Dramat na torach

 

Uwaga 4618! Zagineła trzyletnia dziewczynka. Miejcie oczy otwarte!


 



ZANOSIŁO SIĘ NA DESZCZ, gdy 32-Ietnia Sandra Campbell skręcała na drogę prowadzącą do jej domu niedaleko Stoner w kanadyjskiej Kolumbii Brytyjskiej. Wracała właśnie furgonetką z porannych zakupów i chciała jak najszybciej położyć spać siedmiomiesięczną Bevin i trzyletnią Keely.

Z tylu wozu siedzieli jeszcze dwaj chłopcy - sześcioletni Jory oraz pięcioletni Alden, którzy chichocząc zabawiali się automatem do opuszczania tylnej szyby. W pewnym momencie koło furgonetki wpadło w dziurę na drodze i część zakupów wysypała się przez otwarte okno. Od domu dzieliło ich niewiele ponad sto metrów i Sandra pomyślała, że lepiej będzie, jeśli najpierw zawiezie dzieci, a później wróci po zgubione rzeczy.

Gdy już wpuściła chłopców i Keely do domu, wsiadła z powrotem do samochodu, w którym Bevin spala ciągle w specjalnym foteliku.
- Mamusia zaraz wróci - zawołała Sandra do dzieci. - Musi tylko pozbierać te zakupy.

Dom - a właściwie wielka, mieszkalna przyczepa na kołach - stał w pobliżu szosy numer 97 oraz jednej z głównych linii kolejowych. Dzieci dobrze wiedziały, gdzie wolno im się bawić. Tak przynajmniej myślała Sandra.

Kiedy po dwóch minutach wróciła, obaj chłopcy przybiegli do niej pochlipując. Nie słuchali, gdy Sandra mówiła, że musi pojechać po zgubione rzeczy i zaniepokojeni wybiegli na zewnątrz, aby jej poszukać. Mama przytuliła ich i ucałowała, po czym wszyscy weszli do środka. Gdy Sandra wnosiła Bevin, uderzyła ją przedziwna cisza panująca w domu.
- Keely - zawołała. - Keely, gdzie jesteś, kochanie?

Nikt nie odpowiedział. Sandra zaczęła biegać z pokoju do pokoju, aż wreszcie znalazła się z powrotem przy drzwiach wejściowych. Pomyślała, że Keely nie mogła przecież daleko odejść.

***

W TO ŚRODOWE popołudnie, 20 października 1993 roku, minuty mijały nieubłaganie, a Sandra nadal nie natknęła się na ślad swojej córeczki. Powoli zaczął ogarniać ją strach.

Jory i Alden, przeczuwając że stało coś niedobrego, wyznali prawdę. Keely wybiegła z domu razem z nimi, ale potem poszła w stronę lasu i tam zniknęła im z oczu.

Sandra w ciągu 10 minut obeszła wszystkich sąsiadów, ale żadnego z nich nie zastała. Była godzina czternasta, kiedy zadzwoniła do swego męża, pracującego w nadleśnictwie w Prince George, niecałe 25 kilometrów na północ.
- Brock, Keely zginęła! Szukałam wszędzie. Nigdzie jej nie ma. Brock poczuł ucisk w gardle.
- Już do was jadę - powiedział.

Sandra zawiadomiła również policję. Powiedziano jej, żeby została w domu, na wypadek gdyby mała sama wróciła, i że pomoc jest już w drodze. Od momentu, w którym Sandra dojechała z zakupami do domu, upłynęło około 35 minut.

***

NA PLACU MANEWROWYM w Prince George, tuż po godzinie trzynastej, lokomotywa numer 4618 zaczęła ciągnąć swoje 61 wagonów w długą podróż do Vancouveru. Roń Anderson, 61-letni maszynista, oraz Merv Peever, jego 63-letni pomocnik, przejechali już tę trasę setki razy. Ale tym razem od początku prześladował ich pech.

Ledwo ruszyli z miejsca, gdy zawiadowca kazał im się zatrzymać. Załoga innego pociągu który wjeżdżał na stację, zauważyła, że z jednego z samozsypnych wagonów sypie się żwir. Cholera - zaklął w duchu Anderson. Co za początek.

W czasie, kiedy kolejarze sprawdzali stan wagonów, Anderson i Peever skracali sobie oczekiwanie pogawędką. Peever, wysoki i szczupły mężczyzna, przez całe życie pracował na kolei. Miał żonę, Joyce, i ośmioro dorosłych dzieci. Choć bardzo lubił swoją pracę, z przyjemnością myślał o zbliżającej się emeryturze. Czuł bowiem, że po 30 latach życia na żelaznym szlaku chciałby teraz poświęcić więcej czasu na pomaganie innym ludziom - poprzez działalność w Kościele Zielonoświątkowców w Williams Lake. W przeciwieństwie do spokojnego i łagodnego Peevera, jego niski i krępy towarzysz Anderson miał zawsze w zanadrzu jakąś historyjkę, lubił też robić innym kawały i często w kabinie maszynistów słychać było jego dudniący śmiech.

O 13.25 załogę lokomotywy 4618 poinformowano, że wszystkie wagony samozsypne zostały sprawdzone. Chcąc jechać dalej zgodnie z rozkładem jazdy, należało nadrobić stracone minuty. Gdyby 4618 wyruszył o czasie, mijałby z łoskotem dom Camp-bellów dokładnie w chwili, kiedy Sandra dzwoniła na policję.

***

KEELY PAMIĘTAŁA, jak jej mama odjeżdżała samochodem sprzed domu. Razem z braćmi wybiegła na zewnątrz, ale nie mogła dotrzymać im kroku; jej bluza zaplątała się w drut kolczasty, którym ogrodzona jest posesja Campbellów. Zanim zdołała się uwolnić, bracia zniknęli jej z oczu.

Postanowiła pójść wzdłuż torów kolejowych. Wiedziała, że prowadzą do Prince George, gdzie pracuje jej tatuś i gdzie pewnie pojechała mamusia.

***

SUNĄCY NA POŁUDNIE pociąg towarowy osiągnął swą prędkość podróżną w momencie, gdy przecinał niezmierzone połacie mieszanego lasu. Była godzina 14.13, skład znajdował się niecałe 2 km od Red Rock i 8 km od Stoner. Peever i Anderson zamierzali właśnie zrobić sobie kawę, gdy nagle z chrypiącego głośnika na suficie dobiegł ich głos dyspozytora, Pata Mercera:
- Uwaga 4618! Mamy wiadomość, że między Red Rock a Stoner zaginęła trzyletnia dziewczynka. Miejcie oczy otwarte!

Peever i Anderson jeździli tą trasą tak często, że znali tu każdy kąt, każdą farmę, i wiedzieli, w których zabudowaniach mieszkają dzieci.
- Założę się, że to jeden z tych brzdąców, które zawsze się bawią na górce przy torach koło Red Rock - powiedział Anderson. Po chwili jednak, jakby tknięty jakimś przeczuciem, maszynista wziął do ręki słuchawkę radiotelefonu i zadzwonił do kolegi, który jechał w wagonie służbowym z tyłu pociągu.
- Mamy zamiar zwolnić - powiedział. - Przez jakiś czas będziemy jechali nie więcej niż dwadzieścia na godzinę... Tak na wszelki wypadek.

***

DWIE MINUTY po komunikacie dyspozytora, 4618 przejeżdżał przez Red Rock. Nigdzie nie było widać dzieci. Anderson otworzył zawór sprężonego powietrza i puścił je do hamulców wszystkich 61 wagonów. Gdyby trzeba było nagle zatrzymać pociąg, hamulce byłyby już rozgrzane, co zmniejszyłoby gwałtowne szarpanie i uderzanie o siebie wagonów, jakie zazwyczaj towarzyszy hamowaniu składu ważącego 4900 ton.

Peever próbował wyobrazić sobie tę małą dziewczynkę, porównując ją do któregoś ze swoich wnucząt. A gdyby to było moje dziecko? Co ja bym teraz przeżywał? Przypomniał sobie tę tragiczną noc w Lillooet, kiedy pracujący z nim kolega został zmiażdżony miedzy dwoma wagonami towarowymi. Peever pamiętał, jak trzymał umierającego w ramionach. Pamiętał też datę, 13 listopada 1981 roku, a nawet godzinę - 4 rano. Ale najmocniej utkwiły mu w pamięci oczy kolegi, w których z każdą sekundą było coraz mniej życia. Boże, spraw, żeby coś podobnego się nie powtórzyło.

***

JESZCZE NIGDY w życiu Keely tak nie zmarzła. Ostre kamienie między szynami wrzynały się w jej stopy, na których miała tylko skarpetki. Dziewczynka szła tak prawie godzinę, aż wreszcie zmęczona zatrzymała się, położyła głowę na poplamionym smarem podkładzie kolejowym i zaczęła odpoczywać.

***

PRZEJEŻDŻAJĄC obok domu Campbellów maszynista pociągu 4618 pomyślał, że może chyba powrócić do normalnej prędkości. Minęli już miejsce, gdzie po raz ostatni widziano dziewczynkę. Dalej była kładka nad autostradą, przez którą mała z pewnością nie przeszła.

Anderson zwlekał jeszcze chwilę z dodaniem gazu. Pociąg wjeżdżał właśnie w łagodny zakręt - i w tym momencie obaj kolejarze zobaczyli, że coś leży na torach.
- Co to takiego? - krzyknął Peever. - Widzisz, o, tam? Wygląda na kupę szmat.

Anderson sięgnął ręką do czerwonego guzika sygnału ostrzegawczego i dał trzy krótkie gwizdki. "Szmaty" poruszyły się.
- To ona! - krzyknęli obaj jednocześnie.

Maszynista zareagował błyskawicznie; jedną ręką ponownie nacisnął sygnał, drugą w tym samym czasie włączył hamowanie awaryjne - silniki lokomotywy stanęły, a setki hamulców zablokowały wszystkie koła.

Ale zatrzymanie półtorakilometrowej długości pociągu towarowego wymaga bardzo dużo miejsca. W tym przypadku - przynajmniej 100 metrów.

***

GDY PEEYER i ANDERSON dostrzegli dziewczynkę, była ona w odległości około 60 metrów od lokomotywy. Obaj widzieli, jak Keely podniosła się na nogi, ale zaraz potem osunęła się na bok i przykucnęła tuż przy szynach.

W głowie Peevera kłębiły się myśli. Tylko nie to! Boże, tylko nie to! Kolejarz wiedział, że nie zdołają zatrzymać pociągu na czas.

Nim Anderson zdążył się zorientować, Peever zniknął. W mgnieniu oka zbiegł po schodkach wiodących z kabiny do dwojga stalowych drzwi prowadzących do przedniej części lokomotywy. Gdy otworzył drugie drzwi, chwycił mocno za poręcz, wychylił się i utkwił wzrok w dziewczynce. Żeby ją uratować, będzie musiał wyskoczyć przed lokomotywę, w jakiś sposób złapać małą i razem z nią odskoczyć od torów. Jeśli tylko mała się potknie, on też może stracić życie.

W kabinie maszynistów Anderson, chcąc zyskać kilka cennych sekund, włączył wsteczny bieg. Rozległ się ogłuszający zgrzyt stalowych kół trących o szyny oraz ryk silników usiłujących pchnąć pociąg w przeciwnym kierunku.

W tym samym momencie Peever skoczył ze schodków i rzucił się do przodu. Dziewczynka odwróciła się i mężczyzna zobaczył przerażenie w jej oczach. Peever zdążył zrobić jeszcze dwa kroki.

W chwili, gdy Anderson wychylił się przez boczne okno kabiny, zobaczył, jak jego kolega wyciąga ręce, chcąc pochwycić Keely.

Do Peevera nie docierał ani ryk czterech tysięcy koni mechanicznych lokomotywy, ani przeraźliwy zgrzyt stali trącej o stal. Wiedział tylko, że jego wyciągnięte ręce nie trafiły na cel - Keely poruszyła się.

Ułamek sekundy później Peever upadł, uderzył twarzą o ostre kamienie i potoczył się na bok, jednocześnie wyciągając ręce do góry. Poczuł, że coś trzyma - to była Keely.

Turlając się dalej w dół półtorametrowego nasypu, mężczyzna chwycił dziewczynkę za bluzę i ostatkiem sił mocno szarpnął. Miał wrażenie, że mała toczy się razem z nim. Niestety, spadając zwolnił uchwyt i stracił z nią kontakt. Zatrzymał się w końcu i leżąc na plecach spojrzał w górę. W tym momencie ujrzał, jak twarz Andersona przemknęła na tle nieba.

***

PEEYER SPOJRZAŁ w bok i zobaczył Keely. Mimo że zdołał odciągnąć ją od przodu lokomotywy, dziewczynka nie sturlała się w dół nasypu. Siedziała teraz przykucnięta zaledwie o centymetry od torów, a tuż obok niej z piskiem sunęła potężna, długa na 23 metry lokomotywa numer 4618. Nagle dał się słyszeć jakiś głuchy dźwięk, i główka dziecka gwałtownie odskoczyła w bok, kiedy uderzył ją jeden ze zbiorników paliwa.

Peever zaczął wdrapywać się do góry. Ostre kamienie pokrywające nasyp nie dawały mu oparcia, ale czołgał się na czworakach w kierunku Keely najszybciej jak umiał. Gdy dosięgną! dziewczynki, chwycił ją w ramiona i odciągnął od pociągu. Keely miała lodowate dłonie i stopy. Cienka strużka ciepłej krwi sączyła się z jej głowy.

Kiedy lokomotywa stanęła i Anderson zsunął się po schodkach na tory, Peever zdobył się na odwagę, aby spojrzeć w oczy dziewczynki. Twarz jej była ubrudzona ziemią zmieszaną ze smarem i krwią. Po policzkach ciekły jej łzy. Przez chwilę panowała cisza, która zdawała się być wiecznością.

Nagle Keely wypowiedziała cztery najpiękniejsze słowa, jakie Peever kiedykolwiek w życiu słyszał:
- Ja chcę do mamy!

Mężczyźni wciąż jeszcze dygotali z emocji, ale na ich twarzach pojawił się uśmiech.
- Uratowałeś ją, chłopie! - krzyknął Andersen. - Nie wiem, jak to zrobiłeś, ale, na Boga, udało ci się!

Peever ze łzami w oczach dziękował w duchu Bogu za ten cud.

***

KIEDY ZNALEŹLI SIĘ z powrotem w kabinie, Anderson drżącą ręką wziął mikrofon radiostacji i powiedział:
- Tu 4618. Zaginiona dziewczynka została odnaleziona. Pomocnik Peever musiał wyskoczyć i odciągnąć ją od torów. Mała ma guza na głowie i skaleczenie za uchem, które może wymagać kilku szwów, ale poza tym nic jej nie jest.

Gdy pociąg numer 4618 dotarł do przejazdu kolejowego w Stoner, czekał tam już policjant. Ściskając dłoń Peevera i Andersona, posterunkowy Ken Brissard pogratulował obu bohaterom.
- Dzięki wam wszystko dobrze się skończyło - powiedział.

Kiedy radiowóz Królewskiej Kanadyjskiej Policji Konnej wjeżdżał na posesję Campbellów, Brock i Sandra ujrzeli Keely siedzącą obok kierowcy. Zaczęli biec co sił przez podjazd na spotkanie samochodu. Posterunkowy Brissard nigdy nie zapomni, jak skrajny niepokój, malujący się na twarzach zmartwionych rodziców, w jednej chwili ustąpił miejsca absolutnej uldze i radości.

O 14.59 Brissard zawiadomił oddział policji w Prince George, że poszukiwania Keely Campbell zostały uwieńczone powodzeniem.

DZIEWIĘĆ DNI PÓŹNIEJ, 29 października, w Prince George odbyła się doroczna uroczysta kolacja zorganizowana przez Koleje Kolumbii Brytyjskiej. Peever i Anderson byli bohaterami wieczoru. Tam też rodzice Keely mieli okazję osobiście okazać wdzięczność tym, którzy uratowali życie ich córki.

Sandra nie mogła opanować wzruszenia, gdy spojrzała Peeverowi w oczy.

Podeszła do niego z wyciągniętymi rękami, po czym oboje padli sobie w ramiona, jak gdyby znali się przez całe życie. Wśród blisko dwustu osób zgromadzonych na sali rozległ się cichy szmer, który szybko przerodził się w owację na stojąco. Keely skryła buzię w ramieniu ojca. Nie całkiem rozumiała, że "ten pan, który ją tak mocno popchnął", uratował jej życie.

Przyjmując odznaczenie za swoją bohaterską postawę, Peever zdjął okulary i otarł bladoniebieskie oczy.
- Cuda się zdarzają, ponieważ ludzie nie przestają w nie wierzyć - powiedział. - Ja jestem jednym z tych, którzy wierzą, gdyż wielokrotnie widziałem je na własne oczy. Keely musiała być wtedy pod opieką aniołów. To dlatego jest tu dzisiaj z nami.

We wrześniu 1994 roku, gubernator generalny Kolumbii Brytyjskiej ogłosił, iż Merv Peever został odznaczony Medalem Za Odwagę.



Źródło: Przegląd Reader's Digest , grudzień 1995


 

  • /biblioteka/47-opowiadania/288-zdarzyo-si-w-syczuanie
  • /biblioteka/47-opowiadania/286-zabojstwo-jak-u-agathy-christie