PROZA - Rzeka i most

 

 

Była rzeką mojego dzieciństwa, płynęła do morza, które wydawało mi się wtedy takie dalekie, choć można tam było dojechać rowerem. Wiosną tworzyła rozlewiska na przybrzeżnych łąkach, latem dawała rozkosz kąpieli, a zimą zamieniała się w ślizgawkę. Miała w sobie jakaś tajemnicę i siłę, przybywała z daleka, poruszała młyńskie koło, nocą słychać było szum wodospadu, jaki tworzyła zastawka, spiętrzająca wodę. Klekot młyna i monotonne pomrukiwanie rzeki były melodią tego miejsca. Był też most mojego dzieciństwa. Drewniany, z poręczami, na których można było usiąść i ze szparami w deskach, wystarczyło się położyć, by przez te szpary podglądać pstrągi, które z trudem, ale i gracją zdążały w górę rzeki. Most też miał swoją muzykę, wystukiwały ją końskie kopyta i drabiniaste wozy, przywożące zboże do młyna. Jeśli było słychać kroki, znaczyło to, że ktoś nadchodzi. Czasami most trzeszczał, zwłaszcza zimą, gdy przed zastawką gromadziła się lodowa kra. Widok z mostu dawał perspektywę, z jednej strony na łąki, wśród których leniwie toczyła się rzeka, z drugiej zaś na zabudowania sąsiedniego gospodarstwa i nadrzeczne zarośla, w których królował tatarak. Z tej strony rzeka miała wartki nurt, nadawał go jej wodospad, woda pieniła się i kusiła krystaliczną czystością. Przyjemnie było w niej brodzić boso, zwłaszcza wiosną, gdy tylko słońce trochę przyjrzało, toteż kwiecień rozpoczynał sezon obłaskawiania rzeki, i jak pamiętam, woda wcale nie była zimna.

Rzeka pięknie wyglądała z okien ostatniego piętra młyna, przypominała wijącą się wstążeczkę, znaną z elementarza. Jej bieg wyznaczały ciemnozielone olchy, porastające brzegi po obu stronach. Stawałam na palcach, żeby zobaczyć morze, które miało być u jej kresu. Jednak chyba młyn był zbyt niski i ja zbyt mała, byśmy razem mogli dojrzeć morze. W pogodną noc, gdzieś na horyzoncie błyskało, w równych odstępach czasu, tajemnicze światło. Dziś wiem, że była to latarnia morska w Stilo.

Po wielu latach powróciłam na rzekę i stanęłam na moście.I jakież było moje zdziwienie - rzeka zmieniła się w małą rzeczkę, most drewniany zastąpiono betonowym, nie było już sadzawki i wodospadu i choć bardzo chciałam go poczuć, nie było nawet zapachu mięty i tataraku, przypominającego tamten czarowny czas. Poczułam się wielce rozczarowana, chociaż właściwie niepotrzebnie - nie było przecież także małej dziewczynki z warkoczami.

  • /wiersze-i-kwiaty/254-tarkowska-aleksandra/1116-proza-bociany
  • /wiersze-i-kwiaty/254-tarkowska-aleksandra/1114-proza-myn-nad-rzek