PODRÓŻE BLONDYNKI - Ukajali (1) - Trup w każdej szafie

 

Lima, siódma rano. Wychodzę na śniadanie. Ulice jeszcze nie rozgrzane południowoamerykańskim słońcem, puste, dziwnie pachnące... Idę tropem tego zapachu, trafiam do bramy, gdzie gruba pani w białym fartuchu stoi nad dymiącym garnkiem. Pytam co jest do jedzenia. Caldo degallina, czyli rosół z kury. Tubylcy mają chyba nieco skrzywiony obraz Europejczyków. Zamiast zaproponować mi jakiegoś taniego pierożka, które piecze się i zjada w większości latynoskich krajów, pani poleca mi na śniadanie zupę z kury. Nie jestem bogatą turystką z aparatem fotograficznym dyndającym na szyi, która wypadła kondorowi spod ogona. Wyjaśniam po hiszpańsku, że nie interesuje mnie jedzenie dla gringów, tylko najzwyklejsze jedzenie codzienne. Co zwykle jada się na śniadanie?

Czytaj dalej

Taniec wojownika

 

   M'thoka był stuprocentowym masajskim wojownikiem, czyli moranem: miał dzidę o długim, płaskim ostrzu, tarcze z bawolej skóry i czerwoną szatę okrywającą miedziane ciało. Wystąpił teraz z szeregu wojowników i rzucił wyzywające spojrzenie grupie kobiet. Mogłabym się założyć, że rozpoznał mnie w gromadzie Masajek i spojrzał mi prosto w oczy.

Czytaj dalej

Na wyspie Hemingwaya

   Pewnego dnia dotarłam do miejsca, gdzie kończyła się Ameryka i zaczynał święty spokój. Kelnerka w barze Sloppy Joe snuła się po parkiecie tak samo leniwie, jak chmura po niebie w letni dzień.

   - Tutaj nikt się nie śpieszy - wyjaśniła rozbrajającym tonem, gdy dopłynęła wreszcie do mojego stolika, stawiając na nim szklankę wody. - Nie ma po co.

Czytaj dalej

W dżungli, blisko nieba

 

   Usiadłam na skraju platformy i spojrzałam w dół. Pode mną złowróżbnie milczały korony ciasno stłoczonych drzew. Rozpoznałam wśród nich wielkie pięciopalczaste liście palmy, której popiołu Indianie dodają do zielonego proszku zrobionego z liści koki, stosowanego przez szamanów podczas rytuałów leczenia. Nade mną było tylko niebo.

Czytaj dalej

Boski wymysł szatana

 

Peruwiańczycy są mistrzami w uprawie ziemniaków. Znają trzy tysiące odmian, różniących się wielkością, kolorem, smakiem, miękkością i konsystencją

  • Pewnego dnia w miasteczku Huancayo siadłam w barze nad filiżanką kawy. Wcześnie rano w Andach bywa tak zimno, że nawet góry są ubrane w szaliki z chmur. Na szczęście peruwiańskie góry to kraina słynąca nie tylko z wulkanów i lam, ale także ze świetnego jedzenia. Zbliżała się pora śniadania, zaczęłam więc studiować kartę, odkrywając w niej wiele zaskakujących, choć miło brzmiących nazw potraw. Zdecydowałam się na lokalną specjalność pod nazwą Papa a la Huancaina. Po chwili na talerzu przed sobą zobaczyłam misterną kombinację kolorowych plastrów polanych lekkim sosem. Mogły to być zarówno plastry mięs, jak i różnych warzyw.

Czytaj dalej

Wiva Papaja!

 

Pewnego dnia podczas wędrówki przez dżunglę dotarłam do bajkowego zagajnika. Był pełen rzeźbionych drzew. Rozglądałam się z niedowierzaniem, próbując zgadnąć, czy jest to dzieło tajemniczego plemienia Indian, czy może raczej cud natury. Drzewa miały wysokie, smukłe pnie misternie zdobione na całej swojej długości i zwieńczone pękiem dużych liści. Z całą pewnością nie były to totemy, choćby dlatego, że jest to tradycja kultywowana przez Indian na preriach Ameryki Północnej, podczas gdy w dżungli Ameryki Południowej koncepcja totemu jest całkowicie nieznana. Poza tym na każdej z bogato rzeźbionych palm wisiały duże, podłużne, zielone owoce.
- Papaja - wyjaśnił krótko mój przewodnik.

Czytaj dalej

Pociąg do Darjeeling

 

W podróży przełamujesz nieśmiałość, obrzydzenie, słabość ciała

Czasem ludzie wyruszają w podróż po to, żeby odnaleźć zagubiony sens życia. Kupują bilet na koniec świata z nadzieją, że gdy dotrą do świątyni buddyjskiej w Tybecie, do wioski masajskiej w sercu afrykańskiej sawanny albo na dziki, wietrzny step, to spłynie na nich. olśnienie wraz z odpowiedziami na wszystkie trudne pytania, do pewnego stopnia mają rację.

Czytaj dalej

Uciekinierka z piekła

 

Sześć lat temu siedziałam w barze w starej części Bogoty, delektując się filiżanką najlepszej kolumbijskiej kawy, gdy nagle przerwano program radiowy. Spiker z wielkim przejęciem przekazywał informację o tym, że zdarzyła się właśnie rzecz bezprecedensowa, niezwykła i trudna do pojęcia - ktoś porwał kandydatkę na fotel prezydenta. Kto? Oczywiście partyzanci z ugrupowania FARC od kilkudziesięciu lat usiłującego obalić władzę, posuwającego się do najbardziej skandalicznych i bezczelnych akcji, z którymi jak dotąd nie potrafią sobie poradzić kolejne rządy.

Czytaj dalej

Podróże z plecakiem

 

 

Przez wiele lat podróżowałam z plecakiem. Miałam ich kilka - o różnej konstrukcji, wielkości i wadze. Na własnej skórze pleców i ramion boleśnie doświadczyłam wszystkiego, co trzeba wiedzieć o plecakach. Dzielę je na dwie główne kategorie: wygodne i niewygodne. Wśród nich można wyodrębnić dodatkowo plecaki tanie i drogie. Podstawowa różnica między nimi dotyczy nie tylko ceny, ale i stopnia przyjazności dla użytkownika.

Najtańsze plecaki to proste konstrukcje z mocnego materiału. Polecam je tylko do okazjonalnego przenoszenia lekkich bagaży w mieście. Nie nadają się do dalszej podróży, ponieważ nie mają zapięcia w pasie, więc cały ciężar takiego plecaka spoczywa na ramionach niosącego go człowieka, co szybko staje się nie do zniesienia.

Dobre plecaki mają dwa dodatkowe zapięcia: w pasie i na klatce piersiowej, co pozwala rozłożyć ciężar niesionego bagażu zarówno na ramionach, jak i biodrach. Często są też lepiej przystosowane anatomicznie, mają specjalną wyściółkę, możliwość regulacji wysokości pleców, długości pasków i innych rzeczy. Plecak podróżny (trekkingowy, transportowy) powinien mieć co najmniej sześćdziesiąt litrów pojemności, a dla osoby średniego wzrostu nie więcej niż dziewięćdziesiąt litrów. Najbardziej popularna pojemność to siedemdziesiąt litrów. Nie polecam kupowania najdroższego plecaka, ale jeśli ma być podczas podróży pomocą, a nie przeszkodą, musi spełniać kilka warunków.

Kupowanie

Przed kupieniem plecaka zastanów się, w jakich warunkach będziesz go używał najczęściej: w Europie, w górach zimą czy w tropikach latem. Wyobraź sobie, że jesteś już na trasie, włóż na siebie zbliżony strój i wtedy zacznij przymierzać plecaki. Jeśli planujesz wyprawę w tropiki, nie wkładaj plecaka na zimowy płaszcz i odwrotnie.

Podczas kupowania:

Przymierzaj plecak choćby częściowo wypełniony bagażem, żeby poczuć, jak układa się na plecach, ramionach i biodrach z obciążeniem.

Dostosuj wysokość plecaka do swojego wzrostu, regulując paski i ewentualne dodatkowe wyposażenie służące do tego celu. Zapnij oba pasy nośne: na biodrach i na klatce piersiowej.

Zwróć uwagę na to, czy pas na biodrach nie jest zbyt sztywny i twardy, i czy przy większym obciążeniu nie będzie uciskał.

Nie wstydź się poprosić sprzedawcy, żeby dodatkowo obciążył ci plecak, wkładając do środka garść karabinków, ciężkie buty i inne rzeczy ze sklepu. Musisz przecież sprawdzić, jak ciężki bagaż układa się na plecach i w którym miejscu czujesz dyskomfort. Nie zdejmuj plecaka przez co najmniej pół godziny - chodź z nim po sklepie. Dobry plecak to taki, o którym łatwo zapomnisz, że wciąż masz go na sobie. Zły plecak to taki, który uwiera, kłuje, ciąży i już po kilku minutach masz ochotę jak najszybciej zdjąć go z pleców i nigdy więcej nie zakładać. Dobry plecak to inwestycja. Nawet jeżeli nie jest najtańszy, docenisz jego wartość maszerując bez bólu i cierpienia z wygodnie rozłożonym ładunkiem, a nie upiornym bagażem niesionym za karę.

Wygodne i niewygodne

Tylko raz dałam się namówić na podróżowanie z plecakiem typu "komin", skonstruowanym jak długi worek. Żeby dostać się do czegoś umieszczonego w połowie wysokości plecaka - nie wspominam nawet o tym, co leży na dnie - najpierw trzeba wyjąć wszystko, co się znajduje powyżej. To właśnie nazywam plecakiem "niewygodnym".

Wygodny plecak to taki, który można położyć na ziemi w pozycji horyzontalnej, otworzyć za pomocą zamka, podnieść klapę i od razu zobaczyć całą jego zawartość. Zdecydowanie wolę też plecaki, które nie są obwieszone dziesiątkami kieszeni, szlufek, podpięć i innych gadżetów utrudniających poruszanie się w ciasnych pomieszczeniach, zatłoczonych autobusach czy pociągach. Z mojego doświadczenia wynika, że plecak powinien być jak najbardziej płaski. Jeśli sterczą z niego wypchane kieszenie, luźne paski albo doczepione do karabinków buty czy menażka, to prędzej czy później na pewno o coś się zahaczą i nie pozwolą iść dalej. Niektóre plecaki są wyposażone w dodatkową klapę zamykaną na zamek błyskawiczny, która zakrywa szelki. Plecak wygląda wtedy jak torba, a - co najważniejsze - nie wiszą z niego żadne paski, szlufki, klamerki ani inne elementy, które utrudniają jego transport. Poza tym podróżny z torbą jest zwykle lepiej traktowany na granicy niż podróżny z plecakiem.

Z czym do dżungli, z czym do miasta

Mam dwa plecaki, dwie torby i jeden worek podróżny, z których korzystam w zależności od rodzaju podróży:

Do dżungli, gdzie nie ma dróg ani chodników, gdzie jest tylko rzeka i ledwie widoczna ścieżka w puszczy, a nie ma zwierząt jucznych, na które można zapakować bagaż, zabieram dwa plecaki: podręczny i duży. W takich miejscach cały bagaż trzeba nieść na własnych plecach.

Na ekspedycje w Himalaje, Andy i inne góry zabieram plecak podręczny i worek podróżny, który podczas trekkingu jest niesiony przez jaka albo muła. Worek jest zrobiony z czarnego, mocnego brezentu i jest najzwyczaj-niejszym workiem - takim, jakiego używają żeglarze. Jego wadą jest to, że jeśli nie zostanie mądrze spakowany, trudno w nim coś znaleźć. Jego główną zaletą jest to, że łatwo daje się przymocować do grzbietu jaka i jest dla niego wygodny do niesienia (między innymi dlatego, że nie ma żadnych odstających, zwisających ani uciskających elementów).

Na ekspedycję samochodami terenowymi lub innym środkiem transportu (balonem, statkiem, łodzią) - przez pustynię, dżunglę, sawannę, rzekę czy ocean - zabieram plecak podręczny i duży plecak.

Na wyprawę do miast i wsi lub na safari zabieram plecak podręczny i torbę podróżną - czyli dużą, prostokątną, czarną torbę wyposażoną w kółka. Jest zrobiona z równie mocnego brezentu jak plecak i przystosowana do trudnych warunków, bo jest to model produkowany dla amerykańskich komandosów.

Na mniejsze, kilkudniowe wyprawy po Polsce zabieram plecak podręczny i małą torbę podróżną na kółkach.

Dla fotografów

Nie polecam toreb fotograficznych, szczególnie tych specjalnie skonstruowanych do aparatów, które swoim wyglądem z daleka oznajmiają, że zawierają wewnątrz drogocenny sprzęt. Mają nazwy firm, krzykliwe nalepki, najczęściej też charakterystyczny aparatopodobny kształt. Każdy, nawet początkujący złodziej jest w stanie taką torbę rozpoznać i wytropić.

Wybrałam się raz w podróż z bardzo fajną torbą fotograficzną. Wszystko się w niej mieściło - obiektywy, profesjonalny aparat, zapasowe rolki filmów i baterie, nawet długopis i notatnik. Ramię mi omdlewało, a torba w najmniej odpowiednich momentach, na przykład podczas przechodzenia przez zwalone drzewo, zaczynała niebezpiecznie dyndać i poobijała mi biodro, kiedy musiałam dobiec do autobusu. Poza tym przyciągała uwagę. Czym prędzej się jej pozbyłam, odcinając paski i wieko zamykane na suwak i wkładając ją na dno podręcznego plecaka. Dla fotografów wymyślono specjalne plecaki. Dla foto-grafów-podróżników tylko jeden model jest praktyczny i godny polecenia. Jest to plecak wyglądający absolutnie zwyczajnie - to jego pierwsza zaleta, bo nie przyciąga uwagi złodziei. W środku jednak ma dwie części. Dolna jest wyłożona specjalnymi gąbkami i dodatkowo usztywniona. Tam właśnie nosimy aparat, obiektywy i inne rekwizyty. Górna, węższa część jest przeznaczona do normalnego użytku - mieści się tam wszystko, co jest potrzebne w czasie krótkiej wyprawy - butelka wody, ochraniacz na plecak, notatnik i długopis. Zaletą tego plecaka jest to, że nie trzeba go zdejmować, żeby wyjąć aparat. Wystarczy przesunąć go z pleców na brzuch, sięgnąć do jego wnętrza i wyjąć to, co jest potrzebne. Ochraniacz, butelkę czy jabłko na drugie śniadanie na czas fotografowania umieszczamy w dolnej części plecaka, a aparat kładziemy na wierzchu. Wtedy wystarczy rozpiąć zamek i w kilka sekund aparat jest gotowy do użycia. Odradzam chodzenie z aparatem dyndającym na szyi.

Na zakupy

Są takie miejsca na świecie, gdzie człowiek ma ochotę kupić wszystko, co oferują sprzedawcy w tysiącach sklepów, sklepików i na targowiskach. Są to rzeczy nie tylko piękne, tanie i egzotyczne, ale też bardzo często, niestety duże i ciężkie. Dotyczy to z całą pewnością takich krajów jak: Peru, Indie, Nepal i Kenia, a z bliższych także Egipt czy Grecja. Widziałam, jak Polacy nie mogą oderwać oczu i rąk od następnej bajecznie kolorowej tkaniny, jeszcze kilku naszyjników, drewnianych skrzypek, wazonu czy kolejnej ciężkiej rzeźby nosoroż-a. Konsekwencje są łatwe do przewidzenia: nowe nabytki nie zmieszczą się do walizki, a cały bagaż na pewno będzie ważył powyżej dwudziestu kilogramów.

Jest na to sposób, nawet niejeden. Po pierwsze - trzeba zawsze zabierać ze sobą dodatkową, lekką, pustą i pojemną torbę. Może to być na przykład chińska torba, która ma pojemność kilkudziesięciu litrów, ale z łatwością zmieści się w kieszeni plecaka czy neseseru. Mam na myśli te najbardziej charakterystyczne chińskie torby, które są prostokątne i w których zwykle transportują swoje towary sprzedawcy chińskich i wietnamskich ubrań. Po zapakowaniu takiej torby dodatkowymi zakupami - mając świadomość tego, że w sumie mamy więcej niż dozwolone dwie sztuki bagażu i z pewnością przekraczają one limit wagi, umawiamy się z kilkoma pasażerami, że będziemy się odprawiać wspólnie. Na lotniskach grupy pasażerów są traktowane ulgowo. Wystarczy powiedzieć, że "jesteśmy razem", zebrać paszporty i bilety i całą grupą podejść do odprawy. Bagaże są ważone, a ich łączna waga jest sumowana i dzielona przez liczbę pasażerów. Jeśli wszyscy mają nadbagaż, to oczywiście problem pozostaje nierozwiązany, ale zwykle udaje się znaleźć kilka osób, które nie uległy szałowi zakupów. Odprawianie grupowe ma tylko jedną wadę: grupa dostaje takie miejsca w samolocie, jakie przydzieli jej pracownik linii lotniczych, bez możliwości wyboru ulubionego miejsca. Ale cóż, coś za coś.

Bagaż po margarynie

Kiedy pływałam czółnami po amazońskich rzekach, doświadczyłam wszystkich rodzajów podtopień, zmoknięć, niespodziewanych kroplistych fontann i zawilgoceń, jakim bywał poddawany mój bagaż. Wkrótce zorientowałam się, że podczas tropikalnej ulewy, wywrotki albo gdy przeciekające czółno nabiera wody, zwykłego bagażu nie jest w stanie ocalić ochraniacz, plastikowa płachta ani nawet nakrycie go własnym ciałem. Woda ma tę fantastyczną zdolność, że potrafi przybierać wszystkie możliwe kształty i wciska się niepostrzeżenie w najmniejsze szczeliny, zarażając swoją "mokrością" wszystko, co stanie jej na drodze i zechce tę wilgoć pochłonąć. Normalny bagaż zrobiony z płótna albo brezentu, nawet jeśli jest pokryty warstwą wodoodporną, prędzej czy później także jej ulega.

Po kilku latach znalazłam rozwiązanie. Przed wyruszeniem w podróż po rzece kupuję kubeł po margarynie. W Ameryce i w Afryce do pakowania hurtowych ilości niektórych produktów spożywczych (między innymi margaryny i kostek rosołowych do zup) używa się powszechnie charakterystycznych białych albo żółtych kubłów z bardzo szczelną przykrywką. Kubły są sprzedawane na wtórnym rynku bez swojej pierwotnej zawartości. Jeden ma pojemność około dwudziestu litrów, więc spokojnie mieści się w nim aparat fotograficzny, obiektywy i pozostały sprzęt, dla którego przedłużony kontakt z wilgocią mógłby się okazać zabójczy.

Kubeł zabieram ze sobą do łodzi, gdzie towarzyszy mi do końca podróży po rzece. Zwykle stoi tuż obok mnie z lekko zatrzaśniętą pokrywką, tak żebym mogła jednym ruchem wyjąć z niego aparat fotograficzny albo równie szybko go zamknąć w razie zbliżającego się niebezpieczeństwa. Jest absolutnie szczelny, ale niewygodny do noszenia, więc kiedy z rzeki wracam znów na zwykłe drogi, kubeł oddaję tubylcom. Następny kupuję przed nową wyprawą.

Torebki na pieniądze

To jeden z najgorszych pomysłów, na jakie wpadli producenci sprzętu turystycznego, chyba że działali w ścisłym porozumieniu z kieszonkowcami. Gdybym chciała kogoś okraść, szukałabym turysty z torebką na dokumenty i pieniądze. Niektórzy noszą je na szyi (ci są najłatwiejsi do obrabowania), inni w pasie. Najbardziej charakterystyczną cechą każdej tego typu torebki jest to, że z daleka przyciąga uwagę - i to jest jej największa wada. Ogłasza całemu światu, że jej właściciel jest na wakacjach, gotów do wydania dużej kasy, którą zawsze nosi ze sobą. Odradzam noszenie wszystkich tego rodzaju turystycznych gadżetów. Nie chodzi tylko o kieszonkowców czy rabusiów, ale także o to, że ich posiadacz zawsze wszędzie będzie wyglądał obco i obco będzie się czuł.

Dokumenty pod ubraniem

Pewnego dnia stałam w kolejce do okienka w banku w Bogocie. Czekanie przedłużało się, więc przyglądałam się ludziom dookoła. Nagle zorientowałam się, że prawie wszyscy klienci i ochroniarze patrzą w tym samym kierunku, wyraźnie czymś zafascynowani. Spojrzałam i ja. W kolejce do kasy dewizowej stała para młodych turystów. Od dłuższej chwili usiłowali wydobyć na światło dzienne zielone banknoty, które z wyraźnym trudem wyjmowali sobie z majtek. Cała sala przyglądała im się z zainteresowaniem. Domyśliłam się, że turyści zastosowali dodatkowy środek bezpieczeństwa w postaci płaskiej płóciennej torby, zapinanej w pasie pod ubraniem. Tak można ukryć dokumenty i pieniądze, licząc na to, że złodziej po odebraniu nam bagażu nie wpadnie na pomysł rewizji osobistej. Pomysł zasadniczo jest słuszny - pod warunkiem, że zostanie utrzymany w sekrecie. Korzystanie z tej skrytki w miejscu publicznym jest zdradzaniem tajemnic wszystkich podróżników.




BEATA PAWLIKOWSKA.
PORADNIK GLOBTROTERA, CZYLI BLONDYNKA W PODRÓŻY

National Geographic, Warszawa 2007, Cena 49,90
ANGORA-PERYSKOP nr 24 (17 czerwca 2007)