Długa opowieść o miłości
Tę prawdziwą historię dedykuję tym wszystkim, którzy nie wierzą w miłość.
Cóż znaczy czas wobec uczucia, gdy środku jesteśmy wciąż tacy sami.
Poznał Ją, będąc jeszcze uczniem gimnazjum.
Dawno, bardzo dawno temu. Zaczęli spotykać się i wkrótce nikt z rodziny nie mógł już wątpić, że to, co Ich połączyło, miało podstawy o wiele trwalsze, niż można byłoby sądzić po tak młodzieńczym uczuciu.
Odwiedzał Ją niemal dzień w dzień i faktem jest, że kiedyś, zamknięty w pokoju przez starszą siostrę, zaryzykował opuszczenie się rynną z trzeciego piętra, by nie czekała daremnie. Pobrali się, oczywiście.Potem wyjechał na studia do Lwowa, a Ona podążyła w ślad za nim. Urodziło im się dwoje dzieci. Nastał rok 1939 i On, jako oficer, już w pierwszych tygodniach września dostał się do niewoli. Do końca wojny przebywał w oflagu, lecz Ona czekała.
Potem, gdy wrócił, zaczęli ponownie wspólne życie. W dawnym, znajomym domu, w mieszkaniu po Rodzicach. I przez dziesiątki lat oglądali wciąż ten sam widok z okna. A jednak Im się nie znudził.
Dzieci dorosły i wtedy, po tylu latach, Ona powiedziała do nich.
- Wasz Ojciec stworzył mi raj na ziemi.Dziwny był to raj w tym starym, zagraconym mieszkaniu, gdzie w sypialni, obok rzadko kiedy ścielonego małżeńskiego łoża, piętrzyły się stosy coraz bardziej zakurzonych książek i przedmiotów, a w kuchni czas już dawno odrapał z farby drewniane, skromne meble. Ale może Oni widzieli to zupełnie inaczej? A może nie widzieli tego wcale?
Nie wiem. I nie wiem, jak wyglądało Ich codzienne, wspólne życie, ale wystarczyło tylko spojrzeć na Nich razem, by zrozumieć, jak mocno i blisko związani są ze sobą.
Pamiętam Ich, siedzących obok siebie za stołem. Wiele razy. I w gwarze rozmów całej Rodziny wciąż jeszcze słyszę Jej przebijający poprzez inne głosy śmiech. Słynny śmiech Cioci Ludwisi. A także widzę Jego twarz. Łagodną, dobrotliwą twarz doktora Dolittle.
I nawet nie musieli wówczas ze sobą rozmawiać, bym i tak wiedziała, jacy są szczęśliwi. Tak było wciąż, przez wiele, wiele lat.
A potem Ona odeszła ostatecznie. I On, jakąś cząstką siebie, odszedł razem z Nią.
Żył wprawdzie, lecz zgasł jak płomyk, którego nie miał już kto podtrzymywać, istniejąc wyłącznie w swoim własnym świecie, skąd zamglonymi oczyma patrzył na rzeczywistość za oknem tak, jak spogląda się w głąb cudzego ogrodu przez zalane deszczem szyby.
Nie wątpiłam wtedy, że ciągle są razem, jak razem byli od "zawsze".
A gdy wreszcie, po latach daremnego szukania Jej w twarzach wszystkich napotkanych osób, zasnął w końcu ostatecznie i tak spokojnie, jak gdyby wciąż była przy nim, nie wątpiłam, że razem już będą przez wieczność.
Cóż, w życiu wszystko jest możliwe, a co dopiero poza nim.
Ona - 1907 - 1991
On - 1908 - 2000MILADORA
- /biblioteka/47-opowiadania/2719-opowiadanie-muzyka-z-ubogiego-domu
- /biblioteka/47-opowiadania/1927-za-piec-pana-boga