HISTORIA KOŁEM SIĘ TOCZY (33) - Maturalna gorączka

 

Jak w transie przygotowałam święta i 28 grudnia zgłosiłam się u Stefana w klinice. 31 grudnia byłam operowana, Stefan nie ukrywał, że operacja jest poważna. Po obudzeniu się z narkozy myślałam, że jestem już na drugim świecie. Obudziły mnie dzwony kościelne - nastał Nowy Rok. Tym razem miałam wręcz luksusowy pokój. Stefan wytrzasnął, nie wiadomo skąd, tranzystorowe radio, ale mimo wszystko czułam się bardzo źle i po raz pierwszy nie byłam optymistyczna.

 

Coś mi mówiło: Selma, twój koniec się zbliża. Stefan odwiedzał mnie co parę godzin, natomiast Andiemu wolno było mnie odwiedzać tylko w towarzystwie dzieci albo innych osób. Stefan wiedział, jak bardzo potrafi mnie zdenerwować. Żal mi było dzieci, widziałam po ich twarzach, jak bardzo się martwią, nie mogłam znaleźć stów pocieszenia, bo sama nie wierzyłam, że będzie lepiej. Nie miałam siły. Pacjenci byli przygnębieni, jednak wielu z nich cieszyło się na święta i sylwestra w domu w kręgu rodziny. Po raz pierwszy od lat zapowiedziano transmisję radiową Noworocznej Mszy Świętej celebrowanej przez kardynała Wojtyłę, ale w szpitalu nie było radia. Nagle wpadłam na szalony pomysł, poprosiłam pielęgniarki o pomoc i postawiłyśmy radio na krześle między drzwiami mojego pokoju. Kto mógł, przysiadł sobie na korytarzu, a u pacjentów, którzy nie mogli opuścić łóżka, siostry pootwierały drzwi. O określonej porze puściłyśmy radio na pełny regulator. W skrytości ducha miałam nadzieję, że Stefan nie będzie miał kłopotów. Zagłębiliśmy się w modlitwie.

Po południu przyszły dzieci, były bardzo wystraszone, chciałam je jakoś uspokoić, ale nie mogłam znaleźć właściwych słów. Stefan dokarmiał mnie systematycznie darami od pacjentów, dzielił się ze mną, poza tym pani, która u niego od lat sprzątała, była ze wsi i czasami przywoziła przepyszne wędliny, sery, jajka.

Po dwóch tygodniach na chwiejnych nogach wróciłam do domu, ale daleko mi było do dawnej formy. Dziewczynki dbały o mnie jak mogły, przed wyjściem do szkoły stawiały termos z herbatą, kanapki i sok.

Któregoś popołudnia Andi przyszedł do domu bardzo pijany. Normalnie, jak był pijany, szedł po prostu spać, ale tym razem krzyczał w przedpokoju, prowadził rozmowę sam ze sobą. Dzieci akurat nie było w domu, więc próbowałam wstać i zamknąć drzwi od mojego pokoju, ale akurat w tym momencie jak zamykałam, Andi uderzył pięścią w szybę, która oczywiście spadła na mnie, po czym wszedł do pokoju. Tego było mi za dużo. Chwyciłam za dzban i w obawie o moje wciąż niezagojone rany pooperacyjne, rozbiłam mu go na głowie. Tym razem miarka się przebrała.

Dopiero kiedy osunął się na podłogę, zdałam sobie sprawę z tego, co się stało. Dowlokłam się do telefonu i wezwałam pogotowie.

Prawie jednocześnie weszły do domu dzieci, lekarz z pogotowia i milicja. Zabrali Andiego, spisali protokół, dzieci, nie bardzo wiedząc, co się stało, na wszelki wypadek zadzwoniły po Stefana.

Na drugi dzień przyszedł Andi z turbanem na głowie i w świetnym humorze. Zarykiwał się ze swojego wyglądu.

- Nie całkiem ten turban do mojego klasycznego profilu pasuje, zresztą z tym profilem też coś jest nie tak.

Nie wiedziałam, co o tym myśleć?! Czyżby mój mąż zwariował? Najwyraźniej nie miał pojęcia, co się stało, i wcale go to nie interesowało. Jedyne, co go niepokoiło - to fakt, że jego arystokratyczny nos się lekko wygiął.

- Selma, jakbyś mogła następnym razem, to może w drugą stronę?!

Boże, jak ja to wytrzymam, na razie nie miałam siły i większość czasu spędzałam w łóżku, nieco później zaczęły mnie odwiedzać sąsiadki. To, co mi opowiadały, napawało mnie przerażeniem. Po mojej operacji Stefan miał poważną rozmowę z Andim, mój stan był krytyczny. Jako lekarz i przyjaciel rodziny musiał go uprzedzić. Co zrobił Andi? Zawołał dziewczynki.

- Pomóżcie mi poszukać czarnej kiecki dla mamy, nie mam pojęcia, gdzie co leży? Tym razem nic z tego nie będzie, mama nie przyjedzie do domu, wywiozą ją w skrzyneczce.

Przypuszczam, że znajdował się w stanie delirium. Później prosił dzieci na kolanach, żeby mi o tym nie mówiły i dziewczynki dotrzymały obietnicy. Jednak po co są życzliwi sąsiedzi?

Wiadomo było, że jestem w szpitalu i sąsiedzi zaprosili Andiego na kieliszeczek, posiedział, polamentował, jaki to on biedny ze schorowaną żoną. Po dwunastej przeprosił, że dzieci same w domu... kochający ojciec. Czego sąsiedzi nie wiedzieli, to że ledwo wszedł do domu, chwycił za telefon i zadzwonił po dwie prostytutki, żeby mu dotrzymały towarzystwa. Za drzwiami były dziewczynki.

Krysia chciała zrobić „porządek", ale Andi był już tak pijany, że chyba nie wiedział, co robił, i ją odepchnął. Dziewczynka upadła na kant łóżka, ale Andi, nie martwiąc się o to, zostawił ją na podłodze.

Gosia z przyjacielem próbowali ją jakoś doprowadzić do przytomności. W normalnych warunkach trzeba by było ją zawieźć do szpitala i prześwietlić, ale ja się o tym wszystkim dowiedziałam dużo później.

Lato tego roku postanowiłam spędzić z dziećmi, bez męża. Kupiliśmy pięcioosobowy namiot z przedsionkiem, ekwipunek kempingowy, zapakowałam nasze dwa jamniki i dziewczynki i pojechałyśmy na Mazury. Czysto babskie wakacje.

Rok wcześniej Krystyna spędzała wakacje autostopem i wylądowała w Rucianem. Poznała tam bardzo sympatyczne towarzystwo z Belgii i w tym roku byłyśmy z nimi umówione.

Na dachu Kubusia miałyśmy zamontowaną galerię. Garbus pękał w szwach i budził ogólną sensację. Na dachu namiot, w aucie my, psy, garnki, śpiwory i prowiant. Podróż trwała cały dzień, był upał, musiałyśmy się po drodze parę razy zatrzymać, napić się, coś zjeść i przejść się z psami. Późnym wieczorem osiągnęłyśmy nasz cel.

Było już ciemno, a tu trzeba jeszcze rozbić namiot, żadna z nas nie miała pojęcia jak. Zaczęłyśmy akcję od rozpakowania auta. Dzięki pomocy panów z sąsiadujących namiotów około jedenastej namiot stał, poupychałyśmy resztę rzeczy byle jak - resztę zrobimy jutro. Byłyśmy bardzo zmęczone. W środku nocy obudziła nas burza. Nie przeszkadzało to nikomu, bo wszystkie lubimy burze. Niestety, w pośpiechu i prawdopodobnie ze zmęczenia zapomniałyśmy okopać namiot. Na rezultaty nie musiałyśmy długo czekać. Postanowiłam wyjść na zewnątrz, żeby zbadać sytuację, lało jak z cebra, dziewczyny dowcipkowały:

- Mama, potrzebujesz płetwy? - cha, cha!

Pełna optymizmu próbowałam nożykiem wykopać rowek, oczywiście bez rezultatu. Tymczasem panowie z sąsiadującego namiotu zobaczyli, co się dzieje, i rzucili się z pomocą. W kąpielówkach i z łopatami w ręku, późną nocą okopali nasz namiot. Taką uczynność spotkać można chyba tylko w Polsce. Na następny dzień z ciekawością oczekiwałyśmy przyjazdu Belgów. Byłam bardzo ciekawa i miałam wrażenie, że Krysia się zakochała w jednym z nich. Myślałam jak każda matka w tym czasie w Polsce - miałam nadzieję, że się zakocha, wyjdzie za mąż i wyjedzie na Zachód, miałam nadzieję, że będzie miała lepiej, łatwiej.

Philip był bardzo przystojnym i sympatycznym mężczyzną, przyjechał z nieco starszym bratem wozem kempingowym z Brukseli. Spędziliśmy przeurocze trzy tygodnie, „polowaliśmy na raki", chodziliśmy do smażalni ryb, zwiedzaliśmy okolice. Dziewczyny pomału odżywały, żadnych awantur, spokojne noce, nawet psy się uspokoiły. Tak spędziłyśmy trzy tygodnie. Wypoczęte wróciłyśmy do domu.

Krystyna w tym roku miała zdawać maturę. Wszyscy (oprócz Krysi) denerwowaliśmy się, bo dziewczyna nie należała do tych, co się uczą systematycznie i jej szkolne eskapady spędzały mi sen z powiek.

Przed świętami Bożego Narodzenia przyszło zaproszenie od Philipa dla Krystyny. Święta tego roku będzie spędzać w Brukseli. Wiązało się to z wieloma kłopotami. Rodzina Philipa była zamożna, wydawali własną gazetę. Nie wiedzieliśmy, w co dziewczynę ubrać. W ostatniej chwili zaczęła się gonitwa po sklepach, krawcowych, szukanie butów, pożyczanie od znajomych.

Z perspektywy czasu muszę przyznać, że wyglądała trochę jak przebieraniec, ale co zrobić. Pojechałam z nią do Warszawy, skąd odlatywał samolot do Brukseli. Wróciła na początku stycznia, cała zachwycona, z pierścionkiem zaręczynowym na palcu - moje modlitwy zostały wysłuchane. Od tej pory codziennie przychodziły listy od Philipa, Krysia bujała w obłokach. Przywiozła masę ładnych ciuchów i podarków dla całej rodziny, opowieściom o pobycie w Belgii nie było końca.

Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że w którymś momencie powiedziała: - No, teraz już nie potrzebuję matury!

Mogę sobie wyobrazić, że życie w Belgii jej zaimponowało, Philip testował prototypy aut, w sumie niebezpieczny zawód. Dużo jeździł po świecie, mieli dwa domy, jacht - po co jej matura. W drodze wyjątku byliśmy z Andim jednego zdania i argumentowaliśmy na zmianę, aż w końcu udało nam się ją przekonać.

W marcu studniówka, którą zastąpiono wycieczką do Bukowiny. Krystyna, a później też Gosia, chodziła do szkoły klasztornej, czysto żeńskiej. W tej sytuacji urządzanie balu niewiele by dało. Trzy dni w górach posłużyły nam wszystkim, uczennice klasy maturalnej były zmęczone nauką po nocach, prawie wszystkie paliły namiętnie papierosy - świeże powietrze było pożądane.
Po powrocie do domu wielkie rozczarowanie, nie ma listu od Philipa. Pocieszam Krysię, że może wyjechał, może jest chory. W duchu jestem zła, bo miłosne komplikacje są ostatnią rzeczą, jaka nam przed maturą jest potrzebna do szczęścia.

Parę tygodni później nadchodzi list od matki Philipa, że jej bardzo przykro, ale z różnych powodów zaręczyny zostają zerwane. Krzyk, płacz i zgrzytanie zębów - jak się to ładnie mówi.

Krysia pozbierała się stosunkowo szybko. Podejrzewam, że to dzięki nawałowi pracy przed maturą. Najwięcej się martwiła o egzamin z matematyki i próbowała w ostatniej chwili nadrobić cztery lata. Jak zwykle jej się udało.

Ze zdziwieniem stwierdziłam, że nawet Andi się zaraził gorączką maturalną i dawał Krystynie porady. Okres egzaminów kosztował nas masę nerwów, zwłaszcza że Krysia zapowiedziała, że nie chce nikogo z nas widzieć w pobliżu szkoły. Sama oczywiście nie przychodziła bezpośrednio po egzaminie, bo i tak już załatwione. Najczęściej dowiadywaliśmy się od znajomych, że widzieli Krysię w klubie i że wszystko jest w porządku.


Cdn.


ANSELMA GŁOWACZ. „HISTORIA KOŁEM SIĘ TOCZY'. Wydawnictwo Poligraf, Brzezia Łąka.
Książka do nabycia m.in. w księgarniach sieci Empik lub w wydawnictwie: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

  • /pisane-noc/462-historia-koem-si-toczy/3395-historia-koem-si-toczy-34-jedziemy-do-babci
  • /pisane-noc/462-historia-koem-si-toczy/3380-historia-koem-si-toczy-32-wspieraj-mnie-przyjaciele