Ani słowa bez zmrużenia oka (6) - Cienie za szybą

CIENIE ZA SZYBĄ

PRZYGLĄDAM SIĘ UKRADKIEM swoim dzieciom. Sylvie, ich matka, pcha mój wózek po szpitalnym korytarzu. Theophile i Celeste - chociaż mają ojca żywego trupa - są z krwi i kości, energiczni i głośni. Idą obok, a ja nie mogę się napatrzeć. Pewnością siebie maskują niepokój, jaki dźwigają na jakże kruchych barkach.

Theophile idzie ostrożnie, przepełniony czułością, a zarazem strachem, jak gdyby miał do czynienia z nieprzewidywalnym zwierzęciem. Kiedy zwalniamy, Celeste tuli moją głowę w swych nagich ramionach.

- Jesteś moim tatusiem, jesteś moim tatusiem - powtarza w kółko jak gdyby odmawiała jakieś zaklęcie i pokrywawa mi czoło głośnymi cmoknięciami.

Dziś jest Dzień Ojca. Zanim miałem udar, nie czuliśmy otrzeby włączania tego wydumanego święta do naszego kalendarza uczuć. Ale dzisiaj spędzamy cały ten symboliczny dzień razem, podkreślając w ten sposób, że choćby zarys, cień, niewielki okruch taty jest nadal tatą.

Instalujemy się w klubie plażowym, jak nazywam skrawek wydm na słońcu i wietrze, dokąd szpital usłużnie wystawił stoły, krzesła i parasole. W tej strefie neutralnej między szpitalem a normalnym życiem nietrudno sobie wyobrazić, jak dobra wróżka zamienia każdy wózek inwalidzki w szezlong.

- Chcesz zagrać w wisielca? - pyta Theophile.

Korci mnie, żeby odpowiedzieć, że przejadło mi się już granie - w paralityka. Ale mój system łączności wyłącza riposty, nawet najbardziej cięta odpowiedź traci ostrość, gdy jest budowana kilka minut. To odarcie mnie z poczucia humoru uważam za jedną z najgorszych wad mojej choroby.

Ale możemy oczywiście zagrać w wisielca, ulubioną zabawę dzieciaków. Odgaduję jedną literę, potem drugą, skusiłem przy trzeciej. Jakoś nie mam serca do gry. Serce zalewa mi żal. Mój syn siedzi tuż obok, ale ja, jego ojciec, straciłem prawo do zmierzwienia mu szczeciniastych włosów, poklepania po plecach, przytulenia drobnego, gibkiego, ciepłego ciała.

Przejęty grą pragnie dopaść ofiarę. Jeszcze dwie litery - i wygrał. W rogu kartki kończy rysunek szubienicy, sznura i skazańca.

Tymczasem Celeste fika koziołki na piasku. Może istnieje jakiś mechanizm wyrównujący, bo odkąd mruganie okiem jest dla mnie jak podnoszenie ciężarów, moja córka stała się prawdziwą akrobatką. Z kocią zwinnością robi przewrót do tyłu, stanie na rękach, przewrót w przód. Ostatnio do listy swoich przyszłych zawodów - nauczycielka, supermodelka i kwiaciarka -- dodała chodzenie po linie.

- Brawo, Celeste - woła Sylvie.

- Mamo, nudzi mi się - marudzi Theophile.

Jest godzina 5 po południu. Gdy zbliża się czas pożegnań szpitalny zegar wybija coraz bardziej żałobne tony. Dzieci chcą jeszcze chwilę pobiegać po plaży, a Sylvie i ja zostajemy sami. Sylvie trzyma w ręku moje bezwładne palce, milczymy.

Wracamy do pokoju na ostateczne pożegnanie.

- Jak się czujesz, tatku? -- pyta Theophile.

Jego tatkę coś dławi w gardle, ręce ma spieczone od słońca, a kość ogonowa boli go od zbyt długiego siedzenia, ale spędził wspaniały dzień.

 



Przegląd Reader's Digest 1999; Tłumaczenie: ANNA KOŁYSZKO 




W następnym odcinku:

Świat na zewnątrz

  • /pisane-noc/542-ani-sowa-bez-zmruenia-oka/4153-ani-sowa-bez-zmruenia-oka-7
  • /pisane-noc/542-ani-sowa-bez-zmruenia-oka/4123-ani-sowa-bez-zmruenia-oka-5-motyli-such