List 04 - Nie zostawiaj mnie

 

 

Kochana Emmo,

Lekarz polecił mi specjalistę od naświetlań, więc udaliśmy się z Mamą do niego. W poczekalni popatrzyłem na innych pacjentów. Naprzeciwko mnie usiadł starszy mężczyzna, który miał narysowany na szyi specjalną farbą duży czerwony kwadrat i małą literę "x". Obok siedział nieprawdopodobnie wymizerowany człowiek, który wydawał się u kresu sil.
- Wszystko będzie dobrze - szeptała Mama, trzymając mnie za rękę.

Wkrótce pielęgniarka zaprowadziła nas do gabinetu. Przeglądając moją kartę, lekarz rozmawiał z nami tak, jakby decyzja o naświetlaniu była już podjęta. Mama spytała, czy wystąpi jakieś działanie uboczne.
- Prawdopodobnie niewielkie - powiedział - poza tym, że wypadną włosy.
- Czy odrosną? - zapytała Mama.
- Prawdopodobnie nie - odparł rzeczowo.

Zaczął mówić o rozpoczęciu terapii. Wtedy przerwaliśmy mu mówiąc, że jeszcze nie podjęliśmy ostatecznej decyzji. Był zaskoczony.

Przyznał, że serię intensywnych naświetlań mózgu przeprowadza się tylko raz ze względu na niebezpieczeństwo katastrofalnych uszkodzeń mózgowych. Zaproponowałem, żeby w takim razie zrezygnować z tej terapii i poprosić doktora Partingtona o obserwowanie guza.
- Jeśli się odnowi, będzie można znów go usunąć i dopiero wtedy zastosować naświetlania - sugerowałem. - Może to przecież nastąpić dopiero za kilka lat.
- Ale przecież ta choroba jest uleczalna - podkreślał specjalista.
Czytając literaturę medyczną przekonałem się, co w języku specjalistów znaczy "uleczalna". To tylko tyle, że pacjent może przeżyć pięć lat bez nawrotu choroby. Cóż to jest pięć lat? Ty będziesz miala wtedy zaledwie osiem lat, Emmy. Wreszcie postanowiliśmy z Mamą zasięgnąć trzeciej i ostatniej opinii specjalistycznej, po to tylko, żeby potwierdzić diagnozę. Zatelefonowaliśmy do doktora Partingtona, który zgodził się wysłać moją dokumentację do Nowojorskiego Centrum Badań nad Rakiem imienia Sloan-Kettering, ostrzegając nas jednak, że odkładanie naświetlań może być ryzykowne.

Otrzymał właśnie ostateczne sprawozdanie neuropatologa z Wojskowego Instytutu Patologii. Mój guz został określony jako nowotwór "niskiego stopnia", lub niezłośliwy, lecz złowieszczo zaznaczono, że posiada "cechy nietypowe". Mogło to oznaczać, że jest bardziej agresywny niż inne. A jednak uznaliśmy, że lepiej będzie, jeśli wstrzymamy się z decyzją o naświetlaniach do czasu, kiedy dostaniemy wiadomość ze Sloan-Kettering. Postanowiliśmy więc poczekać.

Pewnego ranka, niedługo po tej wizycie, siedziałem na kanapie, czując się zupełnie wyczerpany. Przyszła Mama i usiadła obok. Ujęła mnie za ręce i spojrzała na mnie. Zobaczyłem te oczy, które pamiętam jeszcze z naszej dawnej wyprawy do Meksyku - piękne, jasnobrązowe, z maleńkimi żółtawymi kropeczkami. Pojawił się w nich blask.
- Tak bardzo cię kocham - powiedziała.
- Ja ciebie też - odparłem.
- Nie chcę zostać sama - wyrzuciła z siebie nagle. - Proszę, nie zostawiaj mnie.

To było jak nóż prosto w serce. Przytuliłem ją mocno do siebie, tak bardzo pragnąłem zapewnić ją, że nigdy nie będzie sama, ale wiedziałem, że niczego nie mogę jej obiecać.




Tekst: GREG RAVER LAPMAN
Tłumaczenie: MAŁGORZATA BRENNER
Reader's Digest, 1995

List 03 - Następna walka

 

 

Kochana Emmo,

Po trzech dniach spędzonych w domu nasze życie znów się ustabilizowało. Rano, jadąc do pracy Mama zabrała Cię na kolonie dzienne, a ja tymczasem odebrałem telefon doktora Partingtona. Chciał się z nami widzieć.

Zadzwoniłem do Mamy, a ona natychmiast przyjechała do domu. Bardzo nas zaniepokoiło to wczesne wezwanie.

W przychodni zaprowadzono nas do małego gabinetu, w którym było krzesło, stołek i stół do badania przykryty ligniną. Z drugiego pokoju dochodził stłumiony głos doktora Partingtona rozmawiającego z jakimś pacjentem. Zastanawiałem się, jak to możliwe, żeby ktoś był w stanie przekazać tak wiele złych wieści drugiemu człowiekowi.

Pan umrze.
Nigdy już nie będzie pan mógł chodzić.


Głos Partingtona powoli ucichł. Po chwili wszedł do naszego pokoju, robiąc wrażenie zrelaksowanego i zadowolonego.
- Pomyślałem sobie, że na pewno zależy państwu, żeby poznać jak najszybciej wyniki - powiedział. Lekarze w Wojskowym Instytucie Patologii stwierdzili, że mój nowotwór jest łagodny.
- Wspaniale - powiedziałem. Wydawało się, że to już koniec naszych zmartwień. Jednak doktor Partington stwierdził, że powinienem zapisać się na naświetlania.
- Nie rozumiem. Przecież nowotwór nie jest złośliwy - powiedziała Mama.
- To prawda - wyjaśnił lekarz - jednak guzy tego typu, zwane astrocytoma, często się odnawiają.

Powiedział też, że jeśli po operacji została choć jedna chora komórka, guz odrośnie. Być może naświetlania nie zlikwidują wszystkich zmienionych chorobowo komórek, mogą jednak opóźnić nawrót choroby.

Poczuliśmy się zdezorientowani. Żadne z nas nie rozważało możliwości naświetlań w przypadku nowotworu niezłośliwego. Mama spytała Partingtona o szansę przeżycia w przypadkach nowotworów tego typu nie poddanych leczeniu. Doktor Partington był wyraźnie zakłopotany.
- Nawet w przypadku niezłośliwych astrocytom - przyznał wreszcie zmartwiony - istnieje duże prawdopodobieństwo nawrotu choroby.

Potem mówił o wszystkich pozytywnych aspektach mojej sytuacji. Guz został usunięty, po operacji nie nastąpiły żadne widoczne powikłania, jestem dość młody, mam trzydzieści siedem lat, a poza tym prowadzi się obecnie obiecujące badania w tej dziedzinie medycyny.

Nie sposób przewidzieć, co się może wydarzyć, powtarzał, lecz jeśli w ciągu dwóch lat nie nastąpi nawrót choroby, moje szansę na dalsze przeżycie znacznie wzrosną.

Nie pamiętam już dokładnie jego słów. Przez chwilę Mama wpatrywała się w niego tępym wzrokiem i nagle pojęła, o co chodzi. Skrzywiła się wstrzymując łzy.

Powiedzieliśmy doktorowi Partingtonowi, że musimy się zastanowić, zanim podejmiemy decyzję. Podczas następnego weekendu pojechałem do Eastern Yirginia Medical School i w bibliotece poszukałem artykułów dotyczących mojej choroby.

Kiedy je czytałem, poczułem się zupełnie skołowany, zrobiło mi się niedobrze. Autorzy niektórych publikacji byli przeciwni naświetlaniu łagodnych guzów, argumentując, że promieniowanie nie wydaje się mieć wpływu na zwiększenie szans przeżycia, a w niektórych przypadkach powoduje uszkodzenia neurologiczne, odbierające pacjentom zdolność do pracy lub nawet samodzielnego życia.

Faktem pozostawało jednak to, że ludzie podobnie chorzy jak ja umierają, bez względu na to, czy poddają się naświetlaniu, czy nie.

Bywają przypadki, że komuś udaje się przeżyć dłużej, ale to bardzo nieliczne wyjątki.

Wszystko sprowadzało się do jednego - nowotwory typu astrocytoma zabijają - przeważnie jest to kwestia miesięcy. Coraz bardziej zastanawiałem się nad tym, po co poddawać się naświetlaniom, jeśli i tak nie przedłużą mi życia, a jedynie mogą wywołać komplikacje.





 

Tekst: GREG RAVER LAPMAN
Tłumaczenie: MAŁGORZATA BRENNER
Reader's Digest, 1995

List 02 - Zawsze jak tamta starsza para

 


 Kochana Emmo,

Pamiętam dzień, w którym wróciłem ze szpitala. Wbiegłaś wtedy do salonu, wołając: "Tatuś! Tatuś!" Byłaś taka delikatna. Nie wskoczyłaś na sofę. W szpitalu założono mi gorset ze względu na uraz kręgosłupa. Ucałowałaś mnie w policzek i wtuliłaś mi się w ramię. Dla Ciebie ważne było tylko to, że tata jest w domu. Chciałaś po prostu być blisko mnie.

Przed snem poprosiłaś mnie, żebym Ci poczytał. Pamiętam, że była to bajka o szmacianym słoniu, który nazywał się Elmer. Te nasze wspólnie spędzone chwile są dla mnie niezwykle cenne.

Nie mam pojęcia, ile z tego wszystkiego będziesz pamiętała. Odkąd usłyszałem diagnozę, czułem ogromną potrzebę opowiedzenia Ci, co czuję. Ale to przecież niemożliwe. Masz dopiero trzy latka i żyjesz w świecie kredek, huśtawek i piaskownic. Jak można wyjaśnić trzyletniemu dziecku, czym jest nowotwór, choroba i śmierć?

Dlatego właśnie postanowiłem zapisać moje myśli i przeżycia wiążące się nie tylko z moją chorobą, lecz także z naszą rodziną. Wyobraziłem sobie, że te zapiski są jak dziennik ojca, który relacjonuje rozwój swojego dziecka, z tą jednak różnicą, że moje notatki mają przedstawiać proces dojrzewania nas obojga - Twój rozwój fizyczny, a mój - duchowy.

Przede wszystkim chcę, Emmy, żebyś wiedziała, że zawsze kochaliśmy się z Mamą. Nasza przyjaźń zaczęła się szesnaście lat temu, tego wieczora, kiedy spotkaliśmy się w barze w Santa Cruz w Kalifornii. Mama przyszła tam, żeby potańczyć. Zawsze byłem nieśmiały w towarzystwie kobiet, ale z Mamą czułem się inaczej. Poprosiła mnie wtedy do tańca, a potem już wiele godzin spędziliśmy razem, rozmawiając o wszystkim - podróżach, przygodach, życiu, miłości i przyjaźni.

Później, zaczęliśmy poszukiwać tych przygód, o jakich wtedy mówiliśmy. Pojechaliśmy do Meksyku. Z tamtej wyprawy najbardziej utkwił mi w pamięci przejazd przez Pustynię Sonora. Pociąg jechał bardzo wolno, a naprzeciwko nas, na ławce zrobionej z drewnianych listewek siedziała para starszych ludzi. Mężczyzna miał chyba z osiemdziesiąt lat, ale wstał, by kobieta mogła wyciągnąć wygodniej nogi. Wkoło było wiele wolnych miejsc, ale on nie chciał opuścić swojej towarzyszki i stał przy niej, delikatnie obejmując jej ramię. Wyglądali na bardzo zakochanych.

Kiedy pobraliśmy się, Mama dała moją obrączkę do wygrawerowania. Znalazły się tam inicjały "Z J T S P". Zawsze jak tamta starsza para.

Od czasu, kiedy się spotkaliśmy, nasze życie upływało wśród miłości, podróży i przygód. Gdy ukończyłem studia, spędziliśmy rok na Jamajce, następny w Ekwadorze. Potem zacząłem pracować jako dziennikarz, a Mama zrobiła doktorat. Siedem lat temu Mama dostała pracę na jednym z uniwersytetów w stanie Wirginia, a ja zatrudniłem się w jednej z miejscowych gazet. Kupiliśmy dom, nawiązaliśmy przyjaźnie i zaczęliśmy na dobre zapuszczać korzenie.

Chcieliśmy jednak, żeby ktoś jeszcze dzielił z nami miłość i życie. Nie mogliśmy sami mieć dziecka, więc podjęliśmy decyzję o adopcji. I tak właśnie stałaś się częścią naszej rodziny. Pamiętam te pierwsze chwile, Emmo, kiedy Cię trzymałem na rękach. Miałaś wtedy dwa miesiące, a już byłaś rezolutna. Spojrzałaś prosto na mnie z zabawnym, bezzębnym uśmiechem, a ja w jednej chwili poczułem, że po prostu Cię kocham.

Od tamtej pory Mama pracowała na uniwersytecie, a ja w redakcji. Moje godziny pracy często przedłużały się bardziej, niż tego chciałem. Nieraz wracałem do domu tak późno, że Ty już spałaś. Bywały takie tygodnie, kiedy widywałem Cię tylko rano.

Nie zrezygnowaliśmy z naszego poszukiwania przygód. Kiedy miałaś dwadzieścia jeden miesięcy, spędziliśmy kilka tygodni w Walii. Od czasu do czasu snuliśmy z Mamą marzenia o tym, co będziemy robili w przyszłości, a Mama miała ogromną ochotę wyruszyć kiedyś w podróż dookoła świata. Jej bliższe plany dotyczyły wyjazdu na rok do Czech, żeby tam uczyć. Zawsze bardzo lubiliśmy odwiedzać miejsca, których dotąd nie znaliśmy, a Czechy były dla nas jednym z tych egzotycznych krajów, które postanowiliśmy zobaczyć.

Teraz jednak marzenia zastąpił lęk - nie tylko przed tym, że nasze pragnienia są nierealne, ale też że nie doczekam czasu, gdy będziesz kończyła szkołę lub studia i staniesz się dorosła. Jeszcze bardziej martwi mnie to, że będziesz patrzyła na moje cierpienie. Wiem, jak wielkim przeżyciem był dla Ciebie widok mnie w tak ciężkim stanie. Podczas pierwszych kilku dni mojego pobytu w szpitalu bałaś się spać w swoim pokoju. Spałaś z Mamą, trzymając ją za rękę, a kiedy Babcia powiedziała kiedyś, że niezbyt dobrze się czuje, zapytałaś pełna obawy: "Czy upadniesz i będziesz się trzęsła jak Tatuś?"

Chcąc oderwać Cię od tych spraw, Mama zapisała Cię na letnie kolonie dzienne z innymi dziećmi i zorganizowała Ci częste odwiedziny w domach rówieśników. Pamiętam, jak się cieszyłaś, kiedy po raz pierwszy miałaś przenocować u dwóch swoich koleżanek. Nie mogłaś się tego doczekać, podskakiwałaś i wołałaś: "Będę tam spała! Będę tam spała!"

Zbiegłaś po schodach na dół i spakowałaś swój różowy plecaczek, do którego włożyłaś zabawki i - jak to nazwałaś - "sukienkę na specjalne okazje". Kiedy rodzice Twoich koleżanek podjechali pod nasz dom, wybiegłaś na dwór i nie oglądając się na nas wsiadłaś do samochodu, zapięłaś pas i czekałaś.

- Myślę, że jest bardzo przejęta -powiedziałem do tamtych rodziców, na co się zaśmiali. Mama dała Ci pospiesznie buziaka. Kiedy tak siedziałaś czekając na mojego całusa, spytałem: "Jesteś pewna, że chcesz jechać?"

- No pewnie, głuptasie - odparłaś. Stale mam w oczach ten obraz, jak machasz swoją malutką rączką przez tylną szybę samochodu.

Twoja pierwsza noc w obcym domu była przełomowym wydarzeniem. Jednym z tych, które rodzice odnotowują w dzienniku swojego dziecka. Jednym z wielu w życiu.

Doskonale pamiętam chwilę, w której po raz pierwszy się zaśmiałaś. Mama przyniosła wtedy do domu balon, przywiązała go do Twojego łóżeczka, po czym odbiła go ręką. Balon uniósł się w powietrzu, a kiedy opadał Ty w głos się roześmiałaś. Kiedy Mama podbiła balon po raz drugi, znowu zaśmiałaś się tak głośno, że i my zaczęliśmy się zanosić ze śmiechu. Teraz te chwile nabierają dla mnie szczególnej wartości. Są to wspomnienia, które Ty, Mama i ja tworzymy razem.





Tekst: GREG RAVER LAPMAN
Tłumaczenie: MAŁGORZATA BRENNER
Reader's Digest, 1995


 

List 01 - Jak mogłem jej to zrobić

 

 

 

Kochana Emmo,

Około dwóch tygodni temu, na początku maja, czytałem Ci opowiadanie, a potem położyłem Cię spać. Nic szczególnego nie wydarzyło się tamtego wieczora, aż do godziny trzeciej nad ranem, kiedy włączył się alarm detektora dymu. Mama i ja zostaliśmy wyrwani z głębokiego snu. Z bijącym sercem wygramoliłem się z przerażony, że się pali. Okazało się, że to tylko wina baterii. Wyjąłem je i znów się położyłem, ale nie mogłem się uspokoić. Serce mi waliło, a w głowie czułem pulsowanie.

Zasnąłem, lecz przed świtem zacząłem się rzucać na łóżku. Mama nie rozumiała z początku, co się dzieje. Przestań - powtarzała. - To nie jest zabawne.

A ja rzucałem się coraz bardziej. Nieprzytomnie wymachiwałem nogami i rękami. Dopiero wtedy Mama zdała sobie sprawę, że mam jakiś atak.

Wezwała pogotowie. Kiedy sanitariusze weszli do domu, zaczynałem już tracić przytomność. Mama myślała, że umieram.

Po chwili wydało się, że powoli znów zaczynam dochodzić do siebie. Usiadłem na brzegu łóżka i szeroko otwartymi oczami wpatrywałem się w ścianę.
Proszę - powtarzałem wystraszony. - Proszę.

Sanitariusze pozwolili mi pójść do łazienki. Tam znów dostałem konwulsji. Upadłem na podłogę wyłożoną kafelkami z takim impetem, że pękł mi krąg. Sanitariusze zanieśli mnie na noszach do ambulansu.

Wtedy dopiero zauważyłem, że jesteś blisko. Wyłoniłaś się z mgły, tuż przy mnie w ambulansie. Miałaś na sobie tę różową aksamitną sukieneczkę, a na Twojej buzi malowało się przerażenie.

Potem pamiętam tylko, że znalazłem się w łóżku w Centrum Medycznym DePaul w Norfolk, w stanie Wirginia. Przywieziono mnie tu na ostry dyżur i leżałem za białym parawanem.

Pamiętam, że znów Cię zobaczyłem. Nadal miałaś na sobie tę aksamitną sukieneczkę. Wydawałaś się taka malutka i taka bezradna. Stałaś i swoimi ślicznymi piwnymi oczkami wpatrywałaś się we mnie przypiętego pasami do łóżka. Tak strasznie chciałem Cię wtedy przytulić.

Kiedy trochę oprzytomniałem, zacząłem narzekać na ból pleców. Neurochirurg, doktor Jonathan Partington, zalecił przeprowadzenie badania MR - rezonansu magnetycznego, rodzaju prześwietlenia mózgu, które daje obraz wnętrza czaszki. Doktor Partington sądził, że badanie to pomoże ustalić przyczynę moich ataków.

O świcie przyszedł do mnie i do Mamy, miał na nosie zsuwające się okulary w oprawce z szylkretu. Starał się podtrzymać nas na duchu. Uniósł do góry jedną z klisz z wynikami badań MR i w sposób rzeczowy i spokojny oznajmił, że mam w mózgu dość często spotykany guz. Pamiętam, jak wielką ulgę sprawiło mi słowo "często spotykany".

Widziałem ten guz na kliszy. Był mniej więcej wielkości kurzego jajka, biały i nie wyróżniający się niczym szczególnym. Tkwił wewnątrz mojej czaszki. Lekarz powiedział nam, że jest to prawdopodobnie nowotwór niezłośliwy, opisał też rodzaj i kształt komórek, z których jest zbudowany. Powiedział nam wszystko, co lekarz powinien powiedzieć pacjentowi, lecz wszystkie jego wyjaśnienia, wszystko, co mówił, sprowadzało się do jednego słowa - nowotwór. Dla Mamy i dla mnie zabrzmiało to jak wyrok śmierci.
- Co mamy robić?

Doktor stwierdził, że muszę zostać w szpitalu na oddziale intensywnej opieki. Zastosuje leki hamujące wzrost guza. Następnie, za kilka dni, odpiłuje mi kawałek czaszki i usunie guz. Dla pewności będzie zmuszony wyciąć też nieco zdrowej tkanki. Może to spowodować upośledzenie funkcjonowania prawej części ciała lub wywoła trudności w mówieniu, ale operacja jest konieczna. Nawet jeśli guz jest łagodny, może urosnąć do tego stopnia, że mnie zabije.

Gdy lekarz wyszedł, razem z Mamą usiłowaliśmy przetrawić to, co usłyszeliśmy. Choć jeszcze nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy, ta uprzejma, krótka pogawędka miała w sposób dramatyczny odmienić nasze życie. Przez następne kilka dni starałem się zachować fason. Wszystkim odwiedzającym opowiadałem to samo.

Guz jest łagodny. Wyjdę z tego. Nie ma powodu do zmartwienia. Mama i ja wmówiliśmy sobie, że czeka mnie kilka dni w szpitalu, a potem jeszcze parę miesięcy rekonwalescencji i będę zdrów.

Dobrze pamiętam ten ranek, kiedy mnie operowano. Leżałem na stole operacyjnym, a Mama stała obok, potem przypominam sobie tylko, że znalazłem się na oddziale intensywnej opieki i oddychając przez plastikową maskę tlenową, patrzyłem na podłączoną kroplówkę i monitory pracy serca. Mama trzymała mnie za rękę.

Po narkozie było mi sucho w ustach, więc Mama podawała mi rozkruszony lód.
- Mogę się poruszać - powiedziałem w końcu wymawiając powoli każde słowo i poprosiłem Mamę, żeby mnie pocałowała.

Parę dni później przyszedł doktor Partington. Zapewne skończył właśnie operacje. Widziałem wyraźnie, jak zmęczony oparł się o ścianę naprzeciw mojego łóżka i jadł loda. Był nieogolony.

Łagodnie poinformował, że patolog zbadał mój guz usunięty podczas operacji. Sądzi, że część jego jest złośliwa. Mama stanęła obok mnie i wzięła mnie za rękę.

Mówił dalej. Niezupełnie zgadzał się z diagnozą. Widział guz podczas operacji i jego zdaniem nie wydawał się złośliwy. Czasami, wyjaśnił, trudno jest to ocenić. Mama i ja słuchaliśmy w osłupieniu. Doktor Partington powiedział nam, że wysłał wycinki do badania w Wojskowym Instytucie Patologii w Waszyngtonie. Tam są najlepsi specjaliści, stwierdził.

Gdy wyszedł, czułem się tak, jakbym zdradził Ciebie i Mamę. Mama płakała, a ja myślałem: jak mogłem jej to zrobić? Albo Tobie.





Tekst: GREG RAVER LAPMAN
Tłumaczenie: MAŁGORZATA BRENNER
Reader's Digest, 1995

  • 1
  • 2