Ramię sprawiedliwości

 

 

WKRÓTCE po skazaniu Swango Cecilia Gardner przestała pracować w prokuraturze. Mimo jej wysiłków FBI wciąż nie miało dowodów morderstwa. Zgony w klinikach Illinois i Ohio miały miejsce tak dawno, że większość dokumentacji uległa zniszczeniu lub zaginęła i szansę znalezienia czegoś, co nadawałoby się do przedstawienia sądowi, były znikome.

Kierownictwa szpitali w Dakocie Południowej i na Long Island stwierdziły, że nie znalazły żadnych niewyjaśnionych zgonów chorych, którymi opiekował się doktor Swango. Jednak agenci FBI sami przeanalizowali dokumentację jego pacjentów ze szpitala kombatantów. Szukali objawów zatrucia. W końcu ekshumowano 6 ciał, a próbki tkanek wysłano do laboratorium.

Pod koniec 1998 roku agenci pojechali do Zimbabwe i ekshumowali ciała czterech ofiar Swango. Miejscowe władze uznały, że mają dość dowodów, by go oskarżyć i Amerykanie wrócili do domu z mocniejszymi dowodami.

Przez następne 2 lata funkcjonariusze wymiaru sprawiedliwości kierowani przez prokuratorów Josepha Conwaya i Gary'ego Browna przesłuchali setki osób i zebrali wielkie ilości materiału dowodowego.

W końcu, ledwie parę dni przed wypuszczeniem Swango z więzienia, oskarżono go o zabójstwo trzech pacjentów szpitala kombatantów na Long Island. Federalny akt oskarżenia obejmował też próbę otrucia Reny Cooper w Ohio w 1984 roku oraz zabójstwo - w tym samym roku - Cynthii McGee, 19-letniej sportsmenki, uśmierconej zastrzykiem z potasu, powodującym zatrzymanie akcji serca.

6 września 2000 roku Swango znów był na sali rozpraw przed sędzią Jacobem Mishlerem. Poszedł na ugodę. Przyznał się do zabójstw, a w zamian prokurator nie domagał się kary śmierci. W granatowym więziennym drelichu i wypłowiałych kapciach stał przed sędzią Mishlerem, który pytał, czy przyznaje się do kolejnych zarzutów.

- Przyznaję się, Wysoki Sądzie - odpowiadał beznamiętnie Swango.

Mishler poprosił o wyjaśnienia.

- Dokonałem tego, podając trujące substancje, wiedząc, że może to spowodować zgon. Zdaję sobie sprawę, że to, co zrobiłem jest złe - suchym i rzeczowym tonem Swango czytał przygotowane oświadczenie.

Prokuratura przedstawiła 5 gęsto zapisanych kartek z notatnika skonfiskowanego podczas aresztowania na lotnisku w Chicago. Swango drobnym maczkiem przepisywał fragmenty ulubionych książek. Prokurator twierdził, że te fragmenty rzucają światło na umysłowość oskarżonego.

Jeden z nich brzmiał: Gdy zabijam, to dlatego, że tego chcę. Tylko w ten sposób mogę się upewnić, że wciąż żyję. Inny fragment: Uwielbiam to. Cudowny, mocny, swojski zapach zabójstwa w zaciszu czterech ścian.

Swango zrezygnował z ostatniego słowa.

Sędzia Mishler skazał go na trzykrotne dożywocie, bez możliwości zwolnienia warunkowego. Resztę życia Swango spędzi w więzieniu.

W wywiadzie dla prasy sędzia Dennis Cashman z Quincy przypomniał historię zatrudnienia doktora Swango i zwrócił uwagę, że dwie kliniki przyjęły go do pracy już po tym, jak został skazany za próbę otrucia.

Niestety, przypadki takie jak doktora Michaela Swango mogą nie być odosobnione. W szpitalu mordercy łatwiej niż gdzie indziej upozorować śmierć naturalną. Tym bardziej ważne jest, by poddawać obserwacji lekarzy, którzy mają jakąkolwiek przeszłość kryminalną i uniemożliwić im dostęp do chorych.

Należy nałożyć na szpitale obowiązek zgłaszania wszystkich postępowań dyscyplinarnych przeciwko lekarzom i sprawdzanie bazy danych, nim lekarz uzyska prawo do pracy. Trzeba określić surowe kary za niewywiązywanie się z tego obowiązku. A informacje w bazie powinny być dostępne opinii publicznej.

Zdaniem sędziego Cashmana kierownictwo szpitali oraz lekarze tak się bali ewentualnego pozwania do sądu, że nie uznali wyraźnych dowodów zbrodni i w ten sposób stali się sprzymierzeńcami mordercy. Przedstawiciele świata medycyny wydawali się ślepi i nie chcieli wziąć pod uwagę ewentualności, że jeden z nich - Michael Swango - może być seryjnym mordercą.

- Większość lekarzy, których znam, to dobrzy, prawi ludzie - mówił sędzia Cashman.

Sądzi jednak, że niektórzy uważają się za elitę i tak też traktują kolegów. A taka solidarność czasem sprawia, że nie można dojść prawdy.



PRZEZ WIELE LAT rodzice Kristin Kinney próbowali pogodzić się z jej stratą i bólem.

W wywiadzie, jaki przeprowadzono z nimi przed ostatnim procesem Swango, Sharon Cooper powiedziała, że cokolwiek z nim się stanie:

- My już dostaliśmy wyrok dożywocia. Jedyne, czego oczekuję od Michaela, to przyznanie się do winy i gotowość poniesienia konsekwencji. Przede wszystkim chcę mieć pewność, że on nigdy już nie będzie mógł robić takich rzeczy.

We wrześniu 2000 roku ona i jej mąż taką pewność otrzymali. Teraz mają nadzieję odzyskać choć w pewnej mierze spokój.



 

 
Przegląd Reader's Digest 2003
Tłumaczenie: MICHAŁ MADALIŃSKI

O jeden kraj za daleko

 

 

HOWARD MPOFU nowego lekarza polubił od pierwszego wejrzenia. Ten mężczyzna zarządzający szpitalami Kościoła ewangelicko-augsburskiego w Zimbabwe poznał Swango w listopadzie 1994 roku, gdy odbierał go z lotniska. Niebieskooki blondyn często się uśmiechał. Miał - jak wynikało z życiorysu, który przedstawił - 40 lat, ale wyglądał młodziej.

W czasie jazdy do miasta Amerykanin się rozgadał, widać było, że aż się pali do roboty. Mpofu zapytał, dlaczego przyjechał do Zimbabwe, gdzie będzie zarabiał ułamek tego, co mógłby dostawać w Stanach. Jest absolwentem amerykańskiej uczelni, staż odbył w słynnej klinice Ohio. Wszędzie go przyjmą z otwartymi ramionami.

- Całe życie marzyłem, by pomagać biednym i upośledzonym - odpowiedział Swango i dodał, że Ameryka ma lekarzy pod dostatkiem, a tu, w Afryce, będzie naprawdę potrzebny.

W szpitalu misyjnym w Mnene szybko podbił serca pacjentów i pracowników. Nazywali go doktorem Mike'em. Na 48-godzinnym dyżurze potrafił nie zmrużyć oka. Robił dodatkowe obchody, zaglądał do chorych w nocy i po południu, nawet gdy nie był na dyżurze.

Jednak wkrótce pojawiły się znajome sygnały. Niektórzy pacjenci zaczęli prosić, by nie leczył ich doktor Mike. Pewien chory wenerycznie zażądał wypisania ze szpitala i twierdził, że po zastrzyku doktora Swango dostał okropnych boleści. Zmarł wkrótce po powrocie do domu.

Potem zmarło dwóch innych pacjentów doktora Swango. Zaniepokojony dyrektor szpitala wszczął dochodzenie. Przerażone z początku pielęgniarki, zaczęły wreszcie mówić. Jedna powiedziała, że według niej doktor Mike jednemu choremu coś wstrzyknął.

Zaprowadziła dyrektora do łóżka Keneasa Mzezewy, pacjenta po amputacji stopy. Mzezewa opowiedział, że zastrzyk wykonany przez Swango wywołał u niego paraliż.

- O mało nie umarłem - dodał.

Dyrektor musiał wziąć pod uwagę możliwość, że w jego szpitalu hula morderca. Zawiadomiono policję, a Swango zawieszono w prawach do wykonywania zawodu, na czas dochodzenia. Trwało ono parę miesięcy, a kontrakt o pracę skończył się 13 października 1995 roku. Swango podjął pracę w innym szpitalu w Zimbabwe.

Policja prowadząca śledztwo w sprawie zgonów w Mnene wezwała go na przesłuchanie. Ustalili termin spotkania, a po paru dniach Swango powiedział znajomym, że wybiera się na wycieczkę do parku narodowego niedaleko granicy z Mozambikiem i wróci za dwa tygodnie. W rzeczywistości nie miał zamiaru wracać.

Pojawił w Zambii i ponad 2 miesiące pracował w szpitalu, póki nie dotarło tam ostrzeżenie władz Zimbabwe wysłane do ościennych państw. Zambijczycy natychmiast go zwolnili.

Wyjechał i pojawił się w Johannesburgu w RPA. Tam firma pośrednictwa pracy dla lekarzy znalazła mu miejsce w szpitalu w Arabii Saudyjskiej. Był tylko jeden szkopuł, wizę saudyjską mógł dostać wyłącznie w konsulacie w USA.

Mógłby zrezygnować z tej pracy, szukać czegoś poza medycyną i nie ryzykować wjazdu do Stanów Zjednoczonych. Jednak nie potrafił się obyć bez kontaktu z chorymi w szpitalu.

27 czerwca 1997 roku urzędnik imigracyjny na lotnisku w Chicago wziął do ręki amerykański paszport mężczyzny, który przyleciał z Johannesburga z przesiadką w Londynie. Wstukał do komputera: Michael J. Swango. Na monitorze pojawiła się informacja o nakazie aresztowania i urzędnik poprosił Michaela Swango na zaplecze.

Wkrótce lekarza zatrzymano pod zarzutem oszukiwania władz federalnych. Niemal natychmiast przeniesiono go do Nowego Jorku, do więzienia federalnego.

Zastępca prokuratora federalnego Cecilia Gardner miała problem. To ona wymyśliła, by uzyskać nakaz aresztowania, stawiając Swango zarzut oszustwa. Teraz sądziła, że ma w areszcie mordercę, ale może mu udowodnić jedynie złożenie fałszywego oświadczenia. A za to można dostać wyrok w zawieszeniu i niekoniecznie iść do więzienia. Gardner musiała dać FBI czas na znalezienie dowodów morderstwa albo rozszerzyć sprawę o oszustwo o dodatkowe zarzuty. Postanowiła działać na obu frontach.

Swango miał dostęp do narkotyków, więc rozszerzyła, akt oskarżenia o ich nielegalne używanie i rozprowadzanie. Za każde z tych przestępstw grozi kara do 5 lat więzienia. Gardner w poszukiwaniu dalszych dowodów pojechała też do Afryki. Swango chciał uniknąć procesu, do którego włączono by jego postępki w Afryce, więc zgodził się przyznać do winy i odbyć karę 42 miesięcy więzienia.

12 czerwca 1998 roku wprowadzono go na salę rozpraw, by wysłuchał wyroku. Było tylko kilku widzów. Żadnych przyjaciół ani rodziny. Sędzia Jacob Mishler zapytał podsądnego, czy ma coś do powiedzenia.

- Jest mi bardzo, bardzo przykro, Wysoki Sądzie - odparł Swango, po czym milczał do końca.

Sędzia ogłosił wyrok. Gdy Swango wyprowadzano z sali, na jego twarzy nie widać było cienia satysfakcji, a musiał ją czuć, bo wprawdzie był skazany, ale uniknął oskarżenia o morderstwo. Przy dobrym sprawowaniu mógł liczyć na zwolnienie już w lipcu 2000 roku. Będzie miał 46 lat, a przed sobą możliwość długiej kariery w zawodzie lekarza.

Jeśli organy ścigania miały go utrzymać za kratkami, musiały rozpocząć wyścig z czasem.



 

 
Przegląd Reader's Digest 2003
Tłumaczenie: MICHAŁ MADALIŃSKI

Zgubiliśmy go

 

 

DOKTOR Michael Swango 1 czerwca 1993 roku dostał zezwolenie na pracę na Long Island w pobliżu Nowego Jorku. Władze uczelni sprawdziły, że ukończył studia w Illinois i że odbył roczny staż w znanej klinice w Ohio. Swango przyznał, że był karany, ale wytłumaczył, że chodziło o bójkę w barze. Stracił wtedy panowanie nad sobą. Nikomu w szpitalu nie przyszło do głowy, by zweryfikować to w prokuraturze czy w sądzie. Nie sprawdzono też, co robił po wyjściu z wię- zienia.

Przedstawił referencje od trzech osób. Uniwersytet Nowojorski wysłał pisma do tych klinik uniwersyteckich, w których Swango pracował. W żadnej z odpowiedzi nie znalazła się wzmianka o podejrzeniach czy złej opinii. Uniwersytet Nowojorski nie miał też pojęcia, że w Ohio i Illinois odebrano mu licencję.

Swango zatrudniono w szpitalu urzędu do spraw kombatantów na Long Island. Wprowadził się do hotelu pracowniczego i 1 lipca rozpoczął pracę.

Dwa tygodnie później w Wirginii o 9 rano Sharon Cooper była jeszcze w sypialni, gdy zadzwonił telefon. Po chwili do pokoju wszedł Al.

- Wstawaj. Coś się stało z Kristin.

Wiedział tylko tyle, że wzywają ich na komisariat. Tam wprowadzono ich do pokoju na piętrze.

- Państwa córkę znaleziono martwą - poinformował ich policjant - Rana postrzałowa w piersi.

- Gdzie ona jest? - spytała Sharon, łzy napłynęły jej do oczu. - Chcę ją zobaczyć.

- Nie można, trwa sekcja - wyjaśnił policjant.

Sharon stała bez ruchu. Wydawało się jej, że czas się zatrzymał. Policjant powiedział, że ma zdjęcie. Al chciał zidentyfikować Kristin.

- Nie! Ja! - krzyknęła Sharon.

Funkcjonariusz położył przed nią fotografię. Głowa Kristin bezwładnie opierała się o drzewo. Sharon widziała, jej córka nie żyje.

Kristin zostawiła kilka listów. Ten znaleziony na miejscu śmierci bez wątpienia powstawał, gdy zwiększało się działanie środków oszałamiających, bo przy końcu pismo było nieczytelne. Pisała: Jestem, jestem w końcu szczęśliwa. Największą radością mojego życia była praca.

Drugi list znaleziono w jej aucie, był zaadresowany do Cooperów. Kocham Was oboje bardzo. Po prostu nie chcę już tu dłużej być.

Po pogrzebie Al i Sharon próbowali jakoś sobie wytłumaczyć samobójstwo córki. Po jakimś czasie Sharon dostała list od Swango. Wiele o Was myślę, wiem, że Kristin chciałaby, abyśmy pozostali w kontakcie - pisał.

Sharon nie chciała "pozostawać w kontakcie". Zwróciła uwagę na adres nadawcy - Nowy Jork, Long Island.

Nie mogła pozbyć się uczucia, że to on był odpowiedzialny - bezpośrednio lub pośrednio - za samobójstwo córki. Bała się, że jeśli czegoś nie zrobi, to Swango może skrzywdzić więcej osób. Może zginąć inna wrażliwa dziewczyna, taka jak Kristin.

W końcu napisała do koleżanki córki w Dakocie Południowej. Niepokoi mnie, kim naprawdę jest Michael. Teraz dostał etat w Nowym Jorku - pisała i dołączyła nowy adres Swango.

Koleżanka doceniła powagę sytuacji i zwróciła się od razu do doktora Anthony'ego Salema, a on z kolei do doktora Roberta Talleya, który znał dziekana wydziału medycyny uniwersytetu w Nowym Jorku. Zadzwonił do niego z ostrzeżeniem, żeby nie przyjmował Swango do pracy. Mrożące krew w żyłach wiadomości sprawiły, że Swango został zawieszony w prawach wykonywania zawodu. Dziekan wysłał list z ostrzeżeniem do wszystkich wydziałów medycyny w kraju. Zwracam na niego Państwa uwagę, bo uważam, że będzie gdzieś próbował dostać pracę lekarza - pisał.

Jeszcze tydzień po tym Swango widywano na uniwersytecie i w okolicy. Czas mijał na przepychankach, kto ma prowadzić dochodzenie. W końcu sprawę wziął w swoje ręce departament sprawiedliwości i agenci FBI - ale lekarz zniknął.

Dopiero 27 października 1994 roku - rok po zwolnieniu go z uniwersytetu - wydano nakaz aresztowania. Swango trafił na listę poszukiwanych, lecz FBI nie miało pojęcia, gdzie go szukać.

Zginął nam - wyznał Cooperom pewien agent.



 

 
Przegląd Reader's Digest 2003
Tłumaczenie: MICHAŁ MADALIŃSKI

 

 

Zdemaskowany

 

 

Sioux FALLS na oddziale intensywnej opieki medycznej Kristin wszystkich szybko poznała. Była lubiana. Swango też. Pracował na tym samym piętrze. Lepiej znał się na postępowaniu w nagłych wypadkach niż większość młodych lekarzy. Wszystko szło tak dobrze, że w październiku 1992 roku złożył wniosek o przyjęcie do AMA. Tym samym ujawnił, że znów praktykuje jako lekarz. Jak na człowieka starającego się ukryć przeszłość, krok był ryzykowny. W AMA jego sprawą zajęła się Nancy Watson, która zachowała się inaczej niż władze kliniki w Dakocie Południowej. Napisała do sądu w Quincy z prośbą o kopię wyroku.

Jakież było jej zdziwienie, gdy z Quincy zadzwonił do niej sędzia Dennis Cashman, oburzony wiadomością, że skazany lekarz znów pracuje.

- Czy pani wie, z kim marny do czynienia? - zapytał.

- Właściwie nie bardzo - odparła.

Cashman opowiedział jej o zatruciach na pogotowiu w Quincy i podejrzanych zgonach w Ohio.

Wstrząśnięta Nancy Watson napisała do Swango, że ponieważ dwa stany cofnęły mu prawo wykonywania zawodu, jego wniosek został skierowany do rozpatrzenia przez radę etyki i prawa. Rozmawiała też z kilkoma osobami w AMA. Jedna z nich znała dziekana wydziału medycyny Uniwersytetu Stanowego Dakoty Południowej doktora Roberta Talleya.

25 listopada 1992 szef kadr Anthony Salem został telefonicznie zawiadomiony przez Talleya, że Swango miał w przeszłości "problemy".

- Wiem - rzekł doktor Salem. - Coś w Illinois.

- Nie - odparł Talley. - W Ohio, podejrzane zgony.

Salem był wstrząśnięty. Zapewnił Talleya, że sam będzie nadzorował pracę Swango przez najbliższe 3 dni.

Nazajutrz wypadało Święto Dziękczynienia. Już dzień później sprawa wyszła poza szpitalne mury. W telewizyjnym programie Sądowe akta poruszono sprawę, ilustrując ją fragmentem starego filmu - wywiadu ze Swango przeprowadzonego, gdy był w więzieniu. Wieczorem do Salema zadzwoniło dwóch kolegów, przerażonych tym, co zobaczyli w telewizji. Rano szef kadr zadzwonił do Swango i zabronił mu przychodzić do szpitala. Cofnął mu zezwolenie na wstęp do szpitalnej apteki i zawiesił w prawach pracownika. Zawiadomił władze kliniki. Zaczęto sprawdzać karty chorych pacjentów Swango.

Kristin zapewniała rodziców, że u niej wszystko w porządku, ale koledzy martwili się o nią. Zamknęła się w sobie, była przygnębiona. Dopiero po jakimś czasie przyznała komuś z przyjaciół, że zastanawia się, czy to możliwe, żeby Michael Swango naprawdę był winny.

13 stycznia ciężko zachorowała. Miała silne mdłości, bóle głowy, w domu zemdlała. I znowu - klasyczne objawy zatrucia arszenikiem, ale Kristin nigdy nie powiedziała, że podejrzewa, że ktoś chce ją otruć.

Ostatni weekend lutego spędzała sama, bo Swango wyjechał na parę dni. W piątek wieczorem ogarnął ją taki lęk - jak zanotowała w dzienniku, który zaczęła pisać - że wzięła coś na uspokojenie. W sobotę zadzwoniła do pracy i powiedziała, że nie przyjdzie, bo się źle czuje. Wieczorem wypiła kilka dżinów z tonikiem, żeby się rozluźnić. Więcej nie pamiętała.

Późną nocą policja zatrzymała młoda kobietę, spacerująca po ulicy nago, choć termometry wskazywały minus 16 stopni C. To była Kristin Kinney. Odwieziono ją do szpitala psychiatrycznego.

Lekarze przypuszczali, że to zatrucie nikotyną. W dużej dawce wywołuje paraliż, śpiączkę i śmierć. Do objawów zatrucia należą dezorientacja, osłabienie i przygnębienie. Wszystkie wystąpiły u Kristin.

Diagnoza wydawała się dziwna, bo Kristin prawie nie paliła. Nikt nie wiedział, że wśród trucizn znalezionych w mieszkaniu Swango w Quincy była też nikotyna.

21 marca Al Coopoer miał zawał. Został przyjęty do szpitala. Czekała go operacja wszczepienia by-passów. To zmobilizowało Kristin. Pojechała do Wirginii opiekować się ojczymem. Matka była przerażona wyglądem córki - chuda, wycieńczona, skarżyła się na bóle głowy i mdłości.

Czas mijał. Kristin spędzała z Alem całe godziny, podnosiła go na duchu. Mówiła mu, jak bardzo go kocha. Wydawało się, że odzyskuje formę i humor.

Gdy pod koniec marca Kristin wróciła do Dakoty Południowej, była zdecydowana na rozstanie. Złożyła wymówienie w szpitalu i zawiadomiła znajomych, że wraca do Wirginii. Cooperowie byli szczęśliwi.

Kristin wynajęła mieszkanie i wróciła do dawnej pracy. Wiele czasu spędzała teraz z rodzicami, nie narzekała już na bóle głowy.

22 kwietnia w Wirginii niespodzianie pojawił się Swango i wprowadził do Kristin.

Młodzi odwiedzili Cooperów następnego dnia. Przyjęła ich tylko Sharon, Al gdzieś wyszedł.

- Chyba przytyłeś parę kilo - powiedziała w pewnej chwili.

Wpadł w szał, wrzeszczał i tupał.

- Jak możesz mówić o mnie takie rzeczy! - ryczał.

Oszołomiona Sharon zamilkła.

- Co mu się stało? - spytała córkę, gdy Michael wyszedł.

Kristin miała przerażoną minę.

- Nic nie mów - powiedziała.

Po tym incydencie rzadko odzywała się do rodziców. Swango nie wrócił do Wirginii na stałe. Chciał znów pracować jako lekarz, ale tam, gdzie go nie znają.

Już po kilku dniach był na uniwersytecie w Nowym Jorku na kolejnej rozmowie kwalifikacyjnej.



 

 
Przegląd Reader's Digest 2003
Tłumaczenie: MICHAŁ MADALIŃSKI

Burzliwa miłość

 

 

SWANGO stracił licencję na wykonywanie zawodu lekarza w stanach Ohio i Illinois. Po wyjściu z więzienia, chcąc rozpocząć nowe życie, wyprowadził się do stanu Wirginia. Latem 1991 roku w szpitalu Riverside zapisał się na kurs dla zaawansowanych w udzielaniu pomocy w nagłych wypadkach.

Pewnego razu wjeżdżając na szpitalny parking swoim pick-upem, zobaczył atrakcyjną dziewczynę wysiadającą z auta obok. Przedstawił się. Ona nazywała się Kristin Kinney.

Ta 25-letnia pielęgniarka z oddziału intensywnej opieki medycznej szpitala Riverside była wprawdzie zaręczona, ale jej związek przechodził kryzys. Nie była pewna, czy chce wyjść za lekarza. Praca zajmuje za dużo miejsca w ich życiu.

Pewnego dnia wieczorem za dzwoniła do matki i ojczyma, Sharon i Ala Cooperów. Wyznała, że poznała kogoś, kto obiecał, że "będzie miał dla mnie więcej czasu".

Zaprzyjaźniona pielęgniarka z tego samego szpitala radziła Kristin trzymać się z daleka od Swango. Mówiła, że starał się o pracę w szpitalu, ale został odrzucony, "bo ma w życiorysie jakiegoś haka". Kristin puściła to mimo uszu. Swango dzwonił co wieczór, zasypywał ją dowodami uczucia i błagał, by zerwała zaręczyny.

- Muszę podjąć ważną decyzję - oznajmiła rodzicom.

Zwierzyła się ojczymowi, że bardzo jej zależy na Swango. Mówiła, jaki jest wspaniały i że ma dobrą pracę - jest farmaceutą.

Cooperowie trochę się martwili. Kristin, choć śliczna, nie miała szczęścia do mężczyzn, już raz się rozwiodła. Teraz zerwała z narzeczonym. Wkrótce zadzwoniła do rodziny z rewelacją.

- Wiecie co? Stało się to, czego nie chciałam: Michael jest lekarzem. Matka była zdumiona:

- Więc cię okłamał?

- Nie chciał mnie spłoszyć - wyjaśniła Kristin.

- No i co zrobisz?

- Chyba za późno, żeby coś zmieniać, prawda?

Tymczasem Swango miał już rozległe plany wobec swej nowej dziewczyny. Chciał ją wywieźć daleko od rodziny.

We wrześniu 1991 roku doktor Anthony Salem, szef kadr kliniki stanowej Dakoty Południowej, przeglądał podania lekarzy o pracę. Jedno z nich zwróciło jego uwagę: Jestem w dość niezwykłej sytuacji. Moja kariera zawodowa została nagle przerwana w 1985 roku, z powodu osobistej tragedii. W wyniku okoliczności nie mających związku z moją pracą, byłem karany w stanie Illinois - pisał kandydat.

Wyjaśniał, że w 1989 roku wyrok w zasadzie unieważniono. Pod podaniem widniał podpis: Michael Swango.

Zaintrygowany doktor Salem przeczytał załączniki. Wrażenie zrobiła na nim informacja, że kandydat odbył staż w klinice stanowej Ohio. Jego klinika nie miała ogólnokrajowej renomy, więc przyciągnięcie dobrych lekarzy nie było łatwe. Tak więc podanie Michaela Swango było bardzo interesujące. Gdyby nie ten wyrok.

18 września doktor Salem skontaktował się z trzema instytucjami: wydziałem kontroli zawodowej stanu Illinois, Radą Lekarską stanu Ohio oraz z Amerykańskim Stowarzyszeniem Lekarzy (AMA).

Z Illinois dostał informację, że Swango odebrano licencję z powodów dyscyplinarnych. Z Ohio - to samo. Żadna z instytucji wydających licencje nie podawała szczegółów, stwierdzała tylko, że był skazany za przestępstwo. AMA było jeszcze mniej konkretne. Stwierdziło, że Swango był obiektem jakiegoś postępowania dwóch instytucji wydających licencje. To zgadzało się z tym, co napisał Swango.

3 października pięciu lekarzy, w tym doktor Salem, przeprowadziło z Michaelem Swango rozmowę kwalifikacyjną Pytali o doświadczenie zawodowe i znajomość medycyny ogólnej. Nikt nie zapytał, za co był niegdyś skazany. Wydawał się taki uczciwy i szczery.

W Dakocie Południowej nikomu nie przyszło do głowy, by zasięgnąć języka na policji lub w prokuraturze stanu Illinois. Nikt nie sprawdził, czy Krajowa Baza Danych o Lekarzach nie ma czegoś o doktorze Swango.

W marcu 1992 roku został zatrudniony na oddziale chorób wewnętrznych kliniki stanowej Dakoty Południowej. Teraz, gdy miał zapewnioną przyszłość i zaręczył się z Kristin.

Państwo Cooperowie poznali go w tym samym miesiącu podczas uroczystej kolacji. Narzeczony był wytworny i czarujący. Sharon musiała przyznać, że traktuje jej córkę jak królową.

Al pytał Swango o jego przeszłość. Ten mówił o nagrodach i wyróżnieniach, o dyplomie lekarza, o stażu w znanej klinice w Ohio. Al zauważył lukę miedzy 1984 a 1987 rokiem. Spytał o nią.

- Kiedyś o tym opowiem.

Po kolacji Kristin spytała rodziców, co sądzą o Mike'u. Jasne było, że zależy jej na ich aprobacie.

- Jeśli ta 3-letnia luka w życiorysie da się wyjaśnić - powiedział Al - to postawiłaś na właściwego konia.

W noc poprzedzającą wyjazd młodych do Dakoty Południowej Sharon Cooper miała napad lęku.

- Nie chcę, żebyś wyjeżdżała - prosiła córkę.

Była bliska płaczu na myśl o wyjeździe dziecka z mężczyzną, którego prawie nie zna. Kristin bagatelizowała niepokoje matki. Po wyjeździe córki Sharon przepłakała cały dzień.



 

 
Przegląd Reader's Digest 2003
Tłumaczenie: MICHAŁ MADALIŃSKI


Żadnego wyjaśnienia

 

 

MICHAEL SWANGO, już oficjalnie oskarżony o podanie trucizny, wyszedł z aresztu za kaucją 5 tysięcy dolarów. Szybko złożył podanie o pracę w Krajowej Służbie Nagłych Przypadków, która wynajmuje szpitalom lekarzy na umowy-zlecenie. Wiceprezes był pod wrażeniem referencji młodego lekarza i jego zapału do pracy. Swango nie wspomniał o oskarżeniu i czekającym go procesie.

Tymczasem policja stanu Illinois skontaktowała się z Uniwersytetem Stanu Ohio i poinformowała uczelnię o zarzutach. Uniwersytet mimo to wydał Krajowej Służbie Nagłych Przypadków zaświadczenie, że Swango ukończył staż lekarski.

Michael Swango znowu z łatwością dostał pracę, tym razem w szpitalu Fishera-Titusa na północy Ohio. Nie zagrzał tu jednak długo miejsca. Ktoś z Rady Lekarskiej stanu opowiedział o nim dziennikarzowi i 31 stycznia 1985 roku w Cleveland Plain Dealer ukazał się artykuł o Swango. Tytuł na pierwszej stronie gazety krzyczał: Lekarz podejrzewany o zadawanie œmierci!

Artykuł zaczynał się informacją, że lekarz z Illinois oskarżony o próbę otrucia sześciu sanitariuszy w Quincy jest też podejrzany o związek z kilkoma zgonami pacjentów w klinice stanowej Ohio. Władze kliniki wpadły w panikę. Ktoś z dyrekcji wykupił ze szpitalnego kiosku wszystkie egzemplarze gazety, żeby chorzy nie zobaczyli artykułu. Tekst zaalarmował też szpital Fishera-Titusa, gdzie Swango właśnie skończył dyżur. Zawieszono go w prawach pracownika.

Proces Michaela Swango przed sądem w Quincy - zarzucono mu siedmiokrotne ciężkie uszkodzenie ciała - rozpoczął się 12 kwietnia 1985 roku. Oskarżony zrzekł się prawa do ławy przysięgłych. Wysokość wyroku zależała więc od wyznaczonego do prowadzenia tej sprawy sędziego Dennisa K. Cashmana.

Rozprawę zaczął zastępca prokuratora stanowego. Zwracał uwagę, że oskarżonego urzekały rany i śmierć oraz cierpienie niczego niepodejrzewających ofiar. Adwokat z kolei podkreślał, że z zatrutą herbatą Swango łączą tylko poszlaki, bo nikt go nie widział w szpitalu w dniu, w którym ją zatruto.

Głównymi świadkami oskarżenia byli sanitariusze z Quincy. Następnie we własnej obronie zeznawał Swango. Schludnie ubrany, pod krawatem, opisał swą obiecująco rozwijającą się karierę w zawodzie lekarza. Zaprzeczył, by próbował kogoś otruć. Wyjaśniał, że preparat owadobójczy kupił, by wytępić w mieszkaniu jakieś nietypowe "czerwonawe mrówki".

Powołany na rzeczoznawcę specjalista od dezynsekcji, który sprawdził mieszkanie Swango, oświadczył, że znalazł tam gatunek mrówek żyjący wyłącznie w stanach południowych, zwłaszcza na Florydzie. Mrówki te nie bytują w pomieszczeniach, chyba że ktoś je tam celowo przyniesie. Swango na Florydzie spędził Boże Narodzenie.

Prokuratura i obrona zakończyły swoje wystąpienia 2 maja. Sędzia Cashman odroczył rozprawę do następnego dnia, by mieć czas do namysłu. Swango zamknął oczy, kiedy przyszło do odczytaniua wyroku. Został uznany winnym sześciokrotnego poważnego uszkodzenia ciała i skazany na 5 lat więzienia - to maksymalny wymiar za tego typu przestępstwo.

- Niczym nie można wyjaśnić, dlaczego robił pan coś takiego kolegom - powiedział sędzia. - Mam wszelkie powody przypuszczać, że może się pan dopuścić podobnych czynów wobec innych osób. Jestem przekonany, że jest pan do tego zdolny. Prawo ma chronić ludzi. A moim zadaniem jest dopilnować, by tę ochronę otrzymali.

Ochrona trwała 2 lata. Swango zaliczono na poczet kary czas spędzony w areszcie, a potem skrócono karę ze względu na dobre sprawowanie. Zwolniono go warunkowo w sierpniu 1987 roku. Przez następny rok pozostawał pod nadzorem sądu.



 

 
Przegląd Reader's Digest 2003
Tłumaczenie: MICHAŁ MADALIŃSKI

Podejrzana herbatka

 

 

MŁODY LEKARZ W lipcu wrócił do rodzinnego Quincy. Chciał wystąpić o licencję także tutaj i na parę miesięcy wrócił do pracy w pogotowiu. Teraz znacznie chętniej niż niegdyś odkrywał przed kolegami sanitariuszami swoją fascynację brutalnością i nagłą śmiercią. A oni nadal uważali go za dobrego fachowca. Imponował im dyplom lekarza i doświadczenie z dużej kliniki.

Potem zaczęły się niepokojące przypadki. 14 września Swango przyniósł pączki i czterech kolegów się pochorowało. Jednym z nich był lubiany, towarzyski i wesoły Brent Unmisig. Następnego dnia wieczorem czuł się na tyle dobrze, że dyżurował na szkolnym meczu piłkarskim (karetka zawsze wtedy tam bywa). Towarzyszył mu Michael Swango.

Nie działo się nic, co wymagałoby ich interwencji. Tuż przed końcem pierwszej połowy meczu Swango zaproponował, że przyniesie colę. Wrócił z papierowym kubkiem dla Brenta Unmisiga. Ten wypił trochę, mniej więcej połowę.

Wkrótce chwyciły go torsje. Wybiegł z karetki. Silne mdłości i skurcze żołądka powtórzyły się pod koniec meczu. Unmisig musiał pojechać do domu i zostać trzy dni w łóżku.

12 dni później zachorował inny sanitariusz Greg Myers. Zdarzyło się to zaraz po tym, jak wypił szklankę seven-up, którą dostał od Swango. Identyczne przypadki - Swango dawał obu napój, a zaraz potem dostawali torsji. Jednak kiedy Myers wspomniał o swoich podejrzeniach szefowi, ten uznał je za niedorzeczne.

Jakieś dwa tygodnie później Swango i Unmising wyjechali do chorego. Swango nie wiedział, że wezwanie jest sfingowane, bo koledzy chcą mieć czas na przeszukanie jego rzeczy. Dwaj sanitariusze otworzyli jego torbę. Znaleźli opakowania terro, trucizny na mrówki. Jedno było puste, w drugim była pełna butelka. Najważniejszym aktywnym składnikiem terro jest arszenik rozpuszczony w słodkim syropie.

Gdy sanitariusze opowiedzieli o swoim odkryciu Krzystofczykowi, który był jednym z zatrutych pączkami, ten zajrzał do podręcznika. Objawy zatrucia arszenikiem - gwałtowne wymioty, bolesne skurcze żołądka i silne bóle głowy - dokładnie odpowiadały temu, co przeżyli.

Poważnie zaniepokojeni sanitariusze już po paru dniach mieli następny powód, by bać się Swango. Greg Myers przyrządził dzbanek mrożonej herbaty bez cukru. Nalał sobie i koledze, ale zdążyli wypić tylko po łyku, bo dostali wezwanie. Odstawili więc szklanki i pojechali.

Potem widziano, jak Michael Swango wyjeżdża ze szpitalnego parkingu. Zatrzymał się przed ruchliwym skrzyżowaniem. Do tego samego skrzyżowania podjeżdżał właśnie karetką Myers z partnerem, bo już wracali. Swango wrzucił wsteczny bieg i z dużą szybkością ruszył tyłem, skręcił w najbliższą przecznicę.

Koledzy w karetce tego nie widzieli, ale zauważył to sanitariusz z innego samochodu. Wrócił natychmiast do szpitala. Opowiedział Myersowi i jego partnerowi o dziwnym zachowaniu Swango. Tamci właśnie sięgnęli po herbatę.

- Cholera, ktoś posłodził! - zawołał Myers.

Zaniósł resztę herbaty do pracowni chemicznej w pobliskim koledżu, a potem do koronera, który przekazał ją do profesjonalnego laboratorium. Wykryto arszenik. Sanitariusze uznali, że wprawdzie Swango robi wrażenie bardzo sympatycznego, ale jest psychicznie pokręcony i zdolny do morderstwa. Zorganizowano spotkanie z dyrektorem wydziału zdrowia okręgu, który natychmiast zawiadomił policję.

Oskarżony o uszkodzenie ciała (tak w stanie Illinois kwalifikowane jest podanie trucizny bez spowodowania śmierci) Swango stwierdził, że nie udzieli żadnych wyjaśnień bez adwokata. Zgodził się jednak na przeszukanie mieszkania. Policjanci byli bardzo zdziwieni tym, co znaleźli. Na stole i na półkach mieściło się całe laboratorium toksykologiczne, pełne flaszek, fiolek i igieł. Zabezpieczono to jako ewentualny materiał dowodowy.

W trakcie dochodzenia sprawdzono też kartę Swango w bibliotece. Ostatnio wypożyczał książkę z dziedziny literatury faktu opisującą jak w 1975 roku lekarz otruł żonę zastrzykiem meperydyny.

Według opisu na obwolucie ta książka to fascynujące studium psychologiczne lekarza-mordercy.



 

 
Przegląd Reader's Digest 2003
Tłumaczenie: MICHAŁ MADALIŃSKI

Kłopoty w Ohio

 

 

W STYCZNIU 1984 ROKU Swango został zatrudniony na oddziale neurologii szpitala podległego klinice stanowej Ohio. Po paru tygodniach na IX piętrze, gdzie pracował, wzrosła nagle liczba zgonów z niewyjaśnionych przyczyn - zdarzyło się ich 7.

Pewnego dnia Swango brał udział w wieczornym obchodzie. Lekarze weszli do sali Reny Cooper, 69-letniej wdowy po operacji kręgosłupa. Sąsiednie łóżko zajmowała 59-letnia Iwonia Utz. Panie zdążyły się zaprzyjaźnić. Cooper leżała spokojnie na boku, do jej lewej ręki podłączona była kroplówka z antybiotykiem. Lekarze nie zauważyli nic specjalnego. Poszli dalej.

Mniej więcej po godzinie do sali zajrzała uczennica szkoły pielęgniarskiej Karolyn Tyrrell Beery, która co godzina sprawdzała stan pacjentów. Zaskoczyła ją obecność Swango. Stał przy łóżku pani Cooper. Wyglądało na to, że strzykawką dodaje coś do kroplówki. Beery uznała, że usuwa powietrze z przewodu i wyszła. Po chwili usłyszała wołanie pani Utz:

- Co pani jest, pani Cooper?

Rozległ się gwałtowny klekot balustrady łóżka, krzyki. Karolyn wpadła do sali. Iwonia Utz krzyczała:

- Coś się stało pani Cooper!

Wdowa siniała i nie oddychała.

Karolyn natychmiast wezwała pomoc. Nadbiegła pielęgniarka. Wszczęła alarm. Pojawiły się inne siostry i dwaj lekarze. Starszy spytał Karolyn, co się dzieje.

- Przed chwilą był tu doktor Swango - powiedziała.

Nie bardzo jej wierzył, bo obchody lekarskie odbyły się wcześniej. Zapytał, jakie leki przyjmowała pacjentka. Pielęgniarka wyjaśniła, Karolyn zaś wtrąciła, że widziała, jak doktor Swango dodawał coś do kroplówki.

Obaj lekarze przyjęli to sceptycznie. Karolyn uznała, że nie wierzą jej, bo jest tylko praktykandcą.

Tymczasem Iwonia Utz nie mogła się uspokoić.

- Jakiś lekarz, blondyn, zrobił coś pani Cooper, a potem uciekł! - krzyczała, szlochając. Opowiadała, że wszedł do pokoju ze strzykawką i z "takim czymś żółtym, czym się owija rękę przy pobieraniu krwi".

Rena Cooper straciła przytomność, ale żyła - tętno miała prawidłowe. By ułatwić oddychanie, lekarze wsunęli jej do krtani rurkę intubacyjną. Kobieta odzyskała przytomność, po kwadransie mogła oddychać sama, a paraliż zelżał. Kiedy już mogła mówić, powiedziała, że jakiś blondyn wstrzyknął coś do jej kroplówki i zaraz potem zapadła w "ciemność". Przerażona, że nie może mówić zaczęła trząść barierką łóżka, by zwrócić na siebie uwagę.

Lekarz opisał Swango: taki wysoki, z jasnymi włosami? Czy to mógł być ten, który wstrzykiwał coś do kroplówki?

- Tak, to on - odparła chora.

Lekarz poinformował Swango o oskarżeniu. Ten stwierdził, że po obchodzie nie był w sali pani Cooper.

Następnego wieczoru incydent omawiano na specjalnie zwołanym zebraniu. Była na nim przełożona pielęgniarek Jan Dickson, doktor Hunt, dwóch innych lekarzy oraz radca prawny uniwersytetu.

Siostra Dickson przedtem rozmawiała z koleżankami. Jedna z pielęgniarek zauważyła, że w ostatnich tygodniach na IX piętrze zdumiewająco wzrosła liczba nagłych zasłabnięć i zgonów. Wszystkie wydarzyły się podczas dyżurów doktora Swango. Dla siostry Dickson było jasne, że dzieje się coś złego.

Opisała zebranym przypadek pani Cooper oraz inne, które skończyły się nagłym zgonem. Następnie z narastającą konsternacją słuchała, jak lekarze umniejszają znaczenie ujawnionych przez nią informacji.

Doktor Hunt nie wziął pod uwagę świadectwa Iwonii Utz jako osoby z guzem mózgu. Na zebraniu uznano, że pani Cooper mogła się dusić pod wpływem jakiejś trucizny, ale stwierdzono też, że przyczyny mogą być inne.

Ktoś z uczelni zgodził się z Jan Dickson, że należy zawiadomić policję. Jednak radca prawny był innego zdania. Podkreślił, że nie ma dowodu popełnienia przestępstwa. Zaproponował, by najpierw jakiś lekarz przeprowadził dyskretne wewnętrzne dochodzenie.

Powierzono je profesorowi Josephowi Goodmanowi z oddziału neurochirurgii.

W najbliższą sobotę zebrali się, by wysłuchać, co ustalił. Przełożona pielęgniarek Jan Dickson była zdumiona. Profesor Goodman bagatelizował podejrzżenia nawet bardziej niż na poprzednim spotkaniu.

Wprawdzie przyznał, że siedem zgonów w ciągu ponad dwóch tygodni to więcej niż normalnie, ale każdy z nich da się wyjaśnić z medycznego punktu widzenia.

Jedyny przypadek, który zaniepokoił profesora Goodmana, to młoda sportsmenka Cynthia McGee, która zmarła wkrótce po tym, jak zaopiekował się nią Michael Swango. Goodman stwierdził, że przyczyną śmierci, jak go poinformowano, był zator płucny.

Jednak w dokumentacji sekcji widniało zatrzymanie oddechu i akcji serca w wyniku zapalenia płuc. Nie było żadnej wzmianki o zatorze.

- Jedyne, co mamy, to zwariowana pacjentka, której zdarzyło się coś niezwykłego i praktykantka, która coś widziała. Czy to można uznać za dowody? - podsumował ordynator.

Na trzecim zebraniu Swango dostał zgodę na kontynuowanie pracy. Postanowiono też nie zawiadamiać policji ani o ostatnim wypadku, ani o wzroście liczby zgonów.

Choć szpital oficjalnie oczyścił młodego lekarza z zarzutów, to stracił do niego zaufanie. W marcu 1984 roku doktor Hunt wystosował do Swango pismo. Poinformował w nim, że nie wyraża zgody na przyznanie mu etatu. Mógł jednak dokończyć staż; klinika obawiała się pozwania do sądu z powodu zerwania umowy.

Później Swango wystąpił do Rady Lekarskiej stanu Ohio o wydanie licencji na wykonywanie zawodu. Rekomendację dało mu trzech lekarzy z wydziału medycyny (jeden z pewnymi zastrzeżeniami).



 

 
Przegląd Reader's Digest 2003
Tłumaczenie: MICHAŁ MADALIŃSKI

Życzliwy ordynator

 

 

SWANGO NIE SKOŃCZYŁ medycyny w terminie. Gdy nie zaliczył praktyk na oddziale ginekologiczno-położniczym, pojawiły się zastrzeżenia co do jego charakteru i przydatności do zawodu. Musiał powtarzać semestr ciężkich zajęć. Tym razem udało się, wszystko pozaliczał.

Dziekan Richard Moy do akt absolwenta dołączył opinię, w której zwracał uwagę, że Swango powtarzał rok i że są zastrzeżenia do jego postępowania. Nie podawał jednak szczegółów; uczelnia wolała uniknąć ewentualnych komplikacji prawnych. Sądził, że szpital, który będzie chciał przyjąć Swango na staż, najpierw poprosi o wyjaśnienie, o co w tej opinii naprawdę chodzi. Mylił się. W marcu 1983 roku doktor William Hunt, ordynator neurochirurgii w klinice stanowej Ohio, zaproponował Swango etat, pod warunkiem zaliczenia stażu na chirurgii ogólnej.

1 lipca Michael Swango zaczął staż na oddziale chirurgii w klinice mającej jeden z najlepszych w kraju program dla stażystów. Słabe strony nowo przybyłego szybko się ujawniły.

Lekarz, który od połowy października do połowy listopada nadzorował pracę Swango na transplantologii, powiedział ordynatorowi, że zamierza oblać stażystę, bo jego zdaniem nie nadaje się do zawodu. Zwrócił uwagę na szorstkie i bezduszne traktowanie pacjentów oraz pobieżne wykonywanie badań.

Gdy Swango przyjmowano na staż, nikt z kliniki nie skontaktował się z uczelnią. Jednak teraz ordynator Hunt był zaniepokojony sprawozdaniem opiekuna stażu i uwagami innych lekarzy. Chwycił za słuchawkę.

- Kogo nam tu przysłaliście? - spytał zastępcę dziekana.

Ten odparł, że Hunt powinien w opinii dziekana Moya doczytać się ostrzeżenia.

- Nie czytuję opinii dziekanów - odparował Hunt.

Gdy przejrzał akta stażysty, zadzwonił znowu. Doczytał się.

- Macie rację - przyznał.

Hunt wezwał Swango i uprzedził, że jeden z opiekunów chce go oblać, a to może oznaczać niezaliczenie całego stażu. Młody człowiek najwidoczniej zachował się na tyle rozsądnie, że Hunt poradził mu, jak z tego wybrnąć.



 

 
Przegląd Reader's Digest 2003
Tłumaczenie: MICHAŁ MADALIŃSKI


Dziwny charakter

 

 

POD WIELOMA względami Michael Swango był idealnym synem. W szkole w Quincy miał doskonałe oceny, udzielał się społecznie. Należał do samorządu uczniowskiego, zajmował się kroniką i gazetką szkolną. Grał na fortepianie, a w szkolnej orkiestrze był pierwszym klarnecistą.

Członkowie rodziny mówią, że jego matka Muriel świata poza nim nie widziała. To ona postanowiła, że Michael pójdzie do prywatnej szkoły katolickiej w Quincy, choć jego dwaj bracia uczyli się w szkołach publicznych. Ojciec - pułkownik, weteran z Wietnamu - pochwalał surowe zasady wychowania panujące w szkole Michaela.

Krewnych niepokoiło, że matka tak faworyzuje jednego syna. Ona tłumaczyła, że jest wybitnie zdolny i należy mu się specjalne traktowanie. Nie była wylewna dla dzieci, ale całą miłość, jaką potrafiła z siebie wykrzesać, przelała na Michaela.

W domu całą uwagę skupiała na średnim synu. Często rozmawiali o kryminałach, które oboje uwielbiali. Michael już w szóstej klasie czytał czasopisma specjalizujące się w opisywaniu prawdziwych przestępstw. Niektóre artykuły wycinał; matka pomagała mu wklejać je do specjalnego zeszytu.

Szkołę ukończył w 1972 roku jako prymus i otrzymał stypendium w szkole muzycznej. Uczył się świetnie, ale po drugim roku zrezygnował i zaciągnął się do piechoty morskiej. Po 4 latach z honorami przeniesiono go do rezerwy. Wrócił do domu i oznajmił, że chce być lekarzem.

W 1979 roku ukończył z pierwszą lokatą koledż w Quincy i zaczął studia medyczne w Illinois. Był pracowity i obowiązkowy, lecz szybko zasłynął wśród kolegów z dziwactw.

Na pierwszym roku każdy student dostawał jakiś fragment zwłok do analizy i miał przedstawić rezultaty swej pracy. Swango otrzymał pas krzyżowo-biodrowy. W prosektorium zawsze pracowali jacyś studenci, ale Michaela nikt tam nie widział. Niektórzy zastanawiali się więc, jak da sobie radę z zaliczeniem.

Kiedy nadszedł dzień kolokwium koledzy oniemieli, gdy zobaczyli co przygotował. Pas krzyżowo-biodrowy przekształcił w dziką plątaninę mięśni i kości. Jakby pracował piłą, a i nie skalpelem.

Swango też zdał sobie sprawę, że preparat nie nadaje się do prezentacji. Omawiając temat, pokazywał więc ilustracje z atlasu anatomicznego.

Wiele osób dziwiło się później, że Michael Swango postanowił specjalizować się w neurochirurgii, która wymaga precyzji przy operacjach mózgu czy innej części układu nerwowego. Koledzy z roku uważali, że nie nadaje się na lekarza, co dopiero na neurochirurga. On zaś nie wdawał się w rozmowy na temat wyboru specjalizacji, podobnie jak milczał na temat pobudek, które skłoniły go do zajęcia się medycyną.

Na drugim roku studiów wykazał szczególne zainteresowanie patologią obejmującą także toksykologię, czyli naukę o truciznach i ich działaniu. Zaczął też pracować jako sanitariusz w pogotowiu. Tylko jego wyraźna fascynacja gwałtowną śmiercią może wyjaśniać to, że chciał pracować za grosze na 24-godzinnych dyżurach.

Niektórzy koledzy uważali, że Michael ma zaskakująco nonszalanckie podejście nie tylko do studiów, ale też do pacjentów. Na pierwszych praktykach w klinice studenci zbierają wywiady od chorych oraz wykonują podstawowe badanie lekarskie. Zajmuje to od pół do półtorej godziny. On z niektórymi pacjentami spędzał zaledwie 5 minut.

Na trzecim roku jego kolega James Rosenthal zauważył, że Michael niezwykle interesuje się najciężej chorymi. W klinice na dużej tablicy widniało nazwisko każdego pacjenta oraz uwagi na temat jego leczenia. Gdy pewna sympatyczna pani znajdująca się pod opieką Michaela Swango nagle umarła, on nabazgrał na jej nazwisku wielkimi literami "zmarła".

Rosenthal zgadnął go, co mu strzeliło do głowy.

- Nie jest ci przykro, że umarła? Swango obrzucił go beznamiętnym spojrzeniem.

- Nie. Taka jest kolej rzeczy.

Pewnego razu lekarz, który opiekował się praktykantami, zrobił uwagę, że stan pacjentów znajdujących się pod opieką Swango, często gwałtownie się pogarsza - tak bardzo, że trzeba szybko ich ratować.

- Czy myślisz, że to przypadek? - zapytał jednego studenta, ale to wydawało się tak absurdalne, że tylko się uśmieli.

Jednak gdy niespodziewanie zmarło pięciu chorych, których stan już się polepszał - a wszyscy chwilę wcześniej byli badani przez Swango - opiekun wymyślił przezwisko dla swego pechowego praktykanta: "zero--zero-Swango".

Szybko się przyjęło. Nawiązywało do kryptonimu Jamesa Bonda "007" i tytułu filmu "Licencja na zabijanie".



 

 
Przegląd Reader's Digest 2003
Tłumaczenie: MICHAŁ MADALIŃSKI


  • 1
  • 2