Jak znaleźć pociechę?

 

 

Wydany dwa miesiące po katastrofie werdykt sądu okręgowego Kankakee stwierdzał, że śmierć 11 osób nastąpiła na skutek tragicznego splotu okoliczności.

Kierowca ciężarówki John Stokes został wezwany na sprawę, ale odmówił zeznań, zgodnie z Piątą Poprawką do Konstytucji. Odmówił również rozmów z dziennikarzami, w tym z niżej podpisanym.

Podczas śledztwa sprawdzono dokładnie książkę wozu Stokesa, by ustalić, czy stosował się do zarządzeń federalnych mówiących o obowiązkowych przerwach w pracy dla kierowców. Zważywszy na obciążoną kartotekę Stokesa, sekretarz stanu Illinois Jesse White, której urząd wydaje prawa jazdy, biadała: "Ze też nie dało się tego człowieka ściągnąć z drogi".

Śledztwo w sprawie przyczyny zgonu było pierwszym z wielu związanych z katastrofą. Państwowa komisja wszczęła postępowanie sądowe w Chicago. Stokes, za radą swojego adwokata, nie stawił się. Maszynista Angel Flores co prawda zeznawał, ale mówił, że nie potrafi sobie przypomnieć, czy system sygnalizacyjny byt włączony.

We wrześniu rzecznik komisji stwierdził, że być może odpowiedzi "nadejdą z czasem". Władze w Illinois wciąż badają fakty i czekaj ą na ustalenia komisji, czy postawić Stokesowi zarzut o popełnienie przestępstwa.

Hermanowie po powrocie do Mem-phis wystawili swój dom na sprzedaż. Katastrofa, jak mówi Lisa, pomogła im ustalić priorytety.
- W naszych rodzinach jest łącznie 37 osób, a tylko my wyjechaliśmy z Alabamy. Tęsknimy, więc wracamy.

Cindy i Mat Lipscombowie z ulgą przyjęli zapewnienie, że Rainey i Lacey nie cierpiały przed śmiercią. Sekcja zwłok wykazała, że nie miały dymu w płucach. A to znaczy, że kiedy zginęły, ogień jeszcze do nich nie dotarł. Nie dusiły się w męczarniach.

Jednak rodzicom, a także małej Jesse Annę, trudno pogodzić się ze śmiercią dziewczynek. Szczególnie ciężkie są wieczory. Lipscombowie nigdy nie mieli bowiem zwyczaju po kolacji zasiadać przed telewizorem. Zawsze bawili się i rozmawiali z córkami aż do ich pójścia spać.

Dziś, jak zawsze, największą pociechę czerpią z wiary.
- Rodzice podczas rozłąki z dziećmi chcą wiedzieć dwie rzeczy: gdzie i z kim one przebywają? - wyznaje Mat Lipscomb. - Nie wiem, czy Cindy i ja byśmy z tym sobie poradzili, gdybyśmy nie wiedzieli, że nasze córeczki są szczęśliwe z Jezusem Chrystusem w niebie.

Ashley Bonnin, która chodzi teraz z protezą, robi gwiazdy prawie tak samo jak wtedy, kiedy była najlepszą gimnastyczką w szkole.
- Jest niesamowita - mówi jej ojciec.

Raz przyłapała go na tym, jak stał przy szafie June i płakał. Zbeształa go czule.
- Łzy nie są niczym złym - wyjaśnił jej Max. - Mówiłem ci, że będę płakał.
- No co ty, tato - powiedziała. - Mama jest przecież w niebie. Tam jej dobrze. Niech się o nas nie martwi.

Duch June Bonnin czuwa nad gospodą Bonne Terre. Pewnego ciepłego dnia, trzy miesiące po katastrofie, położono kamień węgielny pod kaplicę, którą June planowała postawić nieopodal, na wzgórku nad jeziorem.

Ma być poświęcona czterem bliskim osobom, które straciły życie w katastrofie, ale nie będzie służyć rozpamiętywaniu tragedii. Stanie się miejscem samotnej modlitwy dla tych, którzy chcą wspominać szczęśliwe przełomowe chwile w życiu - śluby, ukończenie studiów.

W dniu poświęcenia kaplicy polne kwiaty zasadzone przez June jeszcze w listopadzie zakwitły wspaniałą gamą kolorów.

TYMCZASEM w dolinie rzeki Kankakee tysiące ludzi zbierają pieniądze na pomnik pamięci ofiar straszliwej katastrofy w Bourbonnais, osób które - gdyby nie owa nieszczęsna ciężarówka na przejeździe - przemknęłyby nocą przez to małe miasteczko, nawet nie poznając jego nazwy.
- Ludzie, którzy zginęli w tym wypadku, zwłaszcza dzieci, to nasi bliscy - stwierdził burmistrz Grove Brooks, zapowiadając budowę pomnika. - Ta tragedia wrosła w dzieje naszego miasteczka. A pasażerowie tamtego pociągu na zawsze pozostaną częścią nas.



 

Tłumaczenie: ANNA KOŁYSZKO
Reader's Digest 2000

Cena

 

 

Cindy Lipsomb nie zmrużyła oka tej nocy. Dopiero po dłuższym czasie znalazła Jesse Annę i matkę, które odszukały Ashley Bonnin w szpitalu. Choć serce Cindy pękało ze strachu o własne córki, June i Jessikę, nie odstępowała łóżka Ashley.

Położyła 5-letnią Jesse Annę spać i siedziała z matką, usiłując się zdrzemnąć. Jednak przez większość czasu czuwała przy Ashley albo w izbie przyjęć czekając, aż ją wezwą.

Lekarze przyszli do niej z wiadomością, że chirurdzy oczyścili ranę Ashley, ale teraz muszą do końca amputować nogę uciętą przez drzwi. Cindy błagała, żeby nie mówiono nic Ashley o matce ani o tym, że nie odnaleziono jej przyjaciółek.
- Nie wiem, ile jest ona w stanie wytrzymać.

Ashley nie zapytała jeszcze o June, pewnie z obawy o najgorsze. Raz tylko, po operacji, spytała Cindy:
- Boisz się?
- Żebyś wiedziała - odpowiedziała Cindy ze łzami w oczach. - Jednak wciąż mam nadzieję. Wiara pozwoli nam to przeżyć.

W Missisipi to właśnie Max Bonnin pierwszy usłyszał straszną wiadomość. Po godzinie 23.00 zadzwoniła do niego Sheila Jaeger, pielęgniarka, która wyniosła Ashley z wraku i pilnowała jej do przyjścia Cindy.
- Był okropny wypadek - powiedziała. - Pańska córka straciła część nogi.

Nastąpiła straszliwa cisza. Wtedy Max spytał o pozostałe osoby. Jaeger powiedziała, że Cindy Lipscomb, jej matka i Jesse Annę są zdrowe. O reszcie nic nie wiedziała.

Max natychmiast zadzwonił do Mata Lipscomba. Po północy jechali do Bourbonnais dworna samochodami Lipscombów, W jednym Max z rodzicami Jessiki, w drugim Mat z ojcem. Wszyscy nie tracili nadziei.

W drodze na miejsce katastrofy Mat zadzwonił z komórki na specjalny numer Amtraka i dowiedział się, że jeszcze nie wszystkich pasażerów odnaleziono. Jednak Cindy znalazła jego.
- Mat, nie chce, żebyś się zanadto łudził - uprzedziła. - Widziałam pożar i te zdruzgotane wagony. Nie wierzę, że mogły wyjść z tego cało.

Dla Kelley Whitaker, matki Jessiki, było to osiem godzin najdłuższych i najtrudniejszych w życiu. Wciąż łączyła się z dyspozytorem sieci Amtrak i z pracownikami Państwowej Komisji do spraw Bezpieczeństwa Transportu lub z Cindy w szpitalu, ale żadnych wieści nie było. Jednak nikt nie potrafił wyzbyć się nadziei.

Rodziny dojechały na miejsce w pochmurny wtorkowy poranek. Znaleźli bliskich w szpitalu. Ashley w ramionach ojca po raz pierwszy usiłowała się uśmiechnąć. Ale miała osiem lat. Chciała do mamy.

W ciągu dnia rodziny nadal poszukujące 11 osób dowiedziały się, że nie sposób zidentyfikować zwęglonych ciał bez klisz stomatologicznych. Rozdzwoniły się telefony i w środę przysłano kurierem te klisze.

Nazajutrz wieczorem w recepcji hotelu Holiday Inn Express w Bourbonnais członek komisji państwowej powołanej do identyfikacji ofiar katastrofy potwierdził najgorsze przypuszczenia rodzin zaginionych osób - wszystkie nie żyły. Wśród nich były June Bonnin, Jessica Whitaker, a także Rainey i Lacey Lipscomb.
- Musimy starać się pojąć, co Pan Bóg chowa dla nas w zanadrzu - pocieszał Ashley Max Bonnin. - Może nie to, czego byśmy chcieli lub czego się spodziewaliśmy, ale to jego plan. Rozumiesz?

Ashley kiwnęła głową.
- Nauczyła nas, jak żyć w wierze, a teraz jest w miejscu, o którym marzyła - powiedział później o June Max.



 


Tłumaczenie: ANNA KOŁYSZKO
Reader's Digest 2000

Wzorowa organizacja

 

 

Kilka minut po wypadku doktor Paul Vakselis ordynator oddziału chirurgii urazowej ze szpitala St. Mary's usłyszał w telewizji wiadomość o katastrofie.
- No to wiadomo, co robimy - powiedział natychmiast do żony, a zarazem przełożonej pielęgniarek.

I już po chwili gnali samochodem w kierunku miejsca katastrofy.

Vakselis, doświadczony chirurg, stworzył oddział urazowy w swoim szpitalu i przez 14 lat uczestniczył w alarmach próbnych na wypadek katastrof w całym okręgu Kankakee.

Od pielęgniarki dyżurującej tej nocy na oddziale dowiedział się przez komórkę, że wykolejonym pociągiem jechało 200 do 400 pasażerów. Wyglądało na to, że będzie okazja przećwiczyć najczarniejszy scenariusz opracowywany "na wszelki wypadek".

Jechali do szpitala, żona prowadziła, a Vakselis ściągał cały personel medyczny. W ciągu pół godziny zjawiło się w szpitalu 30 lekarzy, 50 specjalistów od nagłych przypadków i przeszło 100 innych pracowników.

Ewakuowano pacjentów z czterech oddziałów szpitala, żeby móc przyjmować ofiary katastrofy. Oddział nagłych przypadków przyjmował rannych w stanie krytycznym oznaczonych na czerwono, a także "żółtych" w stanie lżejszym. Oddziały położniczy, fizjoterapii i rehabilitacji zajmowały się lżejszymi obrażeniami. Dział gospodarczy gromadził w izbie przyjęć łóżka i koce, a z magazynów wywożono wózki pełne łupków, bandaży i kroplówek.
- Może wyglądało to na chaos - wspomina doktor Vakselis - ale panowała w nim wzorowa organizacja. Jechała do nas przecież rzesza rannych.

Jeszcze przed przyjazdem ofiar do szpitala ściągnięto 150 dodatkowych członków personelu medycznego z ośmiu sąsiednich okręgów.

Pierwszych pacjentów, dwóch "żółtych", przywieziono o godzinie 22.30. Potem już nadjeżdżało jednocześnie po 3 do 6 karetek w 10-minutowych odstępach - złamania, otwarte rany, wszelkie kontuzje, oparzenia.

Tej nocy zginęło 11 pasażerów, wszyscy z wagonu 5900. Bez interwencji służb ratowniczych okręgu Kankakee zginęłoby znacznie więcej osób.

Wszyscy ranni pasażerowie pociągu - 122 osoby - przywiezieni do okolicznych dwóch szpitali przeżyli dzięki ofiarnej pracy i znakomitemu przygotowaniu ratowników.

W szpitalach rozgrywały się ludzkie dramaty. Na oddziale położniczym Hermanowie znaleźli swoją Kristen. Była pod opieką owej samarytanki, która obiecała Gregowi, że się zaopiekuje małą. Leżały obok siebie i cierpliwie czekały, aż ktoś je zbada. Lisa miała ranę aż do kości w kostce, Greg nie mógł się wyprostować, a Kaitlin miała na biodrze siniaka wielkości piłki tenisowej.

Wszyscy jednak żyli, a już było wiadomo, że część pasażerów ich wagonu zginęła. Hermanowie modlili się za nich i za ciężko rannych.

Po zdjęciach rentgenowskich, opatrzeniu ran i otuleniu kocami zabrano ich do hotelu.
- A możemy wrócić do domu samolotem? - spytała Kristen rodziców.

Wszyscy się zgodzili, że jest to doskonały pomysł.



 

Tłumaczenie: ANNA KOŁYSZKO
Reader's Digest 2000

Uszli z życiem

 

 

Przerażony Greg Herman, krążąc wokół miejsca katastrofy w poszukiwaniu żony i dzieci, tracił nadzieję. W tej straszliwej masie żelastwa nie potrafił nawet znaleźć swojej połowy wagonu 5900. Rozum mówił, że z takiego piekła nikt nie mógł ujść z życiem. Serce jednak podpowiadało mu co innego.

I słusznie. Reszta rodziny, tak jak on i Kristen, też znajdowała się daleko od miejsca zderzenia drugiej lokomotywy ze slipingiem.

W pierwszej chwili Kaitlin i David rozpłakali się ze strachu. Lisa uspokoiła ich, ale w nagłej ciszy przedziału pozostał strach o Grega i Kristen. A także gorączkowa myśl - co robić dalej.

Czas naglił. Kiedy Lisa poczuła swąd, zrozumiała, że trzeba uciekać. Okno było uchylone, ale do ziemi było daleko. I wtedy odnalazł ją snop światła latarki - do środka zajrzał policjant.
- Nie jest pani ranna? - spytał.

Lisa pokręciła głową.

Opuścił okno i podał jej latarkę.
- Najpierw najmniejsze dziecko - poprosił.

Lisa wstrzymała oddech, kiedy wziął od niej małego Davida i przekazał komuś dalej. Na drugi rzut poszły Kaitlin i Lisa. Wszyscy troje skulili się na dachu wagonu, czekając, aż trzech robotników utworzy z siebie drabinę, po której mogliby zejść. Już na ziemi jacyś mężczyźni otulili dzieci kocami i odprowadzili w bezpieczne miejsce.
- Zaraz! - krzyknęłaLisa.- Winnym wagonie jechał mój mąż z 8-letnią córką. Muszę ich znaleźć.
- Taki wysoki, barczysty szatyn z wąsami? - spytał ktoś.
- Tak, tak - potwierdziła.
- Szukał pani wszędzie. Oto i on!

I rzeczywiście! Greg biegł ku Lisie i mrużył krótkowzroczne oczy, żeby ją dojrzeć. Drżącym głosem pytał, czy wszyscy troje są cali i zdrowi. Zapewnił ich, że nie muszą też martwić się o Kristen.

Podziękowali ratownikom i ruszyli już we czwórkę boso, po żwirze i śniegu, szukać Kristen.



 

Tłumaczenie: ANNA KOŁYSZKO
Reader's Digest 2000

Gdzie są dziewczynki?

 

 

Cindy Lipscomb jadąca z matką na końcu pociągu nagle poczuła szarpnięcie, po czym wagon wyskoczył z szyn i stanął jak wryty.
- O Boże, nie - szepnęła Sudie.
- Co się stało? - spytyła Cindy.
- Chyba w coś uderzyliśmy.

Cindy otworzyła drzwi. Hostesa na korytarzu zabroniła jej wychodzić, ale Cindy nie zamierzała jej słuchać. A jeżeli córeczki uwięzły gdzieś po drodze? Była matką, musiała sprawdzić.

Rzuciła się na przód pociągu. Wagon jednak zderzył się z następnym pod tak dziwacznym kątem, że nie było przejścia. Wróciła więc do wyjścia awaryjnego na środku wagonu, pchnęła klapę.
- Proszę tu zostać! - zaprotestowała natychmiast hostesa.
- Nie ma mowy! Muszę znaleźć dzieci! - odkrzyknęła Cindy i skoczyła na ziemię.

Jej oczom ukazał się nieprawdopodobny koszmar - powyginane wagony, buchający ogień, ludzie w nocnej bieliźnie uciekający z pociągu.

Cindy spytała kilka osób o sliping, ale nikt nic nie wiedział. Zanosząc modły w duchu, wróciła do swojego wagonu.
- Nie wygląda to dobrze, mamo - powiedziała. - Pociąg się pali, musisz wysiąść.
- A gdzie są dziewczynki?
- Nie wiem. Cindy z matką otuliły kocem małą Jesse Annę i zsunęły się na ziemię. Ktoś odprowadził je do karetki. Dopiero wtedy uspokojona Cindy wróciła do wraku.

Teraz już kilka wagonów stało w ogniu, ale nie wiedziała, które. Nikogo nie zdołała znaleźć. I wtedy dostrzegła w karetce 8-letnią Ashley. Wyprawiła ją do szpitala z Sheilą Jaeger, po czym wróciła do poszukiwań.

Wypytywała gorączkowo wszystkich o córki.
- Mają 10 i 8 lat, jasne włosy. Była z nimi jeszcze jedna dziewczynka... - powtarzała jak katarynka.

Miała przerażającą wizję, że dzieci tkwią gdzieś w pociągu, wystraszone, zdumione, dlaczego mama nie przybywa na ratunek. Może wołają: "Mamo, mamo!".

Wtedy jakaś kobieta powiedziała jej, że tuż przed wypadkiem dwie małe btondyneczki przechodziły przez restauracyjny. Ktoś inny pokazał jej ten wagon. Cindy podbiegła do drzwi, z których wyprowadzano bądź wynoszono ludzi.

Jednak nie znalazła tam żadnej z trzech dziewczynek June Bonin. Coś jednak mówiło jej, że córeczki są teraz z June. Uznała, że ktoś powinien zająć się z kolei Ashley.

Kiedy powiedziała to na głos, jej mama Sudie Dayies, mimo 73 lat i przeżytego szoku, zaoferowała się:
- Poszukam jej i wezmę ze sobą Jesse Annę. Nie denerwuj się, wszystko będzie dobrze.

I wtedy w jakimś budynku użyteczności publicznej niedaleko zakładów metalurgicznych dwaj policjanci poinformowali ją, że sporej liczby ludzi jeszcze nie odnaleziono. A kiedy ktoś przyszedł z workiem na ciało, Cindy pojęła, że czas ruszać. Nie wydobywano już żywych z pociągu. Chciała czekać na wiadomości przy Ashley. Tuż po północy policjanci zawieźli ją do szpitala. Nie wiedziała, czy Rainey, Lacey oraz June i jej wnuczka Jessica jeszcze żyją. Jednak miała złe przeczucia.



 

Tłumaczenie: ANNA KOŁYSZKO
Żródło: Reader's Digest Październik 2000

Strategia pomocy

 

 

Od strony drogi nr 50 Karen Brzezicki, sanitariuszka ze straży pożarnej w Bourbonnais, założyła punkt rozdzielczy w swojej karetce. Oceniała stan i znaczyła rannych różnymi kolorami. Na czerwono najcięższe przypadki - do szpitala następną karetka; na żółto lżejsze - do szpitala w miarę wolnych miejsc w karetce, a na zielono tych, którzy mogli chodzić o własnych siłach. Tych trzeba było przede wszystkim ogrzać.

Dla Brzezicki był to początek walki o życie poszkodowanych. Bo jak otoczyć opieką w mroźną zimową noc ponad 200 rannych i przerażonych osób? W jaki sposób miała dyrygować strażakami z innych okręgów, którzy pytali, od czego zacząć? I wreszcie, jak miała kierować ruchem karetek, żeby uniknąć zatoru? Instynktownie robią to, co trzeba. Rozpuściła wici, że należy znaleźć schronienie dla ofiar.

Burmistrz Grover Brooks przyjął pracowników linii Amtrak z Chicago. W nieużywanym magazynie urządził prowizoryczną kostnicę. A przede wszystkim pocieszał i robił, co w jego mocy, dla zszokowanych ocalałych.

Nad pobojowiskiem latały helikoptery, oświetlając chaos. Do akcji włączyli się wszyscy robotnicy z sąsiadujących z torami zakładów. Przeciągnęli węże i drabiny do płonącego wraku, przeszukiwali wagony, czy ktoś nie został w środku.

Mieszkańcy Bourbonnais na wiadomość o katastofie ruszyli tłumnie na pomoc. Po godzinie od chwili wypadku Czerwony Krzyż otworzył punkt pomocy w Gimnazjum Bourbonnais, gdzie można było coś zjeść i odpocząć.

Kiedy Chauncey Batchelor, głównodowodzący służbami ratowniczymi w okolicy Chicago, przyjechał na miejsce, rozładowano już dwie przyczepy z łóżkami polowymi i kocami, a rzesza pielęgniarek i terapeutów zajmowała się pasażerami.

Batchelor obyty z nieszczęściem po latach służby w ekipie Czerwonego Krzyża spieszącej z pomocą w katastrofach lotniczych osłupiał na widok tak wielkiej góry żelastwa.
- Nigdy w życiu nie widziałem nic równie przerażającego - wyznał.



 

Tłumaczenie: ANNA KOŁYSZKO
Żródło: Reader's Digest Październik 2000

Przygotowani na najgorsze

 

 

Od ponad 15 lat służby ratownicze w okręgu Kankakee brały udział w próbnych alarmach w razie katastrofy. W mieście symulowano trzęsienie ziemi, tornado, a nawet zderzenie autobusu szkolnego z pociągiem. Poza ofiarami wszystko było wtedy tak jak naprawdę.

Tym razem o 21.50 komendant straży pożarnej Bourbonnais, Michael Harshbarger usłyszał: "To nie ćwiczenia, panie kapitanie". Zerwał się na równe nogi i skoczył do samochodu, zanim dyspozytor dokończył: "przy zakładach metalurgicznych pociąg zderzył się z ciężarówką". Już za kółkiem słuchał przez radio relacji policji. Miał nadzieję, że chodzi o pociąg towarowy. Wkrótce jednak pochwycił tragiczną wiadomość - to był Amtrak.

Chociaż był strażakiem od 30 lat, nie widział czegoś tak makabrycznego. Nowy Orlean, w świetle dziesiątków płomieni, skręcony, zdruzgotany, leżał po obu stronach nasypu. Wagony spiętrzone na wagonach, a ze środka wysypywali się oszołomieni ludzie. Robotnicy z pobliskich zakładów biegli na pomoc ofiarom, zarzucali na nie okrycia, prowadzili pod dach. Inni wchodzili na przewrócone wagony, żeby wydostać rannych.

Harshbarger, któremu powierzono dowodzenie akcją, najpierw ściągnął całą straż, 45 ochotników i zawodowych ratowników ze sprzętem. Kiedy dowiedział się, że liczba rannych może sięgać 400, zarządził alarm specjalny. Wezwał też pomoc spoza okręgu. Wkrótce zjechało 35 wozów strażackich i 15 cystern z wodą, a także karetki pogotowia z okolicy.

Mileen Joines ze straży pożarnej w Bourbonnais, matka dwóch małych chłopców, przyjechała wozem pierwsza. Nawet po rozwinięciu całego węża brakowało 150 m do najbliższego źródła wody. Dopiero po chwili przyjechała straż z Bradley, przedłużono wąż, zjechały też inne wozy i cysterny.

Palącą się ropę byłoby jednak lepiej gasić pianą. Przy polewaniu wodą tworzyła się para, która mogła poparzyć uwięzionych w pociągu. Jednak na zorganizowanie środków chemicznych do walki z pożarem potrzeba było czasu. Słup ognia buchał w niebo.

Do obowiązków Joines należało dbanie o poziom wody i ciśnienia. Biegała więc palcami po pulpicie, a jednocześnie miała wrażenie, że to co widzi, nie może być prawdą.
- Czułam się jakby mi ktoś włączył automatycznego pilota - wspominała później Mileen Joines. - Niby robiłam, co trzeba, ale jakby na filmie lub w złym śnie, a nie na jawie.

Tymczasem w leżącej na boku pierwszej lokomotywie przygnieciony zwałami żelastwa, zszokowany maszynista Angel Flores zastanawiał się, czy mógł zrobić coś, żeby zapobiec katastrofie.

Jednym z dwójki wysłanych po niego ludzi był Greg Foster, policjant z Kankakee. Przeczołgał się pod cielskiem powyginanej lokomotywy i poświecił latarką. Zobaczył za szybą pokrwawioną twarz Floresa. Wezwał krótkofalówką pomoc, po czym przecisnął się do kabiny i zaczął uwalniać rannego, który leżał na plecach, przytrzymując złamaną prawą rękę drugą, zdrową.
- Widziałem tę ciężarówkę - powiedział Flores. - Hamowałem, ale było za późno.

Sanitariusze ostrożnie ułożyli maszynistę na noszach. Bardzo szybko znalazł się w pobliskim szpitalu, gdzie troskliwie zajęto się jego obrażeniami. Nikt jednak nie był w stanie pomóc mu uporać się z przeżytym koszmarem. Widok makabry, której nie mógł zapobiec, nie dawał mu spokoju.

Za to John Stokes był chyba w niezłej formie. Podczas zderzenia jego szoferka minęła już tory, toteż wyszedł bez szwanku.

Siedząc po północy w radiowozie przy torach, wyjaśniał pracownikowi kolei Thomasowi Prendergastowi, że kiedy zbliżał się do przejazdu nie widział żadnych sygnałów ostrzegawczych.
- I pociągu też pan nie widział? - dopytywał się Prendergast. - Czy choćby jego świateł?

Owszem, zauważył je, ale dopiero kiedy był już na torach.
- Musiałem zjechać - wyjaśnił.

Czy ominął szlaban?

Stokes twierdzi, że szlaban był jeszcze otwarty, a światła ostrzegawcze błysnęły, dopiero kiedy on był już na przejeździe.

- Musiałem dodać gazu - tłumaczy.

Z zeznań Stokesa wynikałoby, że za późno zobaczył nadjeżdżający pociąg. Usiłował przed nim uciec, ale szybkość pociągu nie dała mu szans.





 

Tłumaczenie: ANNA KOŁYSZKO
Żródło: Reader's Digest 2000

Strzaskany sliping

 

 

Ludziom przebywającym w promieniu kilometra huk eksplozji przypominał wybuch bomby. Jednak w zakładach metalurgicznych oddalonych o 200 m od McKnight Road robotnicy przez łoskot i szczęk maszyn niczego nie usłyszeli.

Bob Curwick wiadomość o zderzeniu dostał przez radiotelefon. Od dawna był w ochotniczej straży pożarnej. Wybiegł natychmiast. Tuż po otwarciu drzwi zrozumiał ogrom katastrofy. Zobaczył wagon 5900 i lokomotywę, która go rozerwała na pół. Ogień szalał. Ludzie, w tym wielu rannych, uciekali z wraku.

Curwick wezwał przez radio Jacka Caseya, kolegę strażaka przeszkolonego do udzielania pierwszej pomocy.

I znów połączył się z operatorem.
- Amtrak się wykoleił! - krzyknął. - Ludzie wzywają pomocy. Dzwońcie na pogotowie. Ja pędzę na miejsce.

I razem z Caseyem pospieszyli w stronę pociągu.

Z ciemności wychynął rosły mężczyzna, złapał Curwicka. Był boso. Miał na sobie tylko spodnie od dresów.
- Ludzie! - krzyczał zrozpaczony Greg Herman, machając w stronę slipingu 5900. - Tam jest moja żona, dwoje dzieci i mnóstwo ludzi uwięzionych w wagonie!
- Wydostaniemy ich - zapewnił Curwick. - Ale niech pan tam nie wraca! Niech się pan ogrzeje w fabryce.

Pożar blokował wejście do zmiażdżonego wagonu, Curwick i Casey rzucili się więc do restauracyjnego, który stał na kołach. Curwick zajrzał do środka. Spustoszenie jak po tornadzie. Nikt nie mógł ujść stąd z życiem.

A jednak. Robotnicy, którzy przed chwilą weszli do pociągu, wyprowadzali teraz zszokowanych pasażerów.

Greg Herman mimo próśb strażaka pobiegł do pociągu. Zaglądał w twarze ocalałych. Zgubił okulary, a bez nich widział niewiele.

Ledwie 10 minut wcześniej spał smacznie na wygodnej leżance. Wtem coś nim cisnęło o okno, siła odśrodkowa go przytrzymała. Wyrwany ze snu, pomyślał - o rany, ale zakręt.

Jednak potem wagon wyskoczył z szyn, szorując po pokładach z zawrotną prędkością. Raptem szarpnięcia ustały, a wagon 5900 wyskoczył w powietrze. Gdy po kilku sekundach rąbnął na dół, a druga lokomotywa wbiła się weń z impetem, Greg Herman poczuł, jak gdyby ktoś uderzył go łopatą w plecy. W osłupieniu patrzył, jak za oknem pryskają kamienie i grudy, gdy pociąg zarył w ziemię.

Nagle wszystko ucichło. Żadnych świateł. Z przedziału nic nie zostało. Jego córka Kristen cudem uniknęła obrażeń. Greg najwyraźniej też.
- Tato, coś się stało - odezwała się Kristen.
- Tak, ale wyjdziemy z tego - odparł, szukając po omacku klamki awaryjnego wyjścia.

Ich wagon zarył się pod kątem 45 stopni w ziemię nasączoną tysiącami litrów rozlanej ropy.

Na oczach Grega paliwo zaczęło płonąć. Z wiatrem ogień przysuwał się coraz bliżej pociągu. Greg słyszał, jak wybuchają coraz to nowe źródła ognia, nawet jeśli ich nie widział.

Nastąpiły kolejne eksplozje. Czarny gęsty dym zasnuł pociąg, mdlący słodki zapach sączył się przez zamknięte okna.

Greg myślał gorączkowo, jak wydobyć z tego piekła Lisę, Kaitlin i Davida. Wiedział, że nie dostanie się do nich przez ten wrak. Nie chciał otwierać okna, żeby dym nie wdarł się do środka, ale musiał wyjść na zewnątrz!
- Kristen - zwrócił się do córki. - Szarpnę klamkę awaryjnego wyjścia i wyskoczę oknem. Kiedy usłyszysz, że jestem na dole, skacz za mną. Dobrze?
- Jasne - szepnęła.

Pociągnął, okno wypadło z uszczelki. Dym wdarł się do przedziału. Greg cofnął się i skoczył z wysokości półtora metra na ziemię, zanurzając się po kostki w gorącej ropie.
- Dobra! - zawołał. - Teraz ty!

Kristen przykucnęła przy framudze, skoczyła. Greg złapał ją i zaniósł dalej od ognia. Tam stanął oszołomiony, usiłując zebrać myśli.
- Szukacie kogoś? - spytała któraś z ocalałych pasażerek.
- Szukam żony i dwójki dzieci.
- To niech pan zostawi dziewczynkę ze mną i wróci ich szukać - zaproponowała. - Ja się nią zajmę.

Kristen pociągnęła tatę za rękę
- Tato, gdzie oni są? - spytała.łkając.
- Pójdę po nich i przyprowadzę tu - powiedział córce, a nieznaną kobietę poprosił o opiekę nad Kristen.
- Proszę, niech pani nie spuszcza jej z oka, dopóki nie wrócę - rzekł i popędził w kierunku kupy złomu.

Wiedział, że Kristen mu ufa. Zawsze dotrzymywał słowa.



Tłumaczenie: ANNA KOŁYSZKO
Żródło: Reader's Digest 2000

Gdzie jest mama?

 

 

Nocą, kiedy pociąg znajdował się jeszcze daleko stamtąd, dziewczynki figlowały w wagonie 5900.
- Panienki! - strofowała je June, nie potrafiąc ukryć rozbawienia.

A kiedy Rainey i Lacey spytały, czy mogą pójść do drugiego wagonu, żeby jeszcze raz powiedzieć dobranoc mamie, z uśmiechem im pozwoliła.

Długo potem 72-letnia Armazine Hamilton wracająca z Chicago do Memphis wspominała małe figlarki.
- Wciąż mam je przed oczami - powiada z przejęciem. - Jak przemknęły w piżamkach korytarzem. Urocze, niewinne, trajkoczące o "zielonej nocy".

Biegły przez pół pociągu do innego wagonu. Cindy, rozsunęła drzwi, na ich wołanie: "Mamo, mamo"!
- Cześć, córeńki!
- Chciałyśmy ci jeszcze raz powiedzieć dobranoc - powiedziała Rainey. - Jesteś kochana--dodała Lacey.

Cindy wyściskała je i odesłała z powrotem. Dziewczynki stanęły na korytarzu. Patrzyły przez okno na światełka migające w ciemnościach. June oparła się o drzwi przedziału, ziewała.

Ashley Bonnin pamięta przeraźliwy gwizd pociągu. Sądziła, że to ostry zakręt. Jednak wtedy świat poderwał się, zakręcił i rozległ się ogłuszający huk.

Druga lokomotywa odpadła od składu, wyprysnęła i przebiła środek wagonu 5900 niczym potężna dzida. Gigantyczny bak z paliwem wybuchł, wylewając tysiące litrów ropy.

Ashley upadla na podłogę. Korytarz zamienrt się w jedno wielkie kłębowisko metalu, szkła, bagaży. Rainey, Lacey i Jessica znikły. June też.

Wagon się przewrócił. Ciężkie metalowe drzwi do przedziału, teraz nad głową Ashley, szurnęły po rolkach. Ostrym kantem spadły ciężko na prawą nogę dziewczynki i odcięły ją tuż nad kostką. Znieczulona przez szok 8-latka nie straciła jednak przytomności. Co się stało? Gdzie mama? Gdzie inne dziewczynki - myślała osłupiała.

Pociąg zastygł w bezruchu, światła zgasły. Wtem za powybijanymi oknami zaczęły pełzać płomienie ognia.

Ashley nie mogła się ruszyć. Usłyszała z ciemności głos mamy.
- Nic ci się nie stało? Gdzie dziewczynki?

Zabrakło jej tchu na odpowiedź.
- Jessica! Rainey! Lacey! - wciąż słyszała wołanie mamy.

Narastała złowieszcza cisza. Rozszedł się swąd dymu.
- Kochanie, musisz się stąd wydostać! - powiedziała June.
- Z tobą - wyszeptała z trudem Ashley. - Razem.
- Nie mogę. Jestem przywalona. Jednak ty musisz wyjść, maleńka. Sprowadź pomoc!

Ashley udało się przewrócić na brzuch. Poczuła jak mama popycha ją nogą w stronę wybitego okna, teraz pochylonego nad ziemią. Mała podczołgała się na łokciach. Kiedy wyskakiwała, usłyszała, że matka się modli.

Był przenikliwy ziąb, ale Ashley czuła żar buchający od ognia. Usiłowała stanąć, ale nie mogła.

Znalazł ją Mark George, młody kucharz z pociągu.
- Jesteś aniołem stróżem? - spytała go.
- Jestem, dziecino - odparł.

Wziął ją na ręce i wyniósł dalej od ognia. Błagała, żeby ratował jej matkę, więc odłożył ją na ziemię i puścił się biegiem do strzaskanego pociągu.

Ashley widziała, jak Mark usiłuje wejść do stojącego już w płomieniach, zmiażdżonego w połowie wagonu 5900. Jak próbuje potem z drugiej strony. Wreszcie straciła go z oczu.
- Och, mamo! - załkała.

Z pociągu wysypywali się ludzie w koszulach, piżamach, otuleni kocami i prześcieradłami.

Sheila Jaeger, pielęgniarka przejeżdżająca w pobliżu, zobaczyła dziewczynkę i usiłowała ją podnieść.
- Nie mogę stanąć - powiedziała Ashley.

Wtedy Sheila zobaczyła zdruzgotaną nogę w kostce.
- Boże - jęknęła.

Wzięła Ashley na ręce i ruszyła w stronę świateł na drodze nr 50. Mała spytała, czy ktoś uratuje jej matkę.
- Oczywiście - zapewniła ją Sheila.

Kiedy wsadzono je do karetki, sanitariusz spytał Jaeger, czy jest matką dziewczynki.
- Nie -odparła. - Ale zostanę z nią, póki nie znajdzie się ktoś z jej bliskich.

Cudem, tuż przed odjazdem karetki, pojawiła się Cindy Lipscomb.
- Gdzie mama? - załkała Ashley.
- Znajdę ją - powiedziała Cindy. - Wiesz, gdzie reszta dziewczynek? Ashley pokręciła głową.



 

Tłumaczenie: ANNA KOŁYSZKO
Żródło: Reader's Digest 2000

Mordercze nici

 

 

Kiedy pociąg ruszył ze stacji w kierunku Kankakee w stanie Illinois, kierowca John R. Stokes znajdował się 40 km na południe. W zakładach metalurgicznych niedaleko trakcji kolejowej na naczepę jego ciężarówki ładowano 20 ton prętów zbrojeniowych.

Stokes miał 58 lat, 182 cm wzrostu i sto kilogramów wagi. Mówiono na niego Wielki John. Miał syna w wieku policealnym, ale mieszkał sam w Manteno, w stanie Illinois, 15 km od fabryki. Życie spędzał za kierownicą.

Tamtego poniedziałkowego wieczoru ruszał w drugą trasę - 840 km do Dayton w stanie Ohio i z powrotem w ciągu jednej doby. Miał umowę z Melco Transfer Inc., płacono mu za każde zlecenie, niezależnie od tego, ile czasu spędził w trasie. Dlatego jeździł często i szybko.

W prawie jazdy miał zaznaczone 3 przekroczenia prędkości tylko w poprzednim roku. A według chicagowskiej gazety Sun-Times dostał mandaty za cztery wypadki drogowe, w których ktoś został ranny i cztery razy zawieszano mu prawo jazdy. Niestety, zgodnie z prawem stanu Illinois po wygaśnięciu każdego takiego zawieszenia prawo jazdy było zwracane.

Nawet teraz Stokes posługiwał się tymczasowym prawem jazdy.

Poprzedniej nocy, z niedzieli na poniedziałek, spał najwyżej 2 godziny. Obudził się o północy, dostarczył pręty zbrojeniowe do firmy w Dayton, krótki odpoczynek i hajda z powrotem. Do domu wrócił w poniedziałek wczesnym popołudniem. Pooglądał telewizję, zdrzemnął się i o 8 wieczór znów w drogę - mniej więcej o tej samej porze Nowy Orlean wyjeżdżał z Union Station.

John Stokes zatrzymał ciężarówkę w zakładach metalurgicznych, gdzie często przyjeżdżał po towar.

Bob Curwick, pracujący w nich od 20 lat, dobrze pamięta ów dzień.
- Stało tu wtedy 10 załadowanych wagonów czekających na pociąg towarowy - wspomina. - Mógł je widzieć kierowca wjeżdżający na wagę. Mógł też widzieć z odległości kilku kilometrów nadjeżdżający pociąg. Zwykle to są wolne pociągi towarowe, bo przejeżdża tędy tylko kilka Amtraków dziennie. Jednak w nocy widać jedynie światła, trudno się zorientować.

Czy kierowca miał ochotę utknąć na 10-15 minut przy przejeździe kolejowym w oczekiwaniu na towarowy, aż ten zabierze długi sznur wagonów i opuści przejazd? Nie. Czy Curwick widział już kierowców zjeżdżających w pośpiechu z wagi, by zdążyć przed zamykającym się szlabanem, zanim towarowy zatarasuje przejazd? Tak.

Czy John Stokes kiedyś się tak zachował? Twierdzi, że nie.

O godzinie 21.45, po zważeniu ładunku 33 696 kg, kierowca zjechał wolno z olbrzymiej wagi i skręcił w McKnight Road, na wschód, w stronę torów. Jakiś kilometr stamtąd mknący na południe Nowy Orlean minął czujnik. Później urządzenie rejestrujące działanie systemu alarmowego wykazało, że światła i dzwonki włączyły się, gdy pociąg był 26 sekund od przejazdu, a 4 sekundy potem zaczął zamykać się szlaban. Prawidłowo.

Tyle że istnieją poważne rozbieżności w zeznaniach świadków.

Czy Stokes, w ciągu 3 lat 6 razy przyłapany na łamaniu przepisów, zignorował światła ostrzegawcze?

A może przemknął pod zamykającym się szlabanem, zakładając, że nadjeżdża wolny towarowy i że zdąży? John Stokes stanowczo zaprzecza.

Tuż przed przejazdem oślepiające reflektory Nowego Orleanu oświetliły 250 m szyn jasno jak w dzień. Maszynista Angel Flores widział umykające pod nim podkłady. I nagle krew mu zastygła - przez przejazd wolno przetaczała się ciężarówka z przyczepą, bez szans, żeby zdążyć. Flores nacisnął sygnał dźwiękowy, potem hamulec. Był bezradny. Mordercze nici zacisnęły swój splot.

Nowy Orlean pokonując ostatnie 200 m do przejazdu z prędkością 127 km/godz., był 5 sekund od katastrofy.



 



Tłumaczenie: ANNA KOŁYSZKO
Żródło: Reader's Digest 2000

  • 1
  • 2