Czarodziejskie szkiełko

 

 

Minęło przeszło półtora miesiąca, odkąd po raz pierwszy opadła mnie szara mgła, myślę, idąc wolno po schodach do kuchni. W naszym domu wszystko jest na opak. Salon znajduje się na piętrze, byśmy mogli podziwiać widok na ocean. Sypialnie na parterze. Trzeba wejść po schodach - 5 stopni na podest i 9 na piętro - by wypić poranną kawę.

Wymacuję ladę kuchenną, żeby dojść 7 kroków do stołu, na którym czeka moja kawa. Wiem, że Kenny już tam jest. Słyszę szelest gazety.

Mam na nosie okulary. Codziennie po obudzeniu wkładam je i wytężam wzrok.
- Dzień dobry - wita mnie mąż.
Zmiana następuje w najmniej oczekiwanym momencie. Na głos męża podnoszę głowę i widzę jakiś ruchomy cień.
- Kenny! - wołam.

Szary kształt staje się większy, a zbliżając się do mnie, przybiera niebieski odcień.
- Co takiego? Uderzyłaś się?
- Kenny, chyba cię widzę! Obejmuje mnie, ale ja się wyrywam. Chcę zobaczyć coś więcej.
- Kenny, co masz na sobie?
- Ten niebieski szlafrok, który dostałem dawno temu od ciebie. Zawsze go teraz przy tobie noszę.
- Pochodź trochę, pochodź!

Widzę niebieskawy kształt ruszający się w gęstej szarości. Kenny chyba tańczy. Chociaż nie mogę z nim tańczyć, wystarczy mi świadomość, że stalowa ściana zaczyna się rozpływać.

Wtedy do kuchni wchodzi Kelsey. Słyszę ją, ale jej nie widzę. Słyszę, że Kenny mówi jej coś szeptem.
- Ale, tatusiu, nosiłam tę niebieską sukienkę codziennie, odkąd mi ją kupiłeś. Teraz jest w brudach.
- Biegnij po nią! - krzyczymy Kenny i ja chórem, po czym zanosimy się śmiechem. Wreszcie wszyscy śmiejemy się razem.

Proszę Kenny'ego, żeby szybko dzwonił do lekarza. Mój "specjalista" jest zachwycony. Przypomina, że przewidywał poprawę.
- Czyli nawet tak wybitni lekarze lubią powtarzać swoim pacjentom "a nie mówiłem?" - żartuję.

Śmieje się. Po czym znów przybiera poważny ton. Uprzedza, że może minąć wiele miesięcy, zanim odzyskam widzenie. Nie będzie to łatwy okres.

Na razie wytężam wzrok.


Jest marzec 1995 roku. Mój powrót do zdrowia ma swoje wzloty i upadki. W 1993 roku wzrok znów na dwa tygodnie nieco mi się pogorszył. Wprawdzie potem się polepszył, ale nie wróciła zdolność rozróżniania nasilenia kolorów, która pomaga wydobyć kontrasty i poprawić ostrość widzenia. Specjalista uprzedził mnie, że to może nie wrócić już nigdy.

Lekarze nadal nie potrafią ustalić, co spowodowało u mnie utratę wzroku, czy to znów się powtórzy, czy moja ślepota była jedynie objawem innej choroby. Dopiero czas pokaże. Na razie jestem wdzięczna losowi, że wracam do swoich codziennych zajęć. To dla mnie cud.

Kiedy zdobyłam się na odwagę, spotkałam się z Polly, żeby przejrzeć rzeczy Robina tak jak sobie obiecałyśmy. Rozpięłyśmy suwak miękkiej torby, którą miał przy sobie, kiedy wpadł pod samochód.

Poprosiłam starszą siostrę, żeby sięgnęła pierwsza. Wydobyła garść papierów - rozkład jazdy autobusów z Baltimore, karta biblioteczna, karta wyborcy ze stanu Maryland.

Teraz ja wzięłam od niej delikatnie tę torbę. Powiedziałam, że jestem już gotowa przejrzeć do końca zawartość. - Wyciągnęłam ręcznie rzeźbioną, jaskrawożółtą czwórkę z uśmiechniętą twarzą w trójkącie i swój medal.

Zaczerpnęłam głęboko tchu i grzebałam dalej, aż coś ostrego ukłuło mnie w palec. Wyjęłam ciemnożółty, bursztynowy kawałek o ostrych, nierównych kantach. Szkiełko Robina do połowu krabów. ]ak on je zdołał zachować przez tyle lat?

Raptem poczułam, że na ten jeden dzień mi wystarczy.

Później, już w domu, poszłam ze szkiełkiem Robina na górę, żeby zdążyć złapać ostatnie promienie zachodzącego słońca. Popatrzyłam przez szybkę, a kolory stały się wyraźne, niesamowicie jaskrawe.

Zaczęłam chodzić po korytarzach, stale trzymając szkiełko przed oczami.

Zauważyłam, że kiedy patrzę przez nie w półmroku, widzę rzeczy, których przedtem nie widziałam. Zjawiły się cienie, wyostrzyły kolory. Byłam zdumiona.

Podeszłam do biurka Kelsey, która siedziała przy komputerze z monochromatycznym ekranem. Kenny kupił go dla mnie, ale nie mogłam z niego korzystać, bo nie widziałam liter. Przez brak ostrości widzenia. Teraz, trzymając szkiełko Robina przy oczach, widziałam każde słowo.

Przejęta tym odkryciem, zaniosłam szkło wprost do optyka i spytałam, czy mógłby mi zrobić okulary do czytania w tym właśnie odcieniu. Optyk obejrzał szkło pod światło.
- Nie ma problemu - powiedział.
Potem jeszcze dodał, że szkło zabarwione na taki odcień żółci bada się już od 15 lat i że ostatnio używa się go, aby poprawić ostrość widzenia.

Pomyślałam, że mój brat odkrył zalety tego szkiełka prawie 30 lat wcześniej i używał go do łowienia krabów, żeby dostrzec cienie poruszające się w cieniu.


Sądziłam, że ślepota odbierze mi widok wszystkiego, co kochałam, ale myliłam się. We śnie wracały do mnie dawne obrazy z dzieciństwa, zobaczyłam je w innym, łagodniejszym świetle. Te sny dodają mi sił.

Ponownie odnalazłam brata i odnalazłam radość. W sanktuarium mojej pamięci biedny Robin ma twarz z czasów swojego "idealnego wieku".

W dniu jego śmierci mama powiedziała: "Jest teraz tam, gdzie był najszczęśliwszy, z powrotem w Wirginii, na końcu przystani. Z siatką w ręku wypatruje krabów".

I tak go teraz widzę.




Przegląd Reader's Digest 1998
Tłumaczenie: Anna Kołyszko

Patrz sercem

 

 

Pewnego wieczoru siedzę w sypialni. Słyszę szelest gazety. Kenny czyta. Chciałabym poprosić, by poczytał mi na głos, ale i tak ma ze mną dość kłopotu.Postanawiam więc pójść do pokoju Kelsey. Właśnie wieczorem, kiedy śpi, spędzam z nią najwięcej czasu. Nie potrafię słuchać jej głosu bez uczucia bezbrzeżnego smutku, bo nie widzę jej twarzy. Dlatego chodzę do niej, kiedy nic nie mówi. Wstaję, idę wolno, ostrożnie. Zgiętymi palcami, na których mam teraz plastry, przesuwam po ścianach korytarza. Docieram do pokoju Kelsey bez trudu, ale uderzam stopą o uchylone drzwi. Sześć kroków do jej łóżka. Wyciągam rękę, odsuwam wielkiego pluszowego misia i kładę się przy córce. Wodzę delikatnie opuszkami palców po jej twarzy, leciutko, żeby jej nie obudzić.

Śpi. Włosy opadają jej na oczy. Kiedy ostatnio miała podcinaną grzywkę? Muszę powiedzieć Kenny'emu, żeby zabrał ją do fryzjera. I wtedy uświadamiam sobie, że nie mam pojęcia, jak wyglądają moje włosy. Zresztą, to nieważne. Nigdzie się nie wybieram.

Kelsey budzi się.
- Mamusiu, opowiesz mi coś na dobranoc?
- Tatuś przeczyta ci bajkę.
- Nie musisz mi czytać. Możesz leżeć koło mnie i coś wymyślić.

Wsuwam się pod koc obok niej, wtulam twarz w jej loczki, wdycham miodowo-morelowy zapach jej szamponu. Słyszę, że Kelsey pociąga nosem. Kiedy dotykani jej twarzy, czuję pod palcami mokre policzki.
- Co takiego, kochanie?
- Mamusiu, bo ty mnie już nie chcesz mieć blisko. Nie chcesz się ze mną bawić.

Przytulam ją mocniej. Jak jej to wszystko wyjaśnić?
- Chcę się z tobą bawić, Kelsey, ale nie widzę gier. Nie mogę ci czytać - mówię. - Wiem, że to trudno zrozumieć. Chciałabym cię widzieć.
- Przecież możesz mnie widzieć, mamo. Nie oczami, ale sercem.
- Kelsey, o czym ty mówisz?

Porządnie się zezłościłam. Kto wbił jej do głowy takie lukrowane bzdury?
- Kto ci to powiedział?
- Sama mi powiedziałaś. Jak babcia umarła i ja płakałam. Mówiłaś, że zawsze mogę ją widzieć sercem. No to ty zawsze możesz mnie widzieć sercem.

Aż mnie ścisnęło w dołku.
- Tak, Kelsey. Teraz sobie przypominam, ale to co innego.
- Wcale nie. Mówiłaś, że jak zamknę oczy, to zobaczę babcię, która się do mnie uśmiecha. Ty też tak możesz. Możesz mnie widzieć, chociaż masz chore oczy.
- Tak, Kelsey, masz rację. Widzę cię sercem, nawet w ciemnościach.

Wzdycham i układam się przodem do niej. Patrzę w ciemności tam, gdzie powinna być jej twarz.
- Mamusiu, widzisz, że się uśmiecham?
- Tak - kłamię.

Czuję jej ręce na szyi, delikatny oddech na swoim policzku. Wtula się we mnie. Po chwili już śpi. To jest dla mnie najtrudniejsze, myślę, utrata ruchomych obrazów, które składają się na teraźniejszość.




Przegląd Reader's Digest 1998
Tłumaczenie: Anna Kołyszko


Kolor niebieski

 

 

Przykro mi. Czy ma pani jakieś inne pytania? Specjalista zawsze pyta mnie o to na pożegnanie, a ja zawsze uprzejmie zaprzeczam.

Nie szczędzi mi czasu. - Gdyby nastąpiła zmiana w pani widzeniu w dzień - dodaje - proszę się natychmiast ze mną skontaktować.
- Jaka zmiana? - pytam.
- Najpierw proszę włożyć okulary. Potem wypatrywać ruchomego cienia koloru. Proszę wypatrywać niebieskiego. Z szarości wyłoni się odcień niebieskości. Proszę skupiać wzrok na czymś niebieskim.
- Niebieskim jak ocean? Mieszkam niedaleko plaży.
- Ocean nie jest dość niebieski. To powinno być coś jaskrawoniebieskiego w kolorze pani oczu.

Postanawiam, że będę ubierać się na niebiesko. Poproszę o to samo swoich bliskich.

Później opowiadam Kenny'emu o rozmowie z lekarzem. Proszę, żeby mi podał okulary. Wsuwa mi je do ręki. Ich ciężar na nosie działa na mnie mobilizująco. Czuję się znów jak osoba widząca. Przysuwam twarz do lustra w łazience, opieram ręce o szklaną taflę, żeby nie stracić równowagi. Pustka.
- Kenny, włóż jaskrawoniebieską koszulę - proszę. - A potem chodź przede mną tam i z powrotem.

Czuję jego rękę na ramieniu, drugą dotyka mojego policzka.
- To ty powinnaś zacząć chodzić. Pora wyjść z domu. Nie tylko z łóżka, ale na dwór. Bardzo chciałbym cię zabrać na spacer po plaży.

Nie chcę wychodzić. Wolę siedzieć w domu i wpatrywać się w lustro. Zaczynam myśleć o swoich oczach, o oczach Robina.

Przypominam sobie, że kiedyś Horace powiedział, że coś jest takie niebieskie "jak oczy twoje i twojego brata".

Ale Robin i ja nie mieliśmy oczu tego samego koloru - a może się mylę? Muszę się dowiedzieć. Zadzwonię do sióstr. Odsuwam się od Kenny'ego, ale on mnie przytrzymuje.
- Jackie, proszę cię. Przejdziesz się ze mną po plaży?

Ulegam.
- No dobrze. Pójdę z tobą.

Kiedy idziemy ulicą, trzymam się go kurczowo, stosując się do jego wskazówek.
- Teraz zejdź z krawężnika. A teraz przejście przez jezdnię.

Schodzę, idę naprzód. Ale słyszę nadjeżdżający samochód, chwytam Kenny'ego. Wiem, że na przejściu można zginąć. Tak zginął Robin.

Byłam w Atlancie, kończyłam właśnie pierwszy rok prawa, kiedy nadeszła ta wiadomość. Kenny wyjechał już do Kalifornii, żeby podjąć pracę. Zastałam wiadomość przypiętą do tablicy: "Zadzwoń pilnie do męża".

Kiedy się wreszcie dodzwoniłam, Kenny płakał.
- Robin miał wypadek. Potrącił go samochód. Nie żyje.

Nie mogłam złapać tchu. Słuchawka mi wypadła, ale słyszałam słowa Kenny'ego:
- Tak mi przykro. Tak mi przykro - powtarzał niby modlitwę odmawianą szeptem.

Zadzwoniłam do matki.
- Mamo - powiedziałam tylko i rozpłakałam się.

Usłyszałam jej opanowany głos.
- Jackie, on jest teraz bezpieczny. Wreszcie nic mu nie grozi. Nic mu się już nie stanie.

Pamiętam, że jej ton był dla mnie ukojeniem, kiedy leciałam samolotem do domu na mszę za duszę Robina.

Moja siostra Poiły, już wówczas prawniczka, zapoznała się z protokołem wypadku, rozmawiała ze świadkami. Wszyscy mówili to samo. Młody człowiek, najwyraźniej chciał złapać autobus. Wbiegł na przejście na ruchliwym skrzyżowaniu w Baltimore, nie patrząc na boki.

Kierowcy nie mieli szans zahamować. Upadł na przednią szybę jednego samochodu, rozbijając ją i przeleciał kilka metrów dalej na maskę drugiego. Stwierdzono śmierć na miejscu.

Po powrocie ze spaceru z Kennym zadzwoniłam do Polly i spytałam, czy Robin i ja mieliśmy ten sam kolor oczu. Wyobrażam sobie, jak skulona przy telefonie zastanawia się nad moim pytaniem, jak gdyby to był ważny egzamin. Po dłuższym zastanowieniu mówi:
- Chyba tak. Przypomniałam sobie. Mieliście takie same oczy, bardzo niebieskie. Czy to dobrze, czy źle?
- Sama nie wiem - odpowiadam. - Ale ostatnio widuję w snach Robina bez tego smutku, jaki miał w twarzy. Jest taki spokojny.

Zastanawiam się, ile to już czasu minęło od śmierci Robina.
- Polly - dodaję - kiedy odzyskam wzrok, chciałabym przejrzeć torbę, którą miał wtedy przy sobie.
- Och, Jackie. Nigdy się na to nie zdobyłam. Może jeśli zrobimy to razem, dowiemy się, co on próbuje ci przekazać - odpowiedziała Polly.




Przegląd Reader's Digest 1998
Tłumaczenie: Anna Kołyszko


Idealny wiek

 

 

Był czerwiec 1973 ROKU. Właśnie skończyłam liceum, a moja rodzina zaplanowała weekend nad morzem, gdzie rodzice mieli domek letniskowy.

Opalałam się za domem, czekając, aż wszyscy zbiorą się do wyjazdu.
- To twój idealny wiek. Nigdy nie będziesz wyglądała piękniej - usłyszałam głos mamy.

- Idealny wiek? O co ci chodzi? Spojrzałam pytająco na mamę. - To taka moja koncepcja, ktorą nabiłam sobie głowę - odpowiedziała. - Kiedy byłam mała, zastanawiałam się, jak wyglądają ludzie, kiedy idą do nieba

Czy wyglądają na wiek, w którym umarli, czy młodziej? Bardzo chciałam wierzyć, że Pan Bóg pozwoli wszystkim zachować na zawsze idealny wiek, najpiękniejszą twarz i ciało.

Myślałam o tym, kiedy wchodziłyśmy później razem do domu, do kuchni.
- Mamo, a jaki jest idealny wiek Robina? - sądziłam, że będzie zaskoczona takim pytaniem, ale ona odwróciła się do mnie z uśmiechem.
- Półtora roczku. Znasz to jego zdjęcie z piłką, które jest w salonie? Byłam taka szczęśliwa, że udało mu się pozować i nie upuścić piłki. Nie masz pojęcia, jakie to było wtedy osiągnięcie.

Oczywiście, znałam tę fotografię. Jedno z nielicznych zdjęć Robina, jakie oprawiliśmy w ramki.
- Jest czarno-białe ciągnęła mama - ale Robin ma na nim takie rozpromienione, pełne skupienia spojrzenie. Miał wtedy jasne włoski, nie takie ciemne jak teraz. Ludzie zaczepiali mnie na ulicy... taki był śliczny - pokiwała głową.

Pomyślałam o tym, ile razy przez te lata jeździła do Rosewood, żeby przywieźć Robina do domu na weekend, święta, urodziny. Często wpadała do niego w tygodniu, żeby mu coś zawieźć - aparat fotograficzny, film, podręczniki, pościel w wesołe wzorki.

Stawała na głowie, żeby pokój szpitalny przypominał dom. Robiła wszystko, żeby nasz Robin był szczęśliwy.

Kilka sekund czekałam, że może powie coś więcej, ale zaczęła pakować jedzenie na wyjazd.
- Ech, to było dawno temu - powiedziała wreszcie. - Robin świetnie sobie radzi w nowej pracy. Jak tak dalej pójdzie, wypiszą go z Rosewood. Przyjedzie dziś autobusem. Jest taki dumny, że umie poruszać się sam. A jutro rano Poiły przyjedzie z Filadelfii.

Później tego dnia tata odebrał Robina z dworca. Kiedy pakowaliśmy samochód, Robin złapał pudło z zeszytami, które wystawiłam do wyrzucenia. Spytał, czy może je sobie wziąć.
- A po co ci zeszyty Jackie? - zapytał ojciec.
- Tato, ja już nie jestem opóźniony - odparł Robin. - Chcę się uczyć z zeszytów Jackie, skończyć szkołę jak Jackie. Naprawdę, tato, chcę skończyć z Rosewood. Koniec z Rosewood.

Po drodze podjechaliśmy na stację benzynową. Robin wyskoczył z samochodu. Uwielbiał stacje benzynowe.

Tata napełniał bak, a Robin przecierał przednią szybę. Kiedy machał ręką, usłyszałam, że coś na jego koszuli stuknęło o szkło. To była odznaka - drewniana żółta czwórka z uśmiechniętą twarzą w trójkącie. Coś mi się przypomniało.

Kiedy wsiadł do samochodu, wręczyłam mu niedawno otrzymany w szkole medal.
- To twój, Jackie? Nagroda? Brawo! - powiedział z uśmiechem.
- Teraz jest twój, Robinie - odparłam. - Za ukończenie Rosewood.

Przypiął go sobie nad wielką czwórką na sercu.

Kilka kilometrów dalej wjechaliśmy na polną drogę prowadzącą do naszego domu. Z samochodu zobaczyłam w basenie swoje siostry, Sally i Mary Clark. Mama przyjechała przed nami. Krzątała się na ganku, nakrywała stół do obiadu. Wciągnęłam w płuca słone powietrze, spojrzałam na wodę, na przystań, zobaczyłam łódź rybacką przycumowaną do brzegu. Pogoda wymarzona, bezchmurne niebo.
- Dobry dzień na połów ryb - odezwał się Robin.
- Żebyś wiedział - potwierdził tata, kładąc Robinowi rękę na ramieniu.

Robin spojrzał na rękę taty i rozpromienił się w uśmiechu. To było moje ostatnie lato w domu przed wyjazdem na studia. Ten obraz chciałam zachować, jak najdłużej w pamięci - cała rodzina razem w ten wspaniały ciepły czerwcowy dzień, wszyscy szczęśliwi. Ten obraz zaczął wracać do mnie w snach.




Przegląd Reader's Digest 1998
Tłumaczenie: Anna Kołyszko

 

Słodkie sny

 

 

Najpierw postanawiam w ogóle nie wstawać z łóżka, dopóki nie będę mogła chodzić bez upadania, i nie otwierać oczu, dopóki nie będę widziała. Żadnych wyjątków. No, może tylko jeden.
- Kenny? Muszę iść do łazienki. Zaprowadzisz mnie? - proszę.

Kiedy idziemy, Kenny podtrzymuje mnie w pasie. Nasze pokoje stały się raptem niebezpieczne tak jakby ściany, podłoga i sufit sprzysięgły się przeciwko mnie. Łapię się gałki drzwi dla równowagi, lecz ta nagle ustępuje. Lecę do przodu. Kenny łapie mnie wpół.
- Przepraszam, kochanie. Chciałem ci pomóc otworzyć drzwi. Zapukaj, kiedy będziesz gotowa.

Po chwili pukam do drzwi, a kiedy Kenny otwiera, wali mnie nimi w głowę. Zapomniałam, że otwierają się do środka, choć przecież wchodziłam nimi przed chwilą.
- Zaprowadź mnie do sypialni. Jestem wycieńczona, jak gdybym pokonała 15 kilometrów, a nie kilka kroków.

Już w łóżku otwieram oczy, by się przyjrzeć sobie. Przesuwam wolno ręką przed nosem.

Nic.

Patrzę w stronę nóg, dotykam kolan, przyciskam je do brzucha.

Wszyscy mnie widzą, ale ja nie mogę ich widzieć. Ani nawet siebie. Nie tak wyobrażałam sobie ślepotę. Resztę dnia spędzam w łóżku. Tej nocy zapadam w głęboki sen.

Nazajutrz budzą mnie typowe poranne hałasy - prysznic Kenny'ego, daleki dzwonek telefonu, "do widzenia" rzucone przez Kelsey przed wyjściem do przedszkola, odgłos samochodu opuszczającego nasz podjazd.

Kenny siedzi na łóżku i delikatnie potrząsa mnie za ramię.
- Jackie, spójrz na mnie.

Odwracam się w kierunku jego głosu. Mrugam i widzę szarą przestrzeń, w której musi się znajdować mój mąż. Zupełnie jakbym nagle natrafiła na stalową ścianę. Odruchowo cofam głowę przed tą nieprzeniknioną szarością.
- Jackie, twoja rodzina cię kocha. Oni chcą ciebie odwiedzić. Musimy to jakoś zaplanować.
- Nie.

Tego jednego jestem pewna.
- Nie chcę, żeby mnie ktokolwiek oglądał, skoro ja nie mogę nikogo widzieć. Powiedz im, że porozmawiam z nimi przez telefon.

Chyba powinnam sobie kupić taki telefon z wielkimi, powiększonymi cyframi.
- Na razie - mówi Kenny - skorzystaj z tego telefonu.

Kładzie mi rękę na słuchawce. Próbuję zacisnąć na niej palce, ale strącam ją tylko z łóżka.
- Przepraszam - mówię. - Taka ze mnie niezdara.
- Nie przejmuj się. Kiedy zorganizujemy ci odpowiedni aparat, poradzisz sobie ze wszystkim.

Wiem, że Kenny wychodzi z siebie, żeby mi dodać otuchy.
- Będziesz mogła dzwonić, do kogo zechcesz, nawet robić zakupy. Będziesz zamawiała z tych katalogów, które tak lubisz oglądać.
- Kenny, ja nie mogę czytać. Chwila milczenia.
- Zdobędę ci książki na kasetach. Kiedy załatwię ten telefon, kupię ci magnetofon. Jeżeli będziesz chciała coś zapisać, na przykład pytanie do lekarza, będziesz je mogła podyktować.

Wiem, że to prawda. Jestem mu wdzięczna, że myśli o wszystkim naprzód.

Bardzo się przykładam. W ciągu tygodnia opanowuję teren poza naszą sypialnią. Liczę kroki. Z łóżka do łazienki - jedenaście kroków. Już pamiętam, że drzwi otwierają się do środka.

Wiem, że do pokoju Kelsey są 22 kroki, skręcić w prawo, potem trzy kroki. Gałka w prawo. Sześć kroków do jej łóżka.

Poruszając się, bezwiednie wyciągam ręce na boki jak skrzydła, palcami dotykam ścian dla równowagi.

Przeszło dwa tygodnie po utracie wzroku znów jadę do tamtego specjalisty. To moje pierwsze wyjście z domu. Lekarz potwierdza, że utraciłam widzenie w obu oczach, ale twierdzi, że nadal ma nadzieję. Już biorę prednison, steryd, żeby zmniejszyć obrzmienie nerwu wzrokowego. Lekarz chciałby podwyższyć dawkę. Rzecz w tym, że skutki uboczne mogą być "nieprzyjemne".

W moim przypadku oznacza to zatrzymywanie wody. W efekcie strasznie mi puchną nadgarstki i kostki nóg. Pewnie dlatego wciąż się potykam. Do tego dochodzi huśtawka emocjonalna. Na przemian płaczę i śmieję się w najbardziej niestosownych chwilach. Bywa, że cierpką uwagą przerywam Kelsey w pół zdania.

Skarżę się na to specjaliście. Rozmawiamy, czy mogłyby mi pomóc środki antydepresyjne. Są to jednak dość silne leki, a nie chciałabym stać się chodzącą apteką.

- Jackie, może powinniśmy przynajmniej wziąć receptę na tabletki nasenne - wtrąca Kenny.

Biedny Kenny. To jemu przydałyby się te tabletki. Prednison trzyma mnie - a więc i jego - do późna w nocy. Kiedy w końcu zasypiam, krzyczę przez sen, macham rękami i nogami. Kenny musi trzymać mnie z całej siły, żebym nie spadła z łóżka.
- Czy gdybym zaczęła brać środki nasenne, przestałabym śnić? - pytam lekarza.
- Niewykluczone. A co, męczą panią koszmary? - pyta.
- Właściwie to nie. Ale nachodzą mnie smutne wspomnienia.
- Skarżyli mi się na to i inni pacjenci, którzy nagle stracili wzrok - odpowiada lekarz. - Często narzekają, że muszą walczyć z przykrymi wspomnieniami. Jakie to jest niesprawiedliwe. W takich chwilach powinny powracać tylko te najmilsze wspomnienia - sama śmietanka.

Po namyśle decyduję, że nie chcę zrezygnować ze snów. Tyle w nich żywych kolorów.

Tamtej nocy zamykam oczy i usiłuję zasnąć, zdecydowana skierować wyobraźnię ku przyszłości pełnej nadziei. Wciąż jednak oglądam się za siebie.

W takich chwilach powinny powracać tylko te najmilsze wspomnienia - sama śmietanka. No właśnie, postanawiam.

I w ten sposób wracam do wspomnień o moim bracie. Tak słodkim w swojej niewinności.




Przegląd Reader's Digest 1998
Tłumaczenie: Anna Kołyszko


Ostatnie obrazy

 

 

Wieczorem siedzę przy kolacji, ale nie jem. Wpatruję się w twarze moich bliskich - taty, Kenny'ego, Kelsey. Zaczynają czuć się nieswojo. Staram się zapamiętać twarz taty z jego jasną cerą i pełnymi ciepła, niebieskimi oczami. Ma dołeczki w obu policzkach i promienny uśmiech.

Kenny ma oliwkową cerę i orzechowe oczy - wielkie, głęboko osadzone, przenikliwe. Często się uśmiecha, a jeśli nie - kąciki jego pełnych ust opadają nieco ku dołowi, co dodaje mu powagi przy jego chłopięcym wyglądzie.

Teraz się uśmiecha.

Późnym wieczorem wchodzę co chwila do pokoju Kelsey, żeby popatrzeć na nią śpiącą. Krążąc po domu, potykam się o zabawki, o psy. Moje pole widzenia się zmniejsza - dziś rano znikły boki, teraz również góra i dół, został tylko gasnący środek. Gorączkowo szukam najukochańszych zdjęć z całego życia.

Zbieram wszystkie, które potrafię znaleźć - i te w ramkach, i te w albumach. Otwieram szuflady, wyciągam stosy fotografii, które leżą luzem.

Rozkładam je na podłodze salonu wokół siebie.
- Jackie, powinnaś już iść spać - mówi Kenny.

Patrzę na niego. Przyklęka i obejmuje mnie, ale ja odsuwam się, żeby jeszcze raz spojrzeć na jego twarz. Chcę utrwalić ją w pamięci.

Spoglądam na zdjęcie, która upadło mi na kolana. To stara fotografia rodzinna przedstawiająca moje siostry, Robina i mnie. Jest kolorowa, ale ja już tego nie widzę.

Wpatruję się uważnie w oczy mojego brata. Robin naprawdę miał na imię Arthur, ale daliśmy mu to przezwisko, bo miał oczy tak intensywnie niebieskie jak jajka drozda, czyli robina. Teraz uszedł z nich cały błękit. Są dla mnie szare, podobnie jak całe zdjęcie. Straciłam wszystkie kolory.
- Kenny, jestem zmęczona - mówię. - Pomożesz mi dojść do łóżka?

Rano budzi mnie zapach smażonego boczku. Kenny krząta się w kuchni.

Podnoszę się, ale lecę na bok i spadam z łóżka. Nic nie widzę. Budzę się niewidoma. Czołgam się do łóżka, próbuję sięgnąć narzuty, ale chwytam ręką powietrze. Znowu upadam. Uderzam skronią o coś twardego, jakiś mebel. Krzyczę.

Po chwili Kenny trzyma mnie w objęciach, podnosi. Słyszę kroki Kelsey w korytarzu. Czuję, że tego nie wytrzymam.
- Zaprowadź mnie do łóżka. Powiedz jej, że jeszcze śpię - mówię szeptem do Kenny'ego.
- Jackie, to bez sensu - sprzeciwia się, ale bierze mnie pod rękę i odwraca w kierunku łóżka.

Chowam się pod kołdrą.
- Czy mama jest chora? - pyta Kelsey.

Weszła już do naszego pokoju.

Kenny odchrząkuje, żeby odzyskać głos.
- Powiedz, tato, czy oczy mamusi będą zdrowe?
- Dziś rano, kiedy mama spała, zadzwoniłem do lekarza, żeby spytać, kiedy mamusia zacznie lepiej widzieć. Powiedział, że za jakieś osiem, dziesięć tygodni.

Aż mnie zatyka.

Nie wiedziałam, że dzwonił. I że wydusił z lekarza jakiś termin.

Słyszę kroki Kelsey wychodzącej z pokoju.
- Kenny, czy lekarz naprawdę mówił o dwóch miesiącach?
-Tak.

Czuję, że nie mówi wszystkiego.
- Kenny, powtórz mi dokładnie, co powiedział.
- Powiedział, że jeżeli poprawa ma nastąpić, to mniej więcej wtedy.
- Jeżeli? Jeżeli poprawa ma nastąpić? Czyli może nie nastąpić w ogóle.

Kenny stara się mnie pocieszyć, ale ja myślę tylko: jak ja to w ogóle wytrzymam?




Przegląd Reader's Digest 1998
Tłumaczenie: Anna Kołyszko


Nadchodzi ciemność

 

 

Oddycham z ulgą, kiedy lekarz woła pielęgniarkę, żeby poprosiła Kenny'ego.
- Ośrodkowy układ nerwowy nie wskazuje odchyleń od normy.
- To świetna wiadomość, prawda? - dopytuje się Kenny.
- Owszem - potwierdza lekarz.
- Czy to znaczy, że możemy zapomnieć o SM? - ucieszył się mąż. Neurolog krzywi twarz.
- Przykro mi - mówi. - Ale stwardnienia rozsianego nigdy nie można wykluczyć.

Na razie niewiele więcej da się ustalić, dopóki... chyba że... wystąpią dalsze objawy.
- W takim razie, co mamy robić? - pyta Kenny.
- Jeżeli chodzi o dalsze badania neurologiczne - zwraca się do mnie lekarz - to nic. Ale gdyby wystąpiły jakieś inne dolegliwości, poza kłopotami ze wzrokiem, proszę się natychmiast do mnie zgłosić.

Miałam nadzieję, że lekarz powie mi coś konkretnego, doda otuchy. A teraz widzę, że pominąwszy życie z pogarszającym się wzrokiem, będę musiała żyć w strachu, że owa tajemnicza choroba może przybrać nowy, bardziej przerażający obrót.
- Przykro mi - powtarza wciąż neurolog.

W drodze do domu milczymy. Kiedy patrzę na znaki drogowe, litery słowa STOP wydają mi się zamazane na beżowym dla mnie tle.

E, co tam. Nie potrzebuje czerwieni, żeby czytać czarno na białym. Dobrze, że w ogóle mogę czytać. Zanim dojeżdżamy do domu, staram się nieco stonować w swoich myślach wymowę przerażających wiadomości.

Następnego dnia dzwoni mój ojciec. Jest wdowcem. Zapowiada się z krótką wizytą.

Jego przyjazd jest Kenny'emu i mnie na rękę, bo nazajutrz rano mam kolejną wizytę u specjalisty od siatkówki oka. Tata będzie mógł mi towarzyszyć.


Kiedy wchodzę z ojcem do gabinetu, pielęgniarka wprowadza mnie prędko do drugiego pokoju. Siadam. Kładzie mi podbródek na specjalnej podpórce. Zamykam oczy. Po ich otwarciu okazuje się, że patrzę wprost w czyjeś piwne oko.
- Przepraszam. Zaskoczyłem panią? - pyta lekarz. - Proszę otworzyć oczy jak najszerzej. I proszę nie mrugać.

Świeci mi latarką prosto w prawe, chore oko, a potem w lewe.
- Jeszcze tylko kilka sekund - uspokaja, gdy łzy zaczynają mi płynąć po twarzy.

Patrzy z tej i z tamtej strony. Mam wrażenie, że za bardzo się rozprasza, za mało czasu poświęca mojemu choremu oku.

Pyta, czy ktoś mnie przywiózł.
- Tak, przyjechał ze mną ojciec - odpowiadam, niewymownie wdzięczna tacie, że jest ze mną.
- Chciałbym zamienić z nim słówko. Proszę chwilkę odpocząć.

Słyszę głos ojca na korytarzu, a potem widzę przez mgłę łez, jak do mnie podbiega.
- Tato, co się dzieje?
- Och, wiesz, jacy są lekarze. Odsyła cię do innego specjalisty. Musimy zaraz tam jechać.
Bez przerwy odchrząkuje tak jak zawsze, kiedy jest zdenerwowany. Wiem, że nie mówi mi całej prawdy.

Chwyta mnie za rękę i wyprowadza prędko z gabinetu. Wsiadamy do samochodu. Tata jedzie jak wariat. Wreszcie zwalniamy przed wysokim białym budynkiem, Instytutem Okulistyki Doheny'ego.
- Nagły przypadek - rzuca ojciec parkingowemu.
- Tato, po co ten pośpiech? - pytam.
- A, powiedziałem tak tylko, żeby mi znalazł dobre miejsce.
- Jaki lekarz ma mnie obejrzeć?
- Prawdziwy specjalista. Przyjmuje tylko pacjentów ze skierowaniami od innych specjalistów - wyjaśnia krótko ojciec.

Kiedy wchodzimy do poczekalni, już wywołują moje nazwisko. W gabinecie pielęgniarka szykuje się, żeby mi coś zakroplić do oczu.
- Może troszkę zapiec - uprzedza.

Jeszcze nie przebrzmiały jej słowa, kiedy ból rozrywa mi prawe oko. Jakby polała je kwasem. Odpycham jej rękę, gdy wpuszcza mi kroplę do drugiego oka.

Nic nie widzę. Słyszę dźwięk otwieranych drzwi. Nie widzę lekarzą, ale czuję, że podnosi mi palcami podbródek.
- Proszę sobie przypomnieć kilka ostatnich dni - prosi po badaniu.

Ma miły, kojący głos.
- Kiedy pani zauważyła po raz pierwszy, że traci widzenie czerwieni w lewym oku?

Czuję ucisk w dołku. Lewym? Pyta o moje zdrowe oko? No tak, beżowy znak stop w drodze powrotnej od neurologa. Dlaczego od razu się nie zorientowałam?
- Przedwczoraj - mówię. - Ale to niemożliwe.
- Owszem - mówi cicho. - Bardzo mi przykro. Z lewym okiem są te same problemy, co z prawym.

Po dłuższej chwili ciągnie:
- Wiem, że to trudne, A będzie jeszcze ciężej, dużo ciężej. Ale jestem przekonany, że po pewnym czasie nastąpi poprawa.

Znów milknie. A potem dodaje:
- Za godzinę działanie kropli powinno ustąpić. Ale musi pani wiedzieć, że lewy nerw wzrokowy nabrzmiewa w szybkim tempie, zatem poprawa wzroku będzie przejściowa.
- Przejściowa? Ile czasu mi zostało?
- W takich przypadkach trudno jest określić czas - odpowiada.

Jest na to za mądry, ja zresztą też. Nieważne, ile godzin albo minut mi zostało. I tak zawsze będzie za mało.




Przegląd Reader's Digest 1998
Tłumaczenie: Anna Kołyszko

Mój biedny chłopczyk

 

 

Zawsze. Zawsze będzie miał cztery lata, mówiła mama o moim bracie Robinie. W głębi ducha od początku wiedziała, że coś jest nie tak z jej pierworodnym, a zarazem jedynym synem.

Już jako niemowlę był nie taki jak inne dzieci - miał głębokie czerwone ślady po kleszczach na główce. Ale niebawem te skazy pokryły się burzą miękkich blond loczków. Wyrósł na pięknego szkraba o zdumiewająco niebieskich oczach.

Niestety były też inne, poważniejsze sygnały. W miarę jak Robin rósł, rozwój nie tylko się zatrzymał, ale wręcz cofnął. Pierwsze nieliczne słowa, wypowiedziane, kiedy miał roczek, powtórzył dopiero po kilku latach. W wieku dwóch i pół roku jeszcze nie mówił.

Wprawdzie w następnych latach poczynił pewne skromne postępy, ale nie rozwijał się normalnie. Był jednym z pierwszych dzieci określonych mianem autystycznych przez doktora Leo Kannera, ordynatora oddziału psychatrii dziecięcej szpitala Johnsa Hopkinsa. Na początku lat 40. ten syndrom nazywano zespołem Kannera. Później przemianowano go na autyzm wczesnodziecięcy.

Specjaliści radzili mamie, by dała sobie spokój z Robinem. Nawet mój dziadek - jej ojciec, który sam był lekarzem - też radził, żeby dla dobra reszty rodziny pogodziła się z sytuacją. Ale mama nigdy nie odwróciła się od swojego syna.

Nigdy jednak nie zapomnę smutku w jej głosie, kiedy powiedziała:
- Zawsze będzie miał tylko cztery lata.

Cztery. To była jego ulubiona liczba. Nosił ją nawet przypiętą na piersi, drewnianą, własnoręcznie wyrzeźbioną, własnoręcznie pomalowaną żółtą czwórkę z uśmiechniętą twarzą w trójkącie.

Istotnie, trudno było zrozumieć, co mówi i czasem zachodziłam w głowę, jak wyglądałaby cała nasza rodzina, gdyby Robin nagle stał się taki sam, jak starsi bracia innych dzieci. Ale najczęściej wszyscy po prostu akceptowaliśmy Robina takim jakim był - wyjątkowym członkiem naszej rodziny.

Pamiętam pewien ranek pod koniec lata 1961 roku, kiedy wszystko zaczęło się zmieniać. Byliśmy na wakacjach w domu dziadka nad oceanem w Wirginii. Obudziły mnie mewy. Wciągnęłam szorty i wybiegłam na dwór, zamykając za sobą cichutko siatkowe drzwi. Nie chciałam obudzić sióstr. Wybierałam się na kraby.

Pobiegłam na przystań. Na drewnianym pomoście zobaczyłam leżące dwie chude nogi. Robin, który miał wtedy 12 lat, zdążył tu przyjść przede mną. Był najlepszym poławiaczem krabów w rodzinie, nawet lepszym od Horace'a, który nauczył nas wszystkich łapać.

Horace zajmował się łodzią i sprzętem wędkarskim dziadka. Dokonywał też wszystkich napraw w domu. Tamtego lata było ich niemało, bo Robin zepsuł sporo rzeczy, zanim ktokolwiek się zorientował. Horace kochał Robina bardziej niż wszystkich nas razem wziętych.

Położyłam się cichutko obok Robina, żeby obserwować, co robi. Niechcący potrąciłam go w rękę, ale mi nie oddał tak jak zrobiłyby to moje siostry, Sally albo Polly. Robin tak się nie złościł. Ale kiedy naprawdę wpadł w gniew, szalał jak wariat. Wtedy baliśmy się go.

Strasznie trudno wypatrzyć w wodzie kraby. Są takiego samego mulistego koloru jak dno, trzeba więc wlepić wzrok w jedno miejsce i czekać, aż poruszą się szczypce. Robin tak właśnie czatował z siatką na kraby w jednej ręce. W drugiej trzymał kawałek szkła i patrzył przez nie na wodę.

Zawsze nosił ze sobą odłamki kolorowego plastiku albo szkła. To szkiełko było żółtobrązowe jak bursztyn. Przykładał je tak blisko twarzy, że dotykał nim koniuszka nosa.

Gapiłam się w wodę, ale nie mogłam niczego wypatrzyć. Nagle rozległ się głośny plusk, Robin zerwał się i podniósł do góry ociekającą siatkę. Były w niej dwa kraby.
- Patrz, Horace, patrz! - zawołał rozentuzjazmowany. - Robin złapał kraba.

Horace pracował w szopie. Wyszedł popatrzeć. Uśmiechnął się do Robina, który z radości aż podskakiwał i oświadczył:
- Brat panienki wygrał dziś w łapaniu krabów. Patrzajcie go, zrobił sobie czarodziejskie szkiełko do wykrywania krabów!

Nagle Robin się rozpłakał. Zginęło mu szkiełko. Musiał wypuścić je z ręki, kiedy złapał kraby. Teraz rzucił siatkę.

Skoczył do wody, choć przecież nie umiał pływać. Horace w mgnieniu oka rzucił się za nim. Robin wyrywał się mu, próbował nurkować.
- Robbie, znajdę ci to szkiełko! - krzyczał Horace.

W końcu wytaszczył Robina na brzeg, ale mój brat rzucił się z powrotem na przystań.
- Nie! Przepadło! - wykrzykiwał nad siatką do łowienia krabów, którą przedtem upuścił na ziemię.

Teraz ją podniósł. Była pusta. Po krabach ani śladu.

Tymczasem Horace znalazł magiczne szkiełko Robina, ale było za późno. Mój brat leżał na brzuchu na przystani i walił głową o szorstkie deski. Horace podniósł go i wziął na kolana, kołysząc w ramionach jak niemowlę. Z czoła Robina leciała krew.
- Och, mój biedny chłopczyk - mruczał Horace.

Wciąż go kołysał. Miał zamknięte oczy, płakał. Nigdy przedtem nie widziałam, żeby dorosły mężczyzna płakał.

Pobiegłam po dziadka. Kiedy wpadłam na ganek, zanosiłam się szlochem. Zdołałam wykrztusić tylko trzy słowa.
- Robin jest ranny.

Dziadek skoczył do domu po czarną torbę i ruszył pędem nad rzekę. Ale kiedy ukląkł przy Robinie, ten z całych sił odpychał go od siebie. Dziadka rozsierdziło to; zrezygnował i wrócił do domu. Horace musiał sam zabandażować Robinowi głowę.

Później podsłuchałam, jak dziadek mówi żonie Horace'a:
- To nie była żadna wielka rana. Ale chłopak mógł wyrządzić krzywdę Jackie. Miał przy sobie ostry kawałek szkła. On jest niebezpieczny... dla siebie i dla otoczenia.

Niebawem okazało się, że nawet mama nie bardzo sobie radzi z Robinem. I wtedy padła nazwa "Rosewood". Kiedy usłyszałam ją po raz pierwszy, skojarzyła mi się z jakimś pięknym miejscem. Wyobraziłam sobie las usłany różnobarwnymi płatkami z tęczowym poszyciem.

Później dowiedziałam się, że pełna nazwa brzmi Stanowa Szkoła Specjalna Rosewood i że jest to zakład dla dzieci "z problemami", takich jak Robin.

Podczas następnej wizyty neurolog poddaje mnie serii badań. Oboje bardzo się koncentrujemy.




Przegląd Reader's Digest 1998
Tłumaczenie: Anna Kołyszko

Straszliwy werdykt

 

 

Po wejściu do domu widzę bladą twarz Kenny'ego. Chwała Bogu - mówi.

Trzyma słuchawkę przy uchu, ale nie odrywa ode mnie oczu.
- Już wróciła. Poproszę ją.

W słuchawce odzywa się głos Billa.
- Jackie, opowiedz mi własnymi słowami, co się stało.

Bili nie jest panikarzem, dlatego wybrałam go na swojego lekarza, Ale teraz jego głos brzmi jakoś inaczej. Jąka się, mówi za prędko.

Biorę głęboki wdech i zdaję mu pokrótce relację - jak to bolała mnie głowa, widziałam jak przez mgłę i o mało nie upadłam, sięgając po wyciągniętą rączkę Kelsey. Orientuję się, że Bill robi notatki.
- Ostatnio mało spałam. To chyba po prostu zmęczenie - tłumaczę.

Najwyraźniej sądzi inaczej. Chociaż jest niedziela, załatwia mi rezonans magnetyczny i przekonuje oftalmologa, żeby mnie przyjął.
- Dzisiaj?
Jeszcze nie dotarło do mnie znaczenie tych strasznych słów, a on już prosi, żebyśmy się pospieszyli. Spotka się z nami na radiologii.

W samochodzie Kenny powtarza mi, co wcześniej usłyszał od Billa. Istnieje możliwość, że jakiś guz w mózgu uciska nerw wzrokowy albo że mam nie wykrytego tętniaka. Na razie trudno cokolwiek stwierdzić.

Wjeżdżamy główną bramą do szpitala. Pracowałam w nim - przed urodzeniem Kelsey - jako specjalistka od prawa w zakresie opieki zdrowotnej.
- Proszę od razu iść na radiologię - recepcjonistka, którą znam uśmiecha się niepewnie. -- Witamy.

Usiłuję odwzajemnić jej uśmiech.

Kiedy wchodzę, technik radiolog właśnie zapala światła, przygotowuje aparaturę. Bili Lang czeka, chodzi nerwowo po pokoju. Zaraz po rezonansie magnetycznym wyraźnie przejęty Bill pogania mnie do wyjścia.
- Powiedziałem Kenny'emu, jak dojechać do oftalmologa - mówi. - Radiolog już ogląda twoje klisze. Zadzwonię później.

Kiedy przyjeżdżamy, okulista dopiero otwiera gabinet. Najpierw sprawdza mi wzrok, potem bada oczy.
- Widzenie w prawym oku zdecydowanie się pogorszyło - mówi.
- Czy to samo może się stać z lewym okiem? - pyta Kenny.
- Nie sądzę, ale też nie mam pewności.

Nie ma pewności. Jestem zdruzgotana. Jeżeli stracę wzrok w drugim oku, to będę ślepa.

Próbuję sobie wyobrazić, jak by to było nie widzieć twarzy ukochanych osób, ale to zbyt bolesne. Słyszę, jak Kenny pyta lekarza o diagnozę.
- Zapalenie nerwu wzrokowego - odpowiada lekarz - powodujące obrzmienie nerwu.

Dowiadujemy się, że jest to tajemnicza dolegliwość, która nadchodzi i ustępuje ni z tego, ni z owego. Najprawdopodobniej nie wiąże się z żadnymi innymi zaburzeniami w organizmie. To byłaby dobra wiadomość: z czasem wszystko wróci do normy.

Istnieje jednak i inna, bardziej zatrważająca, możliwość. Lekarz wyjaśnia, że zapalenie nerwu wzrokowego może być też objawem choroby neurologicznej.
- Jakiej? - pytam.
- Stwardnienia rozsianego, Sclerosis Multipleks. W skrócie SM.

Przerażenie odbiera mi mowę. Przypominam sobie pytania Billa Langa na temat utraty równowagi i koordynacji ruchów. Czyli to do tego prowadziły jego pytania.

I wtedy dzwoni telefon. To Bili Lang z wynikami rezonansu magnetycznego. Nie wykryto guza mózgu ani tętniaka. Ale, dodaje, prawy nerw wzrokowy wykazuje obrzmienie i dysfunkcję... a więc zaburzenie neurologiczne.
- Stwardnienie rozsiane - mówię. - Zgadza się?
- SM to tylko jedna z możliwości - po chwili milczenia mówi ostrożnie Bili.

Możliwości. To słowo nie daje mi spokoju.
- Na tym etapie nie możemy postawić ostatecznej diagnozy SM - tłumaczy. - Najpierw trzeba by pobrać płyn rdzeniowy, ale i wtedy nie da się postawić ostatecznej diagnozy, dopóki nie wystąpią inne objawy choroby.

Bili Lang podejrzewa, że od miesięcy mogłam tracić widzenie w prawym oku, ale lewe nadrabiało te straty. Co wyjaśniałoby bóle głowy, pieczenie oczu.

Później, w samochodzie, tonę w rozmyślaniach, co ze mną będzie. - Jackie, wiem, że się boisz - mówi Kenny, próbując zinterpretować moje milczenie. - Pamiętaj, że jestem przy tobie. Nigdy nie zostawię cię samej z czymś takim.

Nie jestem w stanie nic powiedzieć. Tłumione łzy dławią mnie w gardle. Zanim padły te słowa, właściwie nie zdawałam sobie sprawy, czego najbardziej się boję. Poza badaniami i diagnozą, właśnie tego. Ze zostanę sama.

Kiwam głową, łzy płyną mi po policzkach.
- Jak mogłaś pomyśleć coś takiego? - pyta Kenny.

Nie wiem, co odpowiedzieć. W końcu dodaje ostatnią rzecz, jaka została do powiedzenia.
- Zawsze będę cię kochał - mówi szeptem, ocierając mi łzy.




Przegląd Reader's Digest 1998
Tłumaczenie: Anna Kołyszko


Straciła pani czerwień

 

 

Czuję w głowie pulsujący ból. Zdejmuję okulary, przecieram oczy.
- Nie podoba ci się, jak czytam, mamusiu? - pyta Kelsey.
- Bardzo mi się podoba. Zamykam oczy i staram się ukoić swój ból melodią jej głosu. Co za radość mieć Kelsey znów zdrową. To nie do wiary. Minęła zaledwie doba od jej operacji na zatoki, a ona jest jak nowo narodzona.

Kiedy odwiedziłam ją na oddziale tak mnie rozbolała głowa, że musiałam wyjść. Ale nawet kiedy ból ustąpił, widziałam wszystko jak przez mgłę. Kiedy wywoziliśmy Kelsey na wózku ze szpitala, ta mgła się utrzymywała. Córka wyciągnęła do mnie rękę, chciałam ją uścisnąć, ale złapałam tylko powietrze i o mało nie upadłam.

Złożyłam to na karb zmęczenia. Teraz, kiedy mam Kelsey w domu, mogę odpocząć. Przy dźwięku jej głosu zapadam w drzemkę.

Nazajutrz, po obudzeniu, przecieram oczy. Strasznie mnie pieką, a na policzkach czuję lepką wilgoć. Musiałam płakać przez sen.

Wstaję, idę do łazienki, przysuwam twarz do lustra. Chyba nic specjalnego się nie dzieje, tyle że prawe oko jest mokre. Wołam męża, Kenny'ego, ale przypominam sobie, że już wyszedł.

Oko boli tak bardzo, że postanawiam sama pojechać samochodem na ostry dyżur. To tylko cztery przecznice stąd. Łapię malutką poduszeczkę - pamiątkową, bo niegdyś należała do mojej mamy - i przytykam ją do prawego oka. To działa jak duży, miękki opatrunek, przynosi ulgę.

Proszę kogoś o popilnowanie Kelsey, biorę kluczyki, ruszam do drzwi. Patrzę przed siebie, trzymając poduszeczkę przy obolałym oku. Jadę bardzo powoli, ostrożnie. Zatrzymuję się na światłach. Biorę głęboki wdech, podnoszę wzrok i widzę, że czerwone już się zmieniło. Ruszam. Słyszę dokoła trąbienie. Gwałtownie hamuję. O mało nie wjechałam pod jadący z prawej strony samochód.
- Czerwone, ty kretynko! - krzyczy ktoś z kabrioletu.

Jestem pewna, że nie było czerwone, ale może pomieszało mi się w głowie. Jeszcze jedna przecznica.

W kalifornijskiej klinice Manhattan Beach recepcjonistka wprowadza mnie prędko do gabinetu.
- Jak, u licha, mogła pani z zakrytym jednym okiem prowadzić samochód? - pyta od progu lekarz.
- Bardzo kiepsko.

Śmieje się i zaczyna badanie, twierdzi, że nie ma oznak poważnego uszkodzenia.
- Chyba mam kłopoty z rozpoznawaniem kolorów - wyznaję.
- Tak? A jakiego koloru jest moja koszula?
- Brązowa.
- Jest jaskrawoczerwona - mówi wyraźnie zaniepokojony. - Straciła pani czerwień.

Wiem, że ludzie mają kłopoty z rozróżnianiem kolorów, ale nie przypuszczałam, że można stracić tylko jeden.
- Sprawdzimy widzenie na odległość.

Wkładam okulary, zasłaniam lewe oko i patrzę przed siebie prawym. Widzę jedynie mętną szarą chmurę. Odrywam dłoń, ponownie zasłaniam lewe oko i patrzę na lekarza. Ginie w szarej mgle. Powtarzam to kilkakrotnie. Za każdym razem lekarz się rozpływa.
- Prawym okiem nic nie widzę. Przygląda mi się przez chwilę.
- Jest pani pewna?
- Tak - mój głos drży. On też ma przerażoną minę, co mnie jeszcze bardziej rozstraja.
- Przykro mi, ale problem wykracza poza moje kompetencje. Czy ma pani stałego internistę?

Jąkam się, usiłując sobie przypomnieć jego nazwisko.
- Bill Lang.
- Miałem razem z Billem praktykę - twarz mu się rozjaśnia. - Skontaktuję się z nim. Tymczasem niech pani do kogoś zadzwoni... może do męża... żeby po panią przyjechał - mówi, pdsuwając mi telefon. - Zaraz wracam.

Po jego wyjściu odkładam słuchawkę. Nie chcę przekazywać Kenny'emu takich wiadomości przez telefon. Biorę okulary, torebkę, poduszeczkę mamy... i wychodzę. Recepcjonistka woła za mną, ale idę dalej.




Przegląd Reader's Digest 1998
Tłumaczenie: Anna Kołyszko