Dar babuni








Odkąd sięgam pamięcią, nazywałem moją babcię "Gagi". Pierwszym słowem, jakie wypowiedziałem w życiu, było "Gaga", a moja dumna babka uznała natychmiast, że próbuję wymówić jej imię - i tak już zostało: po dziś dzień jest moją Gagi.

W roku śmierci mojego dziewięćdziesięcioletniego dziadka mijało ponad pięćdziesiąt lat od chwili, gdy się pobrali. Gagi głęboko odczuła stratę swego męża. Utraciwszy sens i najważniejszy cel swego życia, Gagi usunęła się w cień, z dala od świata, oddając się żałobie. Jej rozpacz trwała niemal pięć lat, w ciągu których zwykłem odwiedzać ją co tydzień lub dwa.

Kiedyś, gdy wybrałem się do niej, oczekując, że jak zawsze zastanę Gagi w stanie zobojętnienia, w jakim trwała od śmierci dziadka, ujrzałem ją tryskającą życiem. Gdy zbyt długo zwlekałem z zapytaniem, z czego wynika tak nagła zmiana nastroju, zniecierpliwiła się.
- Nie chciałbyś wiedzieć, dlaczego jestem taka szczęśliwa? - spytała. - Nie jesteś ani trochę ciekaw? - Jasne, że jestem - odparłem przepraszająco. - Wybacz, że nie spytałem wcześniej. A więc, dlaczego jesteś tak szczęśliwa? Jak to możliwe, że jesteś nagle w tak świetnym humorze?
- Ponieważ zeszłej nocy otrzymałam odpowiedź oświadczyła. - Zrozumiałam wreszcie, dlaczego zabrał twojego dziadka, a mnie jeszcze pozostawił.

Gagi często nas czymś zaskakiwała, lecz tym razem musiałem przyznać, że zupełnie mnie zatkało.
- Dlaczego, Gagi? - wykrztusiłem.

Gagi ściszyła głos, pochyliła się w moją stronę w swoim wózku inwalidzkim i wyznała konspiracyjnym szeptem, jakby zdradzała mi największy sekret na świecie:
- Twój dziadek wiedział, że tajemnica życia tkwi w miłości. Żył nią każdego dnia, przeistaczając ideę bezwarunkowej miłości w czyn. Znałam tę ideę, lecz nie żyłam nią w pełni. Dlatego on musiał odejść, a ja musiałam zostać.

Zamilkła na moment, jakby zastanawiając się, co jeszcze dodać.
- Przez cały ten czas - zaczęła po chwili - myślałam, że za coś zostałam ukarana, jednak zeszłej nocy zrozumiałam, że jest to boży dar. Bóg pozwolił mi zostać tu jeszcze, bym mogła przemienić swe życie w miłość. Widzisz - ciągnęła, wskazując palcem na niebo - zeszłej nocy pojęłam, że życiowych lekcji nie można nauczyć się tam. Miłością trzeba żyć na ziemi. Gdy stąd odejdziesz, będzie już za późno. Otrzymałam więc dar życia, abym nauczyła się żyć miłością tu i teraz.

Od tego dnia każda moja wizyta u Gagi była przygodą. Gagi bez końca opowiadała o celu, do którego dąży. Podczas którychś odwiedzin powitała mnie, grzmocąc radośnie dłonią w oparcie swego fotela.
- Nigdy nie zgadniesz, co zrobiłam dziś rano! - wykrzyknęła. Kiedy przyznałem jej rację, z werwą pospieszyła z wyjaśnieniami.

- Dziś rano twój wujek o coś się na mnie pogniewał. Był na mnie wściekły, ale ja się nie cofnęłam! Przyjęłam jego złość, owinęłam ją miłością i odesłałam mu z uśmiechem z powrotem. - Jej oczy zaiskrzyły się wesoło. - To było nawet zabawne, gdy jego gniew prysł...

Choć czas nieubłaganie odciskał na niej swe piętno, życie Gagi nabrało wigoru. Kolejne wizyty odmierzały upływ lat, tymczasem Gagi wciąż odrabiała swoją lekcję miłości. Znów istniał powód, dla którego warto było żyć, cel, który przyświecał jej przez następne dwanaście lat.

Ostatnie chwile życia Gagi spędziła w szpitalu, gdzie odwiedzałem ją częściej. Pewnego dnia, gdy zmierzałem do jej pokoju, wyszła mi naprzeciw pielęgniarka. Spojrzała mi prosto w oczy i rzekła:
- Pana babunia jest szczególną kobietą. Ona jest... jak światłość... Miała rację. Cel rozjaśniał całe życie Gagi, aż ona sama stała się światłością dla innych.




Tekst: D. Trinidad Hunt
Tłumaczenie: Ewelina Jagła
Balsam dla duszy 2

  • /spojrzenia/901-na-to-trzeba-mie-50-lat
  • /spojrzenia/899-lad-w-moim-sercu