Ani słowa bez zmrużenia oka (9) - W zwolnionym tempie

 

W zwolnionym tempie

ZACZYNAŁEM TĘ KSIĄŻKĘ Z myślą, że opiszę moje ostatnie chwile z owego nieszczęsnego piątku 8 grudnia 1995 roku jak doskonale funkcjonującą doczesność. Zmieniłem zdanie.

Jak mam opisać budzenie się po raz ostatni? Tego dnia wszystko było szare, nieme, zrezygnowane - niebo, ludzie, miasto. Wszyscy mieliśmy napięte nerwy po kilku dniach strajku komunikacji. Wraz z milionami paryżan zaczynałem nowy dzień kary w nieopisanym chaosie spowodowanym strajkiem. Wykonałem machinalnie proste czynności, które dzisiaj graniczą dla mnie z cudem - golenie, ubieranie, łyk gorącej czekolady.
Od kilku tygodni byłem umówiony, że tego dnia przetestuję najnowszy model niemieckiego auta. Dealer dał mi do dyspozycji wóz z kierowcą na cały dzień. Punktualny młody człowiek czeka przed moim blokiem. Oparł się o stalowoszary samochód - solidny, lecz zgrabny. Zbiegam po schodach pachnących pastą do podłogi. To będzie ostatni zapach.

Kierowca jest sympatyczny. W drodze do pracy przedstawiam mu plany na popołudnie - zabierzemy syna z domu jego matki 40 kilometrów pod Paryżem i przywieziemy go do miasta. Theophile i ja nie odbyliśmy jeszcze męskiej rozmowy, odkąd wyprowadziłem się w lipcu z domu. Mamy spędzić ten weekend razem. Umawiam się z kierowcą na 3 po południu.

Idę na służbowy obiad. Niewiele pamiętam z tego ostatniego posiłku poza tym, że skazaniec pił tylko wodę. Chyba jadł wołowinę. Najgorsze w służbowych obiadach jest to, że wloką się w nieskończoność.

Dla zaoszczędzenia czasu wymykam się przez swój gabinet, nie żegnając się z nikim. Gdy docieram do kierowcy jest już dobrze po czwartej.

W ciągu półtorej godziny dojeżdżamy do celu - do domu, w którym spędziłem 10 lat życia. Syn czeka na nas przy furtce, siedzi na plecaku przygotowany do weekendu.


OD TEJ CHWILI WSZYSTKO mi się zamazuje. Siadam za kierownicą, wpatruję w pomarańczowe światełka deski rozdzielczej. Działam w zwolnionym tempie, w świetle reflektorów ledwie rozpoznaję zakręty, które pokonywałem tysiące razy. Czuję pot na czole, a kiedy mijam samochód widzę go podwójnie.

Zjeżdżam na pobocze. Chwiejnie wysiadam, nie mogę się utrzymać na nogach, padam na tylne siedzenie. W głowie huczy mi jedna myśl - musimy wrócić do wioski, w której mieszka też moja szwagierka, Diane jest pielęgniarką. Szofer prowadzi, a ja półprzytomny proszę syna, żeby pobiegł po nią, jak tylko podjedziemy pod dom.

- Musimy jechać do szpitala. Natychmiast - Diane błyskawicznie podjęła decyzję.

Ale do szpitala mamy 15 kilometrów. Kierowca startuje jak na wyścigach.

Czuję się bardzo dziwnie.Ani przez chwilę nie pomyślałem, że może umieram. Auto jedzie z zawrotną prędkością, wyprzedzamy długi sznur samochodów trąbiąc bez przerwy, żeby się przebić. Usiłuję powiedzieć coś w rodzaju: Proszę zwolnić, nic mi nie będzie. Nie warto ryzykować wypadku. Ale żaden dźwięk nie wydobywa się z moich ust, a głowa sama mi opada.

Błyskawicznie dojeżdżamy do kliniki. Wszyscy biegają jak szaleni. Przenoszą mnie - bezwładnego i odrętwiałego - na nosze. Oślepia mnie jaskrawe światło na korytarzu. Przez głowę przelatuje mi ostatnia myśl - gdzie też może być Theofhile? Zapadam w śpiączkę.

 


 

W ostatnim odcinku:

Nowo narodzony

  • /pisane-noc/542-ani-sowa-bez-zmruenia-oka/4175-ani-sowa-bez-zmruenia-oka-10-nowo-narodzony
  • /pisane-noc/542-ani-sowa-bez-zmruenia-oka/4163-ani-sowa-bez-zmruenia-oka-8-niedziela