Ani słowa bez zmrużenia oka (3) - Latarnia morska

 

Latarnia morska

MASYWNE, z czerwonej cegły budynki Szpitala Morskiego Bercka są połączone wieloma łącznikami - korytarze tworzą prawdziwy labirynt. Zdążyłem się tu zadomowić. Mógłbym sygnalizować okiem, że ktoś pcha mój wózek w niewłaściwym kierunku, ale tego nie robię. Zawsze istnieje szansa, że trafię do nieznanego zakątka, że zobaczę nowe twarze albo poczuję zapachy z mijanej kuchni.

Tak właśnie podczas jednej z pierwszych eskapad wózkiem, wkrótce po wychynięciu z oparów śpiączki, odkryłem latarnię morską. Wysiedliśmy z windy na niewłaściwym piętrze i zobaczyłem ją. Była prężna, wysoka, podnosząca na duchu, pomalowana w czerwono-białe pasy, które kojarzyły mi się ze sportową bluzą. Natychmiast oddałem się w opiekę temu symbolowi braterstwa, który strzeże nie tylko marynarzy, lecz również ludzi chorych - tych rozbitków na lądzie samotności.

Utrzymuję stały kontakt z latarnią, często się widujemy, bo proszę o wystawienie wózka na jeden z rozległych, wiecznie pustych tarasów mojego oddziału. Ciepło opatulony mogę tak siedzieć do zmroku. Patrzę na zachód słońca i na latarnię, która przejmuje pochodnię. Jej wysyłające nadzieję promienie omiatają horyzont.

Szpital Bercka skupia się na chorobach wieku podeszłego, ale geriatria to ledwie jego część. Jedno skrzydło zajmuje grupa otyłych pacjentów, którym lekarze chcą zmniejszyć rozmiar. Duża grupa kalek stanowi trzon pensjonariuszy innego oddziału. To oni uszli z życiem z wypadków drogowych, sportowych i domowych katastrof. Zostaną w Berck dopóki ich potrzaskane kończyny nie zaczną znów funkcjonować.

Dla dopełnienia obrazu nam także należy się skromny kącik - ptakom o przetrąconych skrzydłach, niemym papugom, które uwiły sobie gniazdo w ślepym zaułku na końcu korytarza neurologii. Psujemy widok. Jestem wyczulony na najmniejszy grymas zakłopotania, kiedy - sztywni i niemi - torujemy sobie drogę wśród większych od nas szczęściarzy.

Pacjenci zbierają się w sali gimnastycznej. Jest jaskrawa i gwarna, wypełniona szczękiem szyn, stukiem protez i skrzypieniem rozmaitych uprzęży. Oto młody człowiek z kolczykiem w uchu, który miał wielokrotne złamania z powodu wypadku na motocyklu. Obok babcia w opalizującej koszuli nocnej uczy się chodzić po upadku z drabiny oraz bezdomny, któremu pociąg metra amputował, by tak rzec, stopę.

Ta ciżba ludzi stojących w rzędach wymachuje rękami i nogami, ja zaś leżę przywiązany do pochyłej deski, którą wolno podnoszą do pionu. Jestem tak zawieszony codziennie rano przez pół godziny.

Po zajęciach sanitariusz zawsze odwozi mnie na salę. Ponieważ dochodzi południe, pora obiadu, więc też zawsze mówi "Smacznego!" zamiast "Do jutra".

Życzyć "smacznego" można mi równie dobrze jak "Szczęśliwego Nowego Roku" 15 sierpnia. Przez 8 miesięcy przełknąłem bowiem tylko kilka kropli wody zaprawionej cytryną i łyżeczkę jogurtu, który wpadł mi z głośnym bulgotem do tchawicy. Swoją dzienną dawkę kalorii dostaję przez specjalną rurkę.

Przyjemność z jedzenia czerpię wyłącznie przywołując wyraźne wspomnienia smaków i zapachów. Zależnie od kaprysu serwuję sobie tuzin ślimaków, wtrzącham talerz kiełbasek z kapustą i popijam butelką białego wina albo delektuję się jajkiem na miękko z grzankami. Co za uczta! Oczywiście, do gotowania używam najlepszych składników. Wszystko musi być przyrządzone dokładnie tak jak powinno. No i nie mam kłopotów z niestrawnością.

 


 

 


Przegląd Reader's Digest 1999; Tłumaczenie: ANNA KOŁYSZKO 

 



W następnym odcinku:

Obsada przedstawienia

  • /pisane-noc/542-ani-sowa-bez-zmruenia-oka/4118-ani-sowa-bez-zmruenia-oka-4-obsada-przedstawienia
  • /pisane-noc/542-ani-sowa-bez-zmruenia-oka/4107-ani-sowa-bez-zmruenia-oka-2-wozek-inwalidzki