HISTORIA KOŁEM SIĘ TOCZY (32) - Wspierają mnie przyjaciele

 

W tydzień później Stefan dopiero zaczął mi opowiadać, jak się rzeczy miary. Profesor nie chciał się zgodzić na operację, Stefan ryzykował swoją karierę dla naszej przyjaźni. Po operacji przeniesiono mnie do tzw. pokoju umarlaków, bo nikt nie liczył na to, że przeżyję noc.

Andi przyszedł wściekły po tygodniu, rzucił bukiet goździków na łóżko.

- Jak długo będziesz tu jeszcze leżeć?

 

Martwiłam się o dzieci, wiedziałam, że Andi po ekscesach jest nerwowy i niecierpliwy, ale nie było mowy, żebym wstała zresztą i tak brak mi było siły.

Po dwóch tygodniach wróciłam do domu, byłam jeszcze bardzo osłabiona i zdana na pomoc Krysi i moich przyjaciółek Pomału wracałam do zdrowia. Tego roku nie wyjeżdżaliśmy nigdzie na wakacje, nasze zasoby finansowe pochłonął remont. Dzieci chodziły na basen. Obie dziewczynki uwielbiały pływać.

Krótko po rozpoczęciu roku szkolnego rozchorowała się Krysia, dostała wysokiej gorączki, bolało ją gardło. Wysłałam ją do łóżka, dałam lekarstwa na przeziębienie, ale gorączka nie ustępowała. Odczekałam trzy dni i zadzwoniłam do prof. Sekuły, znanego laryngologa w Krakowie, którego znaliśmy z Andim z czasów, kiedy pomagaliśmy mu w tłumaczeniu pracy naukowej. Przyszedł, zbadał i zarządził, że bierze Krysię natychmiast do kliniki do siebie. Przestraszyłam się, bo myślałam, że to zwyczajne przeziębienie, w najgorszym wypadku angina. Sekuła nie był panikarzem, jednak jego decyzja zaniepokoiła mnie bardzo. Spakowaliśmy niezbędne rzeczy i pojechaliśmy na ulicę Kopernika do kliniki.

Trzeba było przeprowadzić szereg badań. Krysi puchła szyja z dnia na dzień. Nie wolno jej było wstawać z łóżka, podchodziłam do szpitalnego okna i patrzyłam, jak moje dziecko ledwo oddycha. Organizm walczył, lekarstwa nie było. Stan pogarszał się z dnia na dzień. Zmobilizowaliśmy wszystkich znajomych w kraju i za granicą. Za granicą znano wprawdzie chorobę, natomiast nieznane były jeszcze metody leczenia. Wiele przypadków kończyło się śmiertelnie. Dniami i nocami krążyłam wokół szpitala, rozmawiałam z Krysią przez kratę w oknie. W domu wszyscy byli przygnębieni i nawet zwierzęta wyczuwały, że coś jest nie w porządku, Gosia bawiła się cicho.

Mijały dni, stan Krysi się nie polepszał, odwiedzałam ją, przychodziły koleżanki ze szkoły, nawet pani wychowawczyni.
Byliśmy bardzo zmartwieni, ale staraliśmy się nie dać tego po sobie poznać. Minął tydzień, jedyną osobą, która Krysi nie odwiedziła, był Andi.

- Człowieku, zlituj się, przecież to twoje dziecko i nikt nie wie, czy dożyje jutra.

- Selma, przesadzasz, ja mam gości, a poza tym nie znoszę szpitali.

W tym ciężkim czasie wielkim wsparciem byli dla mnie przyjaciele, dzwonili, przychodzili, chodzili ze mną do szpitala, podawali książki dla Krysi. Mijał już czwarty tydzień, gorączka nie ustępowała. Jak co dzień, tak i tym razem po wizycie u Krysi idę do lekarki. Patrzy na mnie smutno.

- Pani Głowacz, dzisiejsza noc jest bardzo krytyczna, organizm jest bardzo osłabiony, nikt z nas nie jest w stanie ocenić, jak długo serce wytrzyma. Wychodzę ze szpitala półprzytomna, idę do kościoła, modlę się do Boga, do umarłych członków rodziny, pomóżcie nam.

Całą noc patrzę na zegar i liczę godziny, o siódmej biegnę do szpitala, nie mam odwagi wejść. Idę do lekarki, po wyrazie twarzy widzę, że wszystko jest dobrze, podsuwa mi krzesło, mam wrażenie, że za chwilę się przewrócę. Po raz pierwszy gorączka trochę spadła, cień nadziei. Od tego dnia Krysia powoli zaczęła wracać do zdrowia.

Andi był raz w szpitalu, razem ze mną odbierał słabą Krysię, która miała jeszcze problemy z utrzymaniem się na nogach. Mijały tygodnie, Krysia pomału wracała do zdrowia.

Nocami zastanawiałam się, dlaczego Andi taki jest, wiedziałam, że mnie kocha, ale dzieci były mu absolutnie obojętne. Nie mogłam tego zrozumieć. Czasami chodziłam do Maryni, która mieszkała w tym samym budynku w oficynie, na herbatę. Marynia znała Andiego od dziecka, postanowiłam ją zagadać na ten temat, zachowanie mojego męża w stosunku do dzieci nie mieściło mi się w głowie. Przegadałyśmy całe popołudnie.

O tym, że Andi był jedynakiem, wiedziałam oczywiście, ale nie wiedziałam, jakie miał dzieciństwo. Był pod ciągłą opieką Maryni, bo Bunia była zajęta swoimi sprawami i jak dobrze poszło, widzieli się po południu na spacerze. Wieczorem przychodziła Bunia powiedzieć dobranoc, Dziadzio oczywiście pracował. W sumie smutne dzieciństwo, materialnie nie brakowało mu niczego, ale miłości nie zaznał i może też dlatego nie potrafił jej okazać.

Marynia pokazywała mi zdjęcia z okresu dzieciństwa, na wszystkich Andi ma poważną minę. Nawet na zdjęciu, gdzie przebrany tańczy menueta, ani cienia uśmiechu, smutne oczy. Zdjęcia z wycieczek... ani cienia uśmiechu.

W głębi serca nie mogłam i nie chciałam uwierzyć, że nie kocha dzieci, byłam skłonna raczej przypuszczać, że nie potrafi okazać miłości. Z drugiej strony jego powiedzonka typu - to są twoje dzieci, to się o nie troszcz, nie moja sprawa - nie dawały mi spokoju. Szukałam rozwiązania, ale Andi im więcej pił, tym bardziej był nerwowy, przedtem nie miał specjalnie cierpliwości do dzieci, teraz było widać, że działają mu na nerwy. Oczywiście dzieci czuły to przez skórę i schodziły mu z drogi.

Chciałam zarobić trochę własnych pieniędzy, ale nie miałam pojęcia, w jakim zawodzie mogłabym pracować - nie umiałam ani pisać, ani specjalnie dobrze czytać po polsku. Moja przyjaciółka wpadła na pewien pomysł. W gabinecie kosmetycznym, w którym pracowała, Zakład Doskonalenia Rzemiosła organizował kursy manicure i pedicure. Zapisałam się, Andi zarykiwał się ze śmiechu i nie mógł zrozumieć po co mi to. Mnie kurs sprawiał radość, coś zupełnie nowego i pretekst, żeby opuścić na parę godzin mieszkanie.

Co jakiś czas próbowałam przeprowadzić z Andim poważną rozmowę. Stało się dla mnie oczywiste, że ma problem. Alkohol bardzo go zmienił. Próbowałam mu wytłumaczyć, że jeżeli nadal będzie prowadził dotychczasowy tryb życia, to nie tylko rodzina i jego zdrowie na tym ucierpią, ale również jego kariera zawodowa. Zdarzało się, że zapominał o terminach. Z pomocą przyszło mi wydarzenie nie byle jakiej wagi, senator Robert Kennedy, który znajdował się w podróży po Europie, wybierał się do Krakowa.

(600-lecie UJ - przyjazd z Berlina - 27.06.1964, 30.06 - Jasna Góra, spotkanie z kardynałem Wyszyńskim w jego apartamentach.

Andi miał się zająć stroną organizacyjną. Nie mogłam uwierzyć, że jest w stanie nie pić alkoholu, ale przez cały okres wizyty był trzeźwy. Wizyta Kennedy'ego była wielkim przeżyciem dla wszystkich.

Andi nie pił przez parę tygodni i wracał do normy. Miałam nadzieję, że po zakończeniu pracy stan ten się utrzyma. Miałam znowu mojego Andiego.

Wolny czas najczęściej spędzałam ze Stefanem i jego późniejszą żoną Hanką. Czasami wyjeżdżaliśmy za miasto, do Lasku Wolskiego, urządzaliśmy pikniki. Stefan miał masę zajęć, pracował w klinice, wykładał na Akademii Medycznej i pisał pracę doktorską. Pomagaliśmy mu z mężem w tłumaczeniach, Hanka przepisywała teksty na maszynie d o pisania. Stefan dzwonił czasami wieczorem i nierzadko w trakcie rozmowy słychać było chrapanie, organizm się poddawał. Pracę obronił i śmialiśmy się, że niedługo w kręgu naszych znajomych będziemy mieć pierwszego profesora.

Od pacjentów, którzy dowiedzieli się o jego sukcesach, dostał piękną kryształową wazę. Któregoś wieczoru Stefan dzwoni do mnie:

- Selma, wyobraź sobie, że mój piękny kryształowy wazon pękł.

Muszę przyznać, że zawsze byłam trochę zabobonna.

- Stefan, nie chcę cię martwić, ale to nie oznacza nic dobrego!

Faktycznie, na następny dzień okazało się, że komisja odrzuciła pracę Stefana, ktoś twierdził, że już wcześniej podobny temat opracował. Przypuszczaliśmy, że nie o to chodziło, Stefan nie należał do żadnej partii. Prawdopodobnie ktoś skorzystał i opublikował pracę jako swoją. Cały trud, nieprzespane noce - na nic. Stefan nie dał poznać po sobie jak bardzo jest rozczarowany, i zabrał się od nowa do pracy. Dzisiaj jest profesorem, już dawno na emeryturze, ma długą listę osiągnięć, a przecież zaczęło się od tak małych życzeń.

Na samym początku znajomości pamiętam jego walkę o mieszkanie. Mieszkał jako lokator, do dyspozycji miał jeden pokój, około 15 mkw. Z czasem wywalczył sobie mieszkanie, ale najpierw musiał nawiązać „odpowiednie" znajomości. Z sytuacją mieszkaniową wiązało się wiele problemów. Nikt nie mógł sobie sam wybrać lokatorów. Wiele takich wspólnot kończyło się tragedią.

Znałam fakty tylko dzięki temu, że teść czasami opowiadał o rozprawach, które toczyły się w sądzie. Ludzie robili sobie na złość. Dosypywanie soli do potraw w kuchni było na porządku dziennym, zdarzało się też, że usłużny lokator „wmontował" żyletkę w mydło, wyrzucił kota czy psa z mieszkania itd., itp.

Hanka mieszkała u cioci. Po śmierci ciotki Stefan przeprowadził się do Hanki, ale trzeba było akcję zalegalizować, co oznaczało podania i uzasadnienia do urzędu kwaterunkowego.

Stefan i Hanka zaprosili mnie do siebie, żeby opracować strategię. Wiedzieli, że miałam już niejedno za sobą, jeśli chodzi o komisje mieszkaniowe. Mieszkanie składało się z bardzo dużego przedpokoju, kuchni, łazienki i dwóch pokoi.

Problem był z przedpokojem, bo czysto teoretycznie mógł służyć jako pokój do pracy, miał około 10 mkw., okno i - co najgorsze - piec. Doszłam do wniosku, że musimy się jakoś pozbyć pieca, był nieduży, wielkości kominka. Jakoś udało się go przetransportować do kuchni, ale pozostała olbrzymia dziura w miejscu, gdzie był komin, no i ślad na podłodze. Z podłogą nie było problemu, bo położyliśmy na nią jakiś dywanik. Następnie rozpoczęło się poszukiwanie obrazka odpowiedniej wielkości, żeby zakryć dziurę.

Nasza akcja została zakończona sukcesem, uspokojeni i w świetnych humorach - jak dzieci, które coś zbroiły - poszliśmy na zasłużoną kawę.

Moje dolegliwości znowu zaczęły się odzywać. Nie pasowało mi to w ogóle, ponieważ zbliżały się święta, ale nie pozostało mi nic innego, jak się zwierzyć z moich problemów Stefanowi. Poszłam na badania do kliniki.

Niestety, Stefan nie mógł mnie uspokoić, znowu nowotwór. Stefan, czy możemy poczekać, za tydzień są święta, nie mogę dzieci samych zostawić!

- Selma, zaraz po świętach jesteś u mnie.

Niech będzie, pomału było mi już wszystko jedno.

 

Cdn.

 

ANSELMA GŁOWACZ. „HISTORIA KOŁEM SIĘ TOCZY". Wydawnictwo Poligraf, Brzezia Łąka.
Książka do nabycia m.in. w księgarniach sieci Empik lub w wydawnictwie
: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

  • /pisane-noc/462-historia-koem-si-toczy/3389-historia-koem-si-toczy-33-maturalna-gorczka
  • /pisane-noc/462-historia-koem-si-toczy/3373-historia-koem-si-toczy-31-komunia-naszej-magosi