Rób to, co najbardziej lubisz

 

 

KIEDY POPRAWIŁO SIĘ MOJE samopoczucie, wróciło zainteresowanie pracą. Tracy powtarzała mi, żebym przestał się uganiać za hitami ekranowymi i dużymi pieniędzmi. Uważała, że już zapracowałem na prawo robienia tylko tego, co mnie naprawdę pasjonuje.

Moi agenci znaleźli mi rolę w komedii Woody Allena kręconej dla telewizji. Zarobek był mikry i nawet nie zapewniali mi osobnej garderoby. To była jednak robota, którą kochałem.

Później zagrałem drugoplanową rolę w filmie Prezydent - miłość w Białym Domu reżyserowanym przez Roba Reinera. Nieważne, że nie była główna - Michaelowi Douglasowi, który grał prezydenta i Annette Bening w roli jego dziewczyny warto było partnerować. Każda scena, każdy dzień na planie sprawiały mi frajdę.

Najpierw ograniczyłem zadania aktorskie tylko do tych, które mi naprawdę odpowiadały, potem zamierzałem ograniczyć je jeszcze bardziej - do tych, które filmowane są w Nowym Jorku i które nie kolidują z moim życiem rodzinnym. W branży filmowej to nierealne. Ale w telewizji... mogło się udać.

I tak zacząłem grać w Spin City. Znów współpracowałem ze starym znajomym Garym Goldbergiem. Serial wszedł na ekrany we wrześniu 1996 roku. Recenzje były doskonałe, a oglądalność dawała nadzieję na długie powodzenie. I rzeczywiście, grałem w nim cztery lata, nakręciłem sto odcinków, ale w końcu choroba zmusiła mnie do rezygnacji.

Pod koniec drugiego roku w Spin Ciry rozmawiałem z lekarzami o operacji, która mogłaby osłabić objawy choroby. Doktor Bruce Cook uważał, że gra w serialu nie jest wystarczającym powodem do tak poważnej interwencji chirurgicznej. Dopiero niedawno przyznał mi się, co go przekonało, by mnie jednak operować.

- Opowiadał mi pan o Samie - powiedział. - O tym, że trudno panu czytać mu książki, bo nie może ich pan utrzymać i przewracać kartek. Rolę w telewizji może zagrać wiele osób, ale tylko pan może być ojcem swojego syna. Gdy przedstawił mi pan sprawę w ten sposób, uznałem, że warto spróbować.

Uprzedziłem ludzi z telewizji o swoich planach. Przyjęli to ze zrozumieniem, bo na szczęście na początku poinformowałem ich o swojej chorobie.

Niedawno nasza rodzina powiększyła się i to od razu o dwie dziewczynki. Wieczorem przed wyjazdem do Bostonu na operację przytulałem je wyjątkowo długo, chociaż były jeszcze za małe, by zrozumieć, na co się decyduję. Samowi mogłem wyjaśnić, co zrobią chirurdzy - w zasadzie swoją metodą odtworzą naszą starą zabawę ze ściskaniem kciuka. Tym razem, jeśli wszystko pójdzie dobrze, będziemy mogli liczyć nie do pięciu, ale znacznie dłużej. Lekarze wywiercą mi dziurkę w czaszce i mikroelektrodą zniszczą w mózgu te komórki, które wywołują moje drgawki.

Dostałem dużą dawkę środka uspokajającego, lecz wyraźnie czułem, jak golą mi głowę. Prosiłem - to pamiętam - żeby zostawili mi grzywkę, by potem choć trochę włosów wystawało mi spod bejsbolówki. Pamiętam też szczypiące ukłucia śrub, gdy mocowano mi do głowy aluminiową ramę.

Poczułem lekkie drganie i nacisk, ale żadnego bólu, gdy wiercono mi w ciemieniu otworek. Przypominam sobie także, jak ktoś mnie prosi, bym pokazał, jak mi się trzęsie ręka. Spróbowałem, ale dłoń mnie nie posłuchała. Poruszyłem nią znowu, ale nie mogłem wywołać drżenia.

Zdenerwowałem się. Wydawało mi się, że jestem złym pacjentem.

- Ale ona nie chce. Nie chce się trząść. Nie da rady.

- Świetnie. O to chodzi. Udało się - powiedział lekarz. Po operacji polecieliśmy całą rodziną na Karaiby, wypocząć i odzyskać siły. Pewnego ranka poszedłem na plażę i usiadłem na miękkim piasku. Położyłem ręce na kolanach. Tuż przy brzegu pelikany łowiły ryby. Kołowały w powietrzu i nurkowały, widok był bajkowy. Jednak ja patrzyłem na własną dłoń. Patrzyłem i czekałem. Nie minęło pięć minut i moje palce zaczęły delikatnie trzepotać. Ruch był minimalny, nikt by nie zauważył, ale był.

Tak jakbym znalazł się na początku drogi, ale z jedną ważną różnicą. To nie była lewa ręka. Operacja się powiodła, lewa strona ciała była spokojna, jak ta gładka niczym lustro błękitna zatoka przede mną. Teraz miałem problem z prawą. Drżenie przeniosło się na prawą stronę ciała.

Nie byłem zaskoczony. To nie miało nic wspólnego z operacją. Ogarnął mnie smutek, a nie złość. Od lat wiedziałem, że to nieuniknione. Mam Parkinsona, a to choroba postępująca. Rozwija się tak jak ma się rozwijać.

Co mam więc robić? Wstałem, otrzepałem piasek i ruszyłem do domu, do żony i śpiących dzieci.

Odpowiedź była jasna. Po tym wszystkim, co przeszedłem, po tym, czego się nauczyłem i co zostało mi dane, zamierzałem robić to, co robiłem codziennie od kilku lat. Po prostu nie rezygnować.

Stawiać czoło temu, co tylko przyniesie mi los.



Tłumaczenie: MICHAŁ MADALIŃSKI; Przegląd Reader's Digest, sierpień 2003
  • /pisane-noc/288-ja-i-moj-los/1317-znaczenie-tikow