"Tato, obudź się!"

 

 

Tak zaczął się długi koszmar krwotoków. Wkrótce przekonaliśmy się, że siniaki powstają w okolicznościach, których się nie pamięta. Kiedy Damon zaczął raczkować, wszystkie twarde kanty mebli musiały być zabezpieczone miękkim obiciem, ale nawet wtedy jego ciało ciągle było w siniakach, świeżych lub już znikających, a prawie każdy siniak upamiętniał wyprawę do szpitala na przetaczanie krwi.

Damon miewał około trzech transfuzji na tydzień, a czasem więcej. Wieczorem kładliśmy go spać, nigdy nie mając pewności, czy nie zbudzi nas wkrótce jego płacz. Potem, kiedy już umiał chodzić, przybiegał do mnie do łóżka i ciągnął mnie za ramię. Budziłem się wtedy i widziałem, jak stoi z kciukiem w buzi i ze swoim niebieskim, dziecinnym kocykiem nazywanym pieszczotliwie "kocyś" przyciśniętym do policzka.
- Do szpitala? - pytałem.

W odpowiedzi kiwał poważnie głową. Wówczas pisałem na kartce wiadomość dla Benity i wyciągałem z szafy ubranie. Przez wszystkie te lata, kiedy nocą jeździłem często do szpitala, nigdy nie zostawiałem ubrania na wierzchu w obawie, że mogę tym sprowokować krwawienie. Wiem, że to niepoważne, ale przecież tak niewiele rzeczy na tym świecie ma swoje logiczne uzasadnienie.

Podróż do szpitala i z powrotem zajmowała nieraz trzy godziny i często mijały następne trzy lub cztery, zanim czynnik VIII zaczynał działać i krwawienie ustawało. Przez cały ten czas krew sącząca się z tysięcy naczyń włosowatych powodowała coraz większy, bolesny ucisk pod skórą. Wyobraźcie sobie tylko, że wasze ramię lub kolano tkwi w imadle, które zaciska się bezlitośnie przez osiem lub dziesięć godzin.

Kiedy patrzę w przeszłość, wydaje mi się, że te długie noce były najlepszymi chwilami, jakie przeżyłem z Damonem. Tak właśnie ojciec powinien spędzać czas z synem, ale jak rzadko się to zdarza. Wkrótce przyzwyczailiśmy się do widoku budzącego się świtu, a Damon nauczył się rozpoznawać śpiew różnych ptaków, które przylatywały do ogrodu, żeby się pożywić. On i ja dorastaliśmy razem w porze dnia, kiedy większość ludzi na świecie, i prawie wszystkie dzieci, smacznie śpią.

Żeby odwrócić jego uwagę od bólu, dużo rozmawialiśmy. Damon wszystkim się interesował i był wspaniałym słuchaczem nawet wtedy, kiedy mój monolog przedłużał się. Stanowiliśmy dobraną parę.

Kiedy Damon był mały, siadał mi na kolanach, a ja opowiadałem mu o Afryce, gdzie mieszkałem do czasu, kiedy skończyłem 21 lat. Potem śpiewałem mu króciutkie piosenki w języku Zulu i afrikaans, a jedną nawet po angielsku - Summertime George'a Gershwina. Bardzo ją lubiłem. Damon pozwalał mi ją śpiewać i nie krzywił się, kiedy trochę fałszowałem, lub kiedy głos mi się załamywał.

Nasza rodzina żyła w tych latach w nieustannym lęku. To, że Damon urodził się z nieuleczalną chorobą i że jego życie było cały czas zagrożone, czyniło go kimś wyjątkowym. Wspaniały Damon to imię, które mu nadałem, kiedy był jeszcze dzieckiem, aby podbudować jego chwilami kruche ego. Z czasem imię to stało się częścią jego osobowości.

Mimo nieustannego bólu, w jakiś cudowny sposób radował się każdą chwilą. Być może czuł instynktownie, że nie będzie z nami długo, choć widać było, że ma ogromny apetyt na życie.

Zawsze interesował się wszystkim wokół siebie. Umiał być przyjacielem, nawiązywał z ludźmi duchową więź, nie czyniąc żadnych gestów. Ludzie po prostu lubili z nim przebywać - jego obecność dawała im poczucie siły i nadziei i uświadamiała im, że żyją pełnią życia. Nie przypominam sobie, by kiedykolwiek rozczulał się nad sobą.

Utkwił mi w pamięci pewien letni poranek, kiedy Damon miał pięć lat. Obudził mnie wcześnie, szarpiąc za ramię obiema rączkami.
- Obudź się, tatusiu, obudź się! Dziś jest taki cudowny dzień i wiesz co? I my w nim jesteśmy!





 

Przegląd Reader's Digest 1995
Tłumaczenie: Małgorzata Brenner


  • /pisane-noc/158-ycie-do-koca/680-zap-fal
  • /pisane-noc/158-ycie-do-koca/678-brakujcy-czynnik