Co się u diabła dzieje?
TAK JAK WSZYSCY PILOCI kierujący Brasilią, Ed Gannaway i Matt Warmerdam przyzwyczaili się do hałasów w kabinie i szumu powietrza przy prędkości 300 km/godz.
- ASA 529, wznieś się i utrzymuj poziom dwa zero zero - głos kontrolera lotów z Atlanty raz po raz wdzierał się w monotonny szum w kabinie pilotów.
Brasilia sterowana za pośrednictwem pilota automatycznego wzniosła się na wysokość 5 400 m, łopaty śmigieł wirowały z prędkością 1100 obrotów na minutę. Matt Warmerdam pokrętłem nastawnika wysokościomierza ustawił 6 000 m, a potem nową zaaprobowaną wysokość: 7 200 m.
- Siedem dwieście - oznajmił, co potwierdził Gannaway.
O 12.43, 20 minut po starcie, rozległ się gwałtowny wybuch - na zewnątrz, po lewej stronie. Samolot przechylił się na lewe skrzydło i mocno szarpnął. Piloci nie wiedzieli, że pozostało im tylko 9 minut 20 sekund na sprowadzenie go bezpiecznie na ziemię.
W kuchence kubki przygotowane do nalania soku spadły na podłogę. Robin musiała się przytrzymać, by nie upaść. Brasilia trzęsła gwałtownie. Robin pomyślała, że zderzyli się z innym samolotem.
W fotelu przy oknie najbliżej lewego silnika siedziała służąca kiedyś w wojsku Renee. Wyjrzała na zewnątrz. Szukała źródła dźwięku przypominającego wystrzał z małego działa. Zobaczyła zniszczony silnik i szybko zasłoniła okno. Nie przyjmowała tego do wiadomości.
Inni pasażerowie po lewej stronie wyglądali przez okna. Patrzyli w kierunku hałasów. W miejscu lśniącego silnika widniała kupa złomu. Wiązki przewodów i pojedyncze kable powiewały w strugach powietrza. Ciecz wypluwana przez warkocz stalowych rurek tryskała po oknach.
Zauważyli też, że łopaty śmigła trwały nieruchomo, wtopione w przednią krawędź skrzydła. Zamiast czterech łopat były tylko trzy. W miejscu czwartej sterczał kikut.
Ta czwarta rozpadła się na dwie części. W efekcie wytworzyła się tak duża siła odśrodkowa, że silnik został wyrwany z wewnętrznych mocowań, tych najbliższych kadłuba. Zewnętrzne złożyły się i wygięły, ale nie puściły, więc cały zespół śmigła uniósł się i oparł na krawędzi natarcia skrzydła. Tak przemieszczony silnik - a raczej jego resztki - zakłócał przepływ powietrza i zmniejszał siłę nośną skrzydła.
Ciekawe, ale pasażerowie w ogóle nie czuli, że spadają. Pierwszy wstrząs - choć duży - nie wyrzucił ich z foteli. Samolot był w chmurach, więc nie mieli punktu odniesienia. Reagowali tylko na to, co widzieli - silnik niczym kupa złomu. Wszystko wokół tonęło w szarej mgle.
W kabinie pilotów Gannawaya i Warmerdama otaczało coś zupełnie innego - chaos mrugających lampek walczył o ich uwagę z "ding, ding" dzwonka głównego systemu ostrzegania o sytuacji awaryjnej.
- Autopilot. Sterowanie silnikiem. Olej - alarmował też komputerowy kobiecy głos automatycznego systemu sygnalizacji uszkodzeń.
- Lewy silnik nie pracuje - stwierdził kapitan Gannaway.
Jednak wciąż sądził, że silnik jest cały.
- W chorągiewkę - polecił.
W chorągiewkę to polecenie ustawienia łopat śmigła wzdłuż napływających strug powietrza, w celu zmniejszenia oporu.
Reakcja kapitana była idealnie zgodna z podręcznikiem. Po prostej awarii jednego silnika ASA 529 Ed Gannaway pilnowałby sterów, a Matt Warmerdam ustawiłby łopaty śmigła w chorągiewkę i wyłączył uszkodzony silnik. Zawróciliby do Atlanty i wylądowali na jednym pracującym silniku.
Ale niekształtna bryła metalu przytwierdzona do lewego skrzydła stanowiła źródło oporu i zmniejszała siłę nośną. Płynny lot był niemożliwy.
Gannaway skoncentrowany na tym, co ma przed sobą, nie mógł spojrzeć do tyłu. Nie zauważył więc zniekształconego silnika i reakcja Brasilii na stery zaskoczyła go. Mimo starań opór z lewej strony się nie zmniejszał.
- Powiedziałeś, że są w chorągiewkę? - upewnił się.
- Tak - odpowiedział Matt Warmerdam.
Alarm wciąż się odzywał. Ding, ding, ding.
- Co się u diabła dzieje! - krzyknął Gannaway.
W 55. sekundzie awarii samolot co minutę obniżał pułap lotu o kilometr - to jak około 6 pięter na sekundę. Prędkość zwiększyła się do 360 km/godz., kąt nurkowania wynosił 5 stopni, przechył na lewe skrzydło - 15.
- ASE 529 zgłasza stan awaryjny - nadał przez radio kapitan. - Mamy uszkodzony silnik. Jesteśmy na... cztery trzysta - podawał wysokość lotu 4 300 m.
Mówił szybko, urywając końcówki słów.
- ASE 529, zrozumiałem. Wykonaj zakręt w lewo i po prostej do Atlanty - brzmiała odpowiedź z Atlanty.
Samolot skręcił w lewo. Do lotniska mieli 80 km. W tym momencie Brasilię od katastrofy dzieliło tylko 8 minut.
Robin Fetch spojrzała na pasażerów. Przerażeni patrzyli w okna po lewej stronie. Potem oczy wszystkich skierowały się na nią.
- Co się stało? Wyjdziemy z tego? - zasypał ją grad pytań. Nie miała pojęcia. Umierała ze strachu, ale nie wolno jej było tego okazać. Położyła dłoń na ramieniu najbliższego pasażera.
- Te samoloty zaprojektowano tak, by mogły latać na jednym silniku. Taki przypadek należy do podstawowych ćwiczeń załogi - uspokajała.
- Jak możemy lecieć z czymś takim? - piskliwie zaoponował jakiś mężczyzna.
Zabrzmiały dwa dzwonki - to wezwanie z kabiny pilotów. Robin Fech Podniosła słuchawkę interkomu z nadzieją, że usłyszy coś uspokajającego. Na próżno.
- Mamy awarię silnika. Wracamy do Atlanty... szykuj pasażerów... na awaryjne lądowanie - oznajmił Warmerdam.
- W porządku, dziękuję - odpowiedziała.
Nacisnęła przycisk rozmównicy pokładowej i odwróciła się twarzą do 26 pasażerów.
- Piloci potwierdzili awarię. Wracamy do Atlanty.
W pierwszym rzędzie na fotelu 1B Dawn Dumm wyjęła długopis, oderwała z książki okładkę i zaczęła pisać do męża i synów: Jesteście radością mego życia. Wasza mama, na zawsze. Potem dodała: Lucas i Zeke, bądźcie zawsze dobrzy. I jeszcze: Modlę się za Was.
Złożyła kartkę i wsadziła do torebki przypiętej do paska.
- Módlmy się - powiedziała do siedzącej obok matki, ściskając jej rękę.
Tłumaczenie: ADAM ZUGAJ
- /pisane-noc/292-9-miniut-20-sekund/1379-potrzebujemy-lotniska
- /pisane-noc/292-9-miniut-20-sekund/1377-zwyky-lot