Tłumacz prezydentów

 

Musi być nie tylko oczytany i dobry w swoim fachu, ale też dyskretny


 



 


Zmieniali się prezydenci, a ich tłumacz pozostał ten sam. I Wałęsę, i Kwaśniewskiego, i Kaczyńskiego na angielski przekłada Witold Skowroński.

Każdy tłumacz zna anegdotę o carze, którego skazany na śmierć poprosił o ułaskawienie. Car bez chwili namysłu kazał zanotować: "Rasstrielat', nielzja pustit'" (rozstrzelać, nie wolno puścić). Osoba notująca rozkaz przesunęła jednak przecinek i na papierze carska decyzja brzmiała: "Rozstrzelać nie wolno, puścić". Podobna gafa, brzemienna w skutkach, zdarzyć się może każdemu tłumaczowi. - Stres tłumacza konferencyjnego jest zbliżony do tego, jaki przeżywają piloci i astronauci. Konsekwencje ich błędów mogą być równie tragiczne - mówi Witold Skowroński, tłumacz polskich prezydentów, najbardziej doświadczony człowiek w tym fachu w Polsce.

Początkowo pracował jako wolny strzelec. Jego profesjonalizm docenili najpierw Lech Wałęsa, potem Aleksander Kwaśniewski. Lechowi Kaczyńskiemu towarzyszył podczas wizyty prezydenckiej w Białym Domu, tłumaczył Jana Pawła II, Billa Clintona, George'a Busha i królową brytyjską, która poprosiła go o to osobiście.

Pracują parami

- Politycy współpracują z pewną wąską grupą tłumaczy i ja w niej jestem. O tym, kto podczas danej wizyty ma być tłumaczem, zapewne decyduje sam prezydent - mówi Skowroński. Przyznaje, że zaufanie polityka do tłumacza, z którym pracuje, ma znaczenie. W pewnych warunkach może on przyczynić się do zaostrzenia sytuacji międzynarodowej albo spowodować straty finansowe.

- Tłumacz zdaje sobie sprawę z odpowiedzialności, jaka na nim spoczywa. Dlatego wykonywanie tego zawodu łączy się z ogromnym stresem, który może paraliżować lub pomagać w pracy - mówi Skowroński. On sam tremę odczuwa przed każdym wystąpieniem. Jest również tłumaczem akredytowanym przy Komisji Europejskiej i Parlamencie Europejskim. Pomimo odpowiedzialności jest osobą anonimową, bezosobowym głosem, który pracuje zamknięty w swojej kabinie. Nie opuszcza jej nawet przez kilka godzin. Nie liczy też na pochwały, a za największy komplement uznaje brak jakichkolwiek komentarzy. Oznacza to, że nie popełnił żadnego błędu. Pod tym względem wiele się zmieniło od czasów dwudziestolecia międzywojennego, kiedy tłumacze, którzy na podstawie notatek lub z pamięci odtwarzali przemówienia polityków, schodzili z mównicy żegnani gorącymi brawami.

- Praca w Parlamencie Europejskim i Komisji Europejskiej to wyzwanie. Dyskutowane są różne problemy. Jednego dnia trzeba wykonać tłumaczenie symultaniczne o wirusie H5N1, następnego ustalamy definicję, czym są napoje spirytusowe, by niedługo później dyskutować o sytuacji w Iraku albo żywności genetycznie modyfikowanej. I chociaż trudno być ekspertem we wszystkich tych sprawach, to tłumacz nie może popełnić błędu, gdyż konsekwencje mogą być poważne. Nie mogę zajrzeć do słownika, a na decyzję mam nie więcej niż sekundę. Dlatego w PE tłumacze pracują parami. Stwierdzono, że na pełnych obrotach tłumacz może pracować nie dłużej niż pół godziny, potem nawet najlepsi zaczynają popełniać błędy - mówi Skowroński. Przekazanie tłumaczenia koledze nie oznacza odpoczynku. Trzeba śledzić przebieg konferencji, czasem pomóc w tłumaczeniu.

Milczą jak grób

- Mamy w kabinie przycisk, który nazywamy kaszlowym, gdyż powoduje podobnie brzmiące zakłócenia. Po jego naciśnięciu to, o czym rozmawiamy, nie wychodzi na zewnątrz. Korzystamy z niego, kiedy w głowie pojawia się pustka. Osoba, z którą pracuję, w ciągu ułamków sekundy podrzuca mi brakujący wyraz i konferencja trwa. Jest to deska ratunkowa, ale i tak nie mamy takiego komfortu pracy jak "tłumacze pisemni" - mówi Skowroński i wyjaśnia, że w języku angielskim istnieją dwa zupełnie odmienne określenia, które rozróżniają tłumaczy pisemnych i konferencyjnych. Język polski pomiędzy tymi dwoma różnymi specjalizacjami stawia znak równości.

Każdy z tłumaczy powinien się nieustannie dokształcać. Skowrońskiemu zdarzyło się kiedyś przedstawić Andrzeja Celińskiego jako ministra kultury i dziedzictwa narodowego. - Nie wiedziałem, że dzień wcześniej zmieniono nazwę resortu na Ministerstwo Kultury. Pomyłka nie była duża, ale pokazuje, jaką wiedzą musi dysponować tłumacz - wyjaśnia. Poza wiedzą niezbędna jest dyskrecja. Podczas spotkań tłumacz ma dostęp do istotnych danych z zakresu polityki międzynarodowej, gospodarki czy obronności kraju. - Aby być tłumaczem głów państw, trzeba posiadać certyfikaty bezpieczeństwa. Ja taki certyfikat potwierdzający moją dyskrecję posiadam, uzyskałem również certyfikat NATO - mówi Skowroński.

Wpadka Papieża

Witold Skowroński wie, że każdy polityk ma swój specyficzny sposób prowadzenia rozmów i każdy z nich posługuje się innym językiem. - Niektórzy mówią krótkimi zdaniami i tak chcą być tłumaczeni, inni wolą, aby tłumacz przekładał całe akapity ich wypowiedzi. Poza tym zadanie tłumacza polega na precyzyjnym przekładzie sensu. Nie może ani dodać nic od siebie, ani złagodzić sensu zdania. Jeśli ton wypowiedzi prezydenta jest chłodny, ja również muszę być chłodny. Wypowiedź stanowczą akcentuję tak, aby taka właśnie była - wyjaśnia Skowroński. Jedynym przypadkiem, kiedy tłumacz odczuwa pokusę zaingerowania w treść wypowiedzi, jest niezamierzony błąd popełniony przez polityka.

- Nie przetłumaczę dosłownie błędu językowego, jeżeli wynika on ze zwyczajnego przejęzyczenia, a takie rzeczy zdarzają się każdemu. Nikt przy zdrowych zmysłach nie przetłumaczyłby słów Jana Pawła II, który powiedział "wściekła ofiara", jeżeli z kontekstu wypowiedzi wynikałoby, że chodziło o świętą ofiarę - twierdzi tłumacz.

Wpadki polityków mogą też wynikać z nieznajomości różnic kulturowych czy specyfiki kraju. - Sytuacja, w której byłem zmuszony zmienić treść wypowiedzi tak, aby zachować jej sens, miała miejsce podczas wizyty Lecha Wałęsy w Japonii. Tam ratowałem prezydentowi pointę anegdoty. Lech Wałęsa podczas spotkania stwierdził, że polscy komuniści byli jak rzodkiewki. Czerwoni na zewnątrz i biali w środku. Wiedziałem, że prezydent chciał tą wypowiedzią rozbawić słuchaczy. Nie wiedział tylko, że w Japonii rzodkiewki są białe nie tylko w środku, ale i na zewnątrz, i jego porównanie będzie niezrozumiałe. Miałem dwie sekundy, żeby podać symbol czytelny dla Japończyków. Polskich komunistów porównałem do krewetek. Lechowi Wałęsie o całej sytuacji opowiedziałem dopiero podczas posiłku - wspomina Skowroński.

Przezorny Janas

Zmorą dla tłumacza może być odległość od osoby, którą się tłumaczy lub sposób jej mówienia. Kilka tygodni temu Skowroński był tłumaczem na konferencji prasowej Pawła Janasa po meczu z Kostaryką. Przyznaje, że nie było to łatwe zadanie.

- Przede wszystkim trener Janas mówił cicho i niewyraźnie. Po drugie, na co zwrócili uwagę tłumacze z innych krajów, za jego plecami stał człowiek, który dodatkowo tłumaczył mu pytania dziennikarzy. Było to o tyle dziwne, że wszyscy trenerzy na mistrzostwach korzystali po prostu ze słuchawek i słuchali przekładu przekazanego przez fachowców FIFA - opowiada Skowroński.

Odpornych na stres, dyskretnych i błyskawicznie podejmujących decyzje tłumaczy jest niewielu. Skowroński ma wśród nich znajomych, z którymi spotykał się już wielokrotnie. - Wizytę Lecha Kaczyńskiego w Białym Domu obsługiwało dwóch poznaniaków.

Moim odpowiednikiem po stronie prezydenta Busha był kolega, który kończył studia na Uniwersytecie Adama Mickiewicza. Mieliśmy okazję spotykać się już wielokrotnie.

Tłumacz to zawód z przyszłością. Już w tej chwili Parlament Europejski to wieża Babel z 20 oficjalnymi językami. Co roku rosną też wydatki, jakie budżet UE przeznacza na wynagrodzenia dla tłumaczy.

- Najbardziej mnie cieszy, że polscy tłumacze są zaliczani do najlepszych na świecie - mówi Witold Skowroński.


Źródło: OZON 20 lipca 2006


  • /jezyk-angielski/38-artykuy/357-jzyk-przyszoci
  • /jezyk-angielski/38-artykuy/88-modzi-poligloci