Język prawdę nam powie

Rozmowa z profesorem JERZYM BRALCZYKIEM, najsłynniejszym polskim językoznawcą

- Panie profesorze, czy w święta rozmawiamy bardziej ludzkim głosem?
- Chyba tak. Przez pewien rodzaj dobrych, świątecznych chęci.

- A może tak jest, bo w święta używamy lub nawet nadużywamy słów takich, jak „pokój", „wszystkiego najlepszego", i te słowa coś z nami robią?
- Możemy powiedzieć, że one się wtedy dewaluują i rytualizują. Ale rzeczywiście słowa „coś" z nami robią.

- A my „coś" robimy ze słowami?
- Takie pytanie zakłada, że my jesteśmy osobno i słowa są osobno, a tak nie jest. Stanowimy całość. My się przez język ujawniamy, przez słowa wyrażamy, ale i cudze mówienie na nas wpływa. Mówienie publiczne też na nas wpływa i na przykład po jakimś czasie, kiedy jesteśmy bombardowani takimi słowami, jak „wspaniały", „cudowny", zaczynamy myśleć, że to są słowa prawie neutralne, l zapominamy o takich słowach, jak „dobry", „w porządku", a one czasem są trafniejsze.

- Są rzeczy niewypowiadalne? Zjawiska, emocje, uczucia, których słowami nie jesteśmy w stanie wyrazić, bo język jest za ubogi?
- Na to się skarżą ludzie od początku refleksji językowej, że „tego język nie wypowie". Przy silnych emocjach stosujemy okrzyki, gesty, często dotykamy innych ludzi, nawet boleśnie, tupiemy nogami. Bo jednak słowa wszystkiego wyrazić nie mogą.

- Pan miał takie sytuacje w życiu?
- Jako dziecko zdecydowanie tak, tupałem nóżkami i krzyczałem.

- A kiedy już poznał pan bogactwo języka polskiego, to czy kiedyś zabrakło panu języka w gębie?
- Myślę, jak odpowiedzieć na pana pytanie, i to może świadczyć, że szukam tego języka w gębie właśnie.

- Nie miał pan nigdy problemów, żeby wypowiedzieć miłosne uczucia w tak dobrze znanym sobie języku?
- To jeszcze jest inny problem. Czy w ogóle powinniśmy zawsze mówić to, co się dzieje? Niedawno była duża dyskusja na temat naszego języka erotycznego, czy my potrafimy mówić o uczuciach. A może takie pytanie warto sobie zadać: czy potrafimy milczeć, kiedy nas wypełniają uczucia?

- Wymownie milczeć.
- Czasami „ciszej nad tym łóżkiem". Czasami dobrze jest rezygnować z mówienia, kiedy te uczucia są niewypowiadalne.

- A nie szkoda?
- Czasem mówienie trywializuje to, co się dzieje. Rzecz nazwana jest po części już strywializowana, jest przypięta jak motyl szpilką, a dobrze byłoby ją zostawić samej sobie. Z drugiej strony niektórzy czują się bardzo odpowiedzialni za słowa i uważają na przykład, że słowa „szczęście" nie mogą użyć, dlatego że jeszcze sytuacja na nie nie zapracowała.

- Lapończycy, Eskimosi mają dziesiątki, jeśli nie setki określeń na różne rodzaje śniegu. A my, Polacy, mamy w jakiejś sprawie taką mnogość słów?
- To jest pewnego rodzaju mit na temat Lapończyków. To jest tak, jak mówimy, że Francuzi mają mnóstwo słów erotycznych, a jak popatrzymy na to bliżej, to są to zwykłe metafory, których możemy używać, ile tylko chcemy! Ale przecież od tego język specjalnie się nie bogaci. To nie są słowa osobne, które oznaczają, czy to rozkoszne części ciała, czy rozkoszne czynności, ale są to słowa używane i w innych sprawach, l podobnie jest z tymi wieloma rodzajami śniegu. Owszem, oni je rozróżniają, stosując do tego różne nazwy, ale te nazwy są kombinacjami wielu słów. My w sposób rozkoszny językowo rozdrapujemy sobie dusze, czyli mówimy, jacy to jesteśmy okropni. Język polski nie jest szczególny, jeśli chodzi o słowa, ale ma sporo ciekawych zachowań językowych, które w innych językach nie występują. Na przykład mam bardzo piękne celowniki, które...

- Czyli?
- Czyli takie „ano siedzę sobie" albo „tylko mi tutaj nie pal papierosów", albo „a to ci kłopot". To są takie celowniki, których używamy, żeby dzielić się ze sobą samym, z kimś innym tym zdarzeniem, które akurat się dzieje. Kiedy „siedzę sobie", to inaczej siedzę, niż kiedy siedzę. W polszczyźnie też lepiej wyraża się - w moim przekonaniu - nasz pozytywny czy negatywny, estetyczny stosunek. Anglik od razu powie: „I like it", a ja powiem: „Mnie się to podoba", a że lubię, to dopiero potem się przekonuję, kiedy już parę razy mi się to podoba.

- Czyli mamy bardziej rozwinięty zmysł językowy autorefleksji?
- Chciałbym tak to widzieć, ale czy tak jest naprawdę?

- A, panie profesorze, po co panu broda i wąsy?
- Mam stosunkowo mały podbródek i to uchodzi za cechę mniej męską, dlatego też wydłużam go sobie brodą.

- Czyli to jest taka właściwie lwia grzywa?
- Może tak, a broda bez wąsów kiepsko wygląda. Też z wygody, nie muszę się golić. I jeszcze jest jeden powód, chyba najważniejszy. Kiedyś wyjechałem na dwa tygodnie, ogoliłem się, bo myślałem, że szybko odrośnie. Po dwóch dniach zadzwoniła do mnie żona, że się źle czuje, więc przyjechałem do niej. A ona powiedziała: „Choćbym umierała, nie pokazuj mi się bez brody". Jest jeszcze jeden powód: dzięki temu jestem bardziej rozpoznawalny. Idę kiedyś ulicą w Milanówku, panowie tam coś grzebią w ziemi i mówią: „O, profesor Miodek!". Ja mówię: „Nie, nie Miodek", a oni się upierają: „Jak to nie Miodek, Miodek!". Mówię: „Miodek nie ma brody". Oni: „Jak to nie ma brody, Miodek zawsze miał brodę!". I poplątało mi się wtedy wszystko, bo nie wiem, czy oni w Miodku mnie widzieli, czy Miodka we mnie, czy ta broda może została przeniesiona na wszystkich językoznawców telewizyjnych.

- Jakim językiem powinien mówić językoznawca telewizyjny?
- Z jednej strony odbiorca chce języka wyrazistego, z drugiej prostego, z trzeciej eleganckiego, to wszystko trudno połączyć. Mogę powiedzieć, jakiego ja chcę używać. Z jednej strony chcę mówić prosto, żeby być zrozumianym. Z drugiej strony - i to jest najtrudniejsze - chcę, żeby mnie ludzie jednak nie rozpoznawali jako opowiadającego banały. A to jest bardzo trudne, bo bardzo często jak człowiek chce „naprawdę" powiedzieć, to mu wychodzi banał.

- Jak pan ucieka przed tym banałem? W metaforę?
- Nie, metafora bywa pretensjonalna strasznie. Montaigne mówił, że można mówić banały, byle bez wysiłku. A ja mówię: można mówić banały, ale wtedy, kiedy nadaje się im pozór myśli.

- To uderzmy w banał... Czy nasz język, 20 lat po PRL-u, bardzo się zmienił?
- Na przykład znikło takie słowo, które było prawie kultowe - przymiotnik „postępowy". Jakkolwiek wielu z nas jeszcze wierzy w to, że ten świat się dokądś porusza i że lepiej będzie, a może już trochę jest...

- Jak wiadomo, „lepsze jutro było wczoraj".
- Właśnie. A jednak sama frazeologia postępu, postępowy, znikła. Myślę, że mniej jest też teraz mówienia o nieodwracalności, konieczności, takich przymiotników, które mówiły, że coś się nie zmieni, że jest niezmienne. To był trochę język przymusu, ale jednocześnie bezpieczeństwa, bo biadaliśmy nad tym, że powinno się zmieniać na dobre, ale też cieszyliśmy się, że się nie pogorszy. Teraz jest też więcej optymizmu w języku, zwłaszcza w języku korporacyjnym, który sprawia, że my „zarządzamy" już nie tylko ludźmi, ale i czasem, i ryzykiem, i kryzysem.

- Nawet szczęściem zarządzamy.
- Nawet. Zmienia się też „ja", a to jest najwrażliwsza część języka, zaimki osobowe. Kiedyś mówiło się „byłem", „myślę", teraz się mówi „ja byłem", „ja
myślę", tego „ja" jest trochę więcej. A z drugiej strony znikło „mnie" w celowniku.

- Mi się wydaje, że największą ewolucję przeszło.
- O, no właśnie, mi, nie mnie.

- I mnie się wydaje, że największą ewolucję przeszło jednak „ja". Dziś jest coraz bardziej bezwstydne.
- A kiedyś silniejsze było „my". Dziś „ja" się ujawniło.

- Jest pan profesorem, już w poważnym wieku, czyli można powiedzieć, autorytetem. Czy można wzmacniać swój autorytet?
- Bardzo mi się podoba to „można powiedzieć".

- Można i mówię. Czy można ten autorytet jakoś językiem wspierać? Czy język może budować nasz wpływ na inne osoby?
- Od profesora oczekuje się najczęściej wystąpień poważnych, może niekoniecznie wiele mówiących, one mają być ostrożnie odpowiedzialne.

- A jak powinna mówić gwiazda kina, żebyśmy wiedzieli, że to jest gwiazda kina?
- Tak na co dzień?

- Tak.
- Jeżeli tworzy wyraziste postaci, to zupełne zerwanie z tymi postaciami czy z charakterem tych postaci może być źle postrzegane. Gdyby nagle Bogusław Linda okazał się refleksyjnym wrażliwcem, to myślę, że to by było niestosowne.

- Myślę, że on taki jest, tylko przed nami to ukrywa.
- Nie sądzę, ale może, kto to wie? Także powinna taka gwiazda lekko się różnić od postaci, które kreuje, ale tylko lekko.
Wyobrażam sobie, że to jest straszne dla aktorów ciągle grających negatywne role. Sam pamiętam, jak się zdziwiłem w kontakcie bezpośrednim z Adamem Ferencym, który jest przemiłym człowiekiem.

- A zazwyczaj gra esbeka.
- Tak, i to jeszcze bardzo przekonująco gra. I dzięki niemu nawet lubimy tego esbeka w nim.

- Trzeba sobie wymyślić własne odzywki, słówka, których się będzie używało?
- Dziś trochę mniej to działa. Na obraz Dymszy jeszcze składały się takie zachowania, ale dziś...

- Ze znanych postaci to właściwie tylko Jurek Owsiak używa swojego „siema" i ono jest wszechobecne.
- To jest jego znak rozpoznawczy, ale oprócz tego pewna maniera w mówieniu, przeciąganie początkowych sylab.

- Tak walczy z jąkaniem.
- Myślę, że on bardziej przeciąga, niż walczy. To jest dość dobrze odbierane, bo jeżeli ktoś trochę przedłuża początkowe sylaby, to my się z nim łatwiej identyfikujemy, łatwiej rozpoznajemy, co chce powiedzieć. Grzechem jest za to przeciąganie ostatnich sylab, co się zdarza często politykom.

- Z kolei grzechem młodych ludzi jest coraz częściej ubogość i skróto-wość języka. Co to z nimi zrobi?
- Czasem lapidarność uchodzi za zaletę. Jeżeli trafiamy w sedno. Dlatego bogactwo nie zawsze jest postrzegane jako coś relatywnie dobrego. Mało tego, w wielu językach istnieje wiele powiedzeń, które pokazują, że gadulstwo, gadatliwość, trzepanie językiem, mielenie językiem jest przejawem gorszego funkcjonowania. Jak „krowa dużo ryczy, to pewnie mało mleka daje", „jak pies szczeka, to pewnie nie gryzie", „jak ktoś jest mocny w języku, to pewnie słaby w działaniu". Czyli bogactwo języka, umiejętność nazywania rzeczy nie jest wcale w takim powszechnym szacunku. Wprawdzie Zagłoba mówił, że „kot powinien być łowny, a chłop mowny", ale nie przeradzało się to w takie potoczne myślenie.

- Ale to, z czym mamy do czynienia u dzisiejszych 15-, 20-latków, to już jest chyba kastracja języka, a nie lapidarność?
- Niestety. l prawdopodobnie wygodnictwo tutaj odgrywa jakąś rolę.

- Ale przez to oni o sobie nic nawzajem nie wiedzą, bo nic sobie nie przekazują?
- Mało sobie przekazują. Z drugiej strony potrzeba blogowania...

- To jest gadulstwo.
- To jest gadulstwo, ale się szerzy. Komórka sprawia, że dzwonimy do kogoś, mówimy: „Co ty teraz robisz? Bo ja teraz siedzę i rozmawiam tutaj z redaktorem o różnych rzeczach". „A ja nie, bo ja dopiero wstałem, to ja teraz muszę umyć zęby, to poczekaj, zaraz, zaraz.,.". O czym oni mówią - o niczym prawie, ale są bliżej siebie.

- Komunikaty techniczne zastępują język?
- Tak i na pewno w większej części one nie są wiele warte, l dlatego pojawiają się „refleksje blogowe", tam ktoś chce zostawić swój znak. l teraz na blogu napisze się, że dzisiaj to i tamto, i już refleksje się pojawiają. Nie zawsze głębokie, ale tam pojawia się trochę językowego glamour.

- Czyli język ocaleje dzięki blogom?
- Wcale nie jestem pewien, czy taki literacki, dobry, raczej taki język „nad rozlewiskiem". Choć mnie na przykład bardzo się podoba w języku młodzieży nie tylko ich ta metaforyczna zdolność do opisywania rzeczywistości, nie tylko skracanie wyrazów, które też jest niezłe, ale taki rodzaj pewnej świeżości. On sprawia, że nagle absurdalne zupełnie teksty zaczynają żyć swoim życiem, a ja nie wiem, dlaczego. Pamięta pan karierę „ale urwał"? Dlaczego? Nie wiemy. Poczucie absurdu, poczucie nonsensu żyje nadal. To świadczy o wrażliwości językowej.

- Albo wrodzonej Polakom ironii.
- Chciałbym w to wierzyć. I być może właśnie lapidarnością oni próbują także coś pokazać.

- Czyli nie prawda nas wyzwoli, tylko język.
- Język nas trzyma, wyzwolić by musiał „z czegoś", a wcale nie jestem pewien, czy my w ogóle jesteśmy w jakiejś niewoli. W ironię bodaj wierzę najbardziej. Można powiedzieć: „Ala idzie do szkoły" - tak wieloznacznie.

- Panie profesorze, właściwie to Boże Narodzenie, Gwiazdka?
- Obie te formy są dobre, Boże Narodzenie jest bardziej solenna oczywiście, a Gwiazdka zapomniana, może trochę niesłusznie. Gwiazdka mi się bardzo podoba. I Wigilia.

- Może czas na nowe słowo? Ja nazywam to, co się w konsumenckim grudniu dzieje, słowem „Choinkalia".

- Choinkalia... Też z pewnym niepokojem dzisiaj obserwuję, że święta zaczynają się zbyt wcześnie i tracą swoją jędrność. Kiedyś choinkę stawiało się w Wigilię, ale w pierwszy dzień świąt już się usuwało w niektórych kulturach. A u nas choinka...

- Do Trzech Króli.
- Tak, stała do Trzech Króli, bo to przedłuża święta, chce się, żeby one były dalej z nami. Ale czy powinniśmy choinkę stawiać 15 grudnia? Broń Panie Boże! Najwcześniej 23, na dzień przed Wigilią, a właściwie w Wigilię powinna dopiero stanąć!

 

Rozmawiał: PIOTR NAJSZTUB

ŹRÓDŁO: Tekst wywiadu opublikowany został w grudniu 2012 w czasopiśmie VIVA. Pewne więc jego elementy nie są DZISIAJ aktualne, jednak  moim zdaniem uwagi Profesora aktualne są ZAWSZE.

 

  • /meandry-polszczyzny/380-artykuy-o-jzyku-polskim/4078-krasnoludki-jezyka-polskiego
  • /meandry-polszczyzny/380-artykuy-o-jzyku-polskim/3925-polszczyzna-