Serce jak dobry warsztat

 

    BYWAJĄ DNI, kiedy szamoczę się w kostiumie macierzyństwa, Nie o takim powołaniu marzyłam. Nie do takiej profesji, we własnym mniemaniu, zdobywałam kwalifikacje. A jednak wiem, że jest to kostium skrojony specjalnie na moja miarę. chwilami czuję się w nim wzniosle i cudownie, choć czasami jest nie do zniesienia.

 

    A zaczęło się tak spokojnie. Na poczatku dałam uśpić swoją czujność miekkiemu, przytulnemu światu niemowlecia płci meskiej o imieniu Barret, które gaworzyło i adorowało mnie wielkimi piwnymi oczami. Kojący światek puszystej fianeli, wonnych emulsji, miniaturowych skarpetek koronką, leniwych popołudni i głupkowato uśmiechniętych pluszaków przemieniał się stopniowo w wyboiste terytorium guzów i siniaków, gorączek, ospy wietrznej i traumatycznych szczepień w przychodni.

    Ledwie poczułam, że obejmuję panowanie nad tym nowym obszarem, znów wszystko się zmieniło: złośliwi koledzy w szkole, upadki z wysokich drzew i szycie ran na pogotowiu.

    Ni stąd, ni zowąd Barrett skończył 13 lat. A ja brnę przez nieujarzmioną krainę wieku dojrzewania. Krąg moich ramion nie uchroni już syna przed złem tego świata: muszę dać mu swobodę, i to właśnie teraz, gdy najmniej mam na to ochotę.

    I muszę kochać go bezwarunkowo, choćbym nie chciała. Parę tygodni temu, kładąc się spać, zauważyłam w kocu rzędy dziurek wybitych dziurkaczem do papieru: układały się w roześmianą buzię. Nie było sensu pytać, kto to zrobił.


    Stał za tym ten sam nieposkromiony duch, który kiedyś kazał Barrettowi sprawdzać, co będzie, jeśli się poleje zimną wodą moją gorącą lokówkę, albo czy kamień przerzucony odpowiednio wysoko przez nasz płot wyladuje na dachu sąsiadów.

    Nie można chyba się przygotować na wszystkie niespodzianki. Kiedyś uważałam, że można - na kursach dla przyszłych matek. Szybko przekonałam się, że nic z tego. Przecie wszystkim nikt nie uświadomił mi potęgi i ogromu macierzyńskiej miłości. Nikt nie uczulił mnie na istnienie tego dziewiczego terytorium, gdzie się wybacza i wybacza bez końca. Nikt mnie nie przygotował na wzajemny dar czystej, ufnej dziecięcej miłości.

    Ostatnio Barrett zaanektował łazienkę w suterenie sąsiadującą z moim gabinetem: zamienił ją na warsztat. Zainstalował tam stolik i krzesło, zestaw narzędzi oraz osłony na uszy, jakich używają robotnicy drogowi.

    W tej jaskini znikają teraz suszarki do włosów, tostery, otwieracze do puszek — niektóre bezpowrotnie. Wejście zasłania stara prysznicowa kotara, a obok na ścianie widnieje tabliczka z godzinami urzędowania warsztatu.

    Ilekroć ją mijam idąc do komputera, uśmiecham się, bo napis na tabliczce, nagryzmolony chłopięcą ręką, zręcznie wyraża treść matczynego serca: Zawsze otwarte. Naprawiamy wszystko. Zawsze znajdziesz tu pomoc.

    Gdy za jakiś czas warsztat naprawczy stanie się; z powrotem moją łazienką, a pożyczone przedmioty powrócą do właścicieli, schowam ten napis do swojego pudełka ze skarbami: będzie mi przypominał, ze serce matki nigdy sie nie zamyka.

Tłumaczenie: Jolanta KOZAK

Reader's Digest, 2001

  • /spojrzenia/2466-spojrzenia-rumak-w-stajni-czy-sto-w-jadalni
  • /spojrzenia/2350-spojrzenia-gniew-niecierpliwo