Na imię ma Marisa

 

 

Walka o życie Anissy przeniosła się na nowe pole, na którym wygrać było trudniej, niż trafić w totolotka. Gdy Ayalowie podjęli decyzję, stwierdzili, że i tak była nieunikniona. Bo jakiż rodzic, patrzący, jak umiera jego ukochane dziecko, nie zrobiłby tego, co oni? Tego samego dnia Mary poszła do doktor Gutierrez.
- Czy to szaleństwo? Jestem już za stara?

Lekarka mocno ją uścisnęła.
- Dokładnie cię przebadam, ale z tego, co się orientuję, nie jesteś za stara na urodzenie dziecka.

Droga do celu była wyboista. Abe poddał się zabiegowi udrożnienia nasieniowodów, ale okazało się, że plemników w spermie jest niewiele.
- Proszę sobie nie robić zbyt wielkich nadziei - przestrzegł urolog.

Był już marzec 1989 roku. Minęły cztery miesiące, ale nie zdarzyło się nic, co mogłoby podważyć pesymizm urologa. W lipcu w rodzinie Ayalów wreszcie zagościła nadzieja. Mary zaszła w ciążę.
- Nie posiadałam się ze szczęścia. Nikt z nas zapewne nie potrafił rozdzielić dwóch uczuć: radości z pojawienia się dziecka i nowej nadziei, którą mogliśmy dać Anissie. To jakby spłynęło na nas podwójne błogosławieństwo. Widzieliśmy w tym palec Boży - wspomina Mary.

Ale radość i nadzieję każdego dnia przyćmiewał niepokój. Czy remisja choroby Anissy utrzyma się wystarczająco długo, by dziecko zdążyło przyjść na świat i podrosło na tyle, żeby można mu było pobrać szpik? Czy będzie odpowiednim dawcą? Nikt nie znał odpowiedzi.

Nie przerywali więc poszukiwań w rejestrach niespokrewnionego dawcy.

W listopadzie, w czwartym miesiącu ciąży położnik zaproponował Mary, żeby zdecydowała się na punkcję owodni - wykonywaną rutynowo u ciężarnych kobiet po 35. roku życia.

Badanie wykazuje, czy dziecko nie ma wad genetycznych, pozwala również określić jego płeć.

W pierwszej chwili Mary powiedziała nie. Już dawno zdecydowali z mężem, że będą je kochać i wychowywać - bez względu na to, jakie się urodzi, choćby i upośledzone.
- Poza tym wcale nie chciałam wiedzieć, czy urodzę chłopca, czy dziewczynkę oraz czy maleństwo jest odpowiednim dawcą. Nie chciałam myśleć o kłopotach. Pragnęłam tylko zwyczajnie cieszyć się ciążą.

Rodzice dowiedzieli się, że czasem można leczyć płód jeszcze przed urodzeniem. Wtedy postanowili, że Mary podda się badaniom. Data była już ustalona, gdy dowiedzieli się, że punkcja owodni pozwoli określić, czy występuje zgodność między antygenami dziecka a Anissy.

MARY:

Przez cztery tygodnie czekaliśmy na wyniki. Wreszcie zadzwonił telefon - urodzę dziewczynkę, dziecko jest całkowicie zdrowe.
- Dziękuję - zdołałam wyszeptać.

Akurat wszyscy byliśmy w kuchni. Abe, Airon i Anissa od razu poznali po moim głosie, o co chodzi, i patrzyli na mnie w napięciu. Przekazałam im wieści, a oni zaczęli głośno wiwatować. Ja wróciłam do telefonu.
- Czy wiadomo już coś o zgodności antygenów?
- Jeszcze nie.

Czekaliśmy więc na odpowiedź na najważniejsze pytanie. Każdy kolejny dzień wydawał się wiecznością. Minęło Boże Narodzenie, zaczął się rok 1990. Upłynął styczeń, a my wciąż nie wiedzieliśmy.

Nadal jeździliśmy z odczytami, nadal szukaliśmy sponsorów i dawców, ale najważniejsze było czekanie. Żeby zająć czymś myśli, zastanawialiśmy się, jakie imię nadać córeczce, ale szybko się zdecydowaliśmy - Marissa Ewa. Marissa to połączenie mojego imienia z Anissa, a Ewa na cześć pra-matki Ewy - dawczyni życia. Od tej pory nigdy nie mówiliśmy o "dziecku ", tylko o Marissie.




 

Przegląd Reader's Digest 1997
Tłumaczenie: Grzegorz Gortat

 
  • /pisane-noc/282-cud-narodzin-przeciw-mierci/1286-cudowne-dziecko
  • /pisane-noc/282-cud-narodzin-przeciw-mierci/1284-ostatnia-deska-ratunku