6 dni walki o życie (3)

 

 

DESZCZ PADAŁ CAŁĄ NOC. Gdy ulewa się skończyła, Crystal i Dave znaleźli skrawek, gdzie docierały promienie słońca. Chcieli się wysuszyć. Dave zdjął koszulę i Crystal zrozumiała, jak wielką cenę zapłacił obejmując ją w nocy. Jego plecy były jak napuchła bryła czerwonego mięsa. Jej ciało było całe w cętki od ukłuć. Straciła resztki nadziei.

- Mamy nowy dzień. Dajmy mu szansę - namawiał Dave.

Na drzewach zaczął się hałaśliwy gwar. Jakieś 20 m nad nimi huśtało się na gałęziach stado czarnych i brązowych małp, które zerkały na nich oczami w białych obwódkach. Crystal wiedziała, że ten gatunek zamieszkuje najbardziej niedostępne rejony dżungli. A więc zabłądzili na dobre.

Sobotniego poranka, piątego dnia, dzieląc się ostatnim batonem, usłyszeli warkot silnika łodzi. Poderwali się na równe nogi.

Jesteśmy ocaleni - pomyślał Dave.

Przedzierali się przez zarośla, biegli za dźwiękiem silnika, przeszli przez piaszczysty pagórek i znów zanurzyli w cień równikowego lasu. Stanęli, nasłuchiwali, ale usłyszeli tylko krzyk ptaków. Nic więcej.

Podczas tego rozpaczliwego biegu Crystal pozdzierała pęcherze na stopach. Skarpetki miała mokre od potu, groziło jej zakażenie. Każdy krok był torturą. Crystal okręciła łydki pnączami, by zmniejszyć czucie i złagodzić potworny ból. Kuśtykała, wreszcie upadła. Dave widział, że dziewczyna jest u kresu sił - blada, lała się przez ręce. Sam był bliski załamania.

- Wytrzymaj do końca dnia. Zrób to dla mnie - prosił.

Kusząc obietnicą znalezienia otwartego nieba nad piaszczystym wzniesieniem, Dave nakłaniał Crystal do dalszej wędrówki. Sam ledwie już trzymał się na nogach.

Teraz ona szła pierwsza. Podciągając sobie nogi rękami, przechodziła przez zwalone pnie drzew. Późnym popołudniem zwarte sklepienie z liści przejaśniało. Trafili na jakąś piaszczystą polanę. Crystal szalała ze szczęścia, że nareszcie wyszli z cienia. Zrzuciła buty i turlała się po piasku.

Zasnęli pod gwiaździstym niebem.

W niedzielny poranek, kiedy Crystal wciąż spała, Dave wypisał na piasku obok niej patykiem: Zagubieni od sześciu dni. Zrobił zdjęcie.

Byli na zboczu. Pod nimi rozlewisko niemal zakrywało zarośla, woda pluskała o pnie drzew. Zeszli tam, brodząc wśród ostrych traw. Było coraz głębiej. Czy to rozlewisko rzeki, której szukali od tylu dni?

Zaczęli płynąć ciemną wodą. Odpoczywali, trzymając się pni drzew. Chłód wody łagodził ból w stopach, ale kolczaste zarośla szarpały ubranie, raniły ciało, wyrywały włosy.

Kierowali się w stronę widocznej z daleka przerwy w zwartym baldachimie liści. Nagle usłyszeli warkot samolotu. Coraz głośniejszy, zbliżał się.

Jest. Zobaczyli. Tuż nad koronami drzew leciał biały samolot z czerwonymi znakami. Dave wgramolił się na powalone drzewo, krzyczał, wymachiwał rękami. Samolot znów przeleciał nad nimi - i zniknął.

- Szukają nas, szukają w dobrym miejscu - powtarzał podekscytowany. Wiedział, że w Amazonii piloci latają wzdłuż rzek. Wywnioskował z tego, że otwarte niebo przed nimi mogło też oznaczać rzekę.

Ruszyli. Crystal była tak słaba, że czasami tylko leżała na wodzie na plecach, a Dave ją ciągnął.

Około 17 dotarli na otwartą przestrzeń. Zamiast koron drzew mieli nad głowami niebo. A przed sobą szeroką ciemną rzekę. Dave zaczął ścinać pnącza, by powiązać pnie w tratwę.

- Tam są ludzie! - krzyknęła nagle Crystal.

Dwaj ciemnoskórzy mężczyźni powoli wiosłowali w ich kierunku. Płynęli czółnami wydłubanymi z pni. Uśmiechnęli się, gdy Dave zawołał do nich łamanym portugalskim. Wzięli do łodzi wymizerowaną parę.

Po półtorej godziny dopłynęli do wioski. Kobiety przyniosły placki, sok z owoców i suche ubrania dla uratowanych turystów. Oni sami zaś wyciągali sobie ze skóry kolce i opatrywali rany szałwią. W końcu mocno zasnęli w hamakach. Nareszcie nie na mokrym, zgniłym leśnym poszyciu.

W szpitalu w Maues dokładnie ich przebadano. Lekarze opatrzyli Crystal stopy, które były w tak złym stanie, że przez 2 dni w ogóle nie mogła chodzić. I ona, i Dave byli wychudzeni - w ciągu sześciu dni jedli nie więcej niż 50 kcal dziennie.

Dżungla poddała egzaminowi ich charaktery i związek. Uznali, że mogą się od niej jeszcze wiele nauczyć. Wrócili więc do schroniska i zostali do końca zaplanowanego pobytu. Wrócili też na szlak - już z przewodnikami i zawsze oznaczali ścieżki, po których wędrowali.





Przegląd Reader's Digest 1999
Tłumaczenie: Jerzy Bokłażec

 

  • /pisane-noc/287-6-dni-walki-o-ycie/1307-6-dni-walki-o-ycie-2