Romans u wód

 

Dniem codziennym w sanatorium wbrew pozorom nie rządzi rutyna: posiłków, zabiegów, spacerów. Dniem codziennym rządzą namiętności. Romans z pułkownikiem jest nadal w cenie, dlatego niejeden kuracjusz przedstawia się jako wojskowy. Nasz "pułkownik" czy "generał" rzucił nas dla innej? Na szczęście nie wszystko jeszcze stracone. Wieczorem jest przecież dancing...

 


- Niech pani zerknie w kartę tego pana z wąsami. Tego, co ćwiczy pod oknem - takie prośby słyszy często Sylwia Piątkowska, rehabilitantka z Nowego Domu Zdrojowego w Krynicy. - On ma tyle lat co ja! - cieszą się potem syte informacji kuracjuszki.

Co dalej? - Idę dziś z tą panią na kolację - zwierza się Sylwii 60-latek. - Umówiłam się z nim na wieczór - mówi 50-latka. Następnego dnia na porannej gimnastyce. On: - Jakoś tak drętwo było. Ona: - Było super. Kupił mi kwiaty, a w restauracji całą butelkę wina i bażanta. On (dopytywany): - Było beznadziejnie, ta małpa naciągnęła mnie na wino i bażanta.

Obrączka w torebce

Na sanatoryjnych dancingach najlepiej schodzi piwo z beczki i czysta wódka. Po kwadransie parkiet jest już pełny. Wcześniej w szatni goście zdejmują obrączki i chowają je do portfela (panowie) albo wewnętrznej kieszonki w torebce (panie).

- Aż mnie obrzydzenie bierze, gdy patrzę, jak desperacko szukają przygód, a w domu utrzymują męża albo żonę w przekonaniu, że wszystko jest w porządku - mówi Barbara, barmanka z jednego z dancingów. Zanim tu trafiła, pracowała przez kilkanaście lat jako instruktor oświatowy w jednym z większych krynickich sanatoriów i ma wiele do powiedzenia na temat sanatoryjnych romansów.

- O, ci przyjeżdżają do Krynicy kilka razy w roku - stwierdza, wskazując na panów, którzy siedzą tuż przy zejściu na parkiet. - Szukają miłości? - pytam. - Szukają mocnych wrażeń, bo większość ma rodziny. Ale żona takiego pana jest zła i go nie rozumie albo bywa tak okropna, że w jego opowieściach umiera na raka albo zawał - odpowiada Barbara.

Z jej obserwacji wynika, że najbardziej wymagający są ci kuracjusze, którzy nie mają pieniędzy. Ubrani w niemodne spodnie i marynarki, znoszone buty oczekują na piękną kobietę, najchętniej 30-letnią. - Takie dziewuchy tylko psują sytuację. Bo potem facet jest rozwydrzony i do kobiety w swoim wieku mówi: "Nie ma mowy o seksie, nie takie jak ty spychałem z łóżka, bo się nie nadawały" - tłumaczy Danuta, atrakcyjna 60-latka przyjeżdżająca do Krynicy od lat.

Tych bez kasy dobrze znają w sklepach spożywczych koło deptaka. Kupują najtańsze herbatniki Alberty - cztery sztuki za 6 groszy. Trzy chowają do kieszeni, a jeden w folii podsuwają paniom zaczepionym w pijalni: - Może się pani poczęstuje ciasteczkiem?

A potem to już leci. - Nazywamy ich "alberty" albo żebracy seksualni - mówi Henryk Kubsik, 50-latek, który śpiewa i gra na syntezatorze na krynickich dancingach.

Gumki w kierownicy

W informacji PKS pracuje lokalny casanowa - niski, krępy, siwy 60-letni Radek. - Niby zimno, niby mało gości, a ja w ostatnim tygodniu miałem osiem kobiet - chwali się. Lubi ciężkie złote łańcuchy na szyję i bransoletki do kompletu. Za seks nie bierze pieniędzy - chodzi o przyjemność.

Całkiem inną motywację ma 40-letni B. z Nowego Sącza, który do uzdrowiska przyjeżdża grać na dancingach. W samochodzie wozi zeszyt z listą zaliczonych pań i zdjęcia robione im w czasie stosunku. Gdy tego materiału dowodowego miał już tyle, że w schowku nie mieściły się prezerwatywy, zaczął chować gumki w nakładce na kierownicę.

- W czasie dancingów panie podawały mu kartkę, a w niej 50 zł. Często nie szli do niej na górę, bo do toalety jest bliżej - opowiada barmanka Barbara.

Nie zawsze chodzi o układ, w którym kobiety płacą za seks. Od kilku lat w największych lokalach Krynicy: Hawanie i Zaciszu, polują dwaj goście z Nowego Sącza. Po kilku spacerach i spotkaniach na kawie zabierają panie do wynajętego w Krynicy mieszkania. Po stosunku kradną biżuterię, szantażują zrobionymi zdjęciami i żądają kilku tysięcy za milczenie.

- Wszystkiemu winne są kobiety, głupie, naiwne, szukające szczęścia z byle jakim facetem - uważa Henryk Kubsik. - Latają do sanatorium wojskowego, bo chcą poznać generała albo pułkownika, a to już od dawna miejsce otwarte dla wszystkich. - Romans z pułkownikiem jest nadal w cenie?

- Tu co druga jest piosenkarką, a prawie każdy facet wojskowym. Ile razy kobiety szarpią się za włosy z zazdrości o tych generałów!

- Ale Nowy Dom Zdrojowy zelektryzowała ostatnio informacja, że jakiś pułkownik z sanatorium wojskowego kupił swojej wybrance brylant i obiecał wczasy w ciepłych krajach - mówię.

- Nikt w to już nie uwierzy - ucina Henryk i wraca do syntezatorów. Z głośników leci piosenka Krajewskiego "Czekasz na tę jedną chwilę".

Czerwona kanapka koło tarasu

Po stanie toalet można rano ocenić, czy wieczór był udany. To tu kuracjusze upychają butelki po piwie albo po taniej whisky przywożonej ze Słowacji. - Mówią na nią "towar", a na alkoholowe imprezy w pokojach "balety" - opowiada Szczepan Tabiś, masażysta z Nowego Domu Zdrojowego.

Nocami zajęta jest czerwona kanapa przy wyjściu na taras na czwartym piętrze. Tu konsumowane są na gorąco zawarte na dancingach znajomości.

Niektórzy podrywają w pijalni wody zwanej w Krynicy wodopojem. Pan Ryszard ogrzewał w swych dłoniach dłonie nowo poznanej pani i wzruszał ją, czytając wiersze 0 zmarłej żonie. Pan Eryk komplementował przy piciu wody dwie panie, obie zapraszał na kawę, na spacery, wreszcie do swojego pokoju. - Otworzył szafę, a w niej gumowe i skórzane pejcze i penisy różnej wielkości. Wyleciałam od niego przerażona - opowiadała potem jedna z nich masażyście. - Ale koleżanka jeszcze została, by mu powiedzieć, że wcale nie jest taka łatwa.

Inni próbują podrywać personel. Wkładają w swoją kartę leczenia rajstopy za dwa złote i wręczają ulubionej rehabilitantce. - Albo pędzą pc schodach z czekoladą pod pachą, zapocony, wymiętolony prezent od serca - śmieje się Sylwia Piątkowska. Zdarzały jej się propozycje składane bez ogródek, w rodzaju: "Chciałbym masaż klatki piersiowej aż do kolan, tylko ani słowa mojej żonie". Odprawieni z kwitkiem kuracjusze bywają śmiertelnie obrażeni.

Piczka i pupa w porządku

Danuta zachorowała na raka 10 lat temu. Z szarej myszy biegającej co niedziela do kościoła przemieniła się w atrakcyjną szczupłą kobietę, która chce żyć chwilą. Krótkie blond włosy, duże dekolty, szpilki i staranny makijaż. - Czy jest ktoś, kto dałby mi 59 lat? - pyta wciąż Iwonę i Ewę, koleżanki poznane w sanatorium.

Tu dziewięć lat temu poznała Pawła, mężczyznę młodszego o 12 lat. Zakochała się. Spotykali się w Krynicy kilka razy w roku. Wracała dd podpoznańskiego miasteczka z poczuciem winy. Dla męża (też Paweł, równolatek) nauczyła się gotować nigdy nie było między nimi tyle czułości co wtedy, gdy w jej życiu pojawił się drugi Paweł. Dla niego kupowała ekstrawaganckie oprawki do okularów i używała perfum Gucciego. Gdy z tęsknoty robiła się drażliwa, mąż mówił: - Danusiu, dawno nie byłaś w Krynicy, a te wyjazdy dobrze ci robią.

W tym roku życzliwi donieśli jej, że Paweł przyjeżdża do Krynicy, by spotykać się także z inną kobietą Zerwała z nim. Kilka dni później na dancingu w Continentalu dodała - Taka miłość to wielkie oszustwo.

Przed wyjściem na kolejny dancing na nitce zawiesza obrączkę i trzymając ją blisko ciała koleżanek, sprawdza, czy nie są chore. Gdy obrączka zaczyna się kołysać, każe iść do lekarza. Gdy bada Ewę, obrączka ani drgnie. - Piczka i pupa w porządku. Można rżnąć, ile wlezie - diagnozuje Danuta.

Ewę, szczupłą blondynkę, prosi do tańca facet, który ma na stołówce przezwisko "Anemik". W tańcu przytula się do niej tak, aż Ewa na nodze czuje coś twardego. Odsuwa się. - Czemu się pani nie przytula, pani Ewo? - Ona milczy. - To takie poskromienie złośnicy - on śmieje się jej do ucha. - Dlaczego złośnicy? - pyta zaintrygowana. - Bo moja żona ma inne zainteresowania, za dużo się modli, więc postanowiłem tutaj zaspokoić swoje potrzeby - wyznaje "Anemik".

W sanatorium w Połczynie wypatrzył ją sobie starszy o kilkanaście lat facet: - Wszędzie, gdy tylko udało mu się znaleźć blisko, popychał mnie wzwiedzionym penisem. W jadalni, na dancingu, w kolejce na inhalacje, na korytarzu i na spacerze.

Danuta śmieje się razem z Ewą. Iwona jest trochę zażenowana, bo to już kolejny wieczór, kiedy namawiają ją na sanatoryjny romans. Ponoć to ostatnia szansa na przygodę, w której kobieta może wybierać, ustalać reguły i porzucać. Iwona, atrakcyjna 50-latka, nadal ma wątpliwości. - Najbardziej lubię, jak dotyka mnie mój mąż, bo znam jego ciało, wiem, że nigdy się nie poci. Ale one mówią, że tutaj mogłabym się zapomnieć... - omiata wzrokiem parkiet.

- Kiepski towar - wtrąca Danka, odprawiając wysokiego 70-latka. - Czy ten paralityk, co się ledwo rusza, naprawdę myślał, że taka lasencja jak ja mogłaby z nim tańczyć?

Przed trzema laty w sanatorium w Kołobrzegu Iwona zafascynowała mężczyznę, z którym siedziała przy stole na posiłkach. - Pytałam koleżanki, czy mam jakąś obsesję, czy może on naprawdę wszędzie za mną chodzi. Ja na basen, on też. Ja na masaż, on za mną. Zwyczajnie mnie śledził - opowiada. Umówiła się z nim na kawę. Całą rozmowę nagrał na trzymany pod stołem dyktafon. Następnego dnia pod groźbą kompromitującego montażu, który wyśle do jej męża, próbował wymusić kolejne spotkania. - Ale może naprawdę się zakochał? - zastanawia się Iwona.

Boa z piór na koniec roku

Dorota Czerniec, kierownik administracji w Nowym Domu Zdrojowym, mówi, że mało co jest w stanie ją zdziwić. - Może tylko podczas ostatniej inwentaryzacji osłupiałam, gdy zobaczyłam, że można ukraść kabel od lampki, odcinając go nożyczkami. Bo że giną pokrętła od kaloryferów, to już się przyzwyczaiłam - przyznaje.

Od lat zna panią Anię, która przyjeżdża do Krynicy co roku i uparcie gra w lotto, bo wróżka jej obiecała, że wygra milion. - Mówię jej często: Niech pani nie gra, tylko napisze książkę o tym, co tu widziała. Na tym na pewno można zarobić milion - żartuje.

A co widziała pani Ania? Wietrzenie boa z ptasich piór, które warto założyć na przyjęcie wigilijne, albo panią w szlafroku, która w ostatnim dniu turnusu zeszła do jedynego sanatoryjnego recepcjonisty, by zaprosić go do siebie na górę. Poznała też parę, która domagała się pokoju z umywalką, bo miała zwyczaj siusiać właśnie do niej, oraz wiele osób, które uważają, że nie trzeba się myć, gdy lekarz przepisze kąpiele mineralne w musującej od dwutlenku węgla wodzie.

- Ale to oczywiste historie - powtarzają jak echo pracownicy biznesu sanatoryjnego.

- A romanse to nic złego, w końcu wszystkim się to w życiu zdarza - mówią kryniczanie.

Imiona i nazwiska bohaterów zostały zmienione


Ostatnia okazja na przeżycie przygody

KAROLINA KOSSAKOWSKA-PETRYCKA, psycholog:

Dla wielu osób romans i seks w sanatoryjnej scenerii są substytutem bliskości, której nie mogą otrzymać od swoich bliskich. Po latach wspólnego życia partnerzy trochę sobie powszednieją, a namiętność wygasa. Romans w sanatorium czy na wakacjach pozwala znowu poczuć się młodo i atrakcyjnie, odkryć w sobie na nowo kobiecość lub męskość. Daje napęd do życia. Odcina od codziennych problemów. Daje poczucie, że jesteśmy jeszcze dla kogoś ważni w ten szczególny, seksualny sposób. 50-albo 60-latki romans traktują jak powrót do życia albo lek na samotność. Bo po tym, jak dzieci odeszły z domu, nie ma już komu matkować, a mąż odzywa się tylko wtedy, gdy prosi o herbatę. To ich ostatnia okazja na przeżycie przygody. Świadomość upływającego czasu i przemijania własnej atrakcyjności popycha je w ramiona przypadkowych kochanków, którzy prawdopodobnie tak samo jak one szukają potwierdzenia, że mogą jeszcze komuś zawrócić w głowie.

 

Zwierciadło Nr 2; 07

  • /ciekawostki/442-obyczaje/2687-uprzejmo-saba-strona-polakow
  • /ciekawostki/442-obyczaje/425-gwiazdkowy-smutek