Milczący Anioł Stróż




Mój brat Michael Patrick Harter urodził się w Hollywood 9 grudnia 1956 roku, miesiąc przed terminem. Lekarze powiedzieli rodzicom, że Mike będzie potrzebował trochę czasu, aby dojść do normy. Gdy miał 6 miesięcy pielęgniarka zauważyła, że fizycznie i psychicznie rozwija się zbyt wolno.
- To coś więcej, niż lekkie upośledzenie - zawiadomiła moją rodzinę.

Mike był niedorozwinięty, miał także porażenie mózgowe.

Zdruzgotani rodzice natychmiast pojechali z nim do kliniki Mayo w Rochester w stanie Minnesota. Mieli nadzieję, że tamtejsi specjaliści dokonają jakiegoś cudu. Ale lekarze nie mogli nic zrobić. Nie potrafili też do końca wyjaśnić, dlaczego Mike nigdy nie stracił zębów mlecznych, ważył najwyżej 15 kilogramów i nie rósł - miał 75 centymetrów. Przypuszczali, że Mike umrze, zanim skończy 12 lat.

Przyszedłem na świat w maju 1958 roku w Austin - robotniczym mieście położonym wśród pól kukurydzy w stanie Minnesota. Byłem zdrowy, sprawny fizycznie i szybko rosłem.

Wcześnie nauczyłem się karmić i ubierać Mike'a. Gdy byłem nastolatkiem, zostawałem w domu sam ze starszym bratem. Wiedziałem, jak dozować lekarstwa, aby zapobiec atakom, w czasie których sztywniał i dygotał.

Na moim ulubionym zdjęciu jesteśmy obaj na schodach nowego domu w czerwonych baseballowych czapkach i szczerzymy zęby w uśmiechu. Stoję obok brata, pomiędzy nas wcisnął się Midge - pies rasy szpic - oraz basset Happy Hank. Zwierzęta rozumiały Mike'a. Gdy dzieciaki ciągnęły nasze psy za ogon czy uszy - te uciekały, bądź kłapały zębami, dla Mike'a jednak zawsze miały cierpliwość. Jeśli czuły, że grozi mu niebezpieczeństwo, zaraz przybiegały na pomoc.

Mike miał ukochane przedmioty, którymi lubił się bawić: żółtą różę, proporczyk, wiatraczek, dzwonki poruszane przez wiatr. Ale najszczęśliwszy był, gdy siedział przy oknie z twarzą skąpaną w promieniach słońca i z miseczką czekoladowych drażetek M&M pod ręką.

Wiele osób twierdziło, że powinien być oddany do domu opieki, bo nigdy nie będzie chodził ani mówił. Rzeczywiście, nigdy nie nauczył się chodzić, ale nauczył się mówić. Nie bezbłędnie, nawet nie pełnymi zdaniami, ale znał podstawowe pojęcia. Wiedzieliśmy, kiedy był głodny, spragniony, szczęśliwy czy smutny. Ciasto. Herbatniki. Baton. Woda-woda. Płakać.

Znał też różne imiona. Mnie nazywał Kagun, a nie Kevin. Tylko do czasu, gdy podczas wakacji zapuściłem brodę. Rodzina oceniła wówczas, że brzydko wyglądam. I tak już zostało.
- Kto to przyszedł? Kto to taki? - domownicy podpytywali Mike'a.
- Brzydki - odpowiadał piszcząc z uciechy.

To wszystko było dla mnie zupełnie normalne, ponieważ innego brata nie znałem. Tylko wtedy widziałem dzielące nas różnice, gdy inni zwracali na nie uwagę. Zaciekawione spojrzenie w restauracji, wyciągnięty palec na ulicy, uwaga rzucona przez dziecko na boisku, czy gapie wyciągający szyje na targu.

Ale na niektórych ludzi Mike działał w szczególny sposób. Dorośli twardzi mężczyźni łagodnieli, gdy śmiał się do nich i filuternie mrugał. Zwłaszcza jeden z nich, człowiek niedźwiedziej postury, który w swoim życiu nie raz był na bakier z prawem, zawsze pytał o Mike'a.
- Niech pani coś kupi temu małemu - mówił, często dając mamie kilka dolarów.

Mike potrafił zmiękczyć serce każdego, kto tylko poświęcił mu trochę czasu.

Gdy zacząłem chodzić do średniej szkoły, grono moich znajomych znacznie się poszerzyło. Pewnego dnia mama zapytała, czy moi nowi koledzy nie będą skrępowani, gdy po raz pierwszy zobaczą Mike'a.
- Jeśli go nie zaakceptują, to tak, jakby nie zaakceptowali mnie, a wtedy nie mają tu po co przychodzić - odpowiedziałem.

Tak jak nie zastanawiałem się, że jest inny, tak też nigdy nie myślałem o jego śmierci. Aż do ciepłego, jesiennego wieczoru 1975 roku. Po raz pierwszy grałem w uniwersyteckiej drużynie futbolu amerykańskiego. Wygraliśmy 7:6 i po meczu świętowaliśmy z kolegami zwycięstwo w miejscowym barze. Zadźwięczał telefon i zostałem poproszony do aparatu.
- Nie martw się, wszystko jest w porządku, nie musisz przyjeżdżać. Mike miał atak i jest w szpitalu - usłyszałem głos matki.

Życie brata zaczęło gasnąć. Jego system odpornościowy był niewydolny. Ataki były coraz silniejsze i zdarzały się coraz częściej. Kości Mike'a pękały z byle powodu, w jego płucach gromadził się płyn. W coraz słabszych rękach nie mógł już utrzymać żółtej róży, nie mógł też siedzieć jak dawniej przy otwartym oknie. Podobnie jak jego ukochane kwiaty, Mike był zbyt delikatny, by przetrzymać zimę.

Jego życie gasło, a ja coraz rzadziej - ze względu na studia - bywałem w domu. Mike okazywał niezadowolenie z mojej długiej nieobecności -ignorował mnie i dąsał się, gdy przyjeżdżałem. Moim największym grzechem było to, że dorosłem i wyprowadziłem się z domu. Może wtedy on zauważył, że się różnimy?

W powietrzu czuć było powiew nadchodzącej wiosny, ale Mike'owi nie dane było jej doczekać. Ponowne zapalenie płuc po cichu zabrało mu życie. Zapadł w śpiączkę 5 marca 1983 roku, w 50. urodziny ojca. Jakby rozumiał znaczenie tej daty, poddał się dopiero następnego dnia. Michael Patrick Harter zmarł o świcie w ramionach mamy i taty, otoczony przez tych, których kochał. Miał tylko 26 lat.

Do jego trumny włożyłem kilka przedmiotów: moje ulubione zdjęcie z psami, paczkę drażetek M&M, pluszowe zwierzątko i małe radio.

Nigdy nie prowadziliśmy owych wspaniałych,, pełnych żaru dyskusji, jakie zwykle miewają bracia - o kobietach, religii, pracy, rodzicach i Wietnamie. Nigdy nie graliśmy w piłkę, nie rozmawialiśmy o marzeniach i nie chodziliśmy razem na studenckie imprezy.

Minęło już 13 lat od jego śmierci, a ja ciągle odkrywam, że dzięki Mike'owi moje życie nabrało nowego wymiaru. To on nauczył mnie wrażliwości i dał wewnętrzną siłę. Nauczył mnie szacunku dla tych, dla których los był mniej łaskawy. Nauczył mnie dostrzegać piękno w najprostszych rzeczach.

Dzieci, które przychodzą na nasz świat upośledzone, przez niektórych uważane są za nienormalne. Inni mogą zobaczyć w nich wybrane dzieci Boga. I takim był Mike. Fizycznie i umysłowo był moim podopiecznym. Ale duchowo Mike był i jest moim opiekunem, milczącym, pełnym ludzkich uczuć aniołem stróżem.





Przegląd Reader's Digest 1997
Tłumaczenie: Marek Lipski

  • /spojrzenia/892-urodzinowa-piosenka
  • /spojrzenia/890-pozwolenie-na-przegran