmy, że przydałby się ktoś trzeci do picia. Krystian mówił potem, że szajba nam odbiła.

Nietrudno się domyślić, że ta opowieść wzbudza na sali sądowej śmiech. Inaczej oskarżonego zapamiętał kolejny świadek. Jacek G. sam zrezygnował z pracy u Krystiana B.

- Odszedłem z firmy, bo stosunki się pogarszały. Krystianowi odbiło, kiedy pojawiło się więcej pieniędzy. Zrobił się takim prezesem. Zamiast rozwijać firmę, zaczął wydawać pieniądze na dobra konsumpcyjne - opowiada świadek.

Jacek G. prywatnie raczej nie spotykał się z oskarżonym, ale o jego zachowaniach słyszał od innych.

- Znajomi mi mówili, że nadużywał alkoholu i łaził z kobietami. Miał problemy z alkoholem.

- To znaczy jakie?

- Takie, że jak był na imprezie, to pił, dopóki nie padł. I popalał też jakąś trawkę.

Jacek G. spotkał raz przypadkiem w restauracji Krystiana B., ale nie powie tak jak Paweł Ł., że oskarżony był wesoły i towarzyski.

- Siedziałem przy barze ze znajomym. Piliśmy drinki. Nagle podszedł do nas Krystian - opowiada świadek.

- Wziął mojego drinka. Napił się, a potem wypluł mi to na plecy. Zaczęliśmy się kłócić, ale to mnie i kolegę wyrzucono z tego lokalu. Później dowiedziałem się od właściciela, że zostawił Krystiana, bo tamten miał dużo kasy i wszystkim stawiał.

Niewątpliwie Łukasz D. zna oskarżonego najdłużej z zeznających dzisiaj przed sądem świadków. Razem chodzili do liceum, potem studiowali wspólnie filozofię.

- Krystian mógł być agresywny w stosunku do mężczyzn, którzy adorowali jego żonę - tak w trakcie śledztwa zeznał Łukasz D.

- Pan widział takie zachowania? - dopytuje dzisiaj na sali sądowej Karol Węgliński, obrońca oskarżonego.

- To oczywiście moje przypuszczenia na temat Krystiana - stwierdza świadek. - Ale sądzę, że tak mogło być, bo on ma impulsywny charakter i kochał żonę.

Krystian B. słucha uważnie wszystkich zeznań. Nieustannie coś notuje.

"Palce piszące na klawiaturze laptopa na przemian drżą i drętwieją. Co mi odbiło? Co ja do cholery zrobiłem?".
(Z rozdziału "Na pieprzeniu się świat nie kończy, Mary")


KATARZYNA PASTUSZKO

 


ANGORA nr 10, 11 marca 2007

  • /czytelnia3/198-pisarz-czy-morderca/972-przyczyna-mierci-to-te-zagadka
  • /czytelnia3/198-pisarz-czy-morderca/970-zabojstwo-jakby-z-ksiki