PROZA - Bociany

 

 

Ich przyloty i odłoty nadawały rytm naszemu życiu, gniazdo mieściło się na szczycie stodoły, jesienne wichury je nieco nadwyrężyły, Bociany jednak się tym zupełnie nie przejmowały. Z każdą wiosną ochoczo remontowały swój dom. Kiedy zjawiały się w marcu, nie trzeba było pytać barometru, czy już goniec zimy, z całą pewnością odeszła do morza, gdy odlatywały wczesną jesienią, oznaczało to, że za chwilę będą przymrozki i że zima stoi już na czatach.

Zawsze bardzo chciałam uchwycić tę chwilę, gdy zmęczone długą wędrówką usiądą wreszcie w swym gnieździe. Robiły to jednak tak dyskretnie, że dopiero ich klekot oznajmiał wszystkim, że już są i dziwią się, dlaczego ich nie witamy. Bociany, obywatele świata i wieczni wędrowcy - wybierały właśnie to miejsce. Bezbłędnie trafiały na swoją stodołę, by każdego roku doczekać potomstwa. Jakaż to była radość, gdy z gniazda zaczęły wyglądać na świat małe bocianki, gdy niezdarnie uczyły się latać pod okiem troskliwych rodziców. Czasami zdarzało się, że znajdowaliśmy na ziemi martwe pisklę. Taki los spotykał najsłabszego bocianka, o którym rodzice wiedzieli, że nie wyrośnie z niego piękny ptak i nie będzie miał dość sił, by jesienią zerwać się do długiego lotu.

Mam w oczach obraz zielonej, nadrzecznej łąki, po której dostojnie i z gracją brodziły bociany, niczym wielkie, białe kwiaty na czerwonych łodygach. Do takiego obrazu z pewnością tęsknił Słowacki, ujrzawszy klucz bocianów, lecących nisko nad morzem, gdzieś pod Aleksandrią. W jednym z jego liryków pojawia się taka tęsknota.

Niestety, pewnej jesiennej nocy, podczas wichury runęła stara stodoła, a wraz z nią bocianie gniazdo. Na wiosnę ptaki się już nie zjawiły i od tego czasu w domu nad rzeką zaczęły się kłopoty. Było zupełnie tak, jakby dobre duchy opuściły ten dom i wkrótce podstępnie zakradła się tam śmierć.

  • /wiersze-i-kwiaty/254-tarkowska-aleksandra/1117-proza-wielkanoc
  • /wiersze-i-kwiaty/254-tarkowska-aleksandra/1115-proza-rzeka-i-most