Czy wielkie szczęście to zbyt wiele dobrego?

 

 

 

Dziesięć lat temu Harry Lewenstein zjeżdżał rowerem z jednego ze wzgórz na południu Portugalii, gdy znienacka w coś uderzył. 70-letni emeryt jechał szybko, a uderzenie wyrzuciło go przez kierownicę. Doznał poważnych uszkodzeń rdzenia kręgowego, tracąc czucie od klatki piersiowej w dół ciała.

Po powrocie do domu w Kalifornii stało się jasne, że wypadek na trwałe i w pełni pozbawił Lewensteina kontroli nad nogami. Miał co prawda ograniczoną władzę nad rękami, ale nie był w stanie niczego chwytać dłońmi o sztywnych, powyginanych palcach.

80-letni dziś Lewenstein przeżył wiele osób, które wieszczyły jego szybką śmierć, ale nie to jest w jego historii najważniejsze: jak mówi, żyje bez poczucia krzywdy czy żalu z powodu wypadku. Wie, że jechał rowerem szybciej, niż powinien. I co dnia odkrywa nowe sposoby, aby być dzielnym w sytuacji, w której się znajduje - oraz nowe powody do wdzięczności.

- Niektórzy ludzie użalają się nad sobą lub są wściekli na cały świat - mówi. - Ja nie... po wypadku byłem tak bardzo ubezwłasnowolniony i tak bardzo wykluczony ze wszystkiego, co się działo, że każdy dzień okazywał sie przynosić coś dobrego. Każdego dnia odzyskiwałem nieco więcej pamięci, zdolności do rozumienia różnych spraw.

Historia Lewensteina jest pouczająca, zwłaszcza w świetle opublikowanego w tym tygodniu badania na temat paradoksu dotyczącego szczęścia. O Amerykanach mówi się, że ogólnie są bardziej szczęśliwi, niż mieszkańcy np. Japonii czy Korei. Okazuje się jednak, że - po części wskutek tego zjawiska - rzadziej czują się oni dobrze, gdy zdarzają się im pozytywne rzeczy i częściej czują się źle, gdy coś im się wali.

Spójrzmy na to inaczej: ukryta cena bycia szczęśliwym w stopniu większym, niż przeciętny jest taka, że ryzykujesz swoim krótkotrwałym zadowoleniem, ponieważ bycie szczęśliwym zwiększa twoje oczekiwania związane z tym stanem. Kiedy wydarzają się dobre rzeczy, nie liczysz na nie zbyt mocno, ponieważ są dokładnie tym, czego oczekujesz. Kiedy zdarzają się rzeczy złe, od razu czujesz się okropnie, ponieważ przyzwyczaiłeś się do stanu szczęścia.

- Moi niektórzy przyjaciele żyją świetnie i dostatnio - opowiada Sonja Lyubomirsky, psycholog z University of California w Riverside. - Kiedy ich zapytać, powiedzą: "jestem bardzo szczęśliwy", ale większość najdrobniejszych negatywnych wydarzeń czyni ich nieszczęśliwymi. Jeśli podróżują pierwsza klasą, przygnębia ich już to, że muszą czekać w kolejce. Mieszkają w rezydencjach, ale do pasji doprowadza ich najmniejszy szmer dobiegający od sąsiadów, ponieważ ich oczekiwania są tak wielkie. Ich ogólne poczucie szczęścia jest duże, ale doznają masy codziennych przykrości.

Lewenstein jest jedną z osób, które mogą nauczyć ludzi tego i owego na temat radości. Przez całe swoje życie, powiedział w wywiadzie, był zadowolony z tego, co miał. Kiedy miał mały samochód, lubił go. Gy zamienił go na kabriolet, było mu jeszcze lepiej. Nigdy nie tracił czasu na myślenie o lepszym kabriolecie, jakim jeździł jego sąsiad.

Ta umiejętność przyjmowania tego, gdzie byłem i kim byłem, była bardzo ważna po wypadku, ponieważ byłem zdolny przyjąć fakt, że nie będę w stanie robić zbyt wielu rzeczy - wspomina. Zapytany, czy żałuje swojej wyprawy do Portugalii powiedział "Ani trochę".

- Akceptuję ten fakt i nie mam pretensji, że spędziłem tyle czasu w łóżku albo na wózku inwalidzkim - twierdzi. - Nie myślę o sobie jako o bohaterze.

Badanie, którego wyniki publikuje październikowy numer pisma "Journal of Personality and Social Psychology", proponuje nowe podejście do starej teorii. Wcześniej psychologowie, tacy jak np. zajmujący się małżeństwami John Gottman, mówili, że codzienne zadowolenie ludzi, czy to z siebie samych, czy ze swoich związków, jest sumą codziennych, pozytywnych i negatywnych doświadczeń.

Naukowcy ustalili, że ludziom do szczęścia potrzeba określonej proporcji wydarzeń dobrych i złych. Wydaje się np., że pary, aby były zadowolone ze związku, potrzebują około trzech razy więcej pozytywnych, wzajemnych oddziaływań niż tych negatywnych. Różni terapeuci skupiali się na próbach zwiększania w życiu swoich klientów proporcji wydarzeń dodatnich względem tych ujemnych.

Ale według nowego badania, realizowanego przez psychologa z University of Virginia, Shigehiro Oishi, ludzie mówiący o przewadze liczebnej doświadczeń pozytywnych nad negatywnymi ze spotykających ich dodatkowych, dobrych wydarzeń czerpią mniej, niż inni, a za to gorzej znoszą to, co przynoszą im przeżycia złe.

Dla odmiany, jak zauważył Oishi, choć Japończycy byli w sumie mniej szczęśliwi, niż Amerykanie, to - aby odzyskać równowagę po doświadczeniu złym - potrzebowali jedynie jednego pozytywnego wydarzenia. Amerykanie mieszkający w Europie potrzebowali do tego samego średnio dwóch takich wydarzeń.

Badanie Oishiego dostarcza także intrygującego wglądu w to, dlaczego tylko niewielu jest ludźmi bardzo szczęśliwymi przez większość czasu. Dążenie do bycia "bardzo szczęśliwym" jest jak wspinaczka po coraz bardziej stromej górze. Dodatkowy wysiłek - pozytywne wydarzenia - nie pomagają w zbyt dużym stopniu pokonać dodatkowej wysokości. Z drugiej strony bardzo łatwo jest się zsunąć w dół.

- Z czasem wydarzenia pozytywne w naszych najbliższych związkach tracą swoją siłę (...) - mówi Thomas Bradbury, psycholog z University of California w Los Angeles. - Przewaga doświadczeń pozytywnych w związku mogłaby być co prawda korzystna dla ogólnego szczęścia danej osoby, ale za to byłaby szkodliwa dla nastroju czy codziennego szczęścia. Chodzi o to, że posiadanie wysokich wymagań co do pozytywnych wydarzeń ogranicza skutki każdego kolejnego, dobrego zdarzenia.

Najbardziej wrażliwi mogą być ludzie i pary, które zaczynają jako najszczęśliwsze - dowodzi Bradbury. Jest tak zarówno dlatego, że o wiele łatwiej jest im ześlizgnąć się w dół z góry, niż dalej się piąć, jak i dlatego, że euforia na samym początku zwiększa ich oczekiwania, iż zawsze będą szczęśliwi. Rzeczywiście, kiedy zaczynasz jako bardzo szczęśliwy, musisz mocno pracować tylko po to, by pozostać w miejscu, w którym stoisz, a nie cofać się.

Psychologowie badają sposoby, które mogą pomóc ludziom utrzymać ich wrażliwość na pozytywne doznania. Największe prawdopodobieństwo uczestnictwa w tej maszynie szczęścia wydaje się dotyczyć tych jednostek i par, które uczestniczą w codziennych osiągnięciach, celebrują to, co dobre oraz pielęgnują poczucie wdzięczności za to, co mają. (...)

 

 

THE WASHINGTON POST; Onet.pl WIEM 5.10 2007;

  • /spojrzenia/920-bycie-kochanym
  • /spojrzenia/918-magiczne-przedmioty