Cokolwiek to jest

 

 

Od rana do wieczora jasny jednopiętrowy dom Mary i Abego Ayalów położony w dolinie gór San Gabriel w Kalifornii rozbrzmiewał muzyką i śmiechem. W tę marcową sobotę obchodzili szesnaste urodziny swojej córki Anissy. Krewnych i przyjaciół przyszło mnóstwo. Zabawa trwała też w ogrodzie ożywionym barwami wczesnej wiosny.

Lekko zaróżowiona Anissa promieniała. Chwilami była nastoletnią kokietką świadomą swej urody, by moment później zmienić się w małe dziecko uszczęśliwione górą prezentów. Chodziła do 10 klasy, uczyła się bardzo dobrze. Według większości kolegów i koleżanek była jedną z najładniejszych i najbardziej lubianych uczennic. Szczupła i sprawna grała w szkolnej drużynie piłki nożnej dziewcząt. Gdy tylko wracała ze szkoły, w domu urywały się do niej telefony. W weekendy dzwoniły cały dzień.

Rodzice patrzyli w nią, jak w obrazek. Oboje wychowali się zaledwie 30 kilometrów dalej, ale jakby w innym świecie - w ubogiej latynoskiej dzielnicy Los Angeles. Byli wnukami meksykańskich imigrantów, dobrze znali smak nędzy. Tylko dzięki własnej ciężkiej pracy stali się pierwszym pokoleniem, które wyrwało się z biedy. Mary 18 lat była fryzjerką. Gdy Abe wrócił z Wietnamu i otworzył warsztat naprawy ciężarówek, ona została w nim księgową.

Teraz mieszkali na przedmieściu Walnut w okazałym domu, w którym sama ich sypialnia była większa od całego domu dziadków. Oboje regularnie chodzili do kościoła, żarliwie dziękowali Bogu za zesłaną im łaskę, tą największą była dwójka dzieci - Anissa i jej 17-letni brat Airon.

W ów cudowny dzień 1988 roku, w którym Anissa świętowała swoje 16. urodziny, w całej południowej Kalifornii nie było szczęśliwszej od niej dziewczyny. Tańczyła, flirtowała i mogła choć na krótko zapomnieć o dokuczającym jej od miesiąca bólu w lewym boku i o dziwnych sińcach, o których nikomu nie wspominała.

Ból pojawił się później. Najpierw był tępy, w boku. Później zaczęło się dokuczliwe kłucie w żołądku - tak silne, że pewnej nocy wyrwało ją z głębokiego snu. Od tej pory ból wracał noc w noc. Leżała zwinięta w kłębek, przyciskała poduszkę do brzucha i zagryzała wargi, żeby nie krzyczeć. Nadal nic nie mówiła.

W niedzielę wielkanocną, tydzień po 16. urodzinach, po powrocie z kościoła zasiedli do uroczystego rodzinnego obiadu. Stół był zastawiony meksykańskimi potrawami. Anissa przepadała za nimi. Tym razem, po zaledwie kilku kęsach, zaczęła dziubać widelcem w talerzu.
- Prawie nic nie zjadłaś. Źle się czujesz? - jej zachowanie zwróciło uwagę matki.
- Nic mi nie jest - zapewniła Anissa i zmusiła się do przełknięcia jedzenia.

Po posiłku Mary Ayala w kuchni przyparła córkę do muru. Tworzyły ładną parę. Mary była niższa o głowę, ale nie ustępowała urodą córce. Wyglądała raczej na jej siostrę niż matkę. Były ze sobą bardzo zżyte. Anissa często mówiła, że jej najlepszą przyjaciółką jest matka.
- A teraz słucham! Co ci dolega? Masz gorączkę? - Mary wypytywała stanowczym głosem. Przyłożyła wargi do czoła córki.
- No naturalnie, masz!

Anissa nie mogła uniknąć badawczego spojrzenia matki, musiała jej powiedzieć.
- Myślę, że coś mi jest. Ciągle jestem zmęczona, boli mnie w boku i brzuch. Do tego jeszcze to... - podniosła spódniczkę pokazując brzydkie sińce na udach.
- Dobry Boże! A co to takiego?

Mary oniemiała z wrażenia, ale po chwili opanowała się. Znów była opiekuńczą matką, która zachowuje spokój, żeby za bardzo nie niepokoić dziecka.
- Cokolwiek to jest, jutro zaraz po szkole idziemy do doktor Gutierrez. Zobaczymy, co ona powie - sucho zakomunikowała.

Tej nocy Mary długo nie mogła zasnąć. Myślała o strasznym rozdziale w życiu jej rodziny, który od dawna uważała za zamknięty.




Przegląd Reader's Digest 1997
Tłumaczenie: Grzegorz Gortat

  • /pisane-noc/282-cud-narodzin-przeciw-mierci/1280-matczyne-lki