30 dni to 30 dni

 

 

Rankiem w swe 13 urodziny Lee oświadczył nonszalancko, że jest wystarczająco dorosły, żeby samemu podejmować decyzje i "zacząć żyć". Po tej deklaracji wspaniałomyślnie zamówił na kolację pizzę, cmoknął mnie w policzek i wymaszerował do szkoły.

Niestety, mój butny nastolatek był słaby i wyglądał strasznie mizernie. Dzień po urodzinach zachorował na obustronne zapalenie płuc. Doktor Venning - już w tym okresie nasz przyjaciel - przyjął go do szpitala. Ostatni raz syn leżał tam jako niemowlę. Wystraszyłam się. Wiedziałam, że doktor Venning też się martwi.
- Nic ci nie będzie, chłopcze - mówiąc mu to co zawsze, lekarz ścisnął Lee za ramię.

Syn uśmiechnął się blado i skinął głową.
- A ty wracaj do domu i się prześpij. Pielęgniarki dobrze się nim zajmą - zwrócił się do mnie lekarz.
Po tygodniu zapalenie płuc było opanowane, toteż doktor Venning wypisał Lee na kurację do domu.

W sierpniu przypomniałam sobie to poważne zapalenie płuc syna, kiedy doszywałam mu do skautowskiego mundurka cztery kolejne odznaki sprawnościowe. Widziałam w nich coś więcej niż tylko symbole kajakarstwa, turystyki pieszej, pływania i udzielania pierwszej pomocy. Widziałam upór i dojrzałość.

Sprawności bardziej "umysłowe" zdobywał bez trudu - "fizyczne" z większym wysiłkiem, zwłaszcza odznakę wymagającą ćwiczeń gimnastycznych przez 30 dni z rzędu.

Cztery razy próbował i cztery razy po 29 dniach wdawała się infekcja płuc. Nie zrezygnował z tej odznaki, ale nie było mowy, by uznał 29 dni za wystarczające. Wymagano 30 dni, więc będzie 30.
Marzył, żeby pojechać na obóz skautów. Latem poprzedniego roku w ostatniej chwili zatrzymało go w domu zapalenie płuc. W tym roku żadne "byle zapalenie płuc" nie przeszkodzi mu w wyjeździe. Miesiącami mówił tylko o obozie i o obozie. Zdziwiliśmy się więc, kiedy dwa tygodnie przed wyjazdem przestał w ogóle o nim mówić. Denerwowała go nawet wzmianka na ten temat.

Dwa dni przed wyjazdem robiłam mu zabieg. Lee leżał na brzuchu z twarzą w ramionach, kiedy nagle zasunął mi bombę.
- Sprawiłbym ci zawód, gdybym nie pojechał? - spytał, a ja byłam zadowolona, że nie widzi mojej osłupiałej miny.
- Nie, ale nie rozumiem. Od roku mówisz tylko o obozie. Czujesz się chory?
- Nie, nic mi nie jest, ale jeżeli muszę mieć zabiegi na obozie, to nie jadę. Wolę zostać, niż żeby wszyscy mieli się na mnie gapić - stwierdził.

Przemknęły mi przez głowę opowieści innych rodziców - opowieści o nastolatkach, które wolą ryzykować zdrowie niż się odróżniać. Dotychczas się o to nie martwiłam. Mój syn był przystosowany, roztropniejszy. Czy aby na pewno?

Miał zaledwie 13 lat, a w tym wieku akceptacja rówieśników znaczy wszystko.
- Lee, załatwiliśmy, że twój sprzęt będzie w punkcie opatrunkowym. Drużynowy zaproponował, że będzie cię oklepywał - przypomniałam mu.
- Rozmyślił się. Dwa tygodnie temu przed całą drużyną ogłosił, że nie będzie mieć czasu na moje zabiegi i czeka na ochotników. Nikt się nie zgłosił... A mnie dosłownie zemdliło - dodał szeptem.

Wściekłam się na bezdusznego drużynowego. Lee opowiadał dalej.
- Zadzwoniłem nawet do doktora Venninga, żeby zapytać, czy nie mógłbym odpuścić sobie 7 dni, bo będę miał dosyć innych ćwiczeń. Powiedział, że za dużo wydzieliny zbierze mi się w płucach, więc nie można ryzykować.

Zdumiało mnie, że sam zadzwonił do lekarza, nigdy dotąd tego nie robił. Musiał być przyparty do muru. Wzięłam głęboki oddech.
- Lee, doktor Venning i tata zawsze szczerze tłumaczyli ci, jak mukowiscydoza niszczy ciało i dlaczego musimy z nią walczyć...
- Wiem, wiem, nie musisz mówić - przerwał, nie otwierając oczu.
- ... ale - ciągnęłam - ta choroba może również niszczyć twojego ducha, lecz to zależy już od ciebie. Jeżeli z powodu fałszywej dumy zaczniesz rezygnować z rzeczy, które chciałbyś robić, pozwolisz, żeby to choroba rządziła twoim życiem. Tego chcesz?

Wiedziałam, że słucha, ale nie miałam pojęcia, co myśli. Uścisnęłam go i wyszłam z pokoju. Wierzyłam, że rozważy, co powiedziałam.
- Postanowiłem jechać na obóz - obwieścił rano.
- George, jeden kolega, nie śmierdzi groszem, może więc mnie oklepie, jeśli mu zapłacę. A jak inni mnie zobaczą, to niech sobie wywalają gały, co mi tam - wyjaśnił, nim z Kayem ochłonęliśmy ze zdumienia.

Niedługo po wyjeździe wpadliśmy do niego wieczorem, żeby zobaczyć, jak sobie radzi. Zostałam na dole, a Kay z synami ruszył na wzgórze do obozu. Wstęp tam mieli tylko ojcowie i bracia, matki i siostry - pełny zakaz.

Zastali Lee w punkcie opatrunkowym. Mały skaut z szopą rudych potarganych włosów na głowie mierzył czas i krzyczał "obrót", gdy tylko dany fragment płuc dostał swój przepisowy czas, silniejszy skaut entuzjastycznie pracował nad Lee. Trzeci młodzik dezynfekował rozpylacz i maskę do inhalacji, którą mój syn używał do wdychania leku rozrzedzającego flegmę. Brudny i szczęśliwy Lee nie miał czasu na rozmowy z rodziną. Świetnie się bawił.

W sierpniu Lee zdobył Skautowski Medal Orła. Nie tylko mnie zwilgotniały oczy, kiedy ojciec - także zdobywca Medalu Orła - założył chustę z orłem na szyję Lee i mu salutował. Równie ważne dla nas wszystkich było, że ów medal przyznano mu nie z litości, lecz dlatego że uparty skaut spełnił absolutnie wszystkie wymagania.

Wydawało mi się, że minęła wieczność od czasu, gdy znalazłam się po raz pierwszy w gabinecie doktora Venninga. Jak straszliwie Lee był wtedy chory, a my całkiem bezradni, kiedy jeden lekarz po drugim przepowiadali, że nie dożyje drugich urodzin.

I oto on, szczęśliwy nastolatek cieszący się z Medalu Orła.



 

Tłumaczenie: ANNA KOŁYSZKO
Źródło: Reader's Digest Czerwiec 1999

  • /pisane-noc/156-nie-martw-si-mamo-nic-mi-nie-jest/663-zmiany
  • /pisane-noc/156-nie-martw-si-mamo-nic-mi-nie-jest/661-przy-zabawie