Jak skała

 

 

Damon musiał się wyróżnić i to dość szybko. Już od dziesiątego roku życia, kiedy dorabiał sobie w miejscowej drogerii roznosząc paczki, podejmował rozmaite zajęcia, które miały mu szybko przysporzyć pieniędzy. Ponieważ z powodu krwawień nie zawsze mógł jeździć na rowerze, zorganizował siatkę innych dzieci, w tym również Adama i Bretta, które roznosiły za niego paczki i oddawały mu część zarobków.

Prowadził również serwis czyszczenia basenów kąpielowych, mył samochody i ubił interes z właścicielem sklepu z artykułami radiofonicznymi hi-fi. Brał ze sklepu towar, sprzedawał go i uzyskiwał prowizję. Wkrótce wszyscy koledzy Damona ze szkoły wyposażyli swoje domy w najlepszy sprzęt stereofoniczny.

Tymczasem większość zarobionych przez Damona pieniędzy trafiała z powrotem do właściciela sklepu z urządzeniami hi-fi; Damon zgromadził w domu sprzęt, jakiego nie powstydziłaby się dobrze wyposażona, mała radiostacja. Od matki dowiedział się wiele na temat muzyki klasycznej; równie chętnie słuchał hard rocka jak koncertów Brahmsa.

Damon nie mógł się doczekać, kiedy wreszcie skończy siedemnaście lat i będzie mógł dostać tymczasowe prawo jazdy. Rozpłakał się, co było do niego zupełnie niepodobne, kiedy oblał egzamin z jazdy. Benita i ja też mieliśmy smutne miny, choć w głębi duszy byliśmy z tego zadowoleni.

Damon często marzył i mówił, jak to wspaniale będzie pędzić samochodem, a nas przerażała sama myśl o tym, że może położyć na kierownicy swoje zesztywniałe od artretyzmu ręce.

Niestety przy drugim podejściu zdał egzamin doskonale i moim zdaniem był to ostatni raz, kiedy prowadził samochód w sposób rozsądny.

Pewnego wieczoru, kilka miesięcy później, usłyszeliśmy telefon. Dzwonił Damon.
- Tato, miałem wypadek. - Powiedział, że było to zderzenie czołowe.

W mgnieniu oka przypomniały mi się wszystkie najczarniejsze scenariusze.
- Jesteś ranny? Czy wezwano ambulans? Który szpital? Czy wiedzą, że masz hemofilię? Czy skontaktowali się z bankiem krwi?
- Tato, nic mi nie jest. Wszystko w porządku.
- Siniaki! Będzie potrzebny lód. Muszą cię obłożyć lodem.
- Ale tato, nie mam najmniejszego zadrapania.

Przez długie lata potrafiłem stawić czoło każdej krytycznej sytuacji związanej z Damonem. Mój umysł tak idealnie dostroił się do jego choroby, że wydawało mi się, że nic mnie już nie zdziwi. Uważałem siebie samego za przytulną, ciepłą skałę, za schronienie od wiatru, do którego Damon może zawsze przyjść. Byłem przygotowany na wszystko, co może z sobą przynieść jego choroba. Przynajmniej tak mi się zdawało.

Teraz przekonałem się, że napięcie jest czymś, z czym można się nauczyć żyć tak dobrze, że przez wiele lat nigdy się ono nie ujawnia. Ale ono jest w nas cały ten czas i prędzej czy później weźmie nad nami górę tak, jak to się stało ze mną tamtego wieczoru, kiedy zadzwonił Damon. Kiedy już pokonałem pierwszą falę paniki, zacząłem krzyczeć. Nazwałem Damona głupcem i użyłem kilku jeszcze innych słów, których rodzice rzadko używają przy dzieciach. Powiedziałem, że już nigdy więcej nie pozwolę mu prowadzić samochodu.
- Koniec z tym! Nigdy więcej! Nie można ci ufać. Nieodpowiedzialny szaleniec! Jesteś przecież kaleką!

Wreszcie uspokoiłem się. Usiadłem w kącie pokoju i zacząłem szlochać, zawstydzony tym, co powiedziałem. Płakałem nad nim po raz pierwszy od czasu, kiedy ujrzałem go w szpitalu z obrzękniętą, posiniałą głową.





 

Przegląd Reader's Digest 1995
Tłumaczenie: Małgorzata Brenner

  • /pisane-noc/158-ycie-do-koca/682-nie-ma-powodu-do-trwogi
  • /pisane-noc/158-ycie-do-koca/680-zap-fal