Kobiety jego życia (Józef Piłsudski) - część 3: Aleksandra Szczerbińska

 

      Wydarzenia polityczne wyrwały Piłsudskiego z galicyjskiego marazmu. Klęski w wojnie z Japonią przyspieszyły kryzys caratu. Rosję opanowało wrzenie rewolucyjne, kraj sparaliżowały strajki i demonstracje.

      Piłsudski znalazł się w otwartym konflikcie z większością przywódców PPS - zarzucał im bezkrytyczne zaangażowanie w rosyjską rewolucję. W zamian spotkał się z oskarżeniem, że usiłuje przekształcić walkę o wyzwolenie socjalne w powstanie narodowe. Jesienią 1906 roku doszło do ostatecznego rozłamu - Piłsudski został usunięty z PPS i stanął na czele nowej partii: PPS-Frakcja Rewolucyjna. Od tej pory jego działalność została podporządkowana sprawom odzyskania niepodległości. W odróżnieniu od swoich oponentów, w rewolucji widział przede wszystkim drogę do odrodzenia Polski - wątek socjalny zszedł na dalszy plan. Po latach twierdził, że „z tramwaju z napisem socjalizm wysiadł na przystanku niepodległość", ale nie było to zgodne z prawdą. Od lat potrzebował PPS wyłącznie do realizacji celów niepodległościowych, a program endecji był nie do zaakceptowania, no i jeszcze do tego ten Dmowski!

      W maju 1906 roku, a więc w okresie zaburzeń rewolucyjnych, Piłsudski poznał Aleksandrę Szczerbińską - młodszą od siebie o piętnaście lat działaczkę PPS. Podobno początkowo nic nie zapowiadało uczucia:

      „Gdy wracam myślami - pisała po latach Aleksandra - do tego pierwszego spotkania, widzę, że wówczas i długo jeszcze potem patrzyłam na mojego przyszłego męża jak na przywódcę organizacji, a nie na człowieka, któremu może być dostępne tak ludzkie uczucie jak miłość. Ani mi wtedy nie przeszło przez głowę, żebym go mogła kiedyś pokochać i on mnie. Nasze spotkania nie miały żadnych momentów osobistych, byliśmy dwojgiem ludzi pracujących dla tej samej sprawy, członkami jednej partii i nic poza tym".

      Czyżby młodą socjalistkę zawiodła kobieca intuicja, czy też po latach Aleksandra z rozmysłem fałszowała początki znajomości z Piłsudskim? W 1906 roku miała przecież dwadzieścia cztery lata i nie była niewinną pensjonarką, musiała orientować się w sytuacji.

      Zauważyła jednak doskonałą prezencję swojego przełożonego:

„Stał przede mną mężczyzna średniego wzrostu, o szerokich barach, cienki w pasie. Miał dużo wdzięku i elegancji w ruchach, co zresztą zachował do końca życia. Tak lekko chodził, że zdawało się, iż nie idzie, lecz płynie, jak się później przekonałam, był doskonałym piechurem, cięższe nawet marsze znosił lepiej od ludzi silniejszych od siebie. Głowę miał małą, uszy kształtne, lekko szpiczaste, nadsłuchujące, oczy osadzone głęboko, myślące, lecz przenikliwe, szaroniebieskie. Ruchliwa twarz odbijała prawie każdą jego myśl".

      Piłsudski zafascynował młodą działaczkę:

      „Gdy mówił, twarz jego promieniała zachwytem. Jakiż kontrast, pomyślałam sobie, między tym człowiekiem a innymi Sybirakami, których znałam, rozpamiętującymi jedynie swoje cierpienia, ale nigdy piękno, które ich tam otaczało. Tego samego dnia usłyszałam przemówienie Piłsudskiego na konferencji. Widziałam wtedy jeszcze innego człowieka. Mowę przeplatał cytatami ze Słowackiego. Mówił pięknie, rzeczowo i z uczuciem".

      Chociaż Aleksandra Szczerbińska po latach twierdziła, że nie myślała wówczas o przełożonym jako o mężczyźnie, to jednak można w to wątpić. Piłsudski intrygował dziewczynę, a do tego poznali się jeszcze w tak romantycznych dla rewolucjonistów okolicznościach. Stało się to wiosennego popołudnia „wśród kilku karabinów, między koszami z browningami, mauzerami i amunicją".

      Aleksandra Szczerbińska w pracy dla bojówki wykazywała się bezprzykładną odwagą i przedsiębiorczością. Po latach wspominała:

      „Był okres, kiedy bojówka przeżywała poważny kryzys. Jej przywódcy siedzieli po więzieniach lub musieli ukrywać się za granicą. Zostałam prawie sama; trzeba było zebrać broń porozrzucaną po całym kraju i przygotować nowe zapasy, możliwie jak najszybciej".

      Panna Szczerbińska miała wyjątkowy talent logistyczny, a odwagi nigdy jej nie brakowało. Czytając jej wspomnienia, trudno ukryć podziw dla osiągnięć tej młodej kobiety:

      „Trzeba było nie lada sprytu, aby przewieźć te dwieście lub trzysta browningów lub do osiemdziesięciu funtów dynamitu [...]. O przewożeniu broni w kufrach czy w walizkach nie było nawet mowy. Metoda, jaką stosowaliśmy, polegała na tym, że wszystko niemal trzeba było wieźć na sobie. Tak więc np. kobieta w długiej sukni mogła swobodnie nieść dwa lub trzy mauzery, przywiązane do ciała, wzdłuż nóg. Rewolwery i amunicję zaszywano w długie pasy, które kładło się na siebie pod ubranie. Dynamit znakomicie nadawał się do gorsetu. Na szczęście, na modę ówczesną nie mogłyśmy narzekać. Panie nosiły obszerne płaszcze, peleryny, spódnice i suknie, staniki i staniczki, ułatwiające ukrycie wielu rzeczy. Z czasem doszłyśmy do takiej wprawy, że mając na sobie do czterdziestu funtów amunicji czy bibuły, podróżowałyśmy swobódnie, nie wzbudzając podejrzeń". 

      Zakupów dokonywano bezpośrednio u producentów, najczęściej w Belgii, następnie broń transportowano do Sosnowca lub Krakowa. Przez granicę przewozili ją kolejarze, czasami zawodowi przemytnicy, następnie broń rozmieszczano w tajnych magazynach. Najwięcej składów znajdowało się na przedmieściach Warszawy - liczba przechowywanych rewolwerów i karabinów w jednym miejscu dochodziła do stu sztuk. Tylko Aleksandra i jej zastępca znali lokalizację wszystkich magazynów z bronią. Do minimum ograniczało to niebezpieczeństwo przypadkowej dekonspiracji.

      Jak zwykle w takich sytuacjach, wydarzenia niebezpieczne, pełne patosu, sąsiadowały z humorystycznymi: 

      „[...] we dwie z Hanką Paschalską miałyśmy dostarczyć większą ilość naboi ze składu w Warszawie dla oddziału bojówki na prowincji. Jak zwykle zdecydowałyśmy się przewieźć je na sobie. Wzięłam około ośmiuset naboi do pasa specjalnie na ten cel przeznaczonego, który wkładało się na siebie pod szeroką bluzkę; poradziłam mej towarzyszce, aby zrobiła to samo. Ona miała jednak lepszy sposób, jak się jej zdawało; włożyła naboje do szerokich majtek, związanych pod kolanami. Ostrzegłam ją, że naboje są ciężkie i mogą przerwać taśmę pod kolanami. Odpowiedziała na to, że już kilkakrotnie przewoziła naboje w ten sposób bez żadnego wypadku.

      Szłyśmy ulicą Marszałkowską w stronę dworca, pilnie wówczas strzeżonego przez policję i wojsko. Dwa szeregi żołnierzy stały po obu stronach ulicy, a na stacji kręciło się mnóstwo policji. Od czasu do czasu kogoś rewidowano. Dochodziłyśmy już prawie do dworca, gdy Hanka zatrzymała się nagle z pobladłą twarzą i szepnęła: - Taśma od majtek pękła!

      Jeden nabój już leżał u jej stóp.

      Za chwilę wypadł drugi i potoczył się do nóg żołnierza, szczęśliwie stojącego do nas tyłem. Po chwili istny deszcz naboi lunął spod spódnicy do rynsztoka, wywołując zrozumiałe zdziwienie przechodniów. [...] Widok tylko jednego naboju wystarczyłby, ażeby sprowadzić na nas cały pułk żołnierzy, a cóż dopiero w tym wypadku, kiedy spod spódnicy wysypał się istny arsenał. Hanka stała nieruchomo, trzymając się oburącz sukni, ze smętną miną przyglądając się swemu dziełu".

      Obie panie miały tym razem szczęście i udało im się uciec. Zresztą bez przychylności fortuny życie rewolucjonisty nie byłoby możliwe.

      „Moja towarzyszka - opisuje w innym miejscu Aleksandra - osoba w średnim wieku, ważyła ponad osiemdziesiąt kilo, jeżeli nie więcej. Biorąc pod uwagę obszerne suknie, które zakrywały jej wdzięki, nie sprzeciwiłam się, gdy zaofiarowała się wziąć wszystek ekrazyt [materiał wybuchowy - S.K.] w cegiełkach, wagi ponad czterdziestu funtów. Ja zabrałam rewolwery.

      Przebyłyśmy zaledwie pół drogi, gdy moja towarzyszka potknęła się i gwałtownie, jakby pociągnięta jakąś niewidzialną siłą, siadła na chodniku. Na szczęście nic się jej nie stało, ale wstać nie mogła. Na próżno ciągnęłam ją za ręce lub popychałam od tyłu, co notabene przychodziło mi z wielkim trudem, ze względu na rewolwery. Szamotałyśmy się tak dłuższą chwilę beznadziejnie, gdy ku naszemu przerażeniu mijający nas oficer rosyjski zaofiarował nam z wielką galanterią swoją pomoc. Nie mogłyśmy odmówić. Ale jakież zdziwienie pokazało się na jego twarzy, kiedy uczuł wagę mej towarzyszki na swoich rękach! I on nie dał rady. Na domiar złego zobaczyłam, że stójkowy w głębi ulicy, obserwujący nas bacznie od kilku chwil, zbliża się ku nam powolnym krokiem. A tu za każdym razem, gdy oficer podnosił moją towarzyszkę o parę centymetrów od ziemi, ona natychmiast siadała z powrotem.

      - Spróbujmy razem - rzuciłam szybko oficerowi i schwyciliśmy ją wspólnie za ręce. Na szczęście tym razem udało się postawić ją na nogi. Podziękowałyśmy oficerowi bardzo grzecznie i czym prędzej puściłyśmy się w dalszą drogę, żartując, że nawet oficerowie carskiej armii pomagają rewolucjonistom".

      Przynależność do grupy bojowej była tajna, zdarzały się jednak wypadki, kiedy działalnością konspiracyjną zajmowały się całe rodziny. Do takich należała rodzina Dąbkowskich, wyrabiająca bomby używane w zamachach. Dwaj bracia i matka (ojciec został wcześniej zesłany na Syberię) wspólnie pracowali na rzecz PPS. Aleksandra wspominała po latach, jak silne wrażenie wywarł na niej widok „tej delikatnej, małej i starej kobiety, z bombą w ręku".

      Nie był to odosobniony przypadek. Co dziwniejsze, starsze pokolenie okazywało więcej zapału dla spraw związanych z bronią niż dla typowo „partyjnej roboty" (kolportaż ulotek, agitacja).

      „Inna pani, która również z wielkim powodzeniem szmuglowała broń na prowincję, mieszkała z matką wdową w Warszawie. Obie były wielkimi patriotkami, a matka w młodości brała udział w powstaniu 1863 roku. Córka zaczęła swą pracę w partii od przewożenia bibuły, a po pewnym czasie przeszła do bojówki. Matce jednak o tym nie powiedziała, aby jej nie niepokoić, a także i dlatego, że matka, jak się jej zdawało, patrzy z niechęcią na jej robotę partyjną. Jakież więc było jej zdziwienie, gdy pewnego dnia, po powrocie do domu, zastała matkę rozpromienioną nad kilunastoma rewolwerami na stole, wyjęymi z szafy, którą córka zapomniała przed wyjściem zamknąć na klucz.

      - No nareszcie robisz coś naprawdę pożytecznego - rzekła do córki. - Nigdy nie podobała mi się ta głupia socjalistyczna bibuła. To jest argument, którego skutecznie używaliśmy w 1863. I z czułością pogłaskała rewolwer".

      W odróżnieniu od ugrupowań rosyjskich, działacze PPS kategorycznie

      sprzeciwiali się udziałowi kobiet w akcjach bojowych.

      I chociaż partia kładła nacisk na równouprawnienie płci, to uważano, że walka pozostaje domeną mężczyzn. Aktywistki mogły zapewniać transport broni czy materiałów agitacyjnych, nie zgadzano się jednak na ich bezpośredni udział w akcjach zbrojnych. Wyjątkiem był zamach na generał-gubernatora warszawskiego Georgija Skałona, którego w sierpniu 1906 roku dokonała Wanda Krahelska. Krahelska - studentka Szkoły Sztuk Pięknych i działaczka PPS miała osobisty ku temu powód. Jej narzeczony (również działacz PPS), aresztowany i torturowany w śledztwie, po zwolnieniu popełnił samobójstwo. Krahelska nalegała i Wydział Spiskowo-Bojowy udzielił zgody na dokonanie przez nią zamachu na gubernatora  Warszawy - odpowiedzialnego za śmierć jej narzeczonego.
 
      Organizacja przedsięwzięcia nie była łatwa. Rosjanie, obawiając się zamachu, przestrzegali rygorystycznie zasad bezpieczeństwa.

      „Ponieważ ulice, którymi Skałon zwykle przejeżdżał - wspominała Aleksandra Szczerbinska - były specjalnie strzeżone, a domy i ich lokatorzy również stale inwigilowani, trzeba było Skałona sprowadzić na ulicę wolną od tej opieki policji.

      Wybrano ulicę Foksal, przy której mieścił się konsulat niemiecki, i wynajęto mieszkanie, do którego sprowadziła się Wanda Krahelska z Marią Owczarkówną. Pewnego dnia konsul niemiecki został spoliczkowany na ulicy przez przebranego w mundur oficera gwardii bojowca. W rezultacie Skałon musiał udać się na Foksal, aby konsula przeprosić.

      Wtedy właśnie Wanda Krahelska rzuciła z okna dwie bomby. Wybuch jednej z nich zranił adiutanta i kozaka z konnej asysty Skałona - druga upadła w złożony wachlarz budy powozu i nie wybuchła [...]. Tłum na ulicy wprowadził w błąd policję i obu niewiastom udało się uciec. Owczarkównę później aresztowano; Krahelska przekroczyła granicę austriacką i zamieszkała w Krakowie". Władze austriackie odmówiły wydania Krahelskiej - po przyjeździe do Krakowa wzieła fikcyjny ślub cywilny z malarzem Adamem Dobrodzickim. Kilka lat później (po rozwodzie z malarzem) poślubiła działacza PPS Tytusa Filipowicza. Podczas drugiej wojny światowej była współzałożycielką, wraz z Zofią Kossak-Szczucką, Tymczasowego Komitetu Pomocy Żydom (później przekształconego w słynną Żegotę). Zmarła na emigracji w 1968 roku. Jej bratanica - Krystyna Krahelska była poetką i autorką piosenek patriotycznych (m.in. Hej chłopcy, bagnet na broń), a w dziejach stolicy zapisała się jako model dla warszawskiej Syrenki. Poległa jako sanitariuszka w drugim dniu powstania warszawskiego.

      Po rozłamie w PPS panna Aleksandra znalazła się oczywiście w grupie Piłsudskiego.

      Z biegiem czasu wzrastała jej rola

      - Ziuk darzył ją coraz większym zaufaniem. Spędzali razem dużo czasu, Piłsudski powoli pozbywał się zahamowań, opowiadał jej o swojej przeszłości, planach na przyszłość. A to mogło oznaczać tylko jedno - angażował się uczuciowo.

      Nielegalna partia polityczna musiała mieć źródła finansowania - grupa Piłsudskiego organizowała więc napady na banki, urzędy pocztowe, pociągi (tzw. akcje ekspropriacyjne). Jedną z takich akcji miało być włamanie do banku w Kijowie. Jako pierwsza nad Dniepr wyjechała Aleksandra, niebawem w Kijowie pojawił się też Komendant i stało się. Podczas jednego ze spacerów Piłsudski wyznał dziewczynie miłość:

      „Powiedział mi, że mnie kocha. Pamiętam, jak to wyznanie mnie zdziwiło. Do tej chwili uważałam go jedynie za idealnego towarzysza, a tu nagle zjawiło się coś nieoczekiwanego. Dopiero po latach przekonałam się, że przyjaźń jest najlepszym fundamentem miłości".

      Nie ustalimy zapewne nigdy, kiedy Józef i Aleksandra zostali kochankami, nie można mieć również zaufania do pamiętników spisanych po latach przez Aleksandrę. Z perspektywy czasu wybiórczo traktowała przeszłość, poddając wydarzenia autocenzurze. Jest jednak całkiem prawdopodobne, że wyznania uczuciowe poprzedziły zbliżenie seksualne - Komendant nie był człowiekiem, który szukał łatwych przygód. Potrzebował więzi intelektualnej, łączącej się w jedną całość ze związkiem erotycznym. Relacja z Kijowa zasługuje jednak na wiarę, Piłsudski był w życiu osobistym romantykiem, nie interesowały go kontakty seksualne bez uczucia.

      Przy okazji zachował się jednak jak rasowy mężczyzna, oczarowując niechętną mu współlokatorkę ukochanej:

      „W czasie mojej nieobecności zjawił się u nas Piłsudski i moja znajoma przyjęła go herbatą. Gdy wróciłam, już go nie było, ale za to usłyszałam takie zdanie:
- Jakiż to czarujący człowiek!
- Kto znowu? - zapytałam.
- No ten Piłsudski; któż by inny. Tyle zyskuje, gdy się go pozna bliżej. Mój Boże, co za umysł! A jaki uprzejmy, jaki delikatny! Jakże niesprawiedliwie ludzie go osądzają.

      Śmiałam się w duchu. Domyśliłam się, że on, widząc niechęć do siebie w domu, w którym mieszkam, postanowił ją usunąć. A dusza ludzka była dla niego harfą, której strun dotykał ręką pewną, wiedząc, jak zdobyć życzliwość i przyjaźń".

      Niebawem Aleksandra

      stała się nieodłączną asystentką Komendanta,

      wzięła udział w słynnym napadzie na pociąg w Bezdanach niedaleko Wilna. Celem bojowników był rabunek pieniędzy, mających zapewnić funkcjonowanie partii po zaprzestaniu akcji zbrojnych. Piłsudski zdecydował się na osobisty udział w przedsięwzięciu (po raz pierwszy i ostatni) i wciągnął do działania kochankę. Powierzył jej istotną rolę - dostarczenie dynamitu do konstrukcji bomby, która miała uszkodzić i zatrzymać wagon pocztowy.

      „Pojechałam  więc  do  Sosnowca - wspominała Aleksandra - gdzie p. Dehnel, sztygar, wydawał dla nas dynamit z kopalni Saturn [...]. Dynamit miałam w pasie na sobie. W gorący dzień dynamit rozgrzał się. Bałam się, że spowoduje wymioty. Wzięłam więc walizkę do ubikacji, zdjęłam pas i włożyłam go do walizki. Poczułam wielką ulgę. Przedział był pusty; walizkę położyłam na półkę i sama zaczęłam czytać książkę. Tuż przed ruszeniem pociągu weszło do wagonu dwóch mężczyzn, z dość licznym bagażem; szczęśliwie walizki nie musiałam ruszać. Dzień był gorący i wkrótce monotonny ruch pociągu ukołysał mnie do snu".

      Oczywiście podróżni pomylili bagaże i zabrali zamiast swojej walizkę Aleksandry z dynamitem. Obudzona panna Szczerbińska dopadła ich na peronie i odzyskała swoją własność (na szczęście nieznani mężczyźni nie otworzyli jej walizki).

      Akcja w Bezdanach

      zakończyła się częściowym sukcesem (zrabowano około 200 000 rubli), popełniono jednak wiele błędów, które zaważyły na ostatecznym wyniku. Ale bezpośrednio po napadzie Piłsudski odwiózł zdobytą gotówkę do Aleksandry (powozem, przez lasy), co oczywiście było okazją do spędzenia z nią kilku dni. Czy coś może bardziej zbliżyć kochanków niż wspólnie przeżywane niebezpieczeństwo, zaangażowanie w sprawę? Do tego tak wielką jak walka o niepodległość? Nawet jeśli działania przeciwko zaborcy ograniczały się do akcji terrorystycznych czy napadów rabunkowych?

      Zamachowcy zakopali część zdobyczy w okolicach Bezdan (srebrne monety), banknoty i papiery wartościowe przewieziono natomiast do Galicji. Po kilku miesiącach pod nadzorem Aleksandry Szczerbińskiej resztę trofeum zdołano przewieźć do Lwowa.

      Na marginesie warto wspomnieć, że akcja w Bezdanach miała wyjątkową obsadę. W napadzie na pociąg brało udział czterech przyszłych premierów RP!


Źródło: Sławomir Koper, „Życie prywatne elit Drugiej Rzeczypospolitej". Wydawnictwo BELLONA, Oficyna Wydawnicza RYTM, Warszawa 2009.

  • /biblioteka/51-ludzie/2903-kobiety-jego-ycia-jozef-pisudski-cz-4-qtragiczny-trojktq
  • /biblioteka/51-ludzie/2890-mam-z-czego-oddawa

Goście na stronie

Odwiedza nas 79 gości oraz 0 użytkowników.

Odsłony

Odsłon artykułów:
22160881

Logowanie

Jeżeli założysz sobie konto, będziesz miał dostęp do WSZYSTKICH miejsc tej witryny.